Zmieniłam się w chimerkę i prześliznęłam się przez pręty bramy. Poczułam, jak jeden z nich muska mi lewy bok i z zaskoczeniem zauważyłam, że przeszłam przez niego, jakby był dymem. Cóż, jakiekolwiek by Malfoyowie zastosowali zabezpieczenia, dla mnie to nie będzie problem, by je przełamać.
Przeszłam truchtem przez wysypaną żwirem dróżkę prowadzącą aż do drzwi, łapą szturchnęłam klamkę, a te otworzyły się minimalnie. Prześliznęłam się przez szparę do środka. Znalazłam się w jaskrawo oświetlonym holu. Na ścianach wisiały portrety, przyglądające mi się bacznie, aż dotarłam do uchylonych drzwi z salonu i przecisnęłam się przez szparę. W pokoju panował mrok. Jedynym źródłem światła był ogień, płonący w kominku. Ogon drgnął mi lekko, kiedy zauważyłam, że wszyscy już zajmują swoje miejsca, ba, są już pogrążeni w rozmowie. Kiedy Śmierciożercy usłyszeli skrzypnięcie zawiasów, kiedy drzwi otworzyły się szerzej, zwrócili na mnie swój wzrok. Obserwowali mój długi cień na wspaniałym dywanie, dopóki nie podeszłam do wuja. Siedział u szczytu lśniącego stołu. Na mój widok uśmiechnął się lekko.
- Sophie, jak zwykle spóźniona – rzekł głosem tak cichym, że ledwo go dosłyszałam.
Zmieniłam się z powrotem w siebie, bo chyba nie mogłam się nazwać człowiekiem i usiadłam na wskazanym przez wuja krześle po jego prawej stronie, tuż obok Snape’a. Uśmiechnęłam się dyskretnie do Barty’ego, siedzącego po lewej stronie Czarnego Pana.
- A więc? – zapytałam, patrząc znacząco na Lorda Voldemorta świadoma, że nie zaczyna się zdania od „a więc”.
- Severus był nas łaskaw poinformować, że Harry Potter wyrusza do swojej nowej siedziby w przyszłą sobotę w nocy – odparł, po czym zerknął na Śmierciożercę, siedzącego gdzieś w tłumie. – Natomiast Yaxley ma ciekawą koncepcję, dotyczącą podboju Ministerstwa Magii przeze mnie. Mój Śmierciożerca jest chyba niepoprawnym optymistą, co, w jego przypadku, graniczy z głupotą. Uważa, że uda mi się opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą, bo miał szczęście rzucić zaklęcie Imperius na Thicknesse’a… Wiesz, kto to Thicknesse?
- Kojarzę. Wiesz, może dla Yaxley’a to był godny podziwu wyczyn, ale ja tak mogę cały czas – odpowiedziałam z nutką ignorancji w głosie.
- Dlatego nie chcę, żebyś się mieszała w to całe zamieszanie – przerwał mi stanowczo Czarny Pan, po czym zwrócił się na nowo do swoich Śmierciożerców: - Jak mówiłem, wiem już więcej. Na przykład to, że będzie mi potrzebna do uśmiercenia Pottera czyjaś różdżka.
W pokoju, od chwili, kiedy się pojawiłam, jeszcze nie było tak cicho. Trzask ognia w kominku zdawał się być pięć razy głośniejszy niż normalnie. Wszystkie oczy utkwione były w Voldemorcie z nieukrywanym przerażeniem, oczekując, aż Czarny Pan wybierze swoją ofiarę.
- Nie ma ochotników, co? – zadrwił Lord, a oczy rozbłysły mu szatańsko w półmroku. Rozejrzał się jeszcze raz po siedzących sztywno sługach. Otworzył usta, by wybrać osobę, ale ja byłam pierwsza.
- Ja ci mogę pożyczyć moją – odezwałam się dziarskim tonem, wyciągnęłam różdżkę z wewnętrznej kieszeni i wyciągnęłam ją w stronę wuja, ale on odsunął ją od siebie z łaskawym uśmiechem na ustach.
