20 października 2010

Rozdział 284

Pojawiłam się przed dworem Malfoyów. Od czasu przeprowadzki w ogóle mnie tu nie było, ale przecież ogólnie bywałam tu wiele razy. Z okien na parterze sączyło się mdłe światło, hamowane przez grube szyby. W jednym z nich zasłony były zasunięte. Przypuszczałam, że to właśnie tam odbywało się spotkanie Śmierciożerców.
Zmieniłam się w chimerkę i prześliznęłam się przez pręty bramy. Poczułam, jak jeden z nich muska mi lewy bok i z zaskoczeniem zauważyłam, że przeszłam przez niego, jakby był dymem. Cóż, jakiekolwiek by Malfoyowie zastosowali zabezpieczenia, dla mnie to nie będzie problem, by je przełamać.
Przeszłam truchtem przez wysypaną żwirem dróżkę prowadzącą aż do drzwi, łapą szturchnęłam klamkę, a te otworzyły się minimalnie. Prześliznęłam się przez szparę do środka. Znalazłam się w jaskrawo oświetlonym holu. Na ścianach wisiały portrety, przyglądające mi się bacznie, aż dotarłam do uchylonych drzwi z salonu i przecisnęłam się przez szparę. W pokoju panował mrok. Jedynym źródłem światła był ogień, płonący w kominku. Ogon drgnął mi lekko, kiedy zauważyłam, że wszyscy już zajmują swoje miejsca, ba, są już pogrążeni w rozmowie. Kiedy Śmierciożercy usłyszeli skrzypnięcie zawiasów, kiedy drzwi otworzyły się szerzej, zwrócili na mnie swój wzrok. Obserwowali mój długi cień na wspaniałym dywanie, dopóki nie podeszłam do wuja. Siedział u szczytu lśniącego stołu. Na mój widok uśmiechnął się lekko.
- Sophie, jak zwykle spóźniona – rzekł głosem tak cichym, że ledwo go dosłyszałam.
Zmieniłam się z powrotem w siebie, bo chyba nie mogłam się nazwać człowiekiem i usiadłam na wskazanym przez wuja krześle po jego prawej stronie, tuż obok Snape’a. Uśmiechnęłam się dyskretnie do Barty’ego, siedzącego po lewej stronie Czarnego Pana.
- A więc? – zapytałam, patrząc znacząco na Lorda Voldemorta świadoma, że nie zaczyna się zdania od „a więc”.
- Severus był nas łaskaw poinformować, że Harry Potter wyrusza do swojej nowej siedziby w przyszłą sobotę w nocy – odparł, po czym zerknął na Śmierciożercę, siedzącego gdzieś w tłumie. – Natomiast Yaxley ma ciekawą koncepcję, dotyczącą podboju Ministerstwa Magii przeze mnie. Mój Śmierciożerca jest chyba niepoprawnym optymistą, co, w jego przypadku, graniczy z głupotą. Uważa, że uda mi się opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą, bo miał szczęście rzucić zaklęcie Imperius na Thicknesse’a… Wiesz, kto to Thicknesse?
- Kojarzę. Wiesz, może dla Yaxley’a to był godny podziwu wyczyn, ale ja tak mogę cały czas – odpowiedziałam z nutką ignorancji w głosie.
- Dlatego nie chcę, żebyś się mieszała w to całe zamieszanie – przerwał mi stanowczo Czarny Pan, po czym zwrócił się na nowo do swoich Śmierciożerców: - Jak mówiłem, wiem już więcej. Na przykład to, że będzie mi potrzebna do uśmiercenia Pottera czyjaś różdżka.
W pokoju, od chwili, kiedy się pojawiłam, jeszcze nie było tak cicho. Trzask ognia w kominku zdawał się być pięć razy głośniejszy niż normalnie. Wszystkie oczy utkwione były w Voldemorcie z nieukrywanym przerażeniem, oczekując, aż Czarny Pan wybierze swoją ofiarę.
- Nie ma ochotników, co? – zadrwił Lord, a oczy rozbłysły mu szatańsko w półmroku. Rozejrzał się jeszcze raz po siedzących sztywno sługach. Otworzył usta, by wybrać osobę, ale ja byłam pierwsza.
- Ja ci mogę pożyczyć moją – odezwałam się dziarskim tonem, wyciągnęłam różdżkę z wewnętrznej kieszeni i wyciągnęłam ją w stronę wuja, ale on odsunął ją od siebie z łaskawym uśmiechem na ustach.
