18 kwietnia 2013

Rozdział 329

         Powrót do Hogwartu okazał się być prawdziwym wytchnieniem. Przez całą podróż pociągiem siedziałam tylko w przedziale, w którym znajdowało się całe moje rodzeństwo, oczywiście poza jednym. Spirydiona unikałam od samego rana, jak ognia, nie chciałam z nim rozmawiać. Za bardzo przypominał mi Czarnego Pana, gdyż myśl o nim wciąż sprawiała mi nieznośny ból. Na chwilę zapomniałam o tych fotografiach, zaplątanej przeszłości, która z każdą tajemnicą stawała się coraz bardziej skomplikowana… A teraz mogłam rzucić się w wir szkolnego zamieszania, co powinno przynieść mi swego rodzaju ulgę.
- Widziałaś nowego „Żonglera”? – zapytał mnie znienacka Victor, grzebiąc w swoim kufrze. Prychnęłam pogardliwie, gdy usłyszałam to pytanie.
- Żartujesz? Nie czytam tego szmatławca, od kiedy ten idiota ośmielił się zasugerować, że jem ludzkie organy wewnętrzne i tak naprawdę mój wampiryzm to przykrywka dla kanibalizmu – warknęłam. Vipi zaśmiał się mechanicznie i wyciągnął z kufra kolorową gazetę z ogromnym zdjęciem Harry’ego Pottera na okładce. Do tego przez jego twarz przewijał się świetlisty napis Niepożądany Numer Jeden. Uniosłam brwi, wpatrując się w fotografię jak urzeczona.
- Och, co się stało, że pan Lovegood zmienił taktykę – zadrwiłam. – Luna zniknęła, więc i tatuś inaczej myśli…
- Sophie, dlaczego ty tak do każdego pałasz nienawiścią? – zapytał Victor, a Spajk i Rip pokiwali z poparciem głowami. Wyprostowałam się sztywno i trzasnęłam gazetą o własne kolana, a kartki wypadły w nieładzie na podłogę.
- Już nawet nie można się wypowiedzieć, bo zaraz pretensje.
Odrzuciłam od siebie okładkę „Żonglera”, która jako jedyna pozostała w moich dłoniach, a Vipi złapał ją i zaczął powoli zbierać kartki, wciskając je do kufra. Nikt już nie powiedział ani słowa na ten temat, choć atmosfera w przedziale diametralnie się zmieniła i jakby zgęstniała. Oparłam więc policzek o chłodną szybę, patrząc bezmyślnie na przesuwające się za oknem zimowe, czarowne krajobrazy.