- Nie, kochanie, nie wykorzystałem cię, kiedy przebywałem na wygnaniu w Albanii, więc i teraz tego nie zrobię – odrzekł, po czym zwrócił swój wzrok na dorosłego Malfoya i dodał: - Ale sądzę, że Lucjusz bardzo chętnie mi swojej użyczy.
Malfoy wzdrygnął się gwałtownie. Zanim utkwił wzrok w Voldemorcie, wymienił szybkie spojrzenie z żoną.
- Tak, panie mój? – zapytał. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu.
- Różdżka, Lucjuszu.
Blondyn znów zerknął na Narcyzę, ale ta tym razem nie odwzajemniła spojrzenia. Wstał więc, wyciągnął różdżkę i podał ją Voldemortowi. On przyjrzał się jej, po czym spytał:
- Co to jest?
- Wiąz, panie mój. I włókno smoczego serca.
Czarny Pan wyciągnął z kieszeni swoją i porównał długości. Ręka Lucjusza drgnęła, jakby on sam oczekiwał, że Lord odda mu teraz różdżkę z cisu. Oczy Voldemorta rozbłysły złowieszczo, gdy dostrzegł ten instynktowny ruch. Jego wąskie wargi rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu.
- Mam ci oddać swoją różdżkę? Moją różdżkę? Otrzymałeś wolność i dalej grymasisz?
Śmierciożercy parsknęli stłumionym śmiechem. Malfoy najwyraźniej nie tyle, że się zawstydził, ale przeraził, bo spod stołu wypełzł gruby, długi wąż. Z uśmiechem przywołałam ją językiem wężów, a ona wspięła się na moje krzesło i oparła ciężki, sztywny łeb na moim ramieniu. Językiem połaskotała mnie po policzku.
– Co takiego gnębi Malfoyów? – powtórzył, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Teraz tylko płonące szkarłatem oczy zdradzały, że czuje gniew. Cała reszta jego ciała zdawała się być spokojna. – Czyż od wielu lat nie powtarzali uparcie, że oczekują mojego powrotu i dojścia do władzy?
- Tak, panie mój, tak… - wybełkotał Malfoy, a strużka potu spłynęła mu na górną wargę. Szybko podniósł rękę, by ją otrzeć.
Żałosne widowisko. Nie przepadałam za Malfoyami, ale w końcu miałam tu teraz mieszkać, no i nie chciałam, żeby się do końca stoczyli. Wstałam, a wszystkie oczy skierowały się na mnie.
- Spokojnie, Lucjuszu – powiedziałam mu, a na moich ustach pojawił się łaskawy uśmiech rozbawienia. – Po co te nerwy?
Podeszłam do krzesła wuja i stanęłam za nim, po czym pochyliłam się do przodu, by objąć go od tyłu za szyję. Pocałowałam go w zapadnięty policzek. Czarny Pan nawet nie drgnął, czekając spokojnie na mój kolejny krok.
- Wiesz, domyślam się, że gruntownie przepytałeś pana Ollivandera. Ale przypuszczam, że chyba „zapomniał” wspomnieć o jednej istotnej rzeczy. Im bardziej czarodziej jest doświadczony w uprawianiu czarów, tym jego różdżka jest silniejsza – rzekłam i zaśmiałam się złośliwie. – Chyba głupio byłoby przypuszczać, że Lucjusz jest ode mnie potężniejszy.
Przez tłum Śmierciożerców przetoczył się zagłuszony lekko śmiech. Ale wcale nie dlatego, że powiedziałam coś zabawnego. Po prostu chcieli trochę podrwić z Malfoya i jego rodziny. Niby byli wspólnikami, a jednak każdy o każdego był zazdrosny i nie przepuszczał okazji wyśmiania go.
- Oczywiście, w twoim i Pottera wypadku może to nie mieć znaczenia, ale moja różdżka z pewnością chętniej cię posłucha – dodałam.
