Nie zamierzałam okazać
mu swojego niepokoju. Skrzyżowałam ręce na piersiach i uniosłam brwi.
Spodziewałam się, że wyciągnie różdżkę i natychmiast rozpocznie tortur, w końcu
chyba właśnie dlatego kazał Spirydionowi odejść. Ale on tylko podszedł do mnie
i wyciągnął w moją stronę nieskazitelną, kościstą dłoń. Rzuciłam mu pełne
niepewności, podejrzliwe spojrzenie, ale uchwyciłam ją. Voldemort wciąż
milczał, kiedy szliśmy powoli po marmurowych stopniach w kierunku mojej
sypialni. Gdy tam weszliśmy, w środku panował całkowity mrok. Czarny Pan
otworzył drzwi prowadzące na kamienny balkon. Na zewnątrz wciąż mocno padało,
ale on zignorował to. Krople uderzały z dużą siłą o omszałą balustradę i
pryskały mi w twarz.
- To skomplikowane, abym ci mógł teraz wszystko wyjaśnić – odezwał
się, a jego ramię oplotło mnie w talii z dawną czułością. Oparłam policzek o
jego bok.
- To może chociaż wytłumaczysz mi część – powiedziałam, a mój głos
zabrzmiał oskarżycielsko. – Na przykład to, dlaczego torturujesz mnie bez
powodu.
Usłyszałam jego ciężkie westchnienie. Przez dłuższy czas milczał,
najwyraźniej zastanawiając się, co mi na to odpowiedzieć. Postanowiłam nie
odzywać się, dopóki sam nie podejmie na nowo konwersacji.
- Sophie, to jest część dużego, poważnego planu, który ci wyjaśnię,
możesz być tego pewna – pochylił się i ucałował moje dłonie. Mimo że było
ciemno i nawet ja z moim idealnym, wampirzym wzrokiem nie mogłam dostrzec
wyrazu jego twarzy. Poczułam, jak przysuwa się do mnie, a jego gorący oddech
owiewa mi czoło.
- A chciałeś to zrobić? – spytałam z trwogą w sercu.
- Nie, jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć? – odparł, a w jego głosie
pojawiły się w końcu jakieś emocje. Pocałował mnie w policzek, a ja naprawdę ucieszyłam
się, że nareszcie wrócił mój ukochany wuj. Nieśmiało objęłam go ramionami za
szyję i przytuliłam się do niego. A jeszcze bardziej uradowało mnie to, że
Voldemort odwzajemnił mój uścisk. Nareszcie poczułam się jak dawniej, nawet nie
czułam już do niego takich wyrzutów. No i... tęskniłam za nim. Bardzo, bardzo
brakowało mi jego bliskości.
Czarny Pan zabrał mnie z powrotem do sypialni i zamknął drzwi
balkonowe. Głośny szmer deszczu natychmiast ustał, a nas ogarnęła ogłuszająca
cisza. Myślałam, że Czarny Pan zapali ogień w kominku, lecz on tego nie zrobił.
Zdjął przez głowę szatę, a jego nagie, alabastrowe ciało bez najmniejszej skazy
zalśniło w mroku. Spostrzegłam szkarłatny błysk w jego wielkich, przebiegłych
oczach i usłyszałam cichy, ostry ogdłos. Śmiał
się. Poczułam, że kamień spadł mi z serca. Ja również rozebrałam się do
naga i położyłam się na łóżku. Voldemort zrobił to samo i objął mnie. Był zimny
jak wampir, lecz jego ciało nie było dla mnie nieprzyjemne, wręcz przeciwnie.
Cieszyłam się, że wszystko jest już tak, jak dawniej. Przytuliłam się do jego
nieskazitelnego, białego torsu i od razu poczułam się bezpiecznie. Jakby to
było moje miejsce na świecie.