         Dotarliśmy do Hogwartu kilka godzin później. Victor pomógł mi nieść koszyk, w którym kryła się Gloria, aczkolwiek jego nieco zbyt uprzejme zachowanie świadczyło o tym, że nie zapomniał o naszej dzisiejszej wymianie zdań.
W holu spotkałam Sapphire, ściskającą za rękę nieco znużonego i ponurego Dracona. Natychmiast do nich podeszłam, ciesząc się w duchu, że Flagro pozostał w domu Czarnego Pana, a ja nie musiałam dźwigać jego klatki. Prychająca i rozwścieczona kotka wystarczała mi w zupełności.
- Nie wchodzicie? – zapytałam, wskazując podbródkiem na Wielką Salę.
- Czekamy jeszcze na Blaise’a – mruknął Malfoy i wzruszył lekko ramionami. Nie miałam pojęcia, co się między nimi znowu wydarzyło, ale wyglądali jak świeżo po kłótni. Nie skomentowałam tego ani słowem, tylko postanowiłam poczekać razem z nimi. Znów poczułam się jakoś przedziwnie samotna. Zerkałam dyskretnie to na Sapphire, to na Dracona i zastanawiałam się, czy Barty też miał ze mną tak ciężko? Czy kłóciliśmy się tak często, jak oni? Zawsze chciałam być dla Croucha jak najlepszą partnerką, starałam się doceniać jego zalety i akceptować wady… Ale czy to mu wystarczało? Był bardzo nieśmiały i nigdy głośno nie mówił o swoich uczuciach, dlatego wielokrotnie musiałam domyślać się niektórych rzeczy.
W końcu nadszedł Zabini, uśmiechając się podejrzanie złośliwie, a na ramieniu kołysała mu się wielka, czarna torba, w której coś cicho dzwoniło.
- Czyli jesteśmy już w komplecie – rzekł, kierując się ku Wielkiej Sali, gdzie zgromadziła się już większa część uczniów, czekając na kolację. Nikt nie skomentował wypowiedzi Zabiniego, tylko ruszyliśmy w stronę jadalni. Przy stole nauczycielskim wszystkie miejsca były zajęte, nawet Snape, niezwykle zajęty dzięki obowiązkom dyrektora, siedział na krześle przypominającym tron, zajmowany przecież tak niedawno przez Dumbledore’a. Tuż obok niego siedział Barty pochylony w jego stronę. Obaj zdawali się być całkowicie odprężeni i spokojni. Reszta nauczycieli wierciła się okropnie na swoich krzesłach lub trzymała się jakoś sztywno. Śmierciożercy przechadzający się korytarzami ich szkoły musieli budzić w nich nie tylko lęk, ale i obrzydzenie.
Draco wyrzucił kilku pierwszoroczniaków z naszych stałych od kilku lat miejsc, a Blaise położył ostrożnie torbę pod stołem. Jeden z zamaskowanych Śmierciożerców zamknął ogromne drzwi i stanął niczym strażnik obok swego towarzysza. Nigdy jakoś nie zwróciłam uwagi na ilość strzegących Hogwart postaci w czarnych pelerynach. One jakby… zlewały się z mrokiem zamku. Nie odczuwałam także tych wszystkich zakazów i niebezpieczeństwa, jak pozostali uczniowie. Godzina policyjna, przeróżne ograniczenia… to wszystko było jakby poza mną.
Gdy wszyscy zamilkli, choć i tak prawie nikt się nie odzywał, Snape powstał i przemówił swym niezmiennie chłodnym, pustym głosem:
- Witam wszystkich po feriach bożonarodzeniowych, mam nadzieję, że wypoczęliście i jesteście gotowi do nauki. Pragnę was tylko poinformować, że w miesiącu styczniu kolejna konkurencja Siedmioboju Magicznego nie odbędzie się, ponieważ połowę zadań uczestnicy mają już za sobą.
Tak kończąc tę krótką przemowę, usiadł z powrotem na krześle, a talerze i półmiski zapełniły się wyśmienitym, gorącym jadłem. Nikt nie odezwał się ani słowem, tylko spożywał w ponurym milczeniu to, co miał na talerzu, oczekując na choćby odrobinę samotności. Teraz patrolowano nie tylko każdy korytarz, ale i dormitoria. Trudno było udać się samemu nawet do toalety.
Żując powoli małego ziemniaka, wpatrywałam się bezmyślnie w śnieżnobiały obrus, nie myśląc o niczym i oczekując na zakończenie kolacji. Teraz można było opuścić Wielką Salę tylko po wyraźnym pozwoleniu Snape’a. To był jeden z najbardziej męczących punktów regulaminu. Słyszałam, że dla wielu osób problem stanowiło Tabu, które przysparzało Gryfonom najwięcej kłopotów.

W końcu kolacja skończyła się, a zegar wybił godzinę dwudziestą pierwszą. Gryfoni, Krukoni, Puchoni i Ślizgoni ustawili się w czterech równych rzędach i ruszyli w stronę wyjścia – każda grupa do swojego pokoju wspólnego. Tego wieczora miał zostać z nami Amycus, który uchodził za najbrutalniejszego i najbardziej nieprzewidywalnego ze strażników. Bardzo rzadko patrolował nasz pokój wspólny, jednak, kiedy już to robił, często bratał się ze Ślizgonami, rozmawiał z nimi i palił papierosy, rzucając później pety w ogień buzujący w kominku.
Tym razem oparł się plecami o zamknięte drzwi, prowadzące na korytarz, a później do lochów i łypał na każdego spode łba.
- Mam tu coś, co może was zainteresować – odezwał się cicho Blaise, a Malfoy uśmiechnął się tak, jakby wszystkiego się domyślił. Z błyskiem w stalowoszarych oczach obserwował, jak Zabini siada przy stoliku niedaleko kominka i wyciąga z torby butelkę ognistej whisky. Teraz wycieczki do kuchni były zabronione, tak, jak i spożywanie alkoholu, więc zdobycie tak zwanej flaszki było czymś naprawdę trudnym.
- Jak ominąłeś rewizję? – zapytała Sapphire, unosząc wysoko brwi, a my wszyscy spoczęliśmy na kanapie i w fotelach, oczekując, aż Ślizgon otworzy butelkę. Podejście Carrowa do naszej grupki było kwestią czasu, dodatkowo w pokoju wspólnym znajdowało się niewielu uczniów ze starszych klas; młodsi bali się Amycusa i Alecto.
- Ma się te znajomości – odparł Blaise i wyciągnął cztery kieliszki, które napełnił szczodrze bursztynowym płynem. Pierwszy łyk owego napoju przeszył mnie dreszczem. Wzdrygnęłam się, a na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Jak tam po świętach? – zapytał Blaise, częstując nas kolejną porcją ognistej whisky. Draco skrzywił się lekko, przełykając trunek, a Sapphire pochyliła się lekko nad jego uchem i coś doń wyszeptała. Usłyszałam tylko Nie przesadzaj…, ale Malfoy nawet na nią nie spojrzał.
- Raczej kiepsko – mruknęłam i sięgnęłam po trzeci kieliszek. Chciałam coś jeszcze dodać, ale stanął nad nami Carrow, łypiąc podejrzliwie na opróżnioną już do połowy butelkę. Skrzyżował ręce na piersiach i spytał bardzo ochrypłym głosem, w którym zabrzmiała groźba:
- Nie znacie regulaminu? Co to za alkohol?
- Panie Amycusie, proszę sobie z nami usiąść, napić się… Musi się panu bardzo nudzić na tych wartach – Zabini wyciągnął z torby piątą szklankę. – Proszę się nie krępować.
Carrow stał przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, usiłując podjąć decyzję, a ja słyszałam, jak jego myśli brzęczą pod tą twardą, nieco prymitywną kopułą. W końcu twarz mu się rozluźniła, a on machnął ręką z lekceważeniem i rzekł:
- Co mi szkodzi, Snape i tak nie płaci aż tyle…
Usiadł w wolnym fotelu obok Zabiniego, który wręczył mu kieliszek. Na początku nieco krępowaliśmy się przy nim nie tylko pić, ale i rozmawiać, lecz z każdą kolejką bardziej się otwierał, a język coraz bardziej się rozwiązywał. Pół godziny później towarzystwo Amycusa przestało nam przeszkadzać, choć słowa wypowiadane przez każdego nie były już tak zrozumiałe.