Voldemort nic nie odpowiedział, ale ten cieniutki patyczek Lucjusza bezproblemowo wyciągnęłam mu z ręki. W milczeniu obserwował, jak oddaję go jego właścicielowi; tak samo, nie mówiąc ani słowa, porównywał długości swojej i mojej różdżki. Odezwał się dopiero po chwili:
- Masz. Tylko proszę cię, pilnuj jej.
Schowałam jego cisowy atrybut do wewnętrznej kieszeni z miną wyrażającą największy szacunek i odparłam:
- To będzie dla mnie rzeczą najistotniejszą.
- Wracając – podjął na nowo Lord Voldemort, zwracając się do Śmierciożerców. – Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego mieszkańcy tego domu tak bardzo zmarnieli. Czy jest to spowodowane moją obecnością?
Tym razem odpowiedziała Bellatriks. Lubiłam ją, mimo że była prawdziwą wariatką i uwielbiała się podlizywać mojemu wujowi, co było raczej żałosne. Ale Voldemort o tym wiedział.
- Panie mój, to naprawdę wielkie szczęście i zaszczyt, że możemy cię tu gościć. Ciebie i Sophie, mój panie – dodała szybko, widząc skurcz, który przebiegł przez moją twarz.
Ale nie był on spowodowany tym, że Bella pominęła mnie w swojej krótkiej mowie, nie. Zawsze, gdy się do niego zwracała tym pełnym uwielbienia głosem, czułam swego rodzaju zazdrość. Tylko ja byłam jego ulubienicą. Bellatriks pewnie tylko lubił, ale mimo to byłam wściekła.
Voldemort chyba zauważył ów cień na mojej twarzy, bo uśmiechnął się złośliwie.
- Wielkie szczęście – powtórzył, a oczy mu rozbłysły. – To wiele znaczy w swoich ustach, Bellatriks. Nawet po tym, co wydarzyło się w twojej kilka dni temu jesteś całkiem pogodna, to dziwne. Nie wiesz, o czym mówię? O ślubie twojej siostrzenicy z wilkołakiem, Remusem Lupinem. Musicie być bardzo dumni.
Śmierciożercy wybuchnęli śmiechem. Poczułam się trochę dotknięta, mimo że Czarny Pan zgasił zapał Belli. Nagini otworzyła paszczę i zasyczała gniewnie, rozjuszona wrzawą, która wybuchła w pokoju. Ja zmarszczyłam czoło.
- Panie, nasza siostra przestała dla nas istnieć, odkąd poślubiła tego szlamę! – zawołała zrozpaczona Bellatriks, usiłując przekrzyczeć śmiechy, gwizdy i szydercze uwagi Śmierciożerców.
- A co ty powiesz, Draco? Będziesz się opiekował szczeniakami? – dodał Voldemort.
Zgromadzeni ryknęli jeszcze większym śmiechem. Spojrzałam na Croucha. Na jego twarzy nie gościł nawet cień uśmiechu. Nic dziwnego. Sam ryzykował podobną hańbą, utrzymując romans ze mną. W końcu nie byłam w pełni człowiekiem, a mimo że wampiry miały wyższą pozycję niż wilkołaki w świecie czarodziejów, nadal byli inni, a odmienność była przecież wyśmiewana i tępiona. Postanowiłam to przerwać. Wstałam, choć gdybym nie była dla nich wszystkich tak niebezpieczna, nie zwróciliby na to uwagi.
- Wystarczy – odezwałam się głosem zmienionym, metalicznym jak przed laty, kiedy po Mistrzostwach Świata w Quidditchu zabawiałam się mugolami. Śmiechy zgromadzonych natychmiast ucichły. Bella utkwiła we mnie swoje śmieszne błagalne spojrzenie. – Śmiejecie się ze ślubu czarownicy i wilkołaka. No i co z tego, że Lupin cierpi na taką przypadłość? Ja też nie jestem człowiekiem. Mnie jakoś nie wyśmiejecie, bo boicie się odezwać. I słusznie, bo mogę was zabić bez najmniejszego wysiłku. Tak naprawdę jesteście zazdrośni, bo wszyscy jesteście tacy sami, słabi, nie macie żadnej cechy, która czyni was wyjątkowym.
