31 sierpnia 2009

Rozdział 177

Zmrużyłam czarne oczy ze złości. Niemożliwe! Co za chamstwo! Jak po tym, co się stało, on śmiał prosić mnie o nową szansę? Jednak, mimo mojej bezgranicznej wściekłości, poczułam, jak po moim sercu rozlewa się jakieś ciepło. Kochałam go nadal i bardzo chciałam mu przebaczyć, ale nie zniosłabym kolejnej zdrady z jego strony.
- Och, Barty… - szepnęłam i objęłam go za szyję. – Kocham cię, ale… nie mogę ciągle przebaczać. Moja cierpliwość skończyła się wraz z tym, co zrobił mi Draco.
Pocałowałam go w szyję i szybko odsunęłam się od niego. To bardzo smutne i przygnębiające, że tak dobrze zapowiadający się związek musi się skończyć przez głupią idiotkę.
- Przecież jestem zupełnie inną osobą, niż on – powiedział. – Mamy jeszcze szansę. Przecież mnie znasz. Przemyśl to chociaż.
Nie odpowiedziałam. Nawet, gdybym chciała, to i tak bym nie zdążyła. Do komnaty wszedł Lord Voldemort, chłodny i śmiertelnie poważny. Całe szczęście, że nie pojawił się tu kilka sekund wcześniej, bo zrobiłoby się gorąco.
- Już? Porozmawialiście sobie? – spytał ze złością. – No to zajmij się swoimi sprawami, Barty.
Ten bez słowa skłonił się i szybkim krokiem opuścił komnatę. Opadłam na swój tron całkiem bez sił. Przymknęłam oczy. Chłód, który przyniosły mi zamknięte powieki, nieco ostudził gorączkę, która mnie ogarnęła po kłótni z Crouchem. Nienawidziłam gorąca. Po prostu nie mogłam znieść tego ciepła, które zawsze rozchodziło się po moim ciele, kiedy chorowałam. A chora bywałam bardzo rzadko.

- No, skoro już sobie wszystko wyjaśniliście… - zaczął Voldemort.
- Tom – przerwałam mu, nie otwierając oczu. – Kup mi koronę. Najdroższą, najpiękniejszą i najbardziej królewską, jaką uda ci się znaleźć.
- Dobrze, jak sobie życzysz – w głosie wuja wyczułam lekkie zdziwienie. – Dla ciebie wszystko.
- Chodź tu – zażądałam. – No podejdź.
Otworzyłam oczy. Czarny Pan posłusznie spełnił moją prośbę. Chwyciłam go za przód szaty i pocałowałam go w usta. Ale chciałam zupełnie czegoś innego. Odchyliłam kołnierz jego czarnej szaty i wbiłam zęby w białą skórę. Usta natychmiast wypełniły mi się krwią. Przełknęłam z najwyższą rozkoszą. Trwałam w ekstazie. Smak i zapach owego życiodajnego płynu przyniósł mi ulgę w chwilach bezbrzeżnego cierpienia.

- Co ty… - zaczął Voldemort, ale urwał.
Czułam, że tracił siły. Ale ja przecież nic nie robiłam. To jego serce wykonywało lwią pracę, z jednej strony utrzymując go przy życiu, a z drugiej sprawiając mu ból, bijąc zawzięcie w piersi. Teraz miałam już dość siły, aby utrzymać jego słabnące z każdą chwilą ciało. Ale nie robiłam tego. Pozwoliłam, aby osunął się na kolana. Zaparł się rękami, ale objęłam go kolanami w pasie, aby nie mógł się wyswobodzić. Oto, co najbardziej podnieca wampiry. Walka ofiary o życie. Ale przecież nie mogłam pozbawić go Czarnego Pana. Oderwałam więc kły, unurzane w krwi, od jego karku. Nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmiechu. W ustach miałam jeszcze smak krwi, ale gdybym spróbowała ponownie się do niego zbliżyć w ten sposób, z pewnością by mnie uderzył.

- Powinienem cię za to zamknąć na miesiąc w komórce – oświadczył Riddle, wstając. Widziałam jednak, że ledwo trzyma się na nogach. To była prawdziwa satysfakcja, oglądać jego słabość. Opadł na swój tron i dotknął długimi, białymi palcami krwawiącej obficie rany. To bardzo dziwne, że jest biały jak śnieg, a krwi ma w sobie mnóstwo. I to bardzo dobrej krwi, prawie całkiem podobnej do tej, którą obdarzył mnie Armand. Voldemort był nieśmiertelny, ale w innym sensie.

Wyczarowałam kremową, koronkową chusteczkę i podałam mu ją.
- Niestety, nie mogę ci jeszcze podać mojej krwi, bo byś zamienił się w wampira – wyjaśniłam. Voldemort przycisnął chusteczkę do krwawiącej rany. – Chociaż poczekaj…
Wstałam ze swojego tronu i usiadłam na kolanach wuja. Przegryzłam swój język i upuściłam jedną kroplę krwi na ranę, która zaczęła się zrastać. Uśmiechnęłam się i powróciłam na swoje miejsce.
- Jesteś nieśmiertelny. Nic by ci się nie stało, no chyba że dałabym ci trochę tej krwi – podniosłam nadgarstek. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Czarnego Pana jako wampira, z długimi, białymi kłami, twarzą nienaturalnie białą i bez jakiejkolwiek zmarszczki… No dobra, tego drugiego nie miał już od dawna. A właśnie powinien. Jakoś nigdy nie zapytałam, ile ma lat. A powinnam. Na pewno jest młodszy od mojej matki, która liczy sobie lat około czterdzieści pięć. On był młodszy.

- Zastanawiałam się właśnie – zaczęłam. – Ile możesz mieć lat…
- A czy to ważne?
- Noo… - zawiesiłam głos. – Teoretycznie tak. Obracam się wśród ludzi o wiele ode mnie starszych. Z jednej strony Śmierciożercy, z drugiej członkowie Zakonu… Nawet wampiry są o wiele ode mnie starsze, mimo że ich nie widziałam już całą masę czasu.
Voldemort wzruszył ramionami.
- Mój wiek nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą, mam czterdzieści dwa lata, jeśli już musisz wiedzieć – odrzekł. – Ale przejdźmy do ważniejszych spraw.
- Na przykład?
- Widzę, jak patrzysz na Barty’ego. Ty nadal go kochasz, mimo że zaczął spotykać się ze starszą i… eee… niezbyt inteligentną dziewczyną… - zaczął.
- Po prostu głupią – przerwałam mu. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Ja jestem brzydka, ona głupia. Barty to facet, jest wzrokowcem. Ale mów dalej.
- Tak, właśnie – ciągnął Czarny Pan. – Dlatego zastanawiałem się już od kilku tygodni nad wyborem męża dla ciebie. Nie możesz zostać sama, jeśli to sprawia ci ból. Wiem, że wampiry lubią przebywać ze śmiertelnikami.
Chyba się przesłyszałam. To niemożliwe! I on śmie jeszcze wybierać mi życiowego partnera! Mogłam odsączyć go do cna.
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie – brzmiała moja krótka odpowiedź. – Nie będziesz mnie swatał. Teraz kocham Barty’ego, poza tym mam dość facetów. Dosyć. Wracam do Hogwartu.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Będąc w połowie drogi do celu, zatrzymałam się gwałtownie.
- Och, kiedy już będziesz miał tą koronę, to wyślij mi sowę – dodałam i zniknęłam za drzwiami. Tak. Od chwili, kiedy dostanę tą koronę, będę się z nią dumnie obnosić nawet na meczach quidditcha.
No właśnie, quidditch! Musiałam zrobić trening!

*

Przybyłam do Hogwartu, lodowata i dumna, zupełnie inna niż ta Sophie, którą wszyscy znali. Z lubością patrzyłam, jak Ślizgoni znęcają się nad dzieciakami z młodszych klas. Kiedy pierwszoroczni lecieli do mnie na skargę, że Crabbe i Goyle wkładają im głowy do sedesów, ja tylko wybuchałam śmiechem i pytałam: 
- Woda smakowała?