- Słyszałam, że Spirydion zamierza zostać twoim sługą - zagadnęłam go
i uniosłam lekko głowę, aby zobaczyć wyraz jego twarzy. Moje oczy już przywykły
od panującego tu mroku i teraz widziałam wszystko doskonale. Wąskie wargi
Voldemorta wykrzywiły się w pełnym satysfakcji uśmiechu, w szkarłatnych oczach
zaś zapłonął triumf.
- Tak, właśnie z tego powodu Spirydion tutaj przybył - odrzekł, a w
jego głosie rozbrzmiała średnio skrzętnie skrywana duma. - Chcę mianować go
Śmierciożercą i ofiarować Mroczny Znak. Co o tym myślisz?
Uśmiech, który malował się na mojej twarzy lekko zbladł. Oczywiście
pomysł był doskonały, ale czy na szatę Smierciożercy i Mroczny Znak nie było
zbyt wcześnie? Ja otrzymałam swój, kiedy miałam sześć lat, to prawda, ale ze
mną było trochę inaczej. W końcu jestem skillmagiem. A mój brat? On ma moc, to
fakt. Lecz jest wciąż niepełnoletni i brak mu szaleństwa. Będzie wybornym
Śmierciożercą, ale bardzo obawiałam się o jego bezpieczeństwo.
- Nie przesadzasz aby? - zapytałam, starając się, by mój głos
zabrzmiał normalnie. - On ma czternaście lat, nie obawiasz się o jego życie? A
co, jeżeli będziesz potrzebował go na polu walki? Nie pozwolę mu zginąć, to mój
brat i...
- Sophie, jest już niemalże dorosły mężczyzną. Ja w jego wieku miałem
już plany dotyczące swojej przyszłości - przerwał mi, siadając gwałtownie, a
jego dłonie pochwyciły moją twarz. Zauważyłam, że i ja siedzę na piętach,
osłaniając piersi kremową, satynową kołdrą. - Jeśli naprawdę tego pragnie,
otrzyma to. Niech poczuje się jednym z nas, nigdy nie pozwolę mu walczyć,
dopóki nie wykaże się mocą, której od niego oczekuję. Musi dostać ode mnie to,
na co ma chotę, jest w końcu moim siostrzeńcem. Musisz pogodzić się z tym, że
teraz będziesz dzieliła z nim moją uwagę.
Zaśmiał się cicho pod nosem, a kiedy spostrzegł, że i ja uśmiecham
się, przysunął twarz do mojej i pocałował mnie krótko w usta. Ucieszyła mnie
jego zmiana w zachowaniu, a pocałunki były o wiele przyjemniejsze od tortur.
*
Obudziłam się wczesnym
rankiem, za oknem było jeszcze ciemno, a krople deszczu bębniły w szyby i
parapety. Voldemort wciąż leżał u mojego boku i pogrążony był w głębokim śnie.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, a na sercu zrobiło mi się jakoś lżej. Tęskniłam za
nim bardzo mocno, złość już dawno ze mnie wyparowała. Złożyłam głowę na jego
kościstym ramieniu, wsłuchana w rytmiczny, głęboki oddech i wpatrzona w
unoszącą się powoli pierś. To, że został ze mną przez całą noc naprawdę wiele
dla mnie znaczyło. Miał przecież tyle pracy, a poświęcił mi swój czas, który
mógłby spożytkować inaczej. Coś jednak wciąż mnie niepokoiło. Dopiero, kiedy
już całkiem się rozbudziłam, zdałam sobie sprawę, że to chodzi o Spirydiona.
Był tak podobny do wuja... i nie tylko z wyglądu, lecz także i z charakteru.
Ale nie oznaczało to, że miał on poświęcić zdrowie i życie dla Czarnego Pana.
Voldemort obudził się jakiś kwadrans później. Jego szkarłatne oczy
otworzyły się i zwróciły w moją stronę z tym ich złowieszczym, ironicznym
blaskiem.
- Dzisiaj ceremonia - rzekł, a kąciki jego ust zadrgały lekko, gdy uniosłam
wysoko brwi. - Tak, uważam, że należy to zrobić jak najszybciej. Młoda, świeża
dusza idealnie nadaje się do uformowania. Bez problemu pojmie naszą ideologię.