- Myślicie, że pilnowanie tych okropnych bachorów to jest to, o czym marzyłem? – bełkotał, patrząc na Sapphire, która kiwała się sennie ze swoją prawie już osuszoną szklanką. Z całej naszej małej grupki to ona miała najsłabszą głowę. Natomiast Carrow trzymał się całkiem nieźle i wciąż mówił: - Chciałem osiągnąć tyle, co Snape… albo i więcej, wtedy to ja byłbym dyrektorem, a on siedziałby tu z wami przy tym stole i pił to… w sumie bardzo dobre…
Czknął i nalał sobie pełniutki kieliszek. Ja nie czułam się pijana, to znaczy… Twarze moich towarzyszy błyszczały w pomarańczowym, ciepłym świetle ognia pożerającego zachłannie czarne drewno, a całe ich postacie wirowały, ja zaś czułam się cudownie lekka i rozluźniona, na karku i plecach drażnił nieprzyjemnie dreszcz, tylko myśli w głowie tak dziwnie mieszały się i wirowały.
- A to nie byłby wcale… wcale zły pomysł – odparłam, jąkając cię nieznacznie. – Snape jest bardzo inteli-inteligentnym i charmant mężczyzną, bardzo zresztą przystojnym, nie tak, jak ty.
Zaśmiałam się, a w ślad za mną poszedł Draco i Blaise; głowa Sapphire opadła na ramię Malfoya, a on ułożył ją obok siebie na kanapie, tak, że opierała się teraz policzkiem o wytarty podłokietnik. W tym czasie Zabini rzekł do Carrowa, wciąż rechocząc pod nosem:
- To prawda, takiego szkaradnego ryja jak ty nie ma chyba nikt, nawet Filch.
Amycus czknął kilkakrotnie. Wyglądał na oburzonego tą naszą szczerością, nie mam pojęcia, dlaczego. Przecież był szpetny. Tak samo, jak i jego siostra.
- Jesteście bardzo puś-puści – oświadczył, grożąc nam drżącym palcem pijaka. – Dla mnie liczy się dusza.
- Gdybym miał taką twarz, też patrzyłbym na wewnętrzne piękno – mruknął Draco, który z nas wszystkich trzymał się najlepiej. Carrow zmarszczył brwi i już otwierał usta, aby coś mu odwarknąć, ale uprzedził go Blaise, unosząc kolejną odkorkowaną butelkę.
- Panowie… i panie, po co te kłótnie, napijmy się.
Nalał do każdego kieliszka, nie pomijając nawet Sapphire, która już była pogrążona w głębokim śnie. Natychmiast osuszyłam swoją szklankę, po czym odstawiłam ją chyba ze zbyt wielkim hukiem na stół, bo przez moją głowę przeszedł jakby… impuls. Stwierdziłam, że doskonałym pomysłem będzie już pójść spać.
- Wstawaj, koniec zabawy – szarpnęłam Sapphire za wciśniętą pod policzek rękę, a jej głowa opadła ciężko na szorstki podłokietnik. To nieco ocuciło Ślizgonkę, która uniosła się lekko, wodząc po bliżej nieokreślonych miejscach nieprzytomnym wzrokiem. Wydała z siebie tylko cichy pomruk.
- Wstawaj – powtórzyłam, ciągnąc ją za ramię. Draco pomógł jej się podnieść, ja natomiast poderwałam się z miejsca, a cały pokój wspólny zawirował mi w oczach. Zachwiałam się niebezpiecznie, lecz szybko złapałam równowagę. Pomyślałam sobie, że pijana Sapphire to nie moja sprawa, przecież dziewczyna miała swego ukochanego, który musiał się nią zaopiekować. Pożegnałam się więc i, co chwilę potykając się o własne stopy, dowlokłam się do sypialni… tak sądzę…

*

         Rano obudziły mnie stłumione odgłosy wymiotowania. Uchyliłam powieki i prawie natychmiast poczułam ostry ból w skroniach. Nie mogłam sobie przypomnieć, co działo się ze mną po opuszczeniu salonu, ale sądząc po moim odzieniu, musiałam rzucić się w ubraniu na łóżko i zasnąć. Czułam się raczej kiepsko, lecz wynikało to bardziej ze zmęczenia, niż wczorajszego zakrapianego alkoholem spotkania.
Z łazienki dobiegł mnie odgłos głębokiego westchnienia i spłukiwanej w toalecie wody. Zaśmiałam się, kiedy kilkanaście minut później Sapphire wyszła z łazienki, całą spocona i bladozielona na twarzy. Była naprawdę wymęczona, do tego za chwilę trzeba było udać się na ucztę. Powiem szczerze, że współczułam jej.
- Z tego, co pamiętam, nie wypiłaś tak dużo – odezwałam się, odrzucając kołdrę na bok. Sapphire odetchnęła głęboko.
- Ja w ogóle nic nie pamiętam – mruknęła.
Ubierając się w świeżą szatę zastanawiałam się, jak czują się teraz Draco i Zabini. No i oczywiście Carrow, on wypił najwięcej ognistej whisky, więc z pewnością nie wygląda najlepiej. O godzinie ósmej zebraliśmy się w pokoju wspólnym, a Amycus (który przypominał dziś czerwonego na twarzy bąka z zapuchniętymi, przekrwionymi oczami) poprowadził nas do Wielkiej Sali. Ani po Malfoyu, ani po Zabinim nie można się było poznać, że dzień wcześniej spożywali alkohol w takich ilościach. Patrząc na Sapphire, chichotali pod nosem, a ona spojrzała na nich i przyspieszyła kroku, śmiertelnie obrażona. Ach, te kobiety…
Dotarliśmy do Wielkiej Sali, gdzie McGonagall, Filch i profesor Sprout czekali ze swoimi grupami na nas, Ślizgonów. Gdy w końcu się zjawiliśmy, Alecto, która stała przy drzwiach, wpuściła wszystkich do środka. Nauczyciele siedzieli już przy swoim stole, lecz nie jedli ani nie rozmawiali ze sobą, tylko wpatrywali się z ponurym znudzeniem w puste, lśniące czystością talerze. Każdy uczeń zasiadł na swoim krześle, mało kto szeptał do swego towarzysza, a jeśli już, to czynił to tak cicho i dyskretnie, w całej jadalni słuchać było tylko szum. Dopiero z czasem, kiedy pojawiły się potrawy, młodzież ożywiła się nieco. I ten rytuał powtarzał się każdego dnia, przy każdym posiłku. Zerknęłam na stół nauczycielski – wszyscy siedzący przy nim profesorowie milczeli. Snape czytał „Proroka Codziennego”, ignorując wszystko poza gazetą i parującą kawą w wielkim kubku. Barty siedział obok niego, zapisując coś na dużym kawałku pergaminu, cała reszta zaś starała się nie patrzeć na zgromadzonych w sali uczniów.
Gdy tylko półmiski zapełniły się jadłem, Sapphire po raz drugi pozieleniała na twarzy i skrzywiła się okropnie.
- Kiełbaskę? – Pansy Parkinson uśmiechnęła się złośliwie, podtykając jej talerzyk pod nos, Killer zaś odwróciła głowę, aby tylko nie wąchać gorącego, ugotowanego mięsa.
- Dziękuję, wystarczy mi herbata – usta Sapphire po raz drugi rozciągnęły się w kwaśnym uśmiechu, który przypominał raczej grymas.
Szybko zjadłam ubogie śniadanie i teraz mogłam przyglądać się każdemu. Moją pierwszą lekcją były tego dnia eliksiry – od kiedy nauczycielem tego przedmiotu stał się Horacy Slughorn, jakoś przestał mnie interesować. Profesor ani nie wymagał od nas zbyt wiele, ani nie wykazywał się charakterem, do czego byliśmy przyzwyczajeni po latach kadencji Snape’a. Jego lekcje były po prostu nudne, Slughorn za bardzo obawiał się o własne bezpieczeństwo i posadę. Ot i wyszła jego prawdziwa natura – był słaby.
Po śniadaniu zebraliśmy się w grupki – każda klasa, każdy rocznik został odprowadzony przez Śmierciożerców na inne piętro i do innej komnaty na zajęcia. Po porwaniu Luny wzrosła ostrożność, a regulamin wzbogacił się o kilka dodatkowych punktów. Utraciliśmy bezpowrotnie przywilej odwiedzania Hogsmeade. Hogwart coraz bardziej przypominał zakład karny, nawet mnie zaczęło to niepokoić.
Usiadłam w ostatniej ławce, dzierżąc w dłoni ogromną butelkę wody, którą dzieliłam z Draconem. Sapphire odmawiała przyjmowania jakiegokolwiek posiłku czy napoju. W klasie zgromadziła się cała klasa, nie mówiąc ani słowa. Slughorn wpadł do sali zaraz za nami, dysząc się i pocąc. Rzucił na biurko neseser, machnął w stronę tablicy różdżką, a na niej pojawiła się jakaś skomplikowana receptura eliksiru.
- W szafce macie potrzebne składniki, pół godziny przed końcem lekcji przejdę po klasie i ocenię wasze wywary. Start – rzekł, rozglądając się po klasie beztrosko, z lekkim grymasem zmartwienia na jego starej, acz rozciągniętej twarzy, który tylko moje nieśmiertelne oczy mogły dostrzec. Coś go trapiło, to nie ulegało wątpliwości.
Pochyliłam się niedbale do przodu, aby rozpalić ogień pod moim kociołkiem. Po mojej lewej stronie Draco pił zachłannie wodę z butelki, a Sapphire była już przy komodzie, gdzie znajdowały się ingrediencje.
         Lekcja dwie godziny. Jak Slughorn obiecał, tak zrobił – obszedł całą klasę, ocenił i pozwolił nam wyjść na korytarz, gdzie czekał jeden odziany w czarny, zimowy płaszcz Śmierciożerca. Chciałam opuścić loch zaraz po Draconie, ale nauczyciel eliksirów zatrzymał mnie:
- Sophie, czy mogłabyś na chwilę zostać?
Odwróciłam się gwałtownie, unosząc brwi. Jednak twarz profesora wyrażała życzliwą prośbę, oczy błyszczały z nadzieją, więc zatrzymałam się, co natychmiast zwróciło uwagę Śmierciożercy.
- Proszę iść, dogonię was – mruknęłam, a mężczyzna skinął milcząco głową i wycofał się z klasy. Gdybym nie miała takiej pozycji w ich świecie, z pewnością sługa Czarnego Pana wpadłby w furię, ukarał surowo, a może nawet zaczął w tym miejscu torturować. Nie ukrywam, lubiłam te przywileje.
Odwróciłam się do nauczyciela, zaintrygowana tą nagłą zmianą w jego zachowaniu.
- Co się stało?