Tak minął tydzień. Podczas treningów quidditcha, o których wcześniej wspominałam, nawet nie raczyłam patrzeć na Dracona. Podczas rozgrzewek nie podawałam mu piłki, nawet nie reagowałam na jego wygłupy. Dopiero kiedy było już bardzo źle, gdy wygłupiał się tak, że najchętniej bym go utopiła w jeziorze, wyjmowałam różdżkę i strzelałam oszałamiająco głośnym zaklęciem w niebo, aby przywołać go do porządku.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam z treningu, cała uwalana błotem i okropnie wykończona, opadłam na fotel, najbardziej oddalony od centrum pokoju wspólnego. Zamknęłam na chwilę oczy. Miałam ochotę zasnąć tak gdzie siedziałam, brudna od błota i ziemi, ale mój spokój trwał krótko.
- Sophie, mogłabyś nas wysłuchać?
Drgnęłam i otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą grupkę chłopaków, w tym mojego ścigającego, owego nieznanego czwartoklasistę o imieniu Kamil Paszczaszewski. Polak, ale za to był świetnym członkiem drużyny. Nie to, co Malfoy i jego goryle, którym najchętniej sprzedałabym zdrowego kopa.

Uniosłam brwi.
- A to co, jakiś strajk? – warknęłam. – Co, zabieram wam powietrze?
- Nie do końca – na przód wyszedł Nott. – Za tydzień jest mecz, więc chcielibyśmy, żebyś przyjęła do drużyny Ash.
Furia eksplodowała we mnie z siłą większą od bomby atomowej. Poczerwieniałam na twarzy ze złości.
- A co, nie chcecie, żebym oddała jej swoje łóżko? – zapytałam.
- Nie, chociaż przydałaby się jej druga szafka – powiedział Nott. – Może jej użyczysz swojej?
Ryknęłam ze złości, a moje włosy stanęły dęba i zapłonęły szmaragdowozielonym ogniem. Chłopcy cofnęli się o kilka kroków. Nie zważałam na to, że cały pokój wspólny rzucił swoje zajęcia i wpatrzył się w ową scenę.
- Ja tu jestem królową, zapamiętajcie to sobie! – krzyknęłam. – Ja, i mnie macie się słuchać. A jeśli nie, to – wbiłam paznokcie w podłokietnik fotela i wyrwałam go – każdego jak leci.
Zapanowała wibrująca cisza. Słyszałam tylko ogień trzaskający w kominku i na mojej głowie. Mimo że włosy płonęły, nie paliły się. Chwilę później potrząsnęłam lekko głową, aby przywrócić je do normalnego wyglądu.
- Jeszcze raz usłyszę o tej idiotce – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – To odsączę cię tak, że nie pozostanie w tobie ani kropla krwi.
Ukazałam Nottowi moje długie, lśniące kły i opuściłam salon. Poszłam do sypialni. Musiałam wziąć długi, lodowaty prysznic, aby ochłonąć. Kiedy pierwsza struga zimnej wody wytrysnęła mi na głowę, nawet nie drgnęłam. Nadal czułam gorącą złość, pulsującą mi w skroniach. Następnego dnia, jeśli tylko uda mi się zasnąć, włożę koszulkę „Nienawidzę Ashley Pail, bo jest zwykłą dziwką”. Tak, to był dobry pomysł.

~*~


Wybaczcie, że może rozdział trochę krótki, ale mam jeszcze coś do napisania na Selene-Snape. To ostatnia notka na tych wakacjach, bo dobiegł już kres tej przerwy, niestety. Wybaczcie mi, jeśli rozdziały nie będą teraz regularnie, ale nauka. I jeszcze hasło na komputer. Dlatego dedykuję ten rozdział moim wszystkim czytelnikom xD 

29 sierpnia 2009

Rozdział 176

Usiadłam pod drzwiami. Czułam, że on też tam jest, tylko po drugiej stronie. Słyszałam szum jego krwi w żyłach, dźwięczenie myśli, rozbijających się w jego głowie jedna o drugą. Płakał. To też słyszałam. Ale nie wiedziałam, czy jego łzy są szczere. Czy bał się tylko o własną skórę, jak kiedyś Draco. Czy każdy mój związek musi się tak kończyć? Nieszczerymi łzami i strachem przed Czarnym Panem tej drugiej osoby, która rzekomo jest moją bratnią duszą? Gdybym wiedziała, że tak będzie się kończyła każda moja przygoda z miłością, to już wolałabym nie mieć tych wszystkich mocy. Chociaż… po głębszym zastanowieniu, wolę moce. Bo ludzie szanują mnie. No, dopóki ta cała magia we mnie działa.

Siedziałam tak wiele, bardzo wiele minut. Może nawet z godzinę, albo i dwie. Już nie płakałam, bo łzy same płynęły mi po policzkach. I to nie takie zwykłe łzy. Ciemnoczerwone, krwawe łzy pobrudziły mi już szatę i część dywanu. Już nie mogłam wyczuć obecności Croucha. Albo znalazł ukojenie w ramionach Sharpey, albo szum krwi w moich uszach zagłuszał wszystko.
Bałam się wyjść z pokoju. Nie dla tego, że bałam się Lorda Voldemorta. Nie chciałam spotkać Barty’ego. Nie mogłabym mu spojrzeć w oczy. A obecność Czarnego Pana właśnie byłaby wskazana, już mniejsza o to, czy powie swoje słynne „a nie mówiłem”.

W końcu się przemogłam. Byłam już pewna, że Barty’ego nie ma pod drzwiami. Po co miałby tu sterczeć. Co z Sharpey? Przecież ktoś musiał jej wyjaśnić wszystko. I na pewno Crouch nie poprosił o to Czarnego Pana.
Otworzyłam drzwi i zrobiłam krok na przód, jednak prawie natychmiast zastygłam w bezruchu, bo o ścianę opierał się Barty. Czego ode mnie chciał? Jeśli usłyszę, że „to nie tak, jak myślisz” i „proszę, daj mi drugą szansę”, to mu chyba urwę głowę.
- Myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz – odezwał się. Nie chciałam go słuchać. Odwróciłam się i zrobiłam krok w kierunku komnaty Voldemorta. On jednak chwycił mój nadgarstek w ten sposób, który bardzo mnie denerwował. Wyszarpnęłam się z jego uścisku.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz? – zapytałam. – Powiedz, czego. A twoja ukochana? Idź do niej, a mnie zostaw w spokoju.
- Nie jest moją ukochaną – zaprzeczył natychmiast. – Jestem głupi, że ją pocałowałem, jestem totalnym idiotą.
- Dobrze, że to jest jasne – warknęłam.
- Ale to nic nie znaczyło…
- A więc całowanie dla ciebie nic nie znaczy, tak? – przerwałam mu. – No tak, skoro robicie coś o wiele więcej, niż tylko się całujecie. Brzydzę się tobą.
Zrobiłam kolejny krok, ale on przycisnął mnie do ściany. Poczułam się skrępowana. Jeszcze nigdy nie pragnęłam tak mocno, żeby ode mnie się odsunął. Jego dotyk parzył moją skórę, chociaż tak naprawdę nie pozostawiał na niej żadnego śladu.
- Dlaczego jeszcze każesz mi patrzeć na siebie?! – zawołałam. – Puść mnie!
Barty pocałował mnie w policzek. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Jak sobie tylko przypomniałam, że jego usta dotykały ust tej całej… musiałam użyć całej swojej siły woli, żeby nie wyrzygać się na niego. Zaparłam się obiema rękami, ale nie mogłam go od siebie odepchnąć. Ta dieta, trwająca już prawie pół roku wywarła w mojej sile fizycznej dużą zmianę. Byłam tak samo słaba, jak zwykła dziewczyna w moim wieku.
- Wysłuchaj mnie – poprosił Barty. – Błagam, daj mi chociaż minutę.
- Nie dam ci już ani minuty, ani nawet sekundy – wysyczałam. – Puść mnie! Widziałam dość, żeby się domyślić, że jesteś taki sam, jak wszyscy faceci.
Rozległy się kroki, bardzo mi znajome. Można powiedzieć, że nawet odczułam ulgę, kiedy zobaczyłam na schodach Czarnego Pana. Najwidoczniej musiał być w swojej sypialni, albo gdzieś na wyższych piętrach, a usłyszał albo moją piosenką, albo moje krzyki. To uczucie ulgi na jego widok zostało jednak szybko stłumione przez ostry odgłos stukotu szpilek po wypolerowanej niczym szkło, czarnej podłodze.
- Sophie! – w głosie wuja usłyszałam zdziwienie, graniczące z przerażeniem. – Co tutaj się dzieje!
Wyciągnął w moją stronę rękę. Barty natychmiast mnie puścił, z czego cym prędzej skorzystałam i chwilę później znalazłam się już przy Riddle’u. Za plecami Croucha pojawiła się sylwetka Sharpey Pail. Miałam ochotę wydłubać jej oczy.
- Ona musi mnie wysłuchać – powiedział Bartemiusz.
- Nic nie musi – warknął Voldemort. – Zejdź mi z oczu. Nie chcę cię widzieć.
Objął mnie ramieniem i zaprowadził do swojej komnaty. Kątem oka zauważyłam tylko, jak Sharpey obejmuje Croucha w pasie i pyta zdziwionym, ale spokojnym tonek:
- Co się stało, kochanie?
Odpowiedziałabym jej, gdyby tylko Czarny Pan nie zatrzasnął za nami drzwi. Posadził mnie na moim stronie, po czym sam zajął miejsce na swoim. Ukrył twarz w dłoniach. Wyglądał na zażenowanego i rozczarowanego.
- Co się znowu stało? – zapytał. – Dlaczego, do cholery, masz całą twarz we krwi i czemu mówisz Bartemiuszowi, że się go brzydzisz? Kochałaś go przecież.
Resztka nadziei, która pozostała gdzieś wewnątrz mnie, całkowicie wyparowała. Myślałam, że to Czarny Pan kazał mu się zacząć spotykać z tą blondynką Pail. Jednak okazało się, że on to robił bo chciał. A mnie tylko podle wykorzystał.

Opowiedziałam wujowi wszystko, począwszy od Dracona, zakończywszy na Bartym. To było zupełnie tak, jakbym przeżywała na nowo wydarzenia w Sali Śmierci i oglądała te sceny, o których mówiłam Riddle’owi. Kiedy skończyłam, liczyłam na jakieś słowa otuchy, ale dostałam tylko drwiące prychnięcie.
- A mówiłem ci – rzekł. – Mówiłem, że to się źle skończy. Ale nie, ty wiedziałaś lepiej. I trzeba było postawić na swoim spotykać się za moimi plecami z Bartym. Mówiłem ci, żebyś się nie przejmowała Blackiem. Nie posłuchałaś mnie. I co z tego wyszło? Draco znalazł sobie nową, weselszą dziewczynę, Barty również. I zostałaś na lodzie.
- Wiem – przyznałam. Teraz nie mogłam opanować ani łez, ani drżenia głosu. – Wiem, miałeś rację.
Ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem. Voldemort pochylił się i przytulił mnie.
- Nie płacz już – usłyszałam jego uspokajający głos tuż przy uchu. – Daj im już spokój. Miłość nie jest ani dla mnie, ani dla ciebie.
- Jak mam dać spokój, skoro Barty powiedział, że mnie kocha? – spytałam stłumionym głosem.
- On cię nie kocha – zaprzeczył Czarny Pan. – Czuje do ciebie respekt, ale cię nie kocha. Dlatego nie chciałem się zgodzić na ten związek. Wiesz, już prędzej Draco darzył cię jakimś cieplejszym uczuciem. Teraz to się zmieniło, niestety… Chociaż może to i lepiej. A Barty… on woli dziewczyny w swoim wieku, dla niego jesteś tylko głupiutkim dzieckiem. Możesz sobie wmawiać, że jest inaczej, ale taka jest prawda i lepiej, żebyś to zrozumiała.
Pociągnęłam głośno nosem. Tych spraw było jak na jeden dzień za dużo. Straciłam dwie osoby, na których zależało mi najbardziej na świecie.
- Ale nie martw się, nie jesteś sama – dodał pogodniejszym tonem Voldemort. – Zawsze masz mnie, kochanego wujka, który cię nigdy nie zostawi. A teraz masz.
Odsunął się ode mnie i wyczarował coś różdżką, po czym wcisnął mi tą rzecz do ręki.
- Mikrofon? – spytałam. – Od kiedy wiesz, co to jest?
- Od kiedy zacząłem się bardziej interesować twoją karierą – odparł. – Wiem, że po tym lepiej się czujesz. Ja sobie stąd pójdę, i tak mam okropnie dużo spraw na głowie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo był już przy drzwiach. Jeszcze raz przyjrzałam się mikrofonowi. Był zwykły, czarny… I po co ja mam do tego śpiewać, skoro mój głos jest wystarczająco silny?
Wyciągnęłam różdżkę, aby go trochę podrasować. Wyczarowałam kasetę i stojak. Nie lubiłam, kiedy coś mi sterczało w ręce, kiedy tworzyłam.
Czułam się naprawdę okropnie. I Riddle rzeczywiście miał rację, jak zawsze zresztą. Ta gorączka, która mnie ogarnęła, pomogła mi stworzyć muzykę:

- There's so much life I've left to live*
And this fire burning still
When I watch you look at me
I think I could find the will
To stand for every dream
And forsake this solid ground
And give up this fear within
Of what would happen if they ever knew
I'm in love with you

'Cause I'd surrender everything
To feel the Chance to live again
I reach to you
I know you can feel it too
We'd make it through
A thousand dreams I still believe
I'd make you give them all to me
I'd hold you in my arms and never let go
I surrender

I know I can't survive
Another night away from you
You're the reason I go on
And now I nees to live the truth
Right now, there's no better time
From this fear I will break free
And I'll live again with love
And no they can't take that away from me

'Cause I'd surrender everything
To feel the Chance to live again
I reach to you
I know you can feel it too
We'd make it through
A thousand dreams I still believe
I'd make you give them all to me
I'd hold you in my arms and never let go
I surrender

Every night's getting longer
And this fire is getting stronger, babe
I'll swallow my pride and I'll bw alive
Can't you hear my call
I surrender all

'Cause I'd surrender everything
To feel the Chance to live again
I reach to you
I know you can feel it too
We'd make it through
A thousand dreams I still believe
I'd make you give them all to me
I'd hold you in my arms and never let go
I surrender

Right here, right now
O give my life to live again
I'll break free, take me
My everything, I surrender all to you

Right here, right now
O give my life to live again
I'll break free, take me
My everything, I surrender all to you

To teoretycznie miało mi pomóc. A jeszcze pogorszyło sprawę. Od owego zdarzenia w Sali Śmierci odczuwałam jakiś dziwny wstręt do śpiewu i ogólnie do muzyki. Zawiodła mnie. Po raz pierwszy muzyka mnie zawiodła. Ta, którą ukochałam ponad wszystko. Nie mogłam szczęśliwie się zakochać, skoro moje serce już do kogoś należało. Należało właśnie do muzyki, która, zdawało się, że wszystko da radę. Jednak nie dała rady przywrócić życia. Syriusz nawet w moim sercu był martwy.

Usłyszałam podniesione głosy, dochodzące zza drzwi. A właściwie jeden, rozbrzmiewający w całym korytarzu, i drugi, próbujący coś powiedzieć, ale cały czas był zagłuszany przez ten pierwszy.
Podeszłam i zerknęłam przez szparę w drzwiach.
- Więc dlaczego ona śpiewa, że się poddaje?! – zawołał Voldemort. – To wszystko przez ciebie!
Zamachnął się i uderzył Barty’ego w twarz. Ten przyjął cios spokojnie. Gdy na to patrzyłam, czułam mściwą satysfakcję, rozlewającą się po moich wnętrznościach. Zasłużył sobie nie tylko na ten jeden policzek. Najchętniej obrzuciłabym go cegłówkami.
- Wiem o tym, to tylko moja wina – rzekł Crouch. – I dlatego chciałbym to wszystko wyjaśnić. Proszę cię tylko o kilka minut.
- Nie ma mowy – warknął Czarny Pan. – Nie będziesz się już z nią widywał. Jeszcze mi tego brakuje, żeby się jej odechciało żyć. Nie dość, że muszę pilnować tych wszystkich niepoprawnych, ciamajdowatych Śmierciożerców, to jeszcze musiałbym mieć ją cały czas na oku.
- Jeśli takie jest twoje życzenie, już nie będę nawet szukał jej towarzystwa – powiedział Barty. – Ale proszę o te kilka minut.
Voldemort milczał przez chwilę, myśląc intensywnie. W końcu odrzekł:
- Dobrze więc. Jeśli zgodzi się ciebie przyjąć, to idź.
Barty uklęknął przed swoim panem, ucałował jego pierścień, znajdujący się na środkowym palcu i podszedł do drzwi. Ja wróciłam na tron. Miałam zamiar, kiedy tylko podejdzie, rzucić na niego jakieś zaklęcie. Najlepiej lecą te, wymierzone z daleka. Mają większy zapłon.
Barty zapukał. Milczałam. Znów pukanie. Tym razem nie czekał na odpowiedź, tylko wszedł do środka. Już uniosłam różdżkę, ale on powiedział:
- Wysłuchaj mnie. Później zrób ze mną, co zechcesz.
- Zrobię to, bądź pewny – odparłam lodowatym tonem. Dość już słabości. Nie okażę mu już więcej, jak bardzo mnie zranił.
- Czarny Pan pozwolił mi… - zaczął, ale przerwałam mu:
- Wiem, słyszałam. Dobrze, masz moje pozwolenie. A teraz do rzeczy, bo nie mam całego dnia.
Crouch ukląkł przede mną. Trochę żenujący był to widok, i mimo mojej bezgranicznej złości na niego, jego pokara wywołała we mnie jakieś cieplejsze uczucie.
- Chciałem powiedzieć ci, że… - urwał. – Już sam nie wiem, co.
- Może to, że jesteś zwykłym, podłym idiotą, nie wart ani jednego mojego spojrzenia? – zapytałam.
- Tak, myślę, że to właściwy początek – odparł. – Czarny Pan zabronił mi cię kochać. Ale nie mogę go posłuchać. Nie wypełnię tego rozkazu.
Ujął moją dłoń i ucałował ją. Chciałam ja wyrwać, ale jakoś nie mogłam tego zrobić.
- I nie wstyd ci? – wyszeptałam. Czułam, że łzy podchodzą mi do oczu. – Najpierw gzić się z Pail, a później przychodzić tutaj i prosić o przebaczenie?
Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i wstałam z kamiennego tronu. Już mogłam przeżyć, że Czarny Pan ważniejszy był dla niego niż ja. Ale że inna kobieta mogła zająć moje miejsce w jego sercu… Na samą myśl chciałam porwać jakiś tasak z kuchni najpierw zabić Barty’ego, potem siebie.
Zaczęłam krążyć po komnacie. Nie mogłam siedzieć spokojnie, bo mogłabym jeszcze rozsadzić ze złości połowę domu.
- Otwieram przed tobą duszę – wysyczałam. – Oddałam ci moje serce… i całe ciało. A ty tak mnie traktujesz? Jak nic nie wartą k**wę?
Barty wstał i odwrócił się do mnie twarzą.
- Jeśli nie dasz mi tego wyjaśnić, to… - zaczął.
- To co – warknęłam. – Co mi zrobisz? Zbijesz mnie?
- Nie. To pójdę i utopię się w Wiśle – odpowiedział. - Nie żartuję.
Nie wzruszył tym argumentem mojego serca. Zbyt płytkie i powierzchowne. Nauczyła go tego Sharpey Pail, czy ma też kontakt z jej kuzynką?
- A co z twoją blondynką? – spytałam. – Gdzie ona teraz jest? Czeka na ciebie półnaga w twoim pokoju, aż wyjaśnisz wszystko ze mną?
Parsknęłam wariackim śmiechem, ale Crouchowi wcale nie było do śmiechu. Patrzył na mnie tak poważnym wzrokiem, że aż mnie zmroziło.
- My tylko się przyjaźnimy – brzmiała odpowiedź.
- Proszę cię! – krzyknęłam, aż szklane kieliszki, stojące na stole w kącie zabrzęczały. – Nie mów mi, że to tylko przyjaźń, bo już raz to przerabiałam! I co, przyjaciele całują się tak, jakby byli małżeństwem? Ja nie chcę tego słuchać, wyjdź!
Wskazałam palcem na drzwi, ale Barty nie ruszył się z miejsca.
- Wtedy, zanim Sharpey mnie pocałowała – powiedział. – Chciałem jej powiedzieć, że jesteś słońce w Układzie Planetarnym.
- Tak, wszystko kręci się wokół mnie – warknęłam. – Ale kiedy już się wypalę, to eksploduję. A moje paliwo właśnie się kończy.
- Ale zanim to nastąpi, jest dla mnie najważniejsza – dodał. – Proszę cię, daj mi jeszcze jedną szansę.

~*~

To był długi rozdział. I nawet udany. Dziś właśnie mój drugi blog, Selene-Snape, ma rocznicę, dlatego rozdział pojawił się tutaj tak późno. Mam nadzieję, że się podobało. To już przedostatni odcinek przed końcem wakacji, więc chciałam uprzedzić, że rozdziały będą już najprawdopodobniej nie tak regularnie. Ale póki co… cieszmy się ostatnimi dniami wolności xD

* Celine Dion "I surrender" ; TU tłumaczenie. 

27 sierpnia 2009

Rozdział 175

MUZYKA

Następnego dnia wszystko się wydało. Draco Malfoy chodzi z Ashley Pail. Ten przystojny arystokrata zostawił zdziwaczałą księżniczkę muzyki. Zakochał się w tej nowej, które zajęła miejsce szkolnej sławy i piękności, do której wzdychali wszyscy chłopcy. A Sophie Serpens… zaraz, kto to jest? Och, była jedna taka… to chyba esk-dziewczyna Malfoya. Ale nie wiemy tego dokładnie… Tak, to o mnie mowa. Cała szkoła odwróciła się ode mnie. Nawet Sapphire nie była już tak krytyczna wobec Ashley.

- Daj jej już spokój – powiedziała następnego dnia po mojej „tragedii”. – Przecież jest całkiem miła. Owszem, nie błyszczy intelektem, ale przynajmniej nie osądza kogoś o zdradę z jej chłopakiem.
- Tak – mruknęłam. – Bo ona tych chłopaków odbija. Spodziewałam się po tobie większej wierności. Gdyby Darla żyła, nie byłabym sama.
- Przecież nie jesteś sama – Sapphire tylko wzruszyła ramionami.
- Masz rację, mam jeszcze Barty’ego – odpowiedziałam. – Taką samą ofiarę losu, jak ja. Powiedz nauczycielom, że zachorowałam, nie idę dziś na lekcje.
Już miałam wstać od stołu, ale przez otwarte drzwi do Wielkiej Sali wszedł Draco, ściskając rękę roześmianej blondynki. Nie chciałam wymawiać jej imienia, nawet w myślach. Patrzył na nią tak, jak na mnie nigdy nie patrzył. Nie pozwalałam mu. Ale nie zawsze. Na początku było nam dobrze ze sobą. Nasz związek po prostu nie wytrzymał próby czasu. I nigdy go nie kochałam, teraz to wiem. Było to tylko przelotne zauroczenie. Powinnam teraz być szczęśliwa, bo już tylko Czarny Pan może stanąć na mojej i Barty’ego drodze.
Wstałam z krzesła, dopóki zakochana para nie dotarła jeszcze do stołu Ślizgonów. Minęłam ich. Starałam się nie patrzeć na Ashley, ale ta i tak brutalnie potrąciła mnie, śmiejąc się durnie. Tak, osiągnęłaś, co chciałaś. Teraz mogłabyś mi dać już spokój. No tak, ale po co, skoro można doprowadzić mnie do jeszcze większego załamania…

Teleportowałam się do domu Lorda Voldemorta, kiedy tylko wyszłam na błonia. Nie chciałam się spotkać z nikim. Ani z wujem, ani z Bartym… dobra, Glizdogon byłby mile widziany. Naprawdę, nie zwariowałam. Po prostu czułam taką złość, że chciałam ją na kimś wyładować. Złość i żal. Później wypłakałabym się na jego ramieniu.

Pojawiłam się nie w holu, jak zwykle, tylko w jakimś korytarzu. Na chwilę straciłam orientację, ale w końcu zauważyłam, że jestem na zamieszkałym piętrze. Otworzyłam jakieś drzwi i weszłam do środka. Okazało się, że jestem w komórce na ręczniki. Usiadłam na podłodze i wybuchnęłam żałosnym płaczem. Nie mogłam się pogodzić ze zdradą Malfoya. A właściwie już nie zdradą, ale takim jego zachowaniem. Tak nagle ze mną zerwał i to przez Ashley, że musiał mieć chyba poważny powód. Może go uraziłam tym, że nie dałam się mu dotknąć… Nie, powiedziałby coś. Już nie mogę o nim myśleć. Za każdym razem czułam ukłucie w sercu, kiedy przed oczami stawał mi obraz szczęśliwego Dracona. Szczęśliwego dzięki Ashley, jego nowej miłości, która da mu wszystko, czego zażąda.

Usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. Podniosłam głowę. Światło oślepiło mnie na chwilę. Szybko porwałam jakiś ręcznik i otarłam nim oczy.
- Och, Bella – powiedziałam, wstając. – Glizdogona trzeba wywalić, jest odpowiedzialny za pranie.
Pokazałam jej biały ręcznik, na którym widniały teraz dwie wielkie, czarne smugi po moim tuszu do rzęs. Bellatrix wzięła ode mnie ręcznik i przytuliła mnie. To było bardzo śmiałe z jej strony. Jednak nie opierałam się jej. Żadna kobieta oprócz Bes nigdy tak mnie nie objęła. Zawsze otoczona byłam mężczyznami. W domu Voldemorta tylko ja i Bella byłyśmy tą piękną płcią.

- Co się stało? – spytała. Nie chciała mnie puścić. Może to i dobrze.
Pociągnęłam głośno nosem. Ona była siostrą matki Dracona. Powiedziałaby jej wszystko. A ja właśnie chciałam, żeby nikt o moim kłopocie nie wiedział.
- Powiem ci, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz – odparłam w końcu. – Przyrzeknij, że nigdy tego nikomu nie powiesz, choć i tak wkrótce się dowiecie.
Bellatrix skinęła głową.
- Dobrze. Nikt się nie dowie – odpowiedziała. – Nawet Czarny Pan.
Zaimponowała mi, mimo że nadal miałam do niej żal za śmierć Syriusza. Opowiedziałam jej wszystko. Jak Ashley pojawiła się w Hogwarcie, jak zaczęła uwodzić Dracona, aż w końcu podeszła do mnie wczorajszego wieczora i przekazała mi jego wolę.

- Ale to niemożliwe, żeby wybrał takiego egoistycznego pustaka zamiast ciebie – skomentowała to Bella, która dotąd siedziała cicho i słuchała całej mojej opowieści. – On cię kocha.
- Najwidoczniej już nie – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Ale nie mów nikomu. Nawet Draconowi. Wiesz, ja nie tyle co jestem na niego zła, ale martwię się, mimo że tak mnie wystawił. On przejmuje się wszystkim, tylko nie tym zadaniem od Czarnego Pana.
- Więc pomóż mu – zaproponowała Bellatrix.
Parsknęłam śmiechem.
- On nawet mnie nie chce znać – odrzekłam. – Ale już mniejsza o to. To tylko moje problemy, niczyje więcej.
Oparłam głowę o ścianę, pod którą usiadłam i przez kilka chwil patrzyłam tępo w sufit. Bellatrix przyglądała mi się z zatroskaną miną.
- A jak ty sobie radzisz? – zapytałam. – Widzę, że twoje dziecko ma się dobrze.
Zerknęłam na powiększony już brzuch Belli. Ta również utkwiła w nim swój wzrok.
- Tak, nie narzekam – odpowiedziała. – Chociaż czuję się dość niezręcznie… nigdy nie byłam w takim położeniu, a ci wszyscy Śmierciożercy…
Pokiwałam głową. Ja na szczęście nigdy nie będę w jej sytuacji. To straszna słabość jest zajść w ciążę. Tak sądziłam. Bo nic wtedy nie można zrobić. Nie można pić, palić, ćpać, trzeba chodzić spać o ustalonej porze… o jakichś misjach dla Czarnego Pana to już mowy nie ma.
- Krępujące – mruknęłam. – Ale chyba już niedługo urodzisz.
- Może w kwietniu. Albo w marcu – brzmiała odpowiedź. – Powiem ci szczerze, że boję się tego.

Rozmowa z Bellatrix nie okazała się tak tragiczna, jak sądziłam. Kiedy już zabrakło nam tematów, ona odprowadziła mnie do mojego pokoju, aby się upewnić, że nie idę zabić kogoś w przypływie złości. Jednak kiedy zniknęła w innym korytarzu, mój humor się gwałtownie pogorszył. Ta rozmowa była dobra, ale tylko na chwilę. Kiedy zostałam sama, wszystko powróciło ze zdwojoną siłą.
Weszłam do swojego pokoju, położyłam się na wznak na łóżku, skrzyżowałam ręce na piersiach i zamknęłam oczy. Całą siłą woli przywołałam do siebie wizję trumny, w której niegdyś przez krótki czas sypiałam. Chwilę później ogarnęło mnie cudowne odrętwienie. Obudzę się dopiero wieczorem, kiedy świat będzie już zupełnie inny, niż jest za dnia…

*

Powoli powróciła mi świadomość, wraz z słońcem, chowającym się za horyzontem. Otworzyłam powoli oczy. Wpatrywałam się w ciemny baldachim łóżka. Nikt chyba tu nie przyszedł. I dobrze. Nie chciałam znów opowiadać tej okropnej historii.
Podeszłam do lustra. Naprawdę wyglądałam okropnie. Policzki miałam zapadnięte, ciemne cienie pod oczami, spękane wargi. Kolejna porcja krwi by to może naprawiła, ale nie miałam już siły prosić Czarnego Pana o pozwolenie. Teraz miałam ochotę porozmawiać z Bartym. Jemu mogłam zaufać i opowiedzieć wszystko.

Udałam się w stronę komnaty Croucha. Gdy dotarłam do celu, zauważyłam, że drzwi do jego pokoju są uchylone. Na podłodze zauważyłam butelkę wina. Wzięłam ją do ręki i przysunęłam się cicho do drzwi, gdyż usłyszałam dobiegające ze środka głosy.
- Zapracowujesz się.
Ten głos był mi znany, jednak nie wiedziałam dokładnie, do kogo należał.
- Ona ci to pewnie też powtarza – dodał głos. Nagle mnie olśniło. Sharpey Pail. Ona żyje? Miałam wejść do środka, ale chciałam się jeszcze dowiedzieć, co Barty odpowie.
- Tak, dała mi kilka wolnych dni – brzmiała odpowiedź. Usłyszałam chichot dziewczyny, a później jej głos:
- Zauważyłam, że się opaliłeś. Wiesz, bardzo mi się teraz podobasz, kiedy nie wyglądasz jak trup.
Barty też się zaśmiał.
- Sophie sądzi inaczej – odparł.
Znów ten irytujący śmiech.
- Ona się nie zna. Po co w ogóle się z nią spotykasz? – zapytała Sharpey. – Przecież lubisz mnie… jestem od niej ładniejsza… a Czarnemu Panu jest obojętne, bylebyś się nie widywał z jego siostrzenicą.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… - urwał. – Ona jest jak…
Nie dokończył. A ja zaczęłam się zastanawiać. Jestem jak co. Jak natrętna mucha? Nie usłyszałam już żadnych słów. Zaniepokoiłam się. Weszłam do pokoju. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i zakryłam sobie usta rękami, a butelka wina upadła na podłogę i roztrzaskała się. A oto, co zobaczyłam. Sharpey, obejmującą Barty’ego za szyję, całowała go, przy okazji rozpinając mu koszulę. Hałas, który wywołała rozbijająca się butelka, ściągnął ich z powrotem na ziemię. Oboje zwrócili wzrok w moim kierunku.

Oczy błyskawicznie wypełniły mi się łzami. Zanim Barty zdołał wyplątać się z objęć blondynki, ja byłam już za drzwiami. Ta scena, którą zobaczyłam, była klejnotem koronnym mojego unicestwienia. Jak już wspomniałam, to był początek końca mojego życia. Szkoda, że zakończę je, mając przed oczami te dwie sceny i twarze kuzynek Pail.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi do mojego pokoju i wybuchnęłam płaczem. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. To musiała być jakaś wizja, wywołana wariactwem, albo nałykałam się jakiegoś skażonego powietrza, czy wypiłam jakiś eliksir… ale to nie mogło się stać naprawdę.
Chciałam zaśpiewać, ale żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z mojego gardła. Kiedy już mi się to udało, zabrzmiało to jak zwykły jęk. Dławiłam się łzami…

- Comparisons are easily done*
Once you've had a taste of perfection
Like an apple hanging from a tree
I picked the ripest one
I still got the seed

You said move on
Where do I go
I guess second best
Is all I will know

Cause when I'm with him
I am thinking of you
Thinking of you
What you would do if
You were the one
Who was spending the night
Oh I wish that I
Was looking into your eyes

You're like an Indian summer
In the middle of winter
Like a hard candy
With a surprise center
How do I get better
Once I've had the best
You said there's
Tons of fish in the water
So the waters I will test

He kissed my lips
I taste your mouth
He pulled me in
I was disgusted with myself

Cause when I'm with him
I am thinking of you
Thinking of you
What you would do if
You were the one
Who was spending the night
Oh I wish that I
Was looking into...

You're the best
And yes I do regret
How I could let myself
Let you go
Now the lesson's learned
I touched it I was burned
Oh I think you should know

Cause when I'm with him
I am thinking of you
Thinking of you
What you would do if
You were the one
Who was spending the night
Oh I wish that I
Was looking into your eyes
Looking into your eyes
Looking into your eyes
Oh won't you walk through
And bust in the door
And take me away
Oh no more mistakes
Cause in your eyes I'd like to stay...

Oparłam głowę o poduszki. Czułam, jak piecze mnie gardło. W uszach nadal dźwięczała mi muzyka, mimo że już dawno ucichła. Chciałam teraz umrzeć. Nie ważne jak. Nawet od promieni słońca. To był najgorszy cios, jaki dostałam. Ale nie dobił mnie. Skazana byłam na powolną śmierć. Umierałam bardzo wolno. Usychałam od środka…

~*~

Nigdy nie dawałam muzyki do opowiadania, chyba że śpiewała albo grała Sophie. Mam nadzieję, że się podobało. Nie mam za wiele czasu, muszę skończyć oglądać Wizję Apokalipsy. Bardzo dobry dokument, polecam.
* Muzyka – Whitney Houston – “I will always love you"

* Katy Perry – “Thinking of You"; TU tłumaczenie. 

25 sierpnia 2009

Rozdział 174

Mimo że obiecałam Snape’owi poprawę ocen, starałam się w szkole jeszcze mniej. Nigdy jednak nie pozwoliłam sobie na najniższy stopień. Wydawało mi się, że gdybym chciała, to bym miała te same Wybitne, ale ja nie odczuwałam takiej potrzeby. A szkoła była akurat na ostatnim miejscu w mojej tabeli potrzeb. Teraz po prostu zaczęłam zapadać się w sobie. Czułam, że moje ciało mnie ogranicza, ciąży mi. A jedynym sposobem na uwolnienie się od tego uczucia była śmierć. Mój duch uwolniłby się wtedy, pozostawił troski i wrócił do Syriusza.

A jeśli już o nim mowa, to nie mogłam myśleć o nikim innym. Nie chciałam siedzieć sama w sypialni, więc zajmowałam miejsce przed kominkiem w salonie Ślizgonów i wpatrywałam się w ogień. Teraz jakoś nie lgnęłam do samotności. Nie chciałam, aby Claudia znów się pojawiła i zaczęła te swoje drwiny i żarty ze mnie. Jednak to, że byłam w pomieszczeniu, gdzie dookoła mnie znajdowały się jakieś dwa tuziny osób nie powstrzymały jej.

Był wieczór, a ja siedziałam w fotelu przed kominkiem i czytałam jedną z książek Anzelma. Od czasu do czasu zerkałam w płomienie, jakbym miała nadzieję, że pojawi się w nich głowa Syriusza.
- To musi być straszne tak bardzo chcieć umrzeć – usłyszałam. Zauważyłam ją, siedzącą na pobliskim fotelu, z noga założoną na nogę. Ubrana była w piękną, złotą sukienkę, bardzo kobiecą jak dla dziecka i wyjątkowo odświętną.
- Bo jest straszne – mruknęłam. Nikt raczej nie interesował się mną, więc wątpię, czy by zauważył, że gadam sama do siebie. – Czego chcesz? Znów ci się zebrało na żarty ze mnie?
Claudia zacmokała.
- Nie widzisz, że zawsze zjawiam się wtedy, kiedy najbardziej jesteś zdołowana? – spytała.
- No właśnie, zjawiasz się po to, żeby się ze mnie ponabijać – odpowiedziałam.
Spojrzałam na Claudię. Wyglądała na trochę zmieszaną.
- Mam już taki charakter – odezwała się. – Wybacz, jeśli cię uraziłam.
Położyłam głowę na oparciu fotela i zamknęłam oczy. Dlaczego wcześniej jej o to nie zapytałam? Mogłyśmy uniknąć wielu kłótni.
Po kilku minutach otworzyłam oczy. A ona nadal tam siedziała i przyglądała mi się spokojnie. Była pięknym dzieckiem, naprawdę uroczym. Osobiście nie przepadałam za dziećmi. Ale ją bym polubiła.
Chciałam tylko, żeby była ze mną. Żeby siedziała i przyglądała mi się. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego mi się pokazuje w ciele dziecka. A z pewnością nim nie jest. Otworzyłam usta, aby zadać pytanie, ale nagle padł na mnie głęboki cień. Zauważyłam, że stoi przede mną Ashley. Wyglądała na bardzo pewną siebie. Będę musiała ją jakoś przygasić.
- Czego chcesz? – zapytałam wyzywającym tonem.
- Chcę ci powiedzieć – wycedziła. – Żebyś odwaliła się od Dracona.
Uniosłam brwi. Chyba się przesłyszałam. Ona śmie mi mówić, abym odwaliła się od mojego własnego chłopaka? A co jej do tego? Nawet Voldemort nie ma prawa mówić mi, co mam robić, choć by mógł, a co dopiero ona.
- Co proszę?
- Draco mówi, żebyś dała mu spokój. Chce skończyć tą znajomość – rzekła Pail.
- On tak twierdzi? – zapytałam, wstając. Skrzyżowałam ręce na piersiach. Miałam ochotę jej przywalić.
- Kazał mi to przekazać – odparła Ashley.-  Mówił, że byłaś porażką. Dodaje też, że nie chce być z taką niezrównoważoną, załamaną nerwowo dziwaczką. Współczuję, bo porównał cię do Trelawney i jakiejś Umbridge… - zrobiła głupią minę – Mówił też coś o twojej brzydocie, ale zapomniałam, jakiego porównania użył. Ogólnie rzecz biorąc, to nie chce cię znać.
Byłam w szoku, kiedy to usłyszałam. Tym razem Ashley na pewno nie kłamała. Nie znała Umbridge. Poza tym, była za głupia, żeby to wszystko zmyślić.
- A weź go sobie! – krzyknęłam. – Dajcie mi już wszyscy spokój!
Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju wspólnego. Opuściłam lochy i zamek. Uderzyło mnie świeże, lodowate powietrze. Nie wiem, czym się tak przejęłam. Mój związek z Draconem był chyba wieczny, nic nie zdołało go zburzyć, bo za każdym razem schodziliśmy się na nowo. A tu nagle przychodzi taka Ashley Pail i mówi mi, że on, Draco Malfoy nie chce już znać siostrzenicy jego pana.
Szybkim krokiem oddaliłam się w stronę Zakazanego Lasu. Chłód powietrza trochę uspokoił gorączkę, która ogarnęła mój umysł. Weszłam w głąb puszczy i szłam. Miałam nadzieję, że kolczaste krzaki rozerwą mnie na tysiące małych kawałeczków. Teraz chciałam umrzeć jeszcze bardziej, niż zwykle. To się stało moją obsesją.

Dotarłam chyba do centrum Zakazanego Lasu. Wykończona, opadłam na wilgotne liście. Siedziałam tak samotnie przez kilka minut. Mój umysł nie chciał i nie mógł przyjąć tego, co dopiero usłyszałam. Słowa Ashley mną wstrząsnęły.
Jak on mógł tak powiedzieć… 
To pytanie zadawała każda moja cząstka. Nie bolał mnie sam fakt rozstania, ale to, co Draco powiedział Ashley na mój temat. Dopiero teraz dostrzegłam, że jakieś uczucia zostały we mnie. Nie mogłam się teraz pokazać w szkole. Wszyscy będą wytykać mnie palcami, a Ashley będzie triumfować. Nie zniosłabym takiego upokorzenia. Umarłabym na oczach wszystkich, idąc na lekcję z McGonagall. Ich spojrzenia spaliłyby mnie, niczym śmiertelne promienie słońca.

Dopiero po chwili, kiedy już mój umysł oswoił się z nową sytuacją, ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się.
Poczułam, że nie jestem sama. Podniosłam głowę i przez łzy zobaczyłam białą postać. To Darla… coś w moim wnętrzu powiedziało te słowa…
- Co się stało? – zapytała.
Miała taki uspokajający głos… Patrzyłam na nią przez chwilę, a później opowiedziałam jej, co się stało. A ona tylko stała i patrzyła mi w oczy. Gdy skończyłam, uklękła przy mnie i otarła mi łzy z twarzy. A może mi się tak tylko zdawało?
- Moja kochana – powiedziała. – Niesłusznie cię wszyscy oszukują.
- Nie prawda – zaprzeczyłam natychmiast. – Zasłużyłam na to. Zasługuję na wszystko, co najgorsze. Jestem potworem.
Darla zaśmiała się.
- Nie prawda. Problem jest w nich, nie w tobie.
- Barty powiedziałby to samo – mruknęłam.
- No widzisz – powiedziała. – Ale masz jeden kłopot…
Nie dokończyła, tylko wpatrywała się we mnie. Urwała właśnie wtedy, kiedy ja chciałam jej słuchać. Chciałam umrzeć, żeby już być z nią zawsze.
- Nigdy nie kochaj umarłych – powiedziała w końcu. Zauważyłam, że zaczęła blednąć.
- Co to… - zaczęłam, ale ona wstała. Teraz była zaledwie cieniem.
- Ja jestem martwa – dodała.
- Ale co to znaczy! – już prawie krzyczałam. Była już bardzo daleko. Głos miała odległy, jakby stała jakieś trzydzieści metrów ode mnie.
Nie odpowiedziała. Rozpłynęła się w powietrzu. Czy to miało znaczyć, że już mnie nie odwiedzi? Już nigdy jej nie zobaczę?
Ze złości uderzyłam pięściami w ziemię. Nie pozostało mi nic innego, jak okazać słabość i rozpłakać się ponownie.

Nie wiem, ile dokładnie czasu spędziłam w tym lesie. Leżałam z głowę ukrytą w ramionach. Łzy nie mogły przestać płynąć mi po twarzy. To był początek końca. Niewiele mi jeszcze pozostało życia, czułam to. My, wampiry mamy bardzo wyczulony zmysł przeczuć, jeśli istnieje taki. Jedno jednak było pewne. Żyłam samotnie i samotnie też umrę. Mimo że mam wielu znajomych, zawsze byłam samotna. Miałam Darlę i Sapphire, miałam Syriusza… ale zawsze byłam sama. Niezrozumiała przez ludzką część społeczeństwa. Czy Armand był moją bratnią duszą? A Marius? Oni nigdy nie szukali mojego towarzystwa. Lubili ze mną przebywać. Ale nie zależało im na tym. Czy im w ogóle na czymś zależało? Na mnie na przykład…

Kiedy już się podniosłam, niebo było już całkiem czarne. Spojrzałam w gwiazdy, ale żadnej nie zauważyłam. Niebo było ciemne i puste. Jak moje serce. Wszystkie gwiazdy przestały świecić. Może to na znak żałoby. A może na znak drwiny?

Opuściłam las. Od twarzy odpłynęła mi cała krew. Nawet lodowaty wiatr, który rozhulał się po błoniach, nie robił na mnie żadnego wrażenia. Dotarłam do zamku. Było już bardzo późno, bo nikogo nie spotkałam na korytarzu, nawet żadnego nauczyciela. Ale jestem pewna, że w pokoju wspólnym Ślizgonów jeszcze jest wiele osób, które bawią się w najlepsze.

Zegar w sali wejściowej wskazywał 23:40. W sumie to nie było jeszcze tak późno. Wypowiedziałam hasło i weszłam od dormitorium. Gdy tylko padło na mnie światło świec, ludzie, którzy akurat patrzyli w moją stronę, wybuchnęli śmiechem. Spojrzałam na swoje dłonie i szatę. Dopiero zdałam sobie sprawę, jak okropnie wyglądam. Kątem oka zauważyłam Ashley Pail. Ona śmiała się najgłośniej. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę sypialni dziewczyn. Zauważyłam, że ona też wstała z fotela. Nigdzie jednak nie spostrzegłam Dracona. Pewnie napawa się wolnością, zarywając do wszystkich dziewczyn w szkole, które jeszcze nie poszły spać.

Teraz już wiedziałam, że Ashley poszła za mną. Ale nie zawsze musi wygrywać. Przyspieszyłam tak, że obraz za mną rozmazał się. Wpadłam do pokoju, później do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do sypialni. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoją twarz. Nic dziwnego, że Ślizgoni się śmiali z mojego wyglądu. Całą moją twarz pokrywała zaschnięta krew. We włosach miałam brązowe, mokre liście, szatę w strzępach i całą pokrytą kurzem i brudną od błota. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o sedes. Usłyszałam drwiący głos Ashley, dobiegający zza drzwi:
- Żałosna jesteś. Dobrze, że Draco przejrzał na oczy. Nie musi się już za ciebie wstydzić.
Zignorowałam ją. Ashley była jak mucha. Jak się znudzi, przestanie koło mnie latać. Jednak ona nie przestawała. Była wyjątkowo natrętnym insektem.
- Myślałam, że bardziej już upaść nie możesz – ciągnęła. – Ale myliłam się. Bo teraz jesteś nie tylko brzydka, ale i głupia. Myślałaś, że utrzymasz przy sobie Dracusia, jeśli w pobliżu jest ktoś taki jak ja? Spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem od ciebie ładniejsza, milsza, a przede wszystkim seksowniejsza. Ze mną nie będzie się nudził.
Tą aluzją dopiekła mnie do żywego. Zerwałam się z podłogi i wyważyłam drzwi kopniakiem. Ashley przewróciła się. Jej twarz zmieniła się w oka mgnieniu. Wyglądała jak żałosny, przerażony pies.
- Pansy też tak nazywała Dracona i teraz znaczy dla niego mniej niż zeszłoroczne gówno – warknęłam. – I to, że jesteś zwykłą dziwką nie znaczy, że Malfoy się w tobie zakocha.
Chwyciłam ją za włosy i wyrzuciłam z sypialni, po czym wyciągnęłam różdżkę i naprawiłam drzwi, które potrzaskały się o ścianę. Jedyne, o czym marzyłam, to zasnąć pod prysznicem i już się nie obudzić.

~*~


Mamy dziś ósmą rocznicę śmierci Aaliyah. Starałam się, aby ten rozdział wypadł jak najlepiej i sądzę, że mi się udało. Dziś nie będzie dedykacji. No, chyba że dla Niej. Aaliyah była inną gwiazdą, niż te wszystkie sławy. Była spadającą gwiazdą, najbardziej zachwycającą podczas tych kilku chwil, gdy leciała. A wszystkie inne zatrzymały się, by podziwiać jej lot. Mam nadzieję, że pozostanie w naszej pamięci na zawsze.  

23 sierpnia 2009

Rozdział 173

Barty zaśmiał się i powrócił do rozpakowywania kufra.
- Czuję się zaszczycony – odpowiedział. – Co do Glizdogona… - skrzywił się lekko – wolałbym raczej zostać tutaj, niż wstydzić się za niego tam. Jemu wakacje są potrzebne o wiele bardziej, niż mnie. Nie potrafi się zachować, czasami myślę, że coś nie tak jest z jego…
Nie dałam mu tego dokończyć. Nie chciałam słuchać o Glizdogonie. Jak będę chciała spawiać śniadanie, to po prostu popatrzę na Ashley bez makijażu. Podeszłam do Croucha i zakryłam mu usta dłonią.
- Jak będę chciała się dowiedzieć, czy naprawdę jest takim idiotą, to po prostu pójdę do niego i zapytam. A jestem u ciebie, więc chcę posłuchać czegoś, przy czym nie będzie mi się chciało wyrzygać.
Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do zapinki jego koszuli.
- Chociaż z drugiej strony… wcale nie musimy rozmawiać.
Wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Barty uniósł mnie nad podłogę. Byłam lekka jak Gloria albo podobne zwierze. Czułam jednak, że mogłabym go zabić jakimś nieostrożnym uściskiem.
- To już nie jest nieprzyzwoite? – spytałam. Crouch upuścił mnie na łóżko i sam położył się obok mnie.
- Mogę na to przymknąć oko – odparł.

*

Czarny Pan długo się przyglądał swojemu siostrzeńcowi.
- Jesteś bardzo podobny do mnie, kiedy byłem w twoim wieku – powiedział w końcu. Wyciągnął rękę i dotknął prawego policzka Spirydiona. – Tak, masz takie same oczy jak ja.
- Sophie mi już to mówiła – rzekł cicho. – Jaka ona jest? Ale tak naprawdę. Wiem, że tutaj zachowuje się całkiem naturalnie.
Voldemort zamyślił się.
- To dla mnie dość trudny temat, bo kiedy już mi się wydaje, że wiem o niej wszystko, on wyskakuje z nową rewelacją – odpowiedział.  Na pewno jest ambitna, jeśli coś nie dzieje się po jej myśli, to może być groźna…
- Ale nie ostatnio – przerwał mu Spirydion. – Nie wiem, czy wiesz, panie, ale Draco Malfoy ostatnio… Sophie odpuściła. Pozwala dalej bajerować go tej całej Ashley.
Voldemort machnął lekceważąco ręką.
- Ona już go nie kocha – oświadczył. – To znaczy, może jakieś tam uczucie do niego ma, ale to jest pewne, że to nie miłość. Teraz całkiem straciła głowę do Bartemiusza. Znasz go, prawda? Nie sądzę, żeby to się udało, oboje są z dwóch różnych światów. Zresztą, Sophie zawsze kierowała się uczuciami, czego ja akurat nie popieram.
- Ale to nic złego – zauważył Spirydion. – Byłeś, panie, kiedyś zakochany? Nie wiesz, jakie to uczucie, kiedy najbliższa ci osoba jest całkowicie przeciwna twojemu związkowi.
- Ja bym tego związkiem nie nazwał – Czarny Pan zdawał się być co raz bardziej wściekły, ale i bezsilny. Wystarczyła ta krótka rozmowa z siostrzeńcem by dostrzec, że ma w sobie coś z niego ale i ze swojej siostry. Ma wygląd i charakter Riddle’a, ale rozumowanie Sophie. – Wychodzę ze skóry, żeby jakoś zapobiec katastrofie, która by się wydarzyła, jakby zaczęli ze sobą sypiać. Moja Sophie i sługa – wzdrygnął się mimowolnie – Nie czułbym się bardziej poniżony, niż w chwili, gdybym się o tym dowiedział. Dość już tego tematu. Mam dosyć tej całej miłości. Jak sprawuje się Snape? Nie wpada tu zbyt często. Sądzę, że mój plan nie bardzo się wiedzie.
Voldemort popełnił tu jeden zasadniczy błąd. Rozmawiał ze Spirydionem, jak rozmawiał z Dark Lady. Ale nie zauważył, że Spirytus to nie Sophie. Był przecież jeszcze dzieckiem, mimo że rozumiał bardzo dużo i nie krępował się rozmawiać o wszystkim z samym Czarnym Panem.

*

Odwróciłam głowę w stronę drzwi. Były jednak zamknięte, jak zwykle. Zaśmiałam się.
- Chyba zwariowałam – powiedziałam. – Gdyby wszedł tu teraz Czarny Pan, żeby ci przekazać pod opiekę Spirydiona, umarłabym ze strachu.
- A ja umarłbym zaraz po tobie, ale raczej z ręki Czarnego Pana – dodał Barty. Oparłam policzek o jego ramię i utkwiłam wzrok w jego legendarnym kolczyku.
- Ja dodałabym do tego jeszcze jakiś tatuaż – mruknęłam. – Na przykład z wizerunkiem Voldemorta na znak poddania.
Barty podniósł nieco lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak.
- Wystarczy mi ten – odparł.
Nie odpowiedziałam, tylko sięgnęłam po różdżkę, którą położyłam wcześniej na szafce obok łóżka. Machnęłam nią, a ubrania posłusznie przyleciały do mnie. Zaczęłam ubierać się w pośpiechu. W każdej sekundzie mógł się tu pojawić Voldemort, albo co gorsza, Spirydion. Co prawda, Czarny Pan by nas pozabijał, ale Spirytus z kolei powiedziałby rodzicom, co zobaczył i byłoby jeszcze gorzej.

Gotowa do wyjