Powrót
do Hogwartu okazał się być prawdziwym wytchnieniem. Przez całą podróż pociągiem
siedziałam tylko w przedziale, w którym znajdowało się całe moje rodzeństwo,
oczywiście poza jednym. Spirydiona unikałam od samego rana, jak ognia, nie chciałam
z nim rozmawiać. Za bardzo przypominał mi Czarnego Pana, gdyż myśl o nim wciąż
sprawiała mi nieznośny ból. Na chwilę zapomniałam o tych fotografiach,
zaplątanej przeszłości, która z każdą tajemnicą stawała się coraz bardziej
skomplikowana… A teraz mogłam rzucić się w wir szkolnego zamieszania, co
powinno przynieść mi swego rodzaju ulgę.
- Widziałaś nowego
„Żonglera”? – zapytał mnie znienacka Victor, grzebiąc w swoim kufrze.
Prychnęłam pogardliwie, gdy usłyszałam to pytanie.
- Żartujesz? Nie czytam tego
szmatławca, od kiedy ten idiota ośmielił się zasugerować, że jem ludzkie organy
wewnętrzne i tak naprawdę mój wampiryzm to przykrywka dla kanibalizmu –
warknęłam. Vipi zaśmiał się mechanicznie i wyciągnął z kufra kolorową gazetę z
ogromnym zdjęciem Harry’ego Pottera na okładce. Do tego przez jego twarz
przewijał się świetlisty napis Niepożądany Numer Jeden. Uniosłam
brwi, wpatrując się w fotografię jak urzeczona.
- Och, co się stało, że pan
Lovegood zmienił taktykę – zadrwiłam. – Luna zniknęła, więc i tatuś inaczej
myśli…
- Sophie, dlaczego ty tak do
każdego pałasz nienawiścią? – zapytał Victor, a Spajk i Rip pokiwali z
poparciem głowami. Wyprostowałam się sztywno i trzasnęłam gazetą o własne
kolana, a kartki wypadły w nieładzie na podłogę.
- Już nawet nie można się
wypowiedzieć, bo zaraz pretensje.
Odrzuciłam od siebie okładkę
„Żonglera”, która jako jedyna pozostała w moich dłoniach, a Vipi złapał ją i
zaczął powoli zbierać kartki, wciskając je do kufra. Nikt już nie powiedział
ani słowa na ten temat, choć atmosfera w przedziale diametralnie się zmieniła i
jakby zgęstniała. Oparłam więc policzek o chłodną szybę, patrząc bezmyślnie na
przesuwające się za oknem zimowe, czarowne krajobrazy.
Dotarliśmy
do Hogwartu kilka godzin później. Victor pomógł mi nieść koszyk, w którym kryła
się Gloria, aczkolwiek jego nieco zbyt uprzejme zachowanie świadczyło o tym, że
nie zapomniał o naszej dzisiejszej wymianie zdań.
W holu spotkałam Sapphire,
ściskającą za rękę nieco znużonego i ponurego Dracona. Natychmiast do nich
podeszłam, ciesząc się w duchu, że Flagro pozostał w domu Czarnego Pana, a ja
nie musiałam dźwigać jego klatki. Prychająca i rozwścieczona kotka wystarczała
mi w zupełności.
- Nie wchodzicie? –
zapytałam, wskazując podbródkiem na Wielką Salę.
- Czekamy jeszcze na Blaise’a
– mruknął Malfoy i wzruszył lekko ramionami. Nie miałam pojęcia, co się między
nimi znowu wydarzyło, ale wyglądali jak świeżo po kłótni. Nie skomentowałam
tego ani słowem, tylko postanowiłam poczekać razem z nimi. Znów poczułam się jakoś
przedziwnie samotna. Zerkałam dyskretnie to na Sapphire, to na Dracona i
zastanawiałam się, czy Barty też miał ze mną tak ciężko? Czy kłóciliśmy się tak
często, jak oni? Zawsze chciałam być dla Croucha jak najlepszą partnerką,
starałam się doceniać jego zalety i akceptować wady… Ale czy to mu wystarczało?
Był bardzo nieśmiały i nigdy głośno nie mówił o swoich uczuciach, dlatego
wielokrotnie musiałam domyślać się niektórych rzeczy.
W końcu nadszedł Zabini,
uśmiechając się podejrzanie złośliwie, a na ramieniu kołysała mu się wielka,
czarna torba, w której coś cicho dzwoniło.
- Czyli jesteśmy już w
komplecie – rzekł, kierując się ku Wielkiej Sali, gdzie zgromadziła się już
większa część uczniów, czekając na kolację. Nikt nie skomentował wypowiedzi
Zabiniego, tylko ruszyliśmy w stronę jadalni. Przy stole nauczycielskim
wszystkie miejsca były zajęte, nawet Snape, niezwykle zajęty dzięki obowiązkom
dyrektora, siedział na krześle przypominającym tron, zajmowany przecież tak
niedawno przez Dumbledore’a. Tuż obok niego siedział Barty pochylony w jego
stronę. Obaj zdawali się być całkowicie odprężeni i spokojni. Reszta
nauczycieli wierciła się okropnie na swoich krzesłach lub trzymała się jakoś
sztywno. Śmierciożercy przechadzający się korytarzami ich szkoły musieli budzić
w nich nie tylko lęk, ale i obrzydzenie.
Draco wyrzucił kilku
pierwszoroczniaków z naszych stałych od kilku lat miejsc, a Blaise położył
ostrożnie torbę pod stołem. Jeden z zamaskowanych Śmierciożerców zamknął
ogromne drzwi i stanął niczym strażnik obok swego towarzysza. Nigdy jakoś nie
zwróciłam uwagi na ilość strzegących Hogwart postaci w czarnych pelerynach. One
jakby… zlewały się z mrokiem zamku. Nie odczuwałam także tych wszystkich
zakazów i niebezpieczeństwa, jak pozostali uczniowie. Godzina policyjna,
przeróżne ograniczenia… to wszystko było jakby poza mną.
Gdy wszyscy zamilkli, choć i
tak prawie nikt się nie odzywał, Snape powstał i przemówił swym niezmiennie
chłodnym, pustym głosem:
- Witam wszystkich po feriach
bożonarodzeniowych, mam nadzieję, że wypoczęliście i jesteście gotowi do nauki.
Pragnę was tylko poinformować, że w miesiącu styczniu kolejna konkurencja
Siedmioboju Magicznego nie odbędzie się, ponieważ połowę zadań uczestnicy mają
już za sobą.
Tak kończąc tę krótką
przemowę, usiadł z powrotem na krześle, a talerze i półmiski zapełniły się
wyśmienitym, gorącym jadłem. Nikt nie odezwał się ani słowem, tylko spożywał w
ponurym milczeniu to, co miał na talerzu, oczekując na choćby odrobinę
samotności. Teraz patrolowano nie tylko każdy korytarz, ale i dormitoria.
Trudno było udać się samemu nawet do toalety.
Żując powoli małego
ziemniaka, wpatrywałam się bezmyślnie w śnieżnobiały obrus, nie myśląc o niczym
i oczekując na zakończenie kolacji. Teraz można było opuścić Wielką Salę tylko
po wyraźnym pozwoleniu Snape’a. To był jeden z najbardziej męczących punktów
regulaminu. Słyszałam, że dla wielu osób problem stanowiło Tabu, które
przysparzało Gryfonom najwięcej kłopotów.
W końcu kolacja skończyła
się, a zegar wybił godzinę dwudziestą pierwszą. Gryfoni, Krukoni, Puchoni i
Ślizgoni ustawili się w czterech równych rzędach i ruszyli w stronę wyjścia –
każda grupa do swojego pokoju wspólnego. Tego wieczora miał zostać z nami
Amycus, który uchodził za najbrutalniejszego i najbardziej nieprzewidywalnego
ze strażników. Bardzo rzadko patrolował nasz pokój wspólny, jednak, kiedy już
to robił, często bratał się ze Ślizgonami, rozmawiał z nimi i palił papierosy,
rzucając później pety w ogień buzujący w kominku.
Tym razem oparł się plecami o
zamknięte drzwi, prowadzące na korytarz, a później do lochów i łypał na każdego
spode łba.
- Mam tu coś, co może was
zainteresować – odezwał się cicho Blaise, a Malfoy uśmiechnął się tak, jakby
wszystkiego się domyślił. Z błyskiem w stalowoszarych oczach obserwował, jak
Zabini siada przy stoliku niedaleko kominka i wyciąga z torby butelkę ognistej
whisky. Teraz wycieczki do kuchni były zabronione, tak, jak i spożywanie
alkoholu, więc zdobycie tak zwanej flaszki było czymś naprawdę
trudnym.
- Jak ominąłeś rewizję? –
zapytała Sapphire, unosząc wysoko brwi, a my wszyscy spoczęliśmy na kanapie i w
fotelach, oczekując, aż Ślizgon otworzy butelkę. Podejście Carrowa do naszej
grupki było kwestią czasu, dodatkowo w pokoju wspólnym znajdowało się niewielu
uczniów ze starszych klas; młodsi bali się Amycusa i Alecto.