~*~


         Wiem, miałam dodać rozdział wcześniej, ale niestety mam jutro klasyfikację, więc wiadomo, poprawy, sprawdziany, itp. Nareszcie wiosna, a właściwie lato, patrząc na pogodę xD Jak jest u Was?

Dedykacja dla Semirkowej :*

6 kwietnia 2013

Rozdział 328

        Z Czarnym Panem nie chciałam się już widzieć, a i on raczej nie szukał mojego towarzystwa, więc natychmiast powróciłam do rodzinnego domu. Gdy wkroczyłam do środka, natychmiast chciałam wbiec na górę i ukryć się w pokoju, lecz w kuchni zastałam osoby, które były, według mego mniemania, najbardziej niepożądane. Przy stole siedziała Tonks z wyraźnie już widocznym brzuchem oraz Remus, nieco dalej zaś - Syriusz. Moje serce momentalnie wypełniło się niechcianą teraz radością. Poza gośćmi w pomieszczeniu znajdowali się tylko moi rodzice, a także Livia i Victor. Wszyscy prawie natychmiast zamilkli, gdy tylko mnie ujrzeli. Przez chwilę stałam i patrzyłam na nich, a oni patrzyli na mnie, nie mając odwagi, by przemówić. W końcu odwróciłam się i ruszyłam w stronę schodów prowadzących na piętro, lecz nagle usłyszałam:
- Sophie, uciekasz przede mną?
Głos Syriusza był oskarżycielski, lecz przepełniony rozbawieniem. Zatrzymałam się gwałtownie, z jedną stopą na najniższym stopniu i dłonią na poręczy. Kiedy się odwróciłam, Black był już przy mnie i ubierał zimowy płaszcz, który jeszcze chwilę temu wisiał na drewnianym kołku. Otworzyłam usta, aby mu powiedzieć, że nie chcę nigdzie iść, ale on narzucił na mnie kurtkę należącą do Livii i wypchnął za drzwi. Wiatr rozwiał mi włosy, a przez całe ciało przebiegł mi dreszcz; na zewnątrz było naprawdę chłodno.
- Muszę przyznać, że zawiodłem się – przemówił po krótkiej chwili jego upartego milczenia, nie porzucając swego radosnego, pobłażliwego tonu. – Miałaś tyle wolnych od szkoły dni, a nawet nie pofatygowałaś się, aby wysłać mi chociażby jeden list. O wizycie nie miałem chyba co marzyć.
- Przepraszam, ale…
Nie wiedziałam, jak uzasadnić mój chwilowy brak zainteresowania jego osobą. Byłam przytłoczona chorobą Livii, Siedmiobojem Magicznym, spotkaniem z wujem… że zapomniałam o nim.
Syriusz zaśmiał się cicho i wsunął swoją smukłą dłoń w moją. Był moim najlepszym przyjacielem, nawet Barty nie rozumiał mnie tak, jak on. Nigdy nie gniewał się na mnie i nie robił wyrzutów z powodu mojego wyboru. Raz wyrwałam go ze szponów śmierci, lecz obawiałam się, że z płynącym czasem mogę nie wygrać.
- Rozumiem. Miałaś inne sprawy na głowie – rzekł, patrząc na mnie z groteskową złością, po czym uśmiechnął się szarmancko, tak, jak tylko on potrafił. – Ale tak już na poważnie. Słyszałem o Lunie…
- Nie miałam z tym nic wspólnego.
- Nie oskarżam cię – przerwał mi Syriusz tak łagodnie, że natychmiast zamilkłam. Spodziewałam się ostrych krzyków i niechęci. – Po prostu nadal nie mogę uwierzyć w te wszystkie okropieństwa.
Spojrzałam na niego ukradkiem, a serce wypełniło mi poczucie winy. Instynktownie chwyciłam go za rękę, jakbym chciała go w ten sposób pocieszyć.
