11 lutego 2012

Rozdział 311

         Chwyciłam wuja za rękę, a on wystrzelił w powietrze pionowo w górę, lodowaty pęd rozwiał mi włosy. W górze było mroźno i nieprzyjemnie. Ja, pozbawiona możliwości skosztowania świeżej krwi, szybko cała zdrętwiałam. Nie było mi zimno, temperatura była jeszcze zbyt wysoka, abym mogła ją dotkliwie odczuć. Przytuliłam się do Czarnego Pana oczekując, aż odezwie się do mnie. Nie byliśmy już na terenie Hogwartu, dlatego nie musiała się obawiać, że ktoś go podsłucha. Mógł mi opowiedzieć o swoich planach, był potężnym czarnoksiężnikiem, znał wiele sposobów na zdemaskowanie ukrywających się wrogów. Mijaliśmy właśnie Hogsmeade, kiedy przemówił do mnie głosem cichym i jakby zamyślonym:
- Kiedy ostatnio z tobą tutaj leciałem, o mało nie umarłeś. Wracają wspomnienia.
- Nie wydarzyło się to znowu tak dawno temu – zauważyłam. – Wiesz, wiele się od tamtego momentu zmieniło.
- Tak. Powraca moja dawna potęga. Śmierciożercy nie muszą się już ukrywać, ty jesteś bezpieczna. Aczkolwiek jestem przeciwny temu, abyś jechała do Beauxbatons na kolejne zadanie – oświadczył. – Nie pytaj. Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię, ale jeszcze nie teraz. Jesteś w stanie to zaakceptować?
- Tak, jestem. Z trudem, przyznaję, ale skoro takie jest twoje życzenie… - westchnęłam cicho.- Ale jak zamierzasz sprawić, że tam nie wystąpię?
- Nic się nie martw, ja już coś wymyślę.
Jakieś dwie minuty później Voldemort teleportował się, nawet mnie o tym nie powiadomiwszy. Trwało to kilka sekund, a kiedy pojawiliśmy się w domu, zorientowałam się nagle, że wylądowałam na łóżku w sypialni wuja. Rozejrzałam się dookoła – panował tam całkowity mrok. Zasłony w oknach były zaciągnięte, palenisko w kominku zimne i puste. Wyglądało na to, że nikt tu nie mieszkał od wielu lat. Lord Voldemort zniknął mi z oczu, choć byłam pewna, że znajduje się w komnacie. Materac ugiął się lekko z lewej strony, a koścista, trupio zimna dłoń Czarnego Pana zaczęła rozpinać najpierw mój płaszcz, potem czarną szatę.
- Jest ktoś w domu? – zapytałam, kiedy zapalił swoją różdżką i przesunął nią po moim nagim dekolcie i szyi.
- Nie ma nikogo, jesteśmy całkiem sami. Glizdogona umieściłem w domu Lucjusz Malfoya. Także mamy dom tylko dla siebie.
Jego usta przywarły do mojej szyi, a ja przytuliłam się do niego. To, że przybył tutaj specjalnie dla mnie spowodowało, że poczułam do niego wielką sympatię i czułość.
- Dużo masz pracy? – zapytałam cicho, kiedy Czarny Pan tulił mnie do nagiej piersi.
- Trochę. Ale nie przejmuj się mną. Dam sobie radę – odrzekł i ujął moją twarz, żeby pocałować mnie w usta. Jego język szybko zawładnął moim. Kiedy odsunął nieco twarz, dodał: - Dopóki nie zdobędę Czarnej Różdżki i nie wykończę Harry’ego Pottera, nie odzyskam spokoju.
- To głupi smarkacz, bez Dumbledore’a jest całkiem bezsilny. Zrozumiał to, więc się ukrył. Ale już niedługo. Może powinieneś go zacząć szukać w Polsce? Nie sądzę, by uciekł za granicę.
- Najpierw muszę zdobyć Czarną Różdżkę, później będę zastanawiał się, co zrobić z Potterem. Nie mówmy już o nim. Chciałbym cię mieć dziś tylko dla siebie – rzekł, a jego różdżka zgasła, my zaś na nowo pogrążyliśmy się w ciemności. Wtuliła twarz w jego pierś i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, ale przez radość z powodu obecności wuja długo nie mogła zasnąć.