- Ma się te znajomości –
odparł Blaise i wyciągnął cztery kieliszki, które napełnił szczodrze
bursztynowym płynem. Pierwszy łyk owego napoju przeszył mnie dreszczem.
Wzdrygnęłam się, a na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Jak tam po świętach? –
zapytał Blaise, częstując nas kolejną porcją ognistej whisky. Draco skrzywił
się lekko, przełykając trunek, a Sapphire pochyliła się lekko nad jego uchem i
coś doń wyszeptała. Usłyszałam tylko Nie przesadzaj…, ale
Malfoy nawet na nią nie spojrzał.
- Raczej kiepsko – mruknęłam
i sięgnęłam po trzeci kieliszek. Chciałam coś jeszcze dodać, ale stanął nad
nami Carrow, łypiąc podejrzliwie na opróżnioną już do połowy butelkę.
Skrzyżował ręce na piersiach i spytał bardzo ochrypłym głosem, w którym
zabrzmiała groźba:
- Nie znacie regulaminu? Co
to za alkohol?
- Panie Amycusie, proszę
sobie z nami usiąść, napić się… Musi się panu bardzo nudzić na tych wartach –
Zabini wyciągnął z torby piątą szklankę. – Proszę się nie krępować.
Carrow stał przez chwilę ze
zmarszczonymi brwiami, usiłując podjąć decyzję, a ja słyszałam, jak jego myśli
brzęczą pod tą twardą, nieco prymitywną kopułą. W końcu twarz mu się
rozluźniła, a on machnął ręką z lekceważeniem i rzekł:
- Co mi szkodzi, Snape i tak
nie płaci aż tyle…
Usiadł w wolnym fotelu obok
Zabiniego, który wręczył mu kieliszek. Na początku nieco krępowaliśmy się przy
nim nie tylko pić, ale i rozmawiać, lecz z każdą kolejką bardziej się otwierał,
a język coraz bardziej się rozwiązywał. Pół godziny później towarzystwo Amycusa
przestało nam przeszkadzać, choć słowa wypowiadane przez każdego nie były już
tak zrozumiałe.
- Myślicie, że pilnowanie
tych okropnych bachorów to jest to, o czym marzyłem? – bełkotał, patrząc na
Sapphire, która kiwała się sennie ze swoją prawie już osuszoną szklanką. Z
całej naszej małej grupki to ona miała najsłabszą głowę. Natomiast Carrow
trzymał się całkiem nieźle i wciąż mówił: - Chciałem osiągnąć tyle, co Snape…
albo i więcej, wtedy to ja byłbym dyrektorem, a on siedziałby tu z wami przy
tym stole i pił to… w sumie bardzo dobre…
Czknął i nalał sobie
pełniutki kieliszek. Ja nie czułam się pijana, to znaczy… Twarze moich
towarzyszy błyszczały w pomarańczowym, ciepłym świetle ognia pożerającego
zachłannie czarne drewno, a całe ich postacie wirowały, ja zaś czułam się
cudownie lekka i rozluźniona, na karku i plecach drażnił nieprzyjemnie dreszcz,
tylko myśli w głowie tak dziwnie mieszały się i wirowały.
- A to nie byłby wcale… wcale
zły pomysł – odparłam, jąkając cię nieznacznie. – Snape jest bardzo
inteli-inteligentnym i charmant mężczyzną, bardzo zresztą
przystojnym, nie tak, jak ty.
Zaśmiałam się, a w ślad za
mną poszedł Draco i Blaise; głowa Sapphire opadła na ramię Malfoya, a on ułożył
ją obok siebie na kanapie, tak, że opierała się teraz policzkiem o wytarty
podłokietnik. W tym czasie Zabini rzekł do Carrowa, wciąż rechocząc pod nosem:
- To prawda, takiego
szkaradnego ryja jak ty nie ma chyba nikt, nawet Filch.
Amycus czknął kilkakrotnie.
Wyglądał na oburzonego tą naszą szczerością, nie mam pojęcia, dlaczego.
Przecież był szpetny. Tak samo, jak i jego siostra.
- Jesteście bardzo puś-puści
– oświadczył, grożąc nam drżącym palcem pijaka. – Dla mnie liczy się dusza.
- Gdybym miał taką twarz, też
patrzyłbym na wewnętrzne piękno – mruknął Draco, który z nas wszystkich trzymał
się najlepiej. Carrow zmarszczył brwi i już otwierał usta, aby coś mu
odwarknąć, ale uprzedził go Blaise, unosząc kolejną odkorkowaną butelkę.
- Panowie… i panie, po co te
kłótnie, napijmy się.
Nalał do każdego kieliszka,
nie pomijając nawet Sapphire, która już była pogrążona w głębokim śnie.
Natychmiast osuszyłam swoją szklankę, po czym odstawiłam ją chyba ze zbyt
wielkim hukiem na stół, bo przez moją głowę przeszedł jakby… impuls.
Stwierdziłam, że doskonałym pomysłem będzie już pójść spać.
- Wstawaj, koniec zabawy –
szarpnęłam Sapphire za wciśniętą pod policzek rękę, a jej głowa opadła ciężko
na szorstki podłokietnik. To nieco ocuciło Ślizgonkę, która uniosła się lekko,
wodząc po bliżej nieokreślonych miejscach nieprzytomnym wzrokiem. Wydała z
siebie tylko cichy pomruk.
- Wstawaj – powtórzyłam,
ciągnąc ją za ramię. Draco pomógł jej się podnieść, ja natomiast poderwałam się
z miejsca, a cały pokój wspólny zawirował mi w oczach. Zachwiałam się
niebezpiecznie, lecz szybko złapałam równowagę. Pomyślałam sobie, że pijana
Sapphire to nie moja sprawa, przecież dziewczyna miała swego ukochanego, który
musiał się nią zaopiekować. Pożegnałam się więc i, co chwilę potykając się o
własne stopy, dowlokłam się do sypialni… tak sądzę…
*
Rano
obudziły mnie stłumione odgłosy wymiotowania. Uchyliłam powieki i prawie
natychmiast poczułam ostry ból w skroniach. Nie mogłam sobie przypomnieć, co
działo się ze mną po opuszczeniu salonu, ale sądząc po moim odzieniu, musiałam
rzucić się w ubraniu na łóżko i zasnąć. Czułam się raczej kiepsko, lecz
wynikało to bardziej ze zmęczenia, niż wczorajszego zakrapianego alkoholem
spotkania.
Z łazienki dobiegł mnie
odgłos głębokiego westchnienia i spłukiwanej w toalecie wody. Zaśmiałam się,
kiedy kilkanaście minut później Sapphire wyszła z łazienki, całą spocona i
bladozielona na twarzy. Była naprawdę wymęczona, do tego za chwilę trzeba było
udać się na ucztę. Powiem szczerze, że współczułam jej.
- Z tego, co pamiętam, nie
wypiłaś tak dużo – odezwałam się, odrzucając kołdrę na bok. Sapphire odetchnęła
głęboko.
- Ja w ogóle nic nie
pamiętam – mruknęła.
Ubierając się w świeżą szatę
zastanawiałam się, jak czują się teraz Draco i Zabini. No i oczywiście Carrow,
on wypił najwięcej ognistej whisky, więc z pewnością nie wygląda najlepiej. O
godzinie ósmej zebraliśmy się w pokoju wspólnym, a Amycus (który przypominał
dziś czerwonego na twarzy bąka z zapuchniętymi, przekrwionymi oczami)
poprowadził nas do Wielkiej Sali. Ani po Malfoyu, ani po Zabinim nie można się
było poznać, że dzień wcześniej spożywali alkohol w takich ilościach. Patrząc
na Sapphire, chichotali pod nosem, a ona spojrzała na nich i przyspieszyła
kroku, śmiertelnie obrażona. Ach, te kobiety…
Dotarliśmy do Wielkiej Sali,
gdzie McGonagall, Filch i profesor Sprout czekali ze swoimi grupami na nas,
Ślizgonów. Gdy w końcu się zjawiliśmy, Alecto, która stała przy drzwiach,
wpuściła wszystkich do środka. Nauczyciele siedzieli już przy swoim stole, lecz
nie jedli ani nie rozmawiali ze sobą, tylko wpatrywali się z ponurym znudzeniem
w puste, lśniące czystością talerze. Każdy uczeń zasiadł na swoim krześle, mało
kto szeptał do swego towarzysza, a jeśli już, to czynił to tak cicho i
dyskretnie, w całej jadalni słuchać było tylko szum. Dopiero z czasem, kiedy
pojawiły się potrawy, młodzież ożywiła się nieco. I ten rytuał powtarzał się
każdego dnia, przy każdym posiłku. Zerknęłam na stół nauczycielski – wszyscy
siedzący przy nim profesorowie milczeli. Snape czytał „Proroka Codziennego”,
ignorując wszystko poza gazetą i parującą kawą w wielkim kubku. Barty siedział
obok niego, zapisując coś na dużym kawałku pergaminu, cała reszta zaś starała
się nie patrzeć na zgromadzonych w sali uczniów.