- Tobie nic nie grozi, jako jedyny możesz czuć się naprawdę bezpieczny – tylko to zdołało przejść mi przez gardło. Oczy Syriusza, zawsze pełne energii i niesamowitej radości zamigotały dziwnie. Nie znałam osoby, która bardziej od niego kochała życie i do tego miała tak wielki honor. Black był Gryfonem z krwi i kości, wielokrotnie mnie to dziwiło, przecież wywodził się z rodziny Ślizgonów. Byli elitą, a on zbratał się z całkowicie zwyczajnymi czarodziejami. Nie rozumiałam Primy – przecież Syriusz żył i miewał się dobrze. Dlaczego nie chciała powrócić do kraju? Mogłaby zacząć tu nowe życie, a Black byłby z nią szczęśliwy. Czułam, że jej wybór miał coś wspólnego z Mariusem, jednak szczegóły były mi całkowicie obce.
- To głupie, co powiedziałaś – odparł, znów śmiejąc się pobłażliwie. – Tak dobrze mnie znasz, a nadal zapominasz, że nie chcę siedzieć bezczynnie, kiedy moi przyjaciele narażają się. Mam dość więzienia i ukrywania się we własnym domu, przetrwałem Azkaban i Grimmauld Place, jak na jedno życie wystarczy.
- Śmierciożercy nie będą z tobą walczyć, mogę ci przysiąc – zapewniłam go. – Nie mogę cię znowu stracić przez głupie waśnie Czarnego Pana i Dumbledore’a.
- No tak, raz już tego dowiodłaś…
- Trochę więcej powagi! – zawołałam, oburzona jego kpiną z mojej pamiętnej rozpaczy sprzed roku, lecz nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który podstępem wkradł się na moją twarz.
- Poważni będziemy na starość – oświadczył, po czym bez trudu poderwał mnie do góry i rzucił w ogromną zaspę. Nie spodziewałam się tego, więc nawet nie zdążyłam zaprotestować: już leżałam w białym, miękkim wzniesieniu. Śnieg nasypał mi się za kołnierz, pełno miałam go w butach i na włosach. Nie mogłam jednak pozostać mu dłużna. Z dzikim, walecznym okrzykiem rzuciłam się na niego, przy okazji zwalając go z nóg, chwyciłam mocno za długie włosy i wcisnęłam jego twarz w kolejną zaspę. Plując i kaszląc, Black wyswobodził się z mojego uścisku, zagarnął wolną ręką śnieg i przyłożył tę kulę prosto do twarzy. Mojej twarzy. A śmiał się przy tym tak okropnie, że doprowadził mnie tym do wściekłości.
- Jest jednak jeden Śmierciożerca, który ze mną walczy – usłyszałam, a jego uścisk zelżał. Czym prędzej starłam lodowaty, mokry śnieg z powiek, nosa i policzków. Wąchacz siedział już spokojnie, włosy miał splątane, szatę przemoczoną, a na twarzy szeroki, radosny uśmiech. Odetchnęłam głęboko. Miałam ochotę mu oddać, ale poskromiłam ją.
- Na tym zakończmy. Ktoś tu musi być dorosły – wydyszałam. Byłam rozgrzana po tej bitwie, więc nawet nie czułam przenikliwego, mroźnego wiatru, który się zerwał.
- I to niby jesteś ty? – zadrwił, robiąc przy tym tak głupią minę, że aż parsknęłam śmiechem. – Mam prawie czterdzieści lat, jestem dojrzalszy.
- Powiedział facet siedzący w rozgrzebanym śniegu, śmiejąc się jak głupi do sera – stwierdziłam, patrząc na niego z pogardą. – A ja mam osiemnaście, więc mam także prawo zachowywać się dziecinnie.
- Dobrze mówisz po polsku, brawo.
- Dziękuję. Ale te pochlebne słówka nie odwrócą mojej uwagi nawet na chwilę – odparłam i zmrużyłam groźnie oczy, mój uśmiech jednak był już prawie tak szeroki, jak uśmiech Syriusza.
Pomógł mi wstać, po czym oboje otrzepaliśmy się dokładnie (Bes dostałaby z wściekłości gorączki, gdybyśmy nanieśli tyle śniegu do jej kuchni). Tylko z Wąchaczem mogłam na chwilę zapomnieć o istniejącym między nami podziale. On przecież całym sercem walczył o dobro, ja popierałam wuja, który czynił na świecie zło. Ale nie było to bezmyślne kroczenie za stadem. Wiedziałam, że jeśli Voldemortowi się uda, czarodzieje i czarownice będą żyli w lepszych warunkach. Nasza egzystencja zmieni się w coś lepszego, niż tylko w walkę o przetrwanie.

*

         Ani Bes, ani Sethi, ani żaden inny gość czy mieszkaniec ich domu nie zaczepił mnie już tego wieczora. Po rozmowie z Syriuszem wróciłam spokojnie do swojej sypialni, z której już nie wyszłam do samego rana. Nie poszłam także spać, byłam zupełnie rozbudzona, co po części musiało być spowodowane przepełniającymi mnie skrajnymi emocjami. Skumulowały się przez cały dzień i tylko czekały, aby eksplodować. Byłam przez to cały czas rozdrażniona, obecność Syriusza pomogła, ale tylko na ten krótki moment, kiedy był ze mną. Gdy utknęłam za zamkniętymi drzwiami pokoju na najwyższym piętrze, znów byłam samotna, z nowym uczuciem, które nigdy dotąd nie gościło w moim sercu – całkowita pustka. Zawsze miałam pewność, że na świecie jest osoba, na którą mogę liczyć bez względu na wszystko. A teraz stało się coś… coś złego wydarzyło się między mną a mym wujem, coś, co chyba na zawsze będzie na dzielić. Nie chciałam pojednania z nim, potraktował mnie tak… Miałam już swoje lata i z dnia na dzień byłam bogatsza o doświadczenie. A on myślał o mnie, jak o małej dziewczynce.
Kiedy tylko usiadłam na parapecie i utkwiłam wzrok w zimowym, surowym krajobrazie za oknem, wiedziałam już, że będzie to bezsenna noc, pełna ponurych przemyśleń i samotności. Z dołu dobiegały mnie przytłumione dźwięki rozmów, strzępy bezwartościowych, nic nieznaczących zdań, które nie wnosiło do mojego życia zupełnie nic i nie czyniły mnie mądrzejszą.
Powróciłam pamięcią do owego żenującego zdarzenia z tego dnia i na nowo ogarnęła mnie straszliwa niemoc i upokorzenie. Myśli, tak samo jak zbędne słowa w kuchni na dole, przewijały się przez moją głowę, nie pozostawiając w niej śladu. Chciałam być już w Hogwarcie, aby zwyczajne, szkolne zamieszanie odwróciło moją uwagę od pustki, którą mogłam porównać jedynie do tego okropnego uczucia, kiedy natrafia się podeszwą buta na fałszywy stopień. Ale trwało i nie chciało mnie opuścić. Nie mogłam już na nikogo liczyć. Armand zjawiał się od czasu do czasu, jego obecność była tak wiotka i ulotna, jak mgła rankiem. Mógł znów opuścić mnie na całe lata, nie mówiąc ani słowa. Na dłuższą metę nie był dobrym powiernikiem. Syriusz nie rozumiał moich problemów, a Barty… Barty miał Czarnego Pana za świętego. Nie widział w nim ani jednej wady, nawet wtedy, kiedy był przeciwny naszemu związkowi. A ja coraz częściej zdawałam sobie sprawę z nieodpowiedzialności Lorda Voldemorta. Za jakiś czas zapewne znowu mnie wezwie, aby w końcu wyrzucić mnie ze swych komnat. Już nie będę tak naiwna. Nie będę angażować się w nic, co jest z nim związane.

~*~


Rozdział zawiera dużo przemyśleń, stwierdziłam, że między jedną akcją a drugą powinno być choć odrobinę spokoju. W końcu skończył się post, co bardzo mnie raduje, gdyż mogę pisać. Jednak odcinki nie będą ukazywały się za często, maj zbliża się wielkimi krokami (choć za oknem wciąż tego nie widać, u mnie nadal pada śnieg). A wraz z majem nadejdzie matura, więc… Oczekujcie rychło nowego rozdziału na DLR, zapraszam także na spis treści, który znajduje się na moim nowym blogu poświęconym właśnie takim dodatkom. Dedykacja dla Was wszystkich, dziękuję, że czekaliście xD