Zakręcił sobie dookoła długiego, kościstego, białego palca gruby
kosmyk moich czarnych włosów. Przyglądał mi się przez krótką chwilę, a na jego
ustach wciąż błąkał się złośliwy półuśmieszek.
- Nie uważasz jednak, że to trochę niebezpieczne? Spirydion jest
bardzo ambitny, może się zbytnio pospieszyć i... sam rozumiesz. Nie chcę
stracić brata, a żyjemy w ciężkich czasach.
- To ja jestem panem i ja ustalam zasady, nie martw się, kochana.
Spirydion nie zrobi niczego bez konsultacji ze mną - odparł, ucałował mnie w
czoło i wstał z łóżka, aby ubrać szatę.
Pogoda nie poprawiła się ani odrobinę, ciemne niebo co jakiś czas
rozświetlały błyskawice, wiatr targał nagie, szare gałęzie drzew. Lubiłam to,
ponieważ taki chaos napełniał moje serce grozą i niepokojem. Idealna pogoda na
tak ważną ceremonię. Kiedy ja otrzymałam Mroczny Znak, byłam tylko ja i Czarny
Pan. A raczej jego widmo. To było dla nas niezwykle ważne i bardzo intymne
wydarzenie, którego z pewnością bym tak nie przeżyła, gdyby Lord Voldemort
zrobił z tego jakiekolwiek święto.
- Lepiej się ubierz, za chwilę Bellatriks i Narcyza zaczną się zastanawiać,
czy żyjesz - zaśmiał się wuj i wygładził sobie szatę na piersi. Znów wyglądał
idealnie.
- Powiedz mi, kiedy wyjaśnisz mi wszystko? No wiesz... zachowujesz się
ostatnio dziwnie. Najpierw jesteś dla mnie kimś więcej, jak ojciec, potem
torturujesz i znów kochasz... Ja nie wiem, czy dłużej będę potrafiła to znieść
- westchnęłam i usiadłam na łóżku, patrząc na Voldemorta z cieniem smutku na
twarzy.
Czarny Pan podniósł z podłogi moje szaty, aby pomóc mi się ubrać. On
również spoważniał, choć zapewno moje słowa nie przekonały go na tyle, aby coś
zmienić w swoim planie.
- Zobaczymy się wieczorem - rzucił na odchodnym, po czym opuścił
komnatę i zamknął za sobą drzwi, a ja zostałam sama. Jednym machnięciem różdżki
zaścieliłam łóżko. Miałam cały dzień do ceremonii, nie miałam pojęcia, co
mogłam robić. Jedynym pocieszeniem w tym ponurym domu był Spirydion, z którym
mogłam bez obaw porozmawiać czy zwierzyć się. Był nie tylko moim bratem, ale i
przyjacielem. Parę lat temu nie pomyślałabym, że nasza znajomość tak się
rozwinie.
Zeszłam na dół na śniadanie. Przy stole w jadalni siedział już Lucjusz
Malfoy oraz jego żona, a także Spirydion. Państwo Malfoy spojrzeli na mnie ze
strachem, dopiero po chwili na ich twarzach pojawiło się coś na kształt ulgi
pomieszanej jednak z niepokojem.
- Bardzo było tej nocy u ciebie spokojnie - zauważyła ostrożnie
Narcyza i nalała sobie do porcelanowej filiżanki odrobinę kawy. Ja w tym czasie
zajęłam miejsce przy stole po prawej stronie młodszego brata. Zignorowałam jego
zdumienie i uniesione brwi.
- Tak, spałam dziś bardzo dobrze - przyznałam. - Czyli wieczorem czeka
nas święto. Spirydionie, zostaniesz w końcu jednym z nas.
Uśmiechnęłam się i nasypałam sobie cukru do owsianki. Młody Ślizgon
nie dał się jednak nabrać. Mój uśmiech i beztroski głos nie zwiódł go ani na
chwilę, jednak nie odpowiedział mi choćby jednym słowem. Patrzył na mnie tylko
tymi wielkimi, ładnymi, czarnymi oczami Toma Riddle'a. Nie był spokrewniony z
jego mugolskim ojcem, lecz poprzez krew oraz więzy łączące go z Meropą, musiał
uzyskać jakieś podobieństwo do swego wuja. Nasza babka podobno nie była piękną
kobietą. Lecz czy piękno jest wartością stałą i określoną? Przecież można
dostrzec je we wszystkim. Nie tylko w młodej, pełnej życia dziewczynie, w jej
zdrowych, lśniących włosach. Zachwycać potrafią również sine, drobne żyłki pod
pergaminową skórą starca, jego poorane zmarszczkami dłonie... Meropa nie mogła
być odrażającą kobietą, bo by nie powiła tak uroczego syna. Nawet po przemianie
Czarny Pan fascynował mnie i nie mówię tu tylko o jego charakterze. Był na swój
sposób piękny.
*
Nadeszła zimna, surowa
noc. Krople deszczu nieubłagalnie uderzały w szyby, burza minęła jednak
całkowicie. Niebo było tylko wciąż groźne i niebezpieczne. Chmury całkowicie
przysłoniły księżyc i gwiazdy.
Wszyscy Śmierciożercy zgromadzili się w salonie, który teraz pogrążony
był w półmroku. Jedynym źródłem światła był buzujący z kominku ogień. Stałam
razem z Narcyzą przy drzwiach wejściowych i witałam nowo przybyłych albo raczej
udawałam, że to robię. Tak naprawdę oczekiwałam na jednego gościa z jasnymi,
długimi włosami. Obawiałam się, że nie przyjdzie, skoro Lucjusz poinformował
mnie, iż Dracona tu dziś nie będzie. Na widok Snape'a w przemoczonym, czarnym
płaszczu rozchmurzyłam się trochę.
- Severusie, nie wiesz może, czy Barty będzie? - zapytałam, kiedy
ucałowaliśmy się na powitanie w policzek.
- Oczywiście dałem mu pozwolenie na opuszczenie szkoły tego wieczora,
lecz nie widziałem go od jego ostatniej lekcji czyli od godziny piętnastej -
odparł, a jego oczy trochę przygasły, jakby nieco zaniepokoił się o swego
byłego ucznia. Skinął głową w moją stronę i podszedł do Lucjusza, aby wymienić
z nim szeptem parę uwag.
Gdzieś na podwórku dobiegł mnie odgłos aportacji, a moim oczom ukazały
się dwie zakapturzone postacie w czarnych, lśniących od deszczu pelerynach.
Kiedy weszli do środka, odsłonili swe oblicza, a ja poznałam w nich Czarnego
Pana i towarzyszącego mu Croucha. Gdy mnie zobaczył, natychmiast chwycił mnie w
objęcia. Pogładził i ucałował moje włosy, ale Czarny Pan dał nam znak, abyśmy
weszli do salonu, więc puściłam go. Usiadłam po prawej stronie wuja, który
zajął miejsce u szczytu stołu i wskazał nieśmiało czającemu się w cieniu
Spirydionowi krzesło po swojej lewicy. Uśmiechnęłam się, aby dodać mu otuchy,
on jednak wyglądał na przerażonego, więc zdołał tylko rzucić mi krótkie
spojrzenie, po czym znów wbił wzrok w blat stołu. Czarny Pan odczekał, aż
wszyscy Śmierciożercy usiądą, a szmer ich głosów ucichnie, dopiero wtedy
przemówił:
- Zanim przejdziemy do calu naszego spotkania,, mamy do omówienia
pewien punkt, skoro już jesteśmy wszyscy razem. Severusie, kto teraz zastępuje
ciebie na stanowisku dyrektora Hogwartu?
- Pozostawiłem tam Fernira Greybacka, szkoła jest bezpieczna. Nie
musimy się martwić żadnym powstaniem.
- Czy aby napewno? - wtrąciłam się, a moje serce ogarnęła trwoga.
Owszem, Ślizgoni byli teraz prawdziwą elitą i wilkołak nie śmiałby skrzywdzić
chociażby pierwszoroczniaka należącego do Slytherinu. Jednak Gryfoni, Puchoni i
Krukoni... oni nie liczyli się nawet dla Snape'a. A w Gryffindorze było
przecież całe moje rodzeństwo. Mogło paść ofiarą rozszalałego, dziekiego
potwora.
- Nie martw się, kochana. Greyback nie zaatakuje nikogo bez mojego
wyraźnego polecenia - odparł Voldemort i poklepał lekko moją dłoń spoczywającą
na blacie stołu, choć wzrok jego szkarłatnych, pałających w mroku oczu wciąż
spoczywał na Mistrzy Eliksirów, który zachował stoicki spokój, mimo żaru
rozświetlającego twarz jego pana. Patrzyli na siebie przez kilka długich chwil,
po czym Czarny Pan uśmiechnął się i rzekł: - Bardzo dobrze. Nie chciałbym, aby
w szkole panowała taka samowola jak dawniej. Oczekuję od ciebie pełnej
subordynacji i utrzymania obecnie panującej dyscypliny.
- Jak sobie tego życzysz, mój panie - Severus Snape skinął lekko głową
w geście zrozumienia.
- To tyczy się nie tylko Hogwartu, ale i całego ministerstwa. Nie będę
tolerował łapówek, łaski czy litości. Niektórzy z was muszą zrozumieć, że są
rzeczy ważniejsze od złota - dodał Czarny Pan, a jego władczy wzrok omiótł
wszystkich zgromadzonych w komnacie. Chwilę później zerknął na Spirydiona. Ten
wyglądał na przerażonego, ale zdecydowanego. Mowa wuja z pewnością nie dodała
mu otuchy, buzujący w kominku ogień oświetlał prawy profil jego twarzy,
rzucając nań szkarłatne, ciepłe, chybotliwe światło. Wpatrywał się w Voldemorta
szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami. Jego twarz była blada i napięta,
jeszcze nigdy nie uczestniczył w spotkaniu, w którym brało udział tylu
Śmierciożerców. Oczywiście, widywał ich czasami na korytarzach domu Czarnego
Pana lub w Malfoy Manor, nawet znał niektórych osobiście. Lecz spotkanie tylu
brutalnych, wyrafinowanych, acz eleganckich i kulturalnych morderców w jednym
pomieszczeniu musiało być dla Spirydiona sporym przeżyciem.
- Chciałabym przedstawić wam nowego Śmierciożercę, który będzie mi
służyć razem z wami wszystkimi. Mam wielką nadzieję, że mój siostrzeniec wykaże
się wiernością, sumiennością oraz sprytem, zupełnie tak jak wy. Spirydion jest
bardzo młody, lecz nie będzie to stanowić żadnego problemu, jeżeli okażecie mu
wsparcie. Oczekuję tego od was, więc nie zawiedźcie mnie - rzekł Voldemort i
zwrócił się do swego siostrzeńca: - Jako że jesteśmy rodziną i ufam ci, nie
będę kontrolował twoich poczynań. Ale nie zniszcz tego - uniósł długi, biały
palec i zagroził mu nim - a teraz powstań.
Spirydion uniósł się z krzesła, Czarny Pan również, wyciągając
różdżkę. Przez twarz mojego brata przebiegł skurcz, lecz nie wiedziałam, czy
było to tylko przywidzenie, czy chłopak naprawdę się zawahał.
- Spirydionie, czy przysięgasz zawsze służyć mi wiernie i zawsze
wykonywać moje polecenia? Odpowiedz.
Popatrzyli sobie w oczy. Wiedziałam, co nasz wuj teraz robił. I
Spirydion zapewne też, bo zamrugał szybko i odparł:
- Tak.
Jego głos był cichy, ale stanowczy i pełen determinacji. Nigdy nie
podejrzewałam brata o to, że mógłby nas kiedyś zdradzić lub oszukać, nie miałam
pojęcia, dlaczego Czarny Pan go sprawdzał. Zarówno Barty, który siedział obok
mnie, jak i reszta Śmierciożerców chyba nie podzielali mojego niepokoju. Po
prostu patrzyli na Voldemorta lub Spirydiona, jakby oglądali jakąś interesującą
scenę w teatrze lub w kinie.
- Wyciągnij rękę - rozkazał Czarny Pan, a jego siostrzeniec podwinął
rękaw swojej czarnej szaty nieco ponad lewy łokieć. Voldemort ujął kościstymi
palcami jego nadgarstek, a mnie uderzył kontrast pomiędzy bladością skóry wuja
i Spirydiona.
To stało się dosłownie w sekundę. Czarny Pan przytknął koniec swojej
różdżki do lewego przedramienia mego brata, a cały pokój momentalnie
rozświetlił tak oślepiający blask, że musiałam zasłonić twarz dłonią. Poczułam,
jak światło drażni moje wrażliwe na słońce oczy i pojedyncze łzy spływają mi po
policzkach. Szybko je otarłam, a mrok znów ogarnął salon i wszystkich w nim
zgromadzonych. Spirydion skrzywił się nieznacznie, jakby coś go nagle zapiekło,
a na jego nieskazitelnym przedramieniu wykwitł czernią niczym elegancki tatuaż
wyraźny Mroczny Znak. Na twarzy Lorda Voldemorta pojawiło się coś na kształt
złośliwej satysfakcji, a szkarłatne, mściwe oczy zalśniły w mroku jeszcze
bardziej niż zazwyczaj.
- Od teraz jesteś jednym z nas, witam w gronie Śmierciożerców - dodał
cicho i wyciągnął ramiona, aby go objąć, a zrobił to w tak sztywny i ostrożny
sposób, że cała jego postać wydała mi się jakaś nienaturalna. Spirydion
wyglądał na bardzo zaskoczonego, podobnie jak większość Śmierciożerców, którzy
chyba nie zauważyli, jak Czarny Pan szepta mu coś dyskretnie do ucha. On tylko
spojrzał szybko w błyszczące oczy wuja i odwrócił wzrok. Zastanowiło mnie
jedno. Dlaczego Spirydion tak bardzo obawiał się jakiejkolwiek bliskości z
wujem? Przecież byliśmy rodziną, a bywały takie momenty, że ten patrzył na
Czarnego Pana jak na całkowicie obcą osobę.
Nagle Voldemort zwrócił się do mnie.
- Sophie, martwię się. Dlaczego milczysz?
Drgnęłam lekko, wyrwana z własnych myśli. Uśmiechnęłam się nieco
sztucznie.
- To święto Spirydiona - odparłam, wstając powoli z krzesła. - Jestem
z ciebie taka dumna, braciszku - tym razem to ja przytuliłam go, o wiele
mocniej i o wiele naturalniej niż Czarny Pan. - Wiedz, że we mnie masz zawsze
wsparcie.
Ucałowałam go w policzek, lecz aby to uczynić, musiałam wspiąć się na
palce. Nie był jeszcze tak wysoki, jak Voldemort, lecz, mimo tych czternastu
lat, które przeżył, już dawno temu mnie przerósł. Już dawno przestał być moim
małym braciszkiem, którym trzeba było się opiekować. Choć... czy naprawdę ktoś
się o niego troszczył, kiedy był dzieckiem? W tej całej wojnie pomiędzy mną a
Melanią i Bonitusem to właśnie Spirydion ucierpiał najbardziej. To o nim
zapomnieliśmy, skupiając się na bezsensownej walce, kto miał rację w tym
niewyjaśnionym sporze. Wciąż byłam skłócona z matką i ojcem, nadal nie miałam
pojęcia, dlaczego zapałali do mnie taką niechęcią. Byłam przecież małym
dzieckiem.