Gdy tylko półmiski zapełniły
się jadłem, Sapphire po raz drugi pozieleniała na twarzy i skrzywiła się
okropnie.
- Kiełbaskę? – Pansy
Parkinson uśmiechnęła się złośliwie, podtykając jej talerzyk pod nos, Killer
zaś odwróciła głowę, aby tylko nie wąchać gorącego, ugotowanego mięsa.
- Dziękuję, wystarczy mi
herbata – usta Sapphire po raz drugi rozciągnęły się w kwaśnym uśmiechu, który
przypominał raczej grymas.
Szybko zjadłam ubogie
śniadanie i teraz mogłam przyglądać się każdemu. Moją pierwszą lekcją były tego
dnia eliksiry – od kiedy nauczycielem tego przedmiotu stał się Horacy Slughorn,
jakoś przestał mnie interesować. Profesor ani nie wymagał od nas zbyt wiele,
ani nie wykazywał się charakterem, do czego byliśmy przyzwyczajeni po
latach kadencji Snape’a. Jego lekcje były po prostu nudne,
Slughorn za bardzo obawiał się o własne bezpieczeństwo i posadę. Ot i wyszła
jego prawdziwa natura – był słaby.
Po śniadaniu zebraliśmy się w
grupki – każda klasa, każdy rocznik został odprowadzony przez Śmierciożerców na
inne piętro i do innej komnaty na zajęcia. Po porwaniu Luny wzrosła ostrożność,
a regulamin wzbogacił się o kilka dodatkowych punktów. Utraciliśmy bezpowrotnie
przywilej odwiedzania Hogsmeade. Hogwart coraz bardziej przypominał zakład
karny, nawet mnie zaczęło to niepokoić.
Usiadłam w ostatniej ławce,
dzierżąc w dłoni ogromną butelkę wody, którą dzieliłam z Draconem. Sapphire
odmawiała przyjmowania jakiegokolwiek posiłku czy napoju. W klasie zgromadziła
się cała klasa, nie mówiąc ani słowa. Slughorn wpadł do sali zaraz za nami,
dysząc się i pocąc. Rzucił na biurko neseser, machnął w stronę tablicy różdżką,
a na niej pojawiła się jakaś skomplikowana receptura eliksiru.
- W szafce macie potrzebne
składniki, pół godziny przed końcem lekcji przejdę po klasie i ocenię wasze
wywary. Start – rzekł, rozglądając się po klasie beztrosko, z lekkim grymasem
zmartwienia na jego starej, acz rozciągniętej twarzy, który tylko moje
nieśmiertelne oczy mogły dostrzec. Coś go trapiło, to nie ulegało wątpliwości.
Pochyliłam się niedbale do
przodu, aby rozpalić ogień pod moim kociołkiem. Po mojej lewej stronie Draco
pił zachłannie wodę z butelki, a Sapphire była już przy komodzie, gdzie
znajdowały się ingrediencje.
Lekcja
dwie godziny. Jak Slughorn obiecał, tak zrobił – obszedł całą klasę, ocenił i
pozwolił nam wyjść na korytarz, gdzie czekał jeden odziany w czarny, zimowy
płaszcz Śmierciożerca. Chciałam opuścić loch zaraz po Draconie, ale nauczyciel
eliksirów zatrzymał mnie:
- Sophie, czy mogłabyś na
chwilę zostać?
Odwróciłam się gwałtownie,
unosząc brwi. Jednak twarz profesora wyrażała życzliwą prośbę, oczy błyszczały
z nadzieją, więc zatrzymałam się, co natychmiast zwróciło uwagę Śmierciożercy.
- Proszę iść, dogonię was –
mruknęłam, a mężczyzna skinął milcząco głową i wycofał się z klasy. Gdybym nie
miała takiej pozycji w ich świecie, z pewnością sługa Czarnego Pana wpadłby w
furię, ukarał surowo, a może nawet zaczął w tym miejscu torturować. Nie
ukrywam, lubiłam te przywileje.
Odwróciłam się do
nauczyciela, zaintrygowana tą nagłą zmianą w jego zachowaniu.
- Co się stało?
~*~
Wiem,
miałam dodać rozdział wcześniej, ale niestety mam jutro klasyfikację, więc
wiadomo, poprawy, sprawdziany, itp. Nareszcie wiosna, a właściwie lato, patrząc
na pogodę xD Jak jest u Was?
Dedykacja dla Semirkowej :*