- Nie, kochanie, nie wykorzystałem cię, kiedy przebywałem na wygnaniu w Albanii, więc i teraz tego nie zrobię – odrzekł, po czym zwrócił swój wzrok na dorosłego Malfoya i dodał: - Ale sądzę, że Lucjusz bardzo chętnie mi swojej użyczy.
Malfoy wzdrygnął się gwałtownie. Zanim utkwił wzrok w Voldemorcie, wymienił szybkie spojrzenie z żoną.
- Tak, panie mój? – zapytał. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu.
- Różdżka, Lucjuszu.
Blondyn znów zerknął na Narcyzę, ale ta tym razem nie odwzajemniła spojrzenia. Wstał więc, wyciągnął różdżkę i podał ją Voldemortowi. On przyjrzał się jej, po czym spytał:
- Co to jest?
- Wiąz, panie mój. I włókno smoczego serca.
Czarny Pan wyciągnął z kieszeni swoją i porównał długości. Ręka Lucjusza drgnęła, jakby on sam oczekiwał, że Lord odda mu teraz różdżkę z cisu. Oczy Voldemorta rozbłysły złowieszczo, gdy dostrzegł ten instynktowny ruch. Jego wąskie wargi rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu.
- Mam ci oddać swoją różdżkę? Moją różdżkę? Otrzymałeś wolność i dalej grymasisz? 
Śmierciożercy parsknęli stłumionym śmiechem. Malfoy najwyraźniej nie tyle, że się zawstydził, ale przeraził, bo spod stołu wypełzł gruby, długi wąż. Z uśmiechem przywołałam ją językiem wężów, a ona wspięła się na moje krzesło i oparła ciężki, sztywny łeb na moim ramieniu. Językiem połaskotała mnie po policzku.
– Co takiego gnębi Malfoyów? – powtórzył, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Teraz tylko płonące szkarłatem oczy zdradzały, że czuje gniew. Cała reszta jego ciała zdawała się być spokojna. – Czyż od wielu lat nie powtarzali uparcie, że oczekują mojego powrotu i dojścia do władzy?
- Tak, panie mój, tak… - wybełkotał Malfoy, a strużka potu spłynęła mu na górną wargę. Szybko podniósł rękę, by ją otrzeć.
Żałosne widowisko. Nie przepadałam za Malfoyami, ale w końcu miałam tu teraz mieszkać, no i nie chciałam, żeby się do końca stoczyli. Wstałam, a wszystkie oczy skierowały się na mnie.
- Spokojnie, Lucjuszu – powiedziałam mu, a na moich ustach pojawił się łaskawy uśmiech rozbawienia. – Po co te nerwy?
Podeszłam do krzesła wuja i stanęłam za nim, po czym pochyliłam się do przodu, by objąć go od tyłu za szyję. Pocałowałam go w zapadnięty policzek. Czarny Pan nawet nie drgnął, czekając spokojnie na mój kolejny krok.
- Wiesz, domyślam się, że gruntownie przepytałeś pana Ollivandera. Ale przypuszczam, że chyba „zapomniał” wspomnieć o jednej istotnej rzeczy. Im bardziej czarodziej jest doświadczony w uprawianiu czarów, tym jego różdżka jest silniejsza – rzekłam i zaśmiałam się złośliwie. – Chyba głupio byłoby przypuszczać, że Lucjusz jest ode mnie potężniejszy.
Przez tłum Śmierciożerców przetoczył się zagłuszony lekko śmiech. Ale wcale nie dlatego, że powiedziałam coś zabawnego. Po prostu chcieli trochę podrwić z Malfoya i jego rodziny. Niby byli wspólnikami, a jednak każdy o każdego był zazdrosny i nie przepuszczał okazji wyśmiania go.
- Oczywiście, w twoim i Pottera wypadku może to nie mieć znaczenia, ale moja różdżka z pewnością chętniej cię posłucha – dodałam.
Voldemort nic nie odpowiedział, ale ten cieniutki patyczek Lucjusza bezproblemowo wyciągnęłam mu z ręki. W milczeniu obserwował, jak oddaję go jego właścicielowi; tak samo, nie mówiąc ani słowa, porównywał długości swojej i mojej różdżki. Odezwał się dopiero po chwili:
- Masz. Tylko proszę cię, pilnuj jej.
Schowałam jego cisowy atrybut do wewnętrznej kieszeni z miną wyrażającą największy szacunek i odparłam:
- To będzie dla mnie rzeczą najistotniejszą.

