Chwyciłam wuja za rękę,
a on wystrzelił w powietrze pionowo w górę, lodowaty pęd rozwiał mi włosy. W
górze było mroźno i nieprzyjemnie. Ja, pozbawiona możliwości skosztowania
świeżej krwi, szybko cała zdrętwiałam. Nie było mi zimno, temperatura była jeszcze
zbyt wysoka, abym mogła ją dotkliwie odczuć. Przytuliłam się do Czarnego Pana
oczekując, aż odezwie się do mnie. Nie byliśmy już na terenie Hogwartu, dlatego
nie musiała się obawiać, że ktoś go podsłucha. Mógł mi opowiedzieć o swoich
planach, był potężnym czarnoksiężnikiem, znał wiele sposobów na zdemaskowanie
ukrywających się wrogów. Mijaliśmy właśnie Hogsmeade, kiedy przemówił do mnie
głosem cichym i jakby zamyślonym:
- Kiedy ostatnio z tobą tutaj leciałem, o mało nie umarłeś. Wracają
wspomnienia.
- Nie wydarzyło się to znowu tak dawno temu – zauważyłam. – Wiesz,
wiele się od tamtego momentu zmieniło.
- Tak. Powraca moja dawna potęga. Śmierciożercy nie muszą się już
ukrywać, ty jesteś bezpieczna. Aczkolwiek jestem przeciwny temu, abyś jechała
do Beauxbatons na kolejne zadanie – oświadczył. – Nie pytaj. Kiedyś ci to
wszystko wyjaśnię, ale jeszcze nie teraz. Jesteś w stanie to zaakceptować?
- Tak, jestem. Z trudem, przyznaję, ale skoro takie jest twoje
życzenie… - westchnęłam cicho.- Ale jak zamierzasz sprawić, że tam nie
wystąpię?
- Nic się nie martw, ja już coś wymyślę.
Jakieś dwie minuty później Voldemort teleportował się, nawet mnie o
tym nie powiadomiwszy. Trwało to kilka sekund, a kiedy pojawiliśmy się w domu,
zorientowałam się nagle, że wylądowałam na łóżku w sypialni wuja. Rozejrzałam
się dookoła – panował tam całkowity mrok. Zasłony w oknach były zaciągnięte,
palenisko w kominku zimne i puste. Wyglądało na to, że nikt tu nie mieszkał od
wielu lat. Lord Voldemort zniknął mi z oczu, choć byłam pewna, że znajduje się
w komnacie. Materac ugiął się lekko z lewej strony, a koścista, trupio zimna
dłoń Czarnego Pana zaczęła rozpinać najpierw mój płaszcz, potem czarną szatę.
- Jest ktoś w domu? – zapytałam, kiedy zapalił swoją różdżką i
przesunął nią po moim nagim dekolcie i szyi.
- Nie ma nikogo, jesteśmy całkiem sami. Glizdogona umieściłem w domu
Lucjusz Malfoya. Także mamy dom tylko dla siebie.
Jego usta przywarły do mojej szyi, a ja przytuliłam się do niego. To,
że przybył tutaj specjalnie dla mnie spowodowało, że poczułam do niego wielką
sympatię i czułość.
- Dużo masz pracy? – zapytałam cicho, kiedy Czarny Pan tulił mnie do
nagiej piersi.
- Trochę. Ale nie przejmuj się mną. Dam sobie radę – odrzekł i ujął
moją twarz, żeby pocałować mnie w usta. Jego język szybko zawładnął moim. Kiedy
odsunął nieco twarz, dodał: - Dopóki nie zdobędę Czarnej Różdżki i nie wykończę
Harry’ego Pottera, nie odzyskam spokoju.
- To głupi smarkacz, bez Dumbledore’a jest całkiem bezsilny. Zrozumiał
to, więc się ukrył. Ale już niedługo. Może powinieneś go zacząć szukać w
Polsce? Nie sądzę, by uciekł za granicę.
- Najpierw muszę zdobyć Czarną Różdżkę, później będę zastanawiał się,
co zrobić z Potterem. Nie mówmy już o nim. Chciałbym cię mieć dziś tylko dla
siebie – rzekł, a jego różdżka zgasła, my zaś na nowo pogrążyliśmy się w
ciemności. Wtuliła twarz w jego pierś i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, ale
przez radość z powodu obecności wuja długo nie mogła zasnąć.
Rano, kiedy tylko się
obudziłam, zauważyłam za oknem białe, mdłe niebo i krople deszczu,
rozbryzgujące się o szybę. Paskudna pogoda. Voldemort opierał policzek na moim
dekolcie, oczy miał zamknięte, a nagie ramiona unosiły się w miarowym oddechu.
Ucałowałam jego czoło i wysunęłam się spod jego ciepłego, kościstego ciężaru. W
samej bieliźnie wymknęłam się z komnaty Czarnego Pana i udałam się do swojej
sypialni, aby ubrać się w nową szatę. Po drodze nie spotkałam nikogo, co
musiało oznaczać, że naprawdę w domu nie było nikogo. Gdy wróciłam do pokoju
Voldemorta, ten już nie spał. Leżał na łóżku nakryty kołdrą i patrzył w sufit.
- Myślałem, że wróciłaś do Hogwartu – odezwał się, zwracając na mnie
swój wzrok.
- Nie, gdzież. Nie mogłabym cię tu zostawić. Chciałam jeszcze kilka
dni z tobą tak tylko… poleżeć.
Opadłam na łóżko i przytuliłam się do wuja. Ten od razu pocałował mnie
w usta i pogładził po włosach.
- Jestem już blisko odkrycia tego, czego… - westchnął ciężko i
ucałował mnie w oba policzki. – Nie martw się. Już niedługo będę rządził tym
wszystkim. I nikt nie skrzywdzi ani ciebie, ani mnie.
- Przecież masz już taką władzę, że niektórzy nie mogą jej objąć
rozumem. Ale jeśli będziesz szczęśliwy z Czarną Różdżką i martwym Potterem, to
rób, co uważasz za słuszne – odparłam.
- Dobrze, że jesteś taka wyrozumiała.
- W przeciwieństwie do ciebie – przyznałam i zwróciłam na niego surowy
wzrok. – Ty nie chcesz zaakceptować tego, że chcę poznać swoją historię…
Dlaczego jesteś tak przeciwny temu, abym wróciła do Ojczyzny? Przecież nie
opuszczę cię. Wrócę do Polski.
Voldemort wstał z łóżka i w milczeniu zaczął się ubierać. Czułam, że
nie chciał mi odpowiedzieć. Nie potrafił mi nawet zabronić. Westchnęłam ciężko
i usiadłam u wezgłowia, ze średnim zainteresowaniem obserwując wuja.
- Jesteś jak każdy chłop. Nie dojdzie z tobą do porozumienia –
mruknęłam. Nie chciałam się z nim kłócić. Te krótkie chwile, które spędziliśmy
razem nie mogły służyć sprzeczkom.
- Trudno. Mam swoje powody. Zajmijmy się Potterem i Czarną Różdżką –
rzekł. Już kompletnie ubrany podszedł do łóżka i usiadł na nim po turecku.
Znałam go już tyle lat i wciąż przebłyski jego ludzkich zachowań zaskakiwały mnie. – Wróć do szkoły. Nie ma sensu,
żebyś siedziała ze mną i nic nie robiła.
- A spotkamy się niedługo? Powiedz, kiedy – poprosiłam.
- Oczywiście. Jeśli będziesz mnie chciała zobaczyć, idź do Snape’a. On
już coś na to poradzi. Taki dostał rozkaz – odparł i pogładził mnie po policzku
długim, zimnym palcem. Cóż miałam robić? Doskonale wiedziałam, że mu się
spieszyło, reszta świata czekała na podbicie, a on siedział ze mną bezczynnie
na łóżku.
- Dobrze. Przetransportuję się do Hogwartu, zjem tylko śniadanie –
powiedziałam w końcu. Po wyrazie twarzy Voldemorta poznałam, że w duchu
odetchnął z ulgą. Pocałował mnie krótko w czoło, a ja wstałam z łóżka, opuściłam
sypialnię i zeszłam na dół, do kuchni. Stworek zapewne znajdował się albo w
Hogwarcie, albo w domu przy Grimmauld Place. Nie sądzę, aby wrócił na służbę do
Syriusza. Bez słowa wyciągnęłam z kredensu porcelanową miseczkę i napełniłam ją
gorącym mlekiem i płatkami owsianymi. Już miałam niecny plan. Genialny plan.
Czarny Pan nie miał pojęcia, gdzie znajduje się Harry Potter. Ja w sumie także,
ale przecież nie było rzeczy, której bym nie zrobiła. Musiałam tylko załatwić
pewną sprawę, zanim wyruszę w odwiedziny.
Kiedy tylko zjadłam śniadanie, natychmiast powróciłam za pomocą
proszku Fiuu do Hogwartu. Pojawiłam się w gabinecie dyrektora z trzaskiem, a
siedzący za biurkiem Snape podskoczył na krześle.
- Sophie, martwiłem się o ciebie, dlaczego tak zniknęłaś? – zapytał,
patrząc na mnie z niepokojem. – Kiedy Sapphire powiedziała mi, że po prostu
wstałaś i wyszłaś…
- Sapphire. Tak, będzie mi potrzebna. Dzięki, Severusie – przerwałam
mu i czym prędzej opuściłam gabinet dyrektora. Zegar w holu głosił, że była
godzina dziesiąta piętnaście, co oznaczało, iż trwała właśnie transmutacja.
Postanowiłam jakoś przeżyć lekcje i wcielić w życie swój plan.
Gdy rozbrzmiał ostatni
dla naszej klasy dzwonek tego dnia, Ślizgoni wybrali się do Wielkiej Sali na
obiad. Zaledwie usiadłam na swoim miejscu, na korytarzu rozległy się jakieś
hałasy. Krzyki dziewczyny wydały mi się złowieszcze. Nie byłam jedyną osobą,
która pobiegła do drzwi, aby zobaczyć, co się stało. Snape popychał przed sobą
Ginny Weasley i prowadził za sobą Neville’a. Na końcu tego dziwacznego pochodu
podążała Luna z miną wyrażającą uprzejme zainteresowanie zaistniałą sytuacją.
Twarz Ginny lśniła od łez, Longbottom zaś miał pod okiem wielkiego, fioletowego
siniaka.
- Carrow! – zawołał dyrektor, a z małego tłumu gapiów wypadł uradowany
Amycus. – Kara numer pięć dla tej trójki. Nie będę w mojej szkole tolerował
kradzieży.
Był wściekły. Na skroni pulsowała mu maleńka żyłka, oczy ciskały
gromy. Już sam wzrok wystarczył, aby uczniowie szybko się rozeszli. Ja
podbiegłam do Snape’a i chwyciłam go pod rękę, aby mi nie uciekł.
- Co się stało? – zapytałam przyciszonym głosem. – Gryfoni coś ukradli?
- Próbowali zabrać z mojego gabinetu miecz Godryka Gryffindora. To niedopuszczalne,
aby ktokolwiek wchodził do gabinetu dyrektora. Najwidoczniej dyscyplina jest
niewystarczająca – rzekł. Odetchnął kilkakrotnie, aby się uspokoić.
- A kara numer pięć?
- Carrow zaprowadził ich do Hagrida, który ma wysłać ich do Zakazanego
Lasu. To taka szkoła przetrwania. A jeśli zamierza mnie oszukać, to będę
wiedział – odpowiedział. – Idź już. To tylko zwykli uczniowie Jakby nie
węszyli, to by teraz jedli obiad.
Poklepał mnie lekko po ramieniu i odszedł w stronę Wielkiej Sali. Nie
miałam w sumie po co stać w holu. Należało w końcu poinformować Sapphire o moim
niecnym planie. Ta nie poszła na obiad. Ostatnio twierdziła, że jest zbyt
gruba. Dlatego udałam się szybko do dormitorium Ślizgonów i odnalazłam ją
siedzącą przy wygaszonym kominku z „Prorokiem Codziennym” w rękach.
- Ginny, Luna i Neville usiłowali ukraść z gabinetu dyrektora miecz
Gryffindora. Już dano nie widziałam Snape’a tak wściekłego – odezwałam się i
opadłam na fotel tuż obok niej.
- Po co im ten miecz? – spytała. Owa informacja w ogóle nie zrobiła na
niej wrażenia.
- Nie wiem. To Gryfoni, nie? No, ale… mam taki problem. Wpadłam na
pewien pomysł, ale potrzebuję twojej pomocy. To skomplikowane. Chciałabym,
żebyś była mną przez jakiś czas. Mogłabym poprosić o to kogoś innego, ale ty
znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby się nikt nie zorientował, że mnie nie ma
– powiedziałam. Sapphire odłożyła gazetę. Na jej twarzy malowało się
najszczersze zdumienie.
- Po co miałabym zamieniać się w ciebie? Przecież już nie raz znikałaś
ze szkoły i nikt się Tymu nie dziwił – odparła.
- No tak, ale, jak mówiłam, to dość problematyczne… Po prostu mi
zaufaj. Rozpoczynam śledztwo, więc nikt nie może mnie z nim powiązać. Coś mi
się nie chce wierzyć, że Potter tak po prostu uciekł – mruknęłam.
- Co to za problem, znajdź go i
użyj legilimencji – zaproponowała.
- No właśnie, to jest
problem, bo nie wszystko jest takie łatwe, nawet ja nie mogę zrobić wszystkiego
– westchnęłam. – Poza tym, znaleźć Pottera… To co, zrobisz to dla mnie? Ja
napiszę list, że umarła ci ciotka czy ktoś tam i wyjeżdżasz na kilka dni.
- No dobrze. Ale nie sądzę, by to się udało. Barty pozna, że to nie
ty…
- O to się już nie musisz martwić. Ale poczekamy z tym do listopada,
musimy przygotować wszystkich do nowej Sophie.
~*~
Długo przepisywałam ten rozdział, jakoś wyszłam z wprawy. Musiałam
podzielić go na części, bo mi się nie zmieścił cały. No, ale mam ferie, więc
mogę nadrobić. Kurde. Jestem chora, a dziś robię osiemnastkę. Muszę zdrowieć.
Następny odcinek powinien ukazać się niedługo. Dedykacja dla Atramentowej :*
* Nicole Sherzinger - Whatever you like