Dopiero teraz zauważyłam, że oczy zmieniły mi się w szparki, a uszy zmieniły mi się na sterczące i włochate. Wyciągnęłam różdżkę Czarnego Pana i przywróciłam się znów do normalnej postaci. Nie wiedziałam, że w gniewie mogę zmienić się w chimerę. Ale nie tę małą, jaką była Gloria. Mogę powiedzieć, że Malfoyowie mają szczęście, bo mogłam bardzo urosnąć i rozwalić im salon. A tak, musiałam tylko przywrócić twarz do normalnego stanu. Najtrudniej było mi przyprawić sobie normalny nos.
- Z ust mi to wyjęłaś – zwrócił się do mnie Voldemort. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu, wpatrując się w niego z ciekawością, co powie dalej. – Masz rację, chyba lepiej mieć w rodzinie wilkołaka niż szlamę. Niestety niewiele naszych rodów uniknęło tego skażenia. Ale już niedługo. Wyplenimy tę zarazę, która szybko opanowuje rodziny czystej krwi czarodziejów i czarownic.
Wyciągnął moją różdżkę i machnął nią krótko. Dopiero teraz zauważyłam jakąś związaną postać, wiszącą wysoko w powietrzu. Kiedy zaklęcie ugodziło w ciało, kobieta ożyła i zawisła tuż nad stołem, głową w dół. Była to, zdaje się, nauczycielka z Hogwartu albo jakaś jego pracownica, bo widziałam ją czasami na korytarzach.
- Poznajesz naszego gościa, Severusie? – Voldemort zwrócił się, nie wiedzieć czemu, do Snape’a. On tylko spojrzał na nią. Ale nie był wyjątkiem. Oczy wszystkich przebywających w pomieszczeniu zwróciły się na nią. Kobieta utkwiła błagalny wzrok w Mistrzu Eliksirów i zawołała ochrypłym głosem, by jej pomógł.
- A ty, Draco? – tym razem Czarny Pan zwrócił się do młodego Malfoya, który najwyraźniej unikał z nim kontaktu. - Ale chyba nie uczęszczałeś na jej lekcje.
- Zaraz, zaraz, powoli – wtrąciłam się, całkowicie wybita z tematu. – Kim jest ta kobieta?
Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem, najwyraźniej rad, że nie kojarzę tej czarownicy. Musiała być czarownicą, bo inaczej Riddle nie zaprzątałby sobie nią głowy. Wydaje mu się, że jest zbyt ważny, by zabijać mugoli.
- No tak, nie dziwie ci się, że jej nie znasz – odparł wymijająco. – Ale jestem pewien, że Barty zna ją doskonale. Prawda?
Crouch spojrzał na związaną niewidzialną liną kobietę i również uśmiechnął się tajemniczo. Co ich, do cholery, tak bawi?
- Oczywiście, panie. Jak zawsze masz rację – odpowiedział mu z lekkim skinieniem głowy.
- Ci, którzy jej nie znają, niech się dowiedzą, że naszym gościem jest dziś Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – rzekł Czarny Pan.
- To ona uczyła w Hogwarcie? – znów się odezwałam, przyglądając się jej uważnie.
- Owszem, uczyła dzieci czarownic i czarodziejów o mugolach – przyznał.
- Ach, tak, teraz, kiedy tak o tym sobie myślę, to chyba rzeczywiście był taki przedmiot.
Śmierciożercy znów zaczęli się śmiać. No tak, cieszą się z czegoś, do czego ja dopiero teraz doszłam. Jakoś tak nie miałam okazji za dużo dowiedzieć się o mugoloznastwie, więc nic dziwnego, że jest dla mnie nowością poznać jego nauczycielkę tuż przed jej śmiercią. Bo, nie oszukujmy się. Lord Voldemort miałby ją puścić wolno?
- Nie zadowalając się tym, że zatruwała umysły naszych dzieci, profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym” artykuł o szlamach. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Oczywiście, mamy patrzeć przez palce, jak zwykli mugole kradną naszą wiedzę i magię? Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to według niej niezmiernie sprzyjająca okoliczność. Najlepiej wszyscy pomieszajmy się ze szlamami, tak. Albo z wilkołakami. W ogóle obejmijmy mugoli jakimś programem ochronnym, by mogli się mnożyć i nas zniszczyć.
Tym razem nikt nie odważył się na chociażby złośliwy uśmieszek. Mina Voldemorta mówiła sama za siebie. Charity Burbage już więcej się nie odezwała. Czarny Pan wycelował w nią moją mahoniową różdżkę.
- Avada kedavra.
Błysk zielonego światła wypełnił pokój. Ciało nauczycielki z łoskotem zwaliło się na wypolerowany blat stołu. Niektórzy Śmierciożercy odwrócili głowy w bok z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- To było mocne – mruknęłam i poklepałam wuja kilka razy po plecach. Ten zerknął na mnie kątem oka.
- Barty, zaprowadź ją do jej pokoju – zwrócił się do Croucha, nadal patrząc mi w oczy.
Bartemiusz wstał, chwycił mnie za rękaw i wyprowadził z pokoju.
Kiedy wbiegaliśmy po kolejnej porcji schodów zauważyłam, że jakoś inaczej wyglądał. To znaczy, ubrany był zupełnie inaczej, co oznaczało, że musiał już zacząć poważną pracę i to nie było sortowanie dokumentów.
- Wydaje mi się, czy masz jakieś nowe ubranie? – wydyszałam i oparłam się na moment o balustradę schodów, by złapać oddech.
- I przyzwyczaj się do niego – odparł, również dysząc lekko. – Kiedy pracowałem w domu twojego wuja, nie chciałem swoim ubiorem gorszyć ciebie i jego samego.
- Gorszyć? – powtórzyłam. – O wiele bardziej podobasz mi się tak ubrany.
Podeszłam do niego, żeby go pocałować, ale ledwo moje wargi dotknęły jego ust, odwrócił głowę, bardzo zmieszany.
- Cieszę się. Ale lepiej nie całuj mnie tutaj, zwłaszcza pod obecność tych wszystkich Śmierciożerców – mruknął i zaczął się na nowo wspinać po schodach.
- Przejąłeś się tym, co powiedział Czarny Pan? – zapytałam i westchnęłam ciężko. – Może faktycznie lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestaniemy się spotykać. Skoro mam ci przynieść wstyd…
- Nie o to chodzi – przerwał mi szybko. – Draco nadal ma do mnie żal o to, że jesteś teraz ze mną. I nie chcę go prowokować. To jest twój pokój.
Otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Było całkiem ciemno, więc musiałam użyć różdżki wuja, żeby zapalić ogień w kominku. W dłoni leżała mi dość dobrze, prawie tak, jak moja różdżka. Muszę przyznać, że mnie zaskoczył, pożyczając swoją. W końcu była to chyba najbardziej osobista rzecz, jaką posiadał. No, może oprócz bielizny, o ile takową nosił.
- Jutro wieczorem wyjeżdżam – poinformował mnie Barty. – Ale na krótko. Czarny Pan chce, żebym coś dla niego zrobił.
- Zobaczymy się rano? – spytałam i pozwoliłam mu się pocałować w policzek.
- Pewnie tak. Nie wiem – odpowiedział i odszedł. Trochę zdenerwowana, ale i załamana zamknęłam drzwi i opadłam na łóżko. Moje ubrania już tutaj były. Mimo wszystko położyłam się na kołdrze w ubraniu i zamknęłam oczy. Byłam pewna, że spotkanie nadal trwa, ale Voldemort nie chciał, żebym była światkiem jakiejś rozmowy albo zdarzenia. To bardzo w jego stylu. Wysłać mnie do łóżka i bezkarnie karmić Nagini ciałem nauczycielki.
~*~
Ostatnio w ogóle prawie Internetu nie miałam. Rozdział byłby wcześniej, ale znów mam problemy z publikacją. Mam nadzieję, że się podobało. Mimo że był to epizod z książki, ja go trochę zmieniłam. Dodałam też nowy szablon, bo ten jest straszny po prostu. Dedykacja dla Caitlin :*