         Rano, kiedy tylko się obudziłam, zauważyłam za oknem białe, mdłe niebo i krople deszczu, rozbryzgujące się o szybę. Paskudna pogoda. Voldemort opierał policzek na moim dekolcie, oczy miał zamknięte, a nagie ramiona unosiły się w miarowym oddechu. Ucałowałam jego czoło i wysunęłam się spod jego ciepłego, kościstego ciężaru. W samej bieliźnie wymknęłam się z komnaty Czarnego Pana i udałam się do swojej sypialni, aby ubrać się w nową szatę. Po drodze nie spotkałam nikogo, co musiało oznaczać, że naprawdę w domu nie było nikogo. Gdy wróciłam do pokoju Voldemorta, ten już nie spał. Leżał na łóżku nakryty kołdrą i patrzył w sufit.
- Myślałem, że wróciłaś do Hogwartu – odezwał się, zwracając na mnie swój wzrok.
- Nie, gdzież. Nie mogłabym cię tu zostawić. Chciałam jeszcze kilka dni z tobą tak tylko… poleżeć.
Opadłam na łóżko i przytuliłam się do wuja. Ten od razu pocałował mnie w usta i pogładził po włosach.
- Jestem już blisko odkrycia tego, czego… - westchnął ciężko i ucałował mnie w oba policzki. – Nie martw się. Już niedługo będę rządził tym wszystkim. I nikt nie skrzywdzi ani ciebie, ani mnie.
- Przecież masz już taką władzę, że niektórzy nie mogą jej objąć rozumem. Ale jeśli będziesz szczęśliwy z Czarną Różdżką i martwym Potterem, to rób, co uważasz za słuszne – odparłam.
- Dobrze, że jesteś taka wyrozumiała.
- W przeciwieństwie do ciebie – przyznałam i zwróciłam na niego surowy wzrok. – Ty nie chcesz zaakceptować tego, że chcę poznać swoją historię… Dlaczego jesteś tak przeciwny temu, abym wróciła do Ojczyzny? Przecież nie opuszczę cię. Wrócę do Polski.
Voldemort wstał z łóżka i w milczeniu zaczął się ubierać. Czułam, że nie chciał mi odpowiedzieć. Nie potrafił mi nawet zabronić. Westchnęłam ciężko i usiadłam u wezgłowia, ze średnim zainteresowaniem obserwując wuja.
- Jesteś jak każdy chłop. Nie dojdzie z tobą do porozumienia – mruknęłam. Nie chciałam się z nim kłócić. Te krótkie chwile, które spędziliśmy razem nie mogły służyć sprzeczkom.
- Trudno. Mam swoje powody. Zajmijmy się Potterem i Czarną Różdżką – rzekł. Już kompletnie ubrany podszedł do łóżka i usiadł na nim po turecku. Znałam go już tyle lat i wciąż przebłyski jego ludzkich zachowań zaskakiwały mnie. – Wróć do szkoły. Nie ma sensu, żebyś siedziała ze mną i nic nie robiła.
- A spotkamy się niedługo? Powiedz, kiedy – poprosiłam.
- Oczywiście. Jeśli będziesz mnie chciała zobaczyć, idź do Snape’a. On już coś na to poradzi. Taki dostał rozkaz – odparł i pogładził mnie po policzku długim, zimnym palcem. Cóż miałam robić? Doskonale wiedziałam, że mu się spieszyło, reszta świata czekała na podbicie, a on siedział ze mną bezczynnie na łóżku.
- Dobrze. Przetransportuję się do Hogwartu, zjem tylko śniadanie – powiedziałam w końcu. Po wyrazie twarzy Voldemorta poznałam, że w duchu odetchnął z ulgą. Pocałował mnie krótko w czoło, a ja wstałam z łóżka, opuściłam sypialnię i zeszłam na dół, do kuchni. Stworek zapewne znajdował się albo w Hogwarcie, albo w domu przy Grimmauld Place. Nie sądzę, aby wrócił na służbę do Syriusza. Bez słowa wyciągnęłam z kredensu porcelanową miseczkę i napełniłam ją gorącym mlekiem i płatkami owsianymi. Już miałam niecny plan. Genialny plan. Czarny Pan nie miał pojęcia, gdzie znajduje się Harry Potter. Ja w sumie także, ale przecież nie było rzeczy, której bym nie zrobiła. Musiałam tylko załatwić pewną sprawę, zanim wyruszę w odwiedziny.
Kiedy tylko zjadłam śniadanie, natychmiast powróciłam za pomocą proszku Fiuu do Hogwartu. Pojawiłam się w gabinecie dyrektora z trzaskiem, a siedzący za biurkiem Snape podskoczył na krześle.
- Sophie, martwiłem się o ciebie, dlaczego tak zniknęłaś? – zapytał, patrząc na mnie z niepokojem. – Kiedy Sapphire powiedziała mi, że po prostu wstałaś i wyszłaś…
- Sapphire. Tak, będzie mi potrzebna. Dzięki, Severusie – przerwałam mu i czym prędzej opuściłam gabinet dyrektora. Zegar w holu głosił, że była godzina dziesiąta piętnaście, co oznaczało, iż trwała właśnie transmutacja. Postanowiłam jakoś przeżyć lekcje i wcielić w życie swój plan.

         Gdy rozbrzmiał ostatni dla naszej klasy dzwonek tego dnia, Ślizgoni wybrali się do Wielkiej Sali na obiad. Zaledwie usiadłam na swoim miejscu, na korytarzu rozległy się jakieś hałasy. Krzyki dziewczyny wydały mi się złowieszcze. Nie byłam jedyną osobą, która pobiegła do drzwi, aby zobaczyć, co się stało. Snape popychał przed sobą Ginny Weasley i prowadził za sobą Neville’a. Na końcu tego dziwacznego pochodu podążała Luna z miną wyrażającą uprzejme zainteresowanie zaistniałą sytuacją. Twarz Ginny lśniła od łez, Longbottom zaś miał pod okiem wielkiego, fioletowego siniaka.
- Carrow! – zawołał dyrektor, a z małego tłumu gapiów wypadł uradowany Amycus. – Kara numer pięć dla tej trójki. Nie będę w mojej szkole tolerował kradzieży.
Był wściekły. Na skroni pulsowała mu maleńka żyłka, oczy ciskały gromy. Już sam wzrok wystarczył, aby uczniowie szybko się rozeszli. Ja podbiegłam do Snape’a i chwyciłam go pod rękę, aby mi nie uciekł.
- Co się stało? – zapytałam przyciszonym głosem. – Gryfoni coś ukradli?
- Próbowali zabrać z mojego gabinetu miecz Godryka Gryffindora. To niedopuszczalne, aby ktokolwiek wchodził do gabinetu dyrektora. Najwidoczniej dyscyplina jest niewystarczająca – rzekł. Odetchnął kilkakrotnie, aby się uspokoić.
- A kara numer pięć?
- Carrow zaprowadził ich do Hagrida, który ma wysłać ich do Zakazanego Lasu. To taka szkoła przetrwania. A jeśli zamierza mnie oszukać, to będę wiedział – odpowiedział. – Idź już. To tylko zwykli uczniowie Jakby nie węszyli, to by teraz jedli obiad.
Poklepał mnie lekko po ramieniu i odszedł w stronę Wielkiej Sali. Nie miałam w sumie po co stać w holu. Należało w końcu poinformować Sapphire o moim niecnym planie. Ta nie poszła na obiad. Ostatnio twierdziła, że jest zbyt gruba. Dlatego udałam się szybko do dormitorium Ślizgonów i odnalazłam ją siedzącą przy wygaszonym kominku z „Prorokiem Codziennym” w rękach.
- Ginny, Luna i Neville usiłowali ukraść z gabinetu dyrektora miecz Gryffindora. Już dano nie widziałam Snape’a tak wściekłego – odezwałam się i opadłam na fotel tuż obok niej.
- Po co im ten miecz? – spytała. Owa informacja w ogóle nie zrobiła na niej wrażenia.
- Nie wiem. To Gryfoni, nie? No, ale… mam taki problem. Wpadłam na pewien pomysł, ale potrzebuję twojej pomocy. To skomplikowane. Chciałabym, żebyś była mną przez jakiś czas. Mogłabym poprosić o to kogoś innego, ale ty znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby się nikt nie zorientował, że mnie nie ma – powiedziałam. Sapphire odłożyła gazetę. Na jej twarzy malowało się najszczersze zdumienie.
- Po co miałabym zamieniać się w ciebie? Przecież już nie raz znikałaś ze szkoły i nikt się Tymu nie dziwił – odparła.
- No tak, ale, jak mówiłam, to dość problematyczne… Po prostu mi zaufaj. Rozpoczynam śledztwo, więc nikt nie może mnie z nim powiązać. Coś mi się nie chce wierzyć, że Potter tak po prostu uciekł – mruknęłam.
- Co to za  problem, znajdź go i użyj legilimencji – zaproponowała.
- No właśnie, to jest problem, bo nie wszystko jest takie łatwe, nawet ja nie mogę zrobić wszystkiego – westchnęłam. – Poza tym, znaleźć Pottera… To co, zrobisz to dla mnie? Ja napiszę list, że umarła ci ciotka czy ktoś tam i wyjeżdżasz na kilka dni.
- No dobrze. Ale nie sądzę, by to się udało. Barty pozna, że to nie ty…
- O to się już nie musisz martwić. Ale poczekamy z tym do listopada, musimy przygotować wszystkich do nowej Sophie.

~*~

Długo przepisywałam ten rozdział, jakoś wyszłam z wprawy. Musiałam podzielić go na części, bo mi się nie zmieścił cały. No, ale mam ferie, więc mogę nadrobić. Kurde. Jestem chora, a dziś robię osiemnastkę. Muszę zdrowieć. Następny odcinek powinien ukazać się niedługo. Dedykacja dla Atramentowej :*

* Nicole Sherzinger - Whatever you like 

7 lutego 2012

Rozdział 310

         Artykuł ukazał się zaraz na drugi dzień. Nie miałam dostępu do amerykańskiej gazety, ale Pansy jakimś cudem zakupiła jeden egzemplarz „Magic Time” i przeczytała na głos wypowiedzi każdego uczestnika.
- Ta Patricia wygląda na niezłą cwaniaczkę – mruknęła Sapphire, przyglądając się blond włosej reprezentantce Wizard’s College, której zdjęcie widniało zaraz pod moim.
- Wygląda – przyznałam. – Ale to ona zbłaźni się przed wszystkimi, nie ja. Potencjalni fani nie lubią osób, które kłują ich w oczy zbytnią pewnością siebie, wiem to z doświadczenia. A jeśli już wszędzie ich pełno… lepiej pozostawić pewien niedosyt, tajemniczą aurę… Oni muszą chcieć więcej. No, ale to już nie moja sprawa.
Wzruszyłam tylko ramionami i zajęłam się swoimi płatkami z mlekiem.

         Nadeszła ta chwila. Chwila pierwszego zadania w Siedmioboju Magicznym. Powiem szczerze, że czułam swego rodzaju stres, ale głównie dlatego, że istniała możliwość uszkodzenia smoka, a nie mogłam tego zrobić. Miałam przecież wystąpić na nim w potyczce numer dwa. Bo jak tu zapanować nad taką bestią legalnie, szybko i przede wszystkim nie robiąc mu krzywdy? W sumie był pewien sposób, ale… ale mogli mieć do tego jakieś zastrzeżenia.
- Jesteś gotowa? – zapytał Barty, kiedy jakaś kobieta po angielsku zaczęła przedstawiać dyrektorów będących w jury.
- Tak, wszystko będzie dobrze. Tylko nie wychodź z namiotu, dopóki nie skończę. Smok może się miotać – odparłam i wspięłam się na palce, by pocałować go w policzek. Jako pierwszy występował reprezentant albańskiej szkoły. Ze swoim wielkim, walijskim smokiem zielonym poradził sobie doskonale za pomocą silnych, starych, regionalnych zaklęć. Był to sposób mało kreatywny, acz skuteczny. Następnie wyszła Diane z Beauxbatons, która dzięki lewitowaniu razem ze swoją nauczycielką pokonała bestię. Jako trzecią w kolejce wywołano mnie:
- Teraz wystąpi Sophie Serpens z Hogwartu oraz jej nauczyciel, profesor Bartemiusz Crouch – ogłosiła kobieta, a ja wybiegłam z namiotu dla reprezentantów. Było podobnie jak w Turnieju Trójmagicznym, tyle że tym razem znajdowałam się w wielkim, płytkim, kamiennym dole. Mój smok, ognik kolczasty, czekał przykuty łańcuchem. Dookoła karku ciągnęła mu się żelazna, gruba obroża. Trybuny biegnące półkolem tuż przy kamiennym murze wypełnione były aż po brzegi. Niebo i słońce przysłaniały burzowe chmury. Miałam nadzieję, że deszcz nie lunie podczas mojego występu. Planowałam coś naprawdę świetnego, a opady atmosferyczne zepsułyby efekt postanowiłam zacząć natychmiast, aby nie przeciągać. Liczyła się każda sekunda.

- Ladies and gentlemen*
 I know what you want
 She's hot as a stove
 Her name is Nicole.

- Ha, Hu, Ha, Hu, Ha, Hu, Ha, Hu
 I’ll do whatever you like
 I’ll do whatever you like
 I can do, I can do
 I'll do, I'll do whatever you like.
 What you want? 2x

 Boy, you want my body,
 Wanna ride it like a Harley,
 Once or twice around the block,
 I bet I’ll have you saying ‘woh woh’
 First stop, let me pop
 Drop it like a helicop
 Pay attention on me
 While I show you the scenario
 You charming me boy
 Yeah boy, you’re charming me
 Just like this beat is gonna do
 on the radio.
Damn I thought you knew me
by the way you’re talking to me
You get any closer to me
Then I might just have to let it go
Something bout that cocky thing,
You got me wanna see what’s really going on

I 'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I’ll do whatever you like
I’ll do whatever you like
I can do, I can do
I'll do, I'll do whatever you like 2x

Yeah Yeah Yeah
Work it out girl
Make a bet
You put the cat in the nap
I’ll tell you what daddy get
All night lovers
See the cheek
Wanna see me make it speak
Watch it while mommy teach ya
I won’t stutter

I can tell you ain't never had a touch
Order a bottle, I'll show this much, I’ll do that for ya
Baby said
Promise I can make it rain
Lemme see that sugar cane
You like that, don’t cha

Something bout that cocky thing
You got me wanna see what’s really going on

I'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I’ll do whatever you like
I’ll do whatever you like
I can do, I can do
I'll do, I'll do whatever you like

- See me in the back
Chick like that
Get you to run around
But I can hit it like that

Ask anyone around
I’m the shit like that
Eat it, beat it, till it’s swollen
You gonna need an icepack

I’ll tell her big thang poppin’
Let me hear you say that
Lay back, play that,
Purp Kush blowing in the Maybach
With my company
Three and them be wantin me
Imagine what they done to me
On top of me, up under me
 Accept no imitation baby
 Other cat be hatin’
 They be all in ya face
 I mean all in the wussy
 See, I can take you on vacation
 Or we can ball in the A
 You hit me up four in the mornin’
 What you callin’ to stay shawty

 - Something bout that cocky thing
 You got me wanna see what’s really going on

I'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I'll do the thing, I'll do the thing you wanna
I’m gonna do, do anything you wanna
I’ll do whatever you like
I’ll do whatever you like
I can do, I can do
I do, I do whatever you like

Wait a minute, motherf**ker

Zniknęłam. Fizycznie mnie nie było, czułam, że znajduję się wewnątrz swojego smoka, widziałam przez jego żółte ślepia, ale nie mogłam zapanować całkowicie nad jego ciałem, przez co gad miotał się po całym wybiegu.

- I’ve been looking all night,
Wanna kiss it one time
Mommy do what you like
Go head pull it pull it pull it pull it

- First you gotta get right
I can love you long time
I become a big crime
Then I'll pull it pull it pull it pull it

- Once she wind it uptight
I promise a goodnight
Girl, you’re gonna sleep tight
When I pull it pull it pull it pull it

- Wanna look at your eyes
When you get the big prize
Gonna give it up kind
When I pull it pull it pull it pull it

Smok upadł z hukiem na nierówne, kamieniste podłoże, aż zatrzęsła się ziemia, z której wzbiły się tumany pyłu. Szybko opuściłam jego ciało. Pojawiłam się w miejscu, w którym stałam wcześniej. Tak jest. Opętanie. Nigdy tego nie robiłam, wiedziałam, jak to wykonać tylko z książek i opowiadań wuja. Nie było to przyjemnie uczucie, z pewnością nie należało do moich ulubionych czarno magicznych rytuałów.
Mój występ zakończył się gromkimi brawami. Wspięłam się na kamienne wzniesienie, a kobieta, która wyczytała moje nazwisko, podeszła do mnie i powiedziała:
- Bardzo ciekawa metoda, czyżby czuć było czarną magię? Ale oddajmy głos jury. Zacznijmy od madame Maxime.
- Uważam, że sposób był kreatywny, ale czy opętanie lub poddanie smoka swojej woli jest dozwolone? Mogę dać dziewięć punktów na dziesięć – odezwała się, a jej samonotujące, wielkie, pawie pióro zapisało coś na drewnianej podkładce. Siedząca obok niej dyrektorka szkoły Magia Escola wyglądała na nieco rozdrażnioną.
- Ta piosenka była zupełnie niepotrzebna, nawet ja potrafię wyjść na środek i zaśpiewać, aby odwrócić uwagę od słabego pomysłu – rzekła mocno przesyconym sarkazmem głosem. Na trybunach rozległo się buczenie, ale mnie to nie zraziło. Przytknęłam różdżkę do swojego gardła, by słowa, które wypowiedziałam z uśmiechem na ustach poniosły się echem po całych błoniach:
- Może mi pani wierzyć, moje jęki podczas seksu są bardziej melodyjne niż pani śpiew.
Śmiechy i brawa zgromadzonych były dla mnie prawdziwym miodem dla uszu, dla oczu zaś – zszokowana mina pani Davili. Z zaciętą twarzą wystrzeliła ze swojej różdżki w powietrze świetlistą trójkę. Snape był oczywiście zachwycony, nie mogło być inaczej.
- Za czasów profesora Dumbledore’a nie praktykowało się w Hogwarcie czarnej magii, lecz ja nie widzę niczego złego w tym, że dziewczyna jest oryginalna. Może i jestem stronniczy, ale zasługuje na pełną dziesiątkę.
Pozostali oceniający byli do mnie dość przyjaźnie nastawieni, acz na każdym kroku podkreślali, że nie są przekonani, czy użycie przeze mnie czarnej magii było rozsądne. Uwzględnili jednak, że nie skorzystałam z pomocy nauczyciela, więc tak czy siak wyszłam z pięćdziesięcioma dziewięcioma punktami. Zostałam zaprowadzona do namiotu medycznego, gdzie najlepszy uzdrowiciel ze Stanów, pan Gregory Jackson dokładnie obejrzał mnie w poszukiwaniu najdrobniejszej choćby ranki lub zadrapania.
- Nic mi nie jest, naprawdę – mówiłam chyba po raz dziesiąty, kiedy uzdrowiciel przesuwał różdżką po moich plecach. – Ja tylko opętałam tego smoka, to jego powinien pan badać.
- Czarna magia pozostawia silne ślady na ciele, postąpiłaś nieostrożnie, stosując ją w miejscu publicznych na oczach tylu osób. Jestem pod wrażeniem twojego występu, ale nie watro narażać dla efektywności zdrowia – rzekł tonem znawcy i nareszcie schował różdżkę. Zsunęłam się ze stołu i ruszyłam szybkim krokiem w stronę wyjścia. Natknęłam się tam na Bartemiusza, który natychmiast  poderwał mnie z ziemi i ucałował w usta.
- Idealnie poradziłaś sobie z tym smokiem – powiedział.
- Dziękuję, dziękuję, wiem o tym. Ta dyrektorka z Portugalii jest dziwna, ciekawe, dlaczego mnie nie lubi.
- Może dlatego, że jesteś od niej ładniejsza. Chodź, zobaczymy, jak sobie radzą pozostali – odparł, a ja wybuchnęłam śmiechem, słysząc jego uwagę.
- Mam lepszy pomysł. Chcę bliżej obejrzeć mojego smoka. Za trybunami mają wielkie, żelazne klatki. Muszę zobaczyć, jak wielką obrożę mam wykonać – powiedziałam, wysunęłam się z jego ramion, chwyciłam go za rękę i pobiegłam w stronę majaczących w oddali skrzyń.
Mój smok został już umiejscowiony w jednej z nich. Wyglądał na osłabionego. Położył wielki, zrogowaciały, bury łeb na żelaznej, nagiej podłodze, skórzaste skrzydła stulone miał przy obu bokach. Na ten widok zrobiło mi się go szkoda. Podeszłam bliżej, aby położyć dłoń na jego nozdrzu. Nawet nie poruszył się, choć wiedziałam, że jest przytomny.
- Nienajlepiej wygląda – zauważyłam. – Myślisz, że da radę ścigać się z innymi smokami?
- Mamy miesiąc, wyzdrowieje.
- Czarny Pan powiedział kiedyś, że zwierzęta, które kiedyś opętał, szybko zdychały – mruknęłam. – Nie mogę ścigać się bez smoka.
Za pomocą różdżki otworzyłam jego ogromną paszczę, po czym nacięłam sobie nadgarstek. Kilka kropel krwi skapnęło na jego szary, gadzi język. Cofnęłam rękę, a paszcza zamknęła się powoli.
- Chyba nie zmieniłaś go w wampira, co? – zapytał z udawanym strachem Crouch, chichocząc cicho.
- Nie przesadzaj, to mu na pewno pomoże.
Rozległy się czyjeś szybkie kroki, a na horyzoncie pojawiła się jasnowłosa Patricia. Wyglądała na wściekłą, ale i usatysfakcjonowaną tym, co zobaczyła.
- Jesteś wampirem. Tylko prawdziwi ludzie mogą brać udział w Siedmioboju. Zostaniesz zdyskwalifikowana – w jej głosie słyszałam triumf, którego nawet nie próbowała zamaskować. Jej groźba nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Uśmiechnęłam się tylko.
- Twoje słowo przeciwko mojemu. Udowodnij, że nie jestem człowiekiem. Wszyscy widzieli, że mogę jeść, słońce nie robi mi krzywdy – odparłam. – Mogę się nawet założyć, że uwierzą mnie.
Chwyciłam Barty’ego za rękę, odwróciłam się i ruszyłam w stronę trybun. Nie przejęłam się tym, co powiedziała mi Amerykanka. Jej słowa przeciwko moim. Nie miała nawet cienia dowodu na to, że jestem wampirzycą. Słońce nie działało na mnie, spożywałam normalną żywność, no i zmieniałam się. Poza tym, nikomu nie chciałoby się sprawdzać tego wszystkiego.
- Myślisz, że pójdzie do swojego dyrektora? – zapytał, kiedy usiedliśmy na drewnianej ławce pomiędzy jakimiś uczennicami z Wizard’s College.
- Nawet jeśli, to mało mnie to interesuje. Nic nie zrobią – oświadczyłam.

*

         Do Hogwartu powróciliśmy zaraz po pożegnalnej uczcie, około godziny dwudziestej. Czyli do Polski przybyliśmy w południe. Pogoda była podła, niebo skrywało się za ciemnymi, burzowymi chmurami, agresywny wiatr targał prawie łysymi już koronami drzew. Przez dwa dni bardzo tęskniłam za szkołą i rodzeństwem, bałam się, że bez kontroli mojej lub Snape’a Carrowowie poczują się bezkarni i zaczną masowo torturować uczniów, ale okazało się, że liczba karanych uczniów nie odbiegła od normy.
         Bardzo tęskniłam za wujem, nie dostałam od niego żadnej wiadomości, a musiał przecież czytać albo słyszeć o moim występie. „Prorok” co najmniej dwa razy si8ę o nim rozpisywał. Dopiero po tygodniu odważyłam się na dotknięcie Mrocznego Znaku. Ten natychmiast zmienił kolor na czarny, ale nie poza tym nie poczułam. Żadnego pieczenia czy bólu. Rozumiałam w pełni i akceptowałam obecną sytuację, ale było mi bardzo ciężko. Słuchałam „Potterowarty”, z której dowiedziałam się, że Lord Voldemort obecnie znajduje się za granicą. Była to stacja radiowa popierająca Harry’ego Pottera, tylko tam podawano prawdziwe informacje. Oczywiście, czułam się dziwnie ze świadomością, że członkowie Zakonu Feniksa wiedzą o Czarnym Panu więcej, niż jego osobista siostrzenica, ale jak na razie nie mogłam nic zrobić.
         Kontakt z Riddle’em zdołałam nawiązać dopiero około dwudziestego października. Była już godzina dwudziesta trzecia, kiedy poczułam pieczenie na lewym przedramieniu. Czekałam właśnie na łazienkę, która zajęta była już od pół godziny przez Ashley. Na zewnątrz było zimno, więc czym prędzej ubrałam długi, czarny płaszcz i wybiegłam z sypialni. Teleportowałam się dopiero w lochu. Wolałam się przygotować, bo nigdy nic nie wiadomo – mógł być wszędzie. Przeniosło mnie na… błonia Hogwartu. Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy tuż przy bramie, niebo pokrywały ciemne chmury, ani księżyc, ani gwiazdy nie przebijały się przez nie. Voldemort przyglądał mi się, jego głowa lśniła w mroku. Rzuciłam mu się w objęcia i pocałowałam go w usta. Odpowiedział mi z takim samym entuzjazmem. Teraz poczułam, jak mi go bardzo brakowało.
- Gdzie byłeś tyle czasu? – zapytałam. – I czemu przybyłeś do Hogwartu?
- Nie chciałem cię odrywać od nauki… Słyszałem o twoim występie – rzekł i postawił mnie na ziemi. Ruszyliśmy powoli przez błonia. Objęłam go ręką w pasie i przytuliłam policzek do jego boku. Nie chciałam się z nim rozstawać. – Opętanie tego smoka nie było zbyt rozsądne, ale jesteś młoda i chcesz ciągle testować swoje moce… Rozumiem cię. Podobno miałaś najlepszy czas.
- No tak, powalenie ogromnego smoka za pomocą czarnej magii to nie filozofia – przyznałam. – Na długo wróciłeś? Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu, tęskniła.
Voldemort pochylił się i pocałował mnie. W chatce Hagrida paliły się światła, dlatego skierowaliśmy się w stronę jeziora. Kilkanaście metrów przed nami majaczył biały, marmurowy grobowiec Dumbledore’a. Kątem oka zauważyłam, że wargi Czarnego Pana zacisnęły się lekko.
- Przybyłem tu tylko dla ciebie. Gdybyś nie musiała przygotowywać się do Siedmioboju, wziąłbym cię do domu na kilka dni – odparł.

- W takim razie polecę z tobą do domu, a wrócę jutro. Nie martw się, dam sobie radę. Lećmy.