- W końcu podjąłeś decyzję dotyczącą swojej przyszłości i postawiłeś
się... jej - dodałam, puszczając go.
Kiedy wspomniałam przy nim matkę, jego wzrok stał się dziwny, zupełnie jakby
zmartwiło go miejsce, w którym się wszyscy znajdowaliśmy.
Kiedy Czarny Pan ogłosił
koniec spotkania, jeszcze przez kilkanaście minut Śmierciożercy wymieniali ze
sobą informacje, inni od razu spiesznie opuszczali Malfoy Manor, kilku zaś powoli
zbierało się do wyjścia, wciąż przeciągając się sennie i ziewając. Natychmiast
podeszłam do Spirydiona, aby zamienić z nim jeszcze kilka słów, tym razem bez
świadków.
- Teraz naprawdę musisz uważać - poradziłam mu. - Znam proste
zaklęcie, które maskuje tatuaże i blizny, z Mrocznym Znakiem także sobie
poradzi.
- Ale Śmierciożercy teraz mają przewagę, nie muszę...
- No tak, ale lepiej nie kusić losu. Normalni obywatele nie rozumieją takich rzeczy - odparłam. -
Posłuchaj, nie chcę, żebyś miał jakieś zaległości. Wróć dziś ze Snape'em do
szkoły, ja jeszcze trochę tu zostanę, odpocznę...
- Co ci się stało?
- To nic takiego. Już prawie wydobrzałam. Do zobaczenia w Hogwarcie.
Uściskałam go krótko na pożegnanie, a on odwrócił się i wyszedł razem
ze Snape'em w tę ulewę. Rozejrzałam się za Lordem Voldemortem, ale mój wzrok
wyłowił z czarnego tłumu Śmierciożerców jasną czuprynę Barty'ego, która według
mnie, o wiele bardziej rzucała się w oczy niż płomienne, rudoczerwone włosy
Rudolfusa i Rabastana. Crouch również zerknął w moją stronę, a kiedy nasze
spojrzenia się spotkały, on uśmiechnął się i od razu do mnie podszedł.
- Twój brat nareszcie wybrał, po której stronie chce być - odezwał
się. - Ale czy nie zbyt szybko?
- Co to znaczy?
- No... czy nie podjął tej decyzji pochopnie. Przecież z tego nie
można się wycofać, Czarny Pan nie pozwoli mu na to. Pamiętasz, co się stało z
Karkarowem? I z Regulusem? Ja obawiam się, że on mógł to zrobić tylko dlatego,
aby rozwścieczyć waszą matkę.
- To nie jest moja matka -
przerwałam mu, a w moim głosie automatycznie zabrzmiał chłód, którego nie
potrafiłam ukryć. - Ja wiem, że bycie Śmierciożercą to coś, co Spirydion chce
robić. Możemy o tym nie rozmawiać? Nie chcę się mieszać w jego życie. To jego wybór
i sam musi się zatroszczyć o siebie. Jest już prawie dorosły.
Crouch wyciągnął rękę, żeby pogładzić mnie po ramieniu, a twarz mu
złagodniała, jakby już więcej nie zamierzał się ze mną o to kłócić.
- Snape pozwolił mi zostać z tobą przez tę noc - powiedział bardzo
cicho, a kąciki ust zadrgały mu lekko.
- W takim razie co my tu jeszcze robimy?
~*~
Do dupy z takim wordem,
mam zainstalowanego jakiegoś gównianego offica, który nawet nie sprawdza błędów
i nie podkreśla literówek, więc jeśli coś znajdziecie, to mi powiedzcie, abym
mogła poprawić. Normalnie padam na twarz, trzy godziny jazdy, potem dwie
godziny męki w mieście w tym paskudnym skwarze i jeszcze godzina kursu. Jak ja
się poświęcam dla tego prawa jazdy...
No i połowa wakacji już za nami. Szczerze powiedziawszy... tęsknię za
szkołą. Będę tego żałować zapewne już piątego września, ale cóż. Dedykacja dla Jarzembiny =) :*