- Wracając – podjął na nowo Lord Voldemort, zwracając się do Śmierciożerców. – Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego mieszkańcy tego domu tak bardzo zmarnieli. Czy jest to spowodowane moją obecnością?
Tym razem odpowiedziała Bellatriks. Lubiłam ją, mimo że była prawdziwą wariatką i uwielbiała się podlizywać mojemu wujowi, co było raczej żałosne. Ale Voldemort o tym wiedział.
- Panie mój, to naprawdę wielkie szczęście i zaszczyt, że możemy cię tu gościć. Ciebie i Sophie, mój panie – dodała szybko, widząc skurcz, który przebiegł przez moją twarz.
Ale nie był on spowodowany tym, że Bella pominęła mnie w swojej krótkiej mowie, nie. Zawsze, gdy się do niego zwracała tym pełnym uwielbienia głosem, czułam swego rodzaju zazdrość. Tylko ja byłam jego ulubienicą. Bellatriks pewnie tylko lubił, ale mimo to byłam wściekła.
Voldemort chyba zauważył ów cień na mojej twarzy, bo uśmiechnął się złośliwie.
- Wielkie szczęście – powtórzył, a oczy mu rozbłysły. – To wiele znaczy w swoich ustach, Bellatriks. Nawet po tym, co wydarzyło się w twojej kilka dni temu jesteś całkiem pogodna, to dziwne. Nie wiesz, o czym mówię? O ślubie twojej siostrzenicy z wilkołakiem, Remusem Lupinem. Musicie być bardzo dumni.
Śmierciożercy wybuchnęli śmiechem. Poczułam się trochę dotknięta, mimo że Czarny Pan zgasił zapał Belli. Nagini otworzyła paszczę i zasyczała gniewnie, rozjuszona wrzawą, która wybuchła w pokoju. Ja zmarszczyłam czoło.
- Panie, nasza siostra przestała dla nas istnieć, odkąd poślubiła tego szlamę! – zawołała zrozpaczona Bellatriks, usiłując przekrzyczeć śmiechy, gwizdy i szydercze uwagi Śmierciożerców.
- A co ty powiesz, Draco? Będziesz się opiekował szczeniakami? – dodał Voldemort.
Zgromadzeni ryknęli jeszcze większym śmiechem. Spojrzałam na Croucha. Na jego twarzy nie gościł nawet cień uśmiechu. Nic dziwnego. Sam ryzykował podobną hańbą, utrzymując romans ze mną. W końcu nie byłam w pełni człowiekiem, a mimo że wampiry miały wyższą pozycję niż wilkołaki w świecie czarodziejów, nadal byli inni, a odmienność była przecież wyśmiewana i tępiona. Postanowiłam to przerwać. Wstałam, choć gdybym nie była dla nich wszystkich tak niebezpieczna, nie zwróciliby na to uwagi.
- Wystarczy – odezwałam się głosem zmienionym, metalicznym jak przed laty, kiedy po Mistrzostwach Świata w Quidditchu zabawiałam się mugolami. Śmiechy zgromadzonych natychmiast ucichły. Bella utkwiła we mnie swoje śmieszne błagalne spojrzenie. – Śmiejecie się ze ślubu czarownicy i wilkołaka. No i co z tego, że Lupin cierpi na taką przypadłość? Ja też nie jestem człowiekiem. Mnie jakoś nie wyśmiejecie, bo boicie się odezwać. I słusznie, bo mogę was zabić bez najmniejszego wysiłku. Tak naprawdę jesteście zazdrośni, bo wszyscy jesteście tacy sami, słabi, nie macie żadnej cechy, która czyni was wyjątkowym.
Dopiero teraz zauważyłam, że oczy zmieniły mi się w szparki, a uszy zmieniły mi się na sterczące i włochate. Wyciągnęłam różdżkę Czarnego Pana i przywróciłam się znów do normalnej postaci. Nie wiedziałam, że w gniewie mogę zmienić się w chimerę. Ale nie tę małą, jaką była Gloria. Mogę powiedzieć, że Malfoyowie mają szczęście, bo mogłam bardzo urosnąć i rozwalić im salon. A tak, musiałam tylko przywrócić twarz do normalnego stanu. Najtrudniej było mi przyprawić sobie normalny nos.

- Z ust mi to wyjęłaś – zwrócił się do mnie Voldemort. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu, wpatrując się w niego z ciekawością, co powie dalej. – Masz rację, chyba lepiej mieć w rodzinie wilkołaka niż szlamę. Niestety niewiele naszych rodów uniknęło tego skażenia. Ale już niedługo. Wyplenimy tę zarazę, która szybko opanowuje rodziny czystej krwi czarodziejów i czarownic.
Wyciągnął moją różdżkę i machnął nią krótko. Dopiero teraz zauważyłam jakąś związaną postać, wiszącą wysoko w powietrzu. Kiedy zaklęcie ugodziło w ciało, kobieta ożyła i zawisła tuż nad stołem, głową w dół. Była to, zdaje się, nauczycielka z Hogwartu albo jakaś jego pracownica, bo widziałam ją czasami na korytarzach.
- Poznajesz naszego gościa, Severusie? – Voldemort zwrócił się, nie wiedzieć czemu, do Snape’a. On tylko spojrzał na nią. Ale nie był wyjątkiem. Oczy wszystkich przebywających w pomieszczeniu zwróciły się na nią. Kobieta utkwiła błagalny wzrok w Mistrzu Eliksirów i zawołała ochrypłym głosem, by jej pomógł.
- A ty, Draco? – tym razem Czarny Pan zwrócił się do młodego Malfoya, który najwyraźniej unikał z nim kontaktu. - Ale chyba nie uczęszczałeś na jej lekcje.
- Zaraz, zaraz, powoli – wtrąciłam się, całkowicie wybita z tematu. – Kim jest ta kobieta?
Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem, najwyraźniej rad, że nie kojarzę tej czarownicy. Musiała być czarownicą, bo inaczej Riddle nie zaprzątałby sobie nią głowy. Wydaje mu się, że jest zbyt ważny, by zabijać mugoli.
- No tak, nie dziwie ci się, że jej nie znasz – odparł wymijająco. – Ale jestem pewien, że Barty zna ją doskonale. Prawda?
Crouch spojrzał na związaną niewidzialną liną kobietę i również uśmiechnął się tajemniczo. Co ich, do cholery, tak bawi?
- Oczywiście, panie. Jak zawsze masz rację – odpowiedział mu z lekkim skinieniem głowy.
- Ci, którzy jej nie znają, niech się dowiedzą, że naszym gościem jest dziś Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – rzekł Czarny Pan.
- To ona uczyła w Hogwarcie? – znów się odezwałam, przyglądając się jej uważnie.
- Owszem, uczyła dzieci czarownic i czarodziejów o mugolach – przyznał.
- Ach, tak, teraz, kiedy tak o tym sobie myślę, to chyba rzeczywiście był taki przedmiot.
Śmierciożercy znów zaczęli się śmiać. No tak, cieszą się z czegoś, do czego ja dopiero teraz doszłam. Jakoś tak nie miałam okazji za dużo dowiedzieć się o mugoloznastwie, więc nic dziwnego, że jest dla mnie nowością poznać jego nauczycielkę tuż przed jej śmiercią. Bo, nie oszukujmy się. Lord Voldemort miałby ją puścić wolno?

- Nie zadowalając się tym, że zatruwała umysły naszych dzieci, profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym” artykuł o szlamach. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Oczywiście, mamy patrzeć przez palce, jak zwykli mugole kradną naszą wiedzę i magię? Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to według niej niezmiernie sprzyjająca okoliczność. Najlepiej wszyscy pomieszajmy się ze szlamami, tak. Albo z wilkołakami. W ogóle obejmijmy mugoli jakimś programem ochronnym, by mogli się mnożyć i nas zniszczyć.
Tym razem nikt nie odważył się na chociażby złośliwy uśmieszek. Mina Voldemorta mówiła sama za siebie. Charity Burbage już więcej się nie odezwała. Czarny Pan wycelował w nią moją mahoniową różdżkę.
- Avada kedavra.
Błysk zielonego światła wypełnił pokój. Ciało nauczycielki z łoskotem zwaliło się na wypolerowany blat stołu. Niektórzy Śmierciożercy odwrócili głowy w bok z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- To było mocne – mruknęłam i poklepałam wuja kilka razy po plecach. Ten zerknął na mnie kątem oka.
- Barty, zaprowadź ją do jej pokoju – zwrócił się do Croucha, nadal patrząc mi w oczy.
Bartemiusz wstał, chwycił mnie za rękaw i wyprowadził z pokoju.

Kiedy wbiegaliśmy po kolejnej porcji schodów zauważyłam, że jakoś inaczej wyglądał. To znaczy, ubrany był zupełnie inaczej, co oznaczało, że musiał już zacząć poważną pracę i to nie było sortowanie dokumentów.
- Wydaje mi się, czy masz jakieś nowe ubranie? – wydyszałam i oparłam się na moment o balustradę schodów, by złapać oddech.
- I przyzwyczaj się do niego – odparł, również dysząc lekko. – Kiedy pracowałem w domu twojego wuja, nie chciałem swoim ubiorem gorszyć ciebie i jego samego.
- Gorszyć? – powtórzyłam. – O wiele bardziej podobasz mi się tak ubrany.
Podeszłam do niego, żeby go pocałować, ale ledwo moje wargi dotknęły jego ust, odwrócił głowę, bardzo zmieszany.
- Cieszę się. Ale lepiej nie całuj mnie tutaj, zwłaszcza pod obecność tych wszystkich Śmierciożerców – mruknął i zaczął się na nowo wspinać po schodach.
- Przejąłeś się tym, co powiedział Czarny Pan? – zapytałam i westchnęłam ciężko. – Może faktycznie lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestaniemy się spotykać. Skoro mam ci przynieść wstyd…
- Nie o to chodzi – przerwał mi szybko. – Draco nadal ma do mnie żal o to, że jesteś teraz ze mną. I nie chcę go prowokować. To jest twój pokój.
Otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Było całkiem ciemno, więc musiałam użyć różdżki wuja, żeby zapalić ogień w kominku. W dłoni leżała mi dość dobrze, prawie tak, jak moja różdżka. Muszę przyznać, że mnie zaskoczył, pożyczając swoją. W końcu była to chyba najbardziej osobista rzecz, jaką posiadał. No, może oprócz bielizny, o ile takową nosił.
- Jutro wieczorem wyjeżdżam – poinformował mnie Barty. – Ale na krótko. Czarny Pan chce, żebym coś dla niego zrobił.
- Zobaczymy się rano? – spytałam i pozwoliłam mu się pocałować w policzek.
- Pewnie tak. Nie wiem – odpowiedział i odszedł. Trochę zdenerwowana, ale i załamana zamknęłam drzwi i opadłam na łóżko. Moje ubrania już tutaj były. Mimo wszystko położyłam się na kołdrze w ubraniu i zamknęłam oczy. Byłam pewna, że spotkanie nadal trwa, ale Voldemort nie chciał, żebym była światkiem jakiejś rozmowy albo zdarzenia. To bardzo w jego stylu. Wysłać mnie do łóżka i bezkarnie karmić Nagini ciałem nauczycielki.

~*~


Ostatnio w ogóle prawie Internetu nie miałam. Rozdział byłby wcześniej, ale znów mam problemy z publikacją. Mam nadzieję, że się podobało. Mimo że był to epizod z książki, ja go trochę zmieniłam. Dodałam też nowy szablon, bo ten jest straszny po prostu. Dedykacja dla Caitlin :* 

10 października 2010

Rozdział 283

Wróciłam dzień później. Noc spędziłam w Dziurze, a po śniadaniu teleportowałam się do domu wuja. Kiedy szłam powoli po schodach, zdziwiona obserwowałam, jak mijają mnie Śmierciożercy, wynosząc do holu sterty dokumentów. Do komnaty Czarnego Pana wkroczyłam lekko podenerwowana.
- Co tu się dzieje? – zapytałam, miażdżąc Voldemorta spojrzeniem.
- Mówiłem ci. Po twoich urodzinach przenosimy się do Malfoyów. Zmieniamy kwaterę – wyjaśnił, wskazując gestem na swoje kolana.
Jęknęłam przeciągle i usiadłam, obejmując go rękami za szyję.
- Musimy to robić? – spytałam. – Można by przenieść tam tylko te dokumenty i inne nieważne rzeczy, a zostalibyśmy tutaj. Skoro do tej pory nikt nas nie zaatakował, dlaczego miałoby to zrobić teraz? Poza tym jesteś tu ty i jestem ja… Nawet gdyby tu przyprowadzili milion aurorów, i tak wygramy…
- Za dużo mówisz. Sophie, kochanie, co byś nie powiedziała i tak nie zmienię zdania – przerwał mi, ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie.
Jego język powoli przesuwał się po moich policzkach i zębach. Przymknęłam oczy, mechanicznie oddając pocałunki. Nie myślałam jednak o tym. Dopiero pogodziłam się z wujem, nie chciałam się z nim na nowo kłócić ani nawet lekko spierać, ale przecież ta cała przeprowadzka mi się bardzo nie podobała! Nie będę mieszkać u Malfoyów! To rodzice mojego byłego faceta, którego nigdy nie kochałam. No i co, codziennie będę schodziła na śniadanie z Bartym, trzymając go za rękę, a Draco będzie się temu przyglądał? Usta jednak miałam zajęte, więc nie mogłam tego wszystkiego powiedzieć Czarnemu Panu, dlatego odpuściłam.
Ktoś zapukał i wszedł do środka. Voldemort już dawno przestał udawać, że nic między nami się nie działo. Dlatego dopiero po kilku sekundach oderwał się ode mnie i zapytał:
- O co chodzi?
Rabastan zmierzył mnie wzrokiem lekko zaskoczonym i odpowiedział:
- Panie, wszystkie ważne dokumenty zostały przeniesione do dworu Malfoya. Tutaj nie zostało już nic, co by mogło zainteresować Zakon Feniksa. O ile tu wejdą, bo wszystkie zaklęcia ochraniające i zwodzące wzmocniono.
- Bardzo dobrze. Kiedy już stąd się teleportujecie, nie wrócicie, aż nie odblokuję drzwi. Możesz już iść. Aha, ale przedtem wezwij mi tu Bartemiusza – rzekł Voldemort.
Rabastan ukłonił się lekko, nie spuszczając wzroku ze swego pana i odszedł, zamykając drzwi. Objęłam wuja mocno za szyję.
- Proszę cię, nie każ mi się przenosić do Malfoyów. Nie zniosę ich spojrzeń, tego całego na pozór wytwornego zachowania…
- Mogę im kazać traktować cię tak, jak powinni. A mówiłem ci, żebyś się nie przyjaźniła ze sługami? Nie miałabyś tego problemu. Ano właśnie, zapomniałem cię poinformować, że przyznałem ci ochronę w liczbie czterech Śmierciożerców – otworzyłam usta, żeby się przeciwstawić temu oburzającemu zniewoleniu, ale dodał: - Wiesz, że robię to dla ciebie. Te wszystkie zabezpieczenia, zmiana kwatery… Dla większego bezpieczeństwa dałem do twojej dyspozycji czterech najlepszych, zagranicznych, lecz nieznanych ci Śmierciożerców. Wiesz, żebyś nie musiała się za nich poświęcać. Wciąż masz w sobie trochę tej szlachetności.
Skrzywił się lekko. Nadszedł Barty. Nie śmiał nawet się do mnie uśmiechnąć, kiedy spojrzał mi w oczy, ale już do tego przywykłam.
- Podejdź tu – zwrócił się do niego łagodniejszym tonem, widząc jego wystraszoną minę. – Oczywiście wiadome ci jest, że dom został na wszelki wypadek chroniony dodatkowymi zaklęciami. Pozwala jednak dostać się tu trzem osobom. Mnie, rzecz jasna, Sophie i tobie.
Barty okazał uprzejme zdziwienie.
- Mnie? Dlaczego akurat mnie? Masz przecież, panie, wielu znakomitych Śmierciożerców – rzekł.
- Jesteś moim najlepszym sługą. No i znaczysz dla Sophie więcej niż reszta. Pomyślałem sobie, zasługujesz na ten przywilej. Nie kryję, że wcześniej niezbyt przychylnie patrzyłem na wasz związek, ale cieszę się, że jej wybrankiem jesteś ty, a nie na przykład Rabastan czy Yaxley. Widzę, że Sophie ma słabość do starszych mężczyzn – zerknął na mnie z lekkim rozbawieniem, jak zaś poczułam, że policzki mi ciemnieją. Domyśliłam się, że pije do mojego romansu z Armandem. – Możecie tu przebywać, kiedy chcecie, by nikt wam nie przeszkadzał. Oczywiście w granicach rozsądku.
Zamrugałam szybko. Musiałam się przesłyszeć albo ktoś skonfundował mi wuja. Nie, na pewno ktoś rzucił na niego jakieś zaklęcie, sam przecież nigdy by się nie zgodził, przynajmniej oficjalnie, na to, bym związała się ze Śmierciożercą.
- Ty mówisz poważnie? – zapytałam.
- Jesteś dorosła, nie mogę ci narzucać mojej woli w niektórych sprawach. Bardzo szanuję twoje zdanie – uniósł moją dłoń na wysokość swojej twarzy i ucałował ją.
Poczułam się bardzo głupio. Znalazłam się w jednym pomieszczeniu z dwoma mężczyznami, których najbardziej kochałam. Brakowało jeszcze Armanda. Każdy był moim kochankiem, ale na inny sposób. Z Bartym tworzyłam normalny, w miarę zdrowy związek, Armand był raczej epizodem, jeżeli chodzi o ludzkie sprawy, ale związana byłam z nim magicznym węzłem krwi, kochałam go w dziwny sposób, sama nawet nie potrafię tego wyjaśnić. Ale chyba najtrudniejszym do określenia związkiem był ten, który tworzyłam z Czarnym Panem. Był moim wujem, ale nie czułam do niego tego, co czułam do Jacquesa. Voldemort był każdym, kim może stać się mężczyzna dla dziewczyny. Był przyjacielem, któremu, dopiero niedawno się zorientowałam, tak naprawdę ufałam.
Było to dziwne, bo każdy z nich musiał się pogodzić z tym, że będzie musiał dzielić moje serce z pozostałą dwójką. Najgorzej raniłam przez to chyba Barty’ego. Bo on naraził się swojemu panu i wciąż z nim o mnie musiał konkurować. Chociaż… Nie nazwałabym tego konkurencją, bo o każdym miałam już wyrobioną opinię.

Czarny Pan odesłał Croucha. Poczułam się przez chwilę zagrożona, bo jego mina wyglądała o wiele mniej zachęcająco, niż przedtem. Przyglądał mi się przez krótką chwilę, zastanawiając się, co mi powiedzieć. W końcu westchnął.
- Wiesz, że twoje urodziny w… ehm, domu… zostały, jak to się mówi po mugolsku, nakręcone? – zapytał.
- No tak, wiem. Widziałam kamery – przyznałam, powoli domyślając się, do czego wuj zmierza.
Ten wstał, objął mnie ramieniem i wyprowadził z komnaty, nie mówiąc ani słowa. Zaprowadził mnie na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się najbardziej tajemnicze komnaty z najniebezpieczniejszymi i najdziwniejszymi przedmiotami w całym domu. Otworzył jedne z lśniących, drewnianych drzwi, a moim oczom ukazało się ciemne pomieszczenie ze skórzanym, czarnym, gustownym fotelem. Na ścianie wisiało coś, co do złudzenia przypominało… mugolski telewizor? Nie, na pewno to był telewizor, konkretniej bardzo droga plazma. Skąd tu prąd i mugolski przedmiot?
Gdy podeszłam bliżej zorientowałam się, że musiałam zostać wprowadzona w błąd. Było to płaskie, duże, szerokie naczynie przytwierdzone do ściany, wypełnione cienką warstwą jakiejś dziwnej substancji. Przypomniała mi się nagle myślodsiewnia ze wspomnieniami. Tamta miała podobną konsystencję, ale była dla odmiany czarna.
- Co to jest? – zapytałam.
- Coś na wzór mugolskiego odbiornika telewizornego – odpowiedział i wskazał mi fotel.
Usiadłam. Voldemort stuknął różdżką w falującą lekko substancję, która natychmiast zastygła w bezruchu i rozbłysła ostrym błękitem. Pojawiły się na jej tafli jakieś obrazy. Wygląda na to, że czarodzieje również mieli jakieś swoje telewizory.
- To moja impreza, wiem, poznaję – odezwałam się, ale w ciemnościach poczułam, jak wuj przykłada mi do ust dłoń, żeby mnie uciszyć.
Odbiornik pokazał mi jakieś kilkanaście sekund z mojego przyjęcia. Konkretniej ten moment, kiedy wpadałam pijana na stół. Ekscytująca scena. Voldemort stuknął różdżką w taflę owego dziwnego przedmiotu, a ten na nowo zgasł. Przez kilka sekund pogrążyliśmy się w kompletnej ciemności, dopóki Czarny Pan nie otworzył drzwi.
- Dlaczego mi to pokazałeś? – zapytałam, kiedy już wyszliśmy z pomieszczenia.
- Jesteś dorosła, a ja nie zamierzam ci robić awantur. Ale uważam, że nie potrafisz pić – wyjaśnił. – Widzisz, ja też lubię od czasu do czasu wypić lampkę wina, ale tylko dla smaku. Nie dla efektu.
Wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojej komnaty, gdzie usiadł na swoim tronie i wyczarował różdżką butelkę z czerwonym, wytrawnym winem oraz dwa kieliszki. Skrzywiłam się na widok alkoholu. Wciąż czułam we krwi promile po wczorajszej imprezie. Czarny Pan wskazał ręką na mój kamienny tron.
- Usiądź – rzekł.
Zrobiłam, co kazał. W milczeniu obserwowałam, jak nalewa ciemnoszkarłatnego trunku do dwóch kryształowych kieliszków. Podał mi jeden z nich, po czym uniósł swój, przytknął do ust i wypił łyk, przymykając oczy.
- Musisz nauczyć się panować nad piciem – dodał, kiedy już przełknął.
- Nie jestem uzależniona…
- Wiem. Ale zachowujesz się jak bylejaka szlama. A jesteś przecież szlachetnie urodzona. Dlatego nie pij, ale się delektuj – znów upił trochę wina ze swojego kieliszka. Nie poznałam go od tej strony, dlatego było to dla mnie co najmniej dziwne. – Teraz ty.
Poczułam w żołądku skurcz tremy. Ja i trema? Uniosłam kieliszek, przytknęłam do ust i wypiłam jeden łyk. Wąskie wargi Voldemorta wykrzywił pewien uśmiech triumfu.
- Bardzo dobrze. Widzisz, że to nie takie trudne – wyciągnął mi z zaciśniętej dłoni kieliszek i odłożył to wszystko na podłogę.
- Zaraz, nie wolno mi więcej? – zapytałam, niezbyt zadowolona, że nie pozwolił mi dokończyć trunku.
- Nie. Chcę, żebyś dzisiaj była trzeźwa i zapamiętała, co mam ci teraz do powiedzenia – odparł, na wszelki wypadek odsówając jeszcze bardziej nogą kieliszki i butelkę z winem. – Nie chcę cię ciągnąć na każde spotkania ze Śmierciożercami, ale to będzie naprawdę ważne. Dlatego proszę, żebyś przyszła. W poniedziałek.
Zmarszczyłam czoło. Hmm, spotkanie ze Śmierciożercami. Nigdy na żadnym nie byłam, głównie przez swoje lenistwo, ale może być ciekawie. Poniedziałek, poniedziałek… Kiedy to będzie? Ach, tak, za dwa dni. Uśmiechnęłam się do wuja.
- Z największą przyjemnością – odparłam, wstając.
- Tylko się nie spóźnij.
Nic mu na to nie odpowiedziałam, tylko wyszłam z pokoju i teleportowałam się.

*

Te dwa dni spędziłam w domu Bes. Na przeprowadzkę do Malfoyów nie miałam najmniejszej ochoty. Dlatego pozostawiłam przeniesienie moich wszystkich rzeczy Śmierciożercom. W końcu są moimi sługami, nie?
Ku niezadowoleniu moich rodziców, wieść o imprezie urodzinowej, którą oni sami mi zorganizowali, szybko się rozeszła, zwłaszcza wśród czarodziejów. Nie chcieli, żeby o mnie zrobiło się głośno, przynajmniej teraz. Pewnie bali się jakiegoś napadu na mnie, bo już na pewno się rozeszło, że mam jakieś powiązanie ze Śmierciożercami.
W ogóle, tego dnia, kiedy miało się odbyć to spotkanie w domu Malfoyów o dwudziestej drugiej, całkowicie o tym zapomniałam. Przez przypadek, miałam po prostu za dużo na głowie. No i jeszcze Syriusz nas odwiedził, więc nie mogłam go tak samego zostawić. Dlatego, kiedy wyszedł, przerażona, spojrzałam na zegarek. Cudownie. Jestem już spóźniona dwadzieścia minut. Teleportowałam się z tego miejsca, gdzie stałam, nawet nie poinformowałam rodziców, że wychodzę.

~*~


Krótko i nudnawo. Ale chciałam dzisiaj coś opublikować, bo taka fajna data jest xD Mam dużo nauki, przepraszam, że nic nie napisałam wcześniej. Ale póki co raczej często pisać nie będę, bo mamy właśnie fazę sprawdzianów. Ale jutro może szablon zmienię. Dedykacja dla wszystkich cierpliwych, którzy nie chcą mnie ukamienować za tę długą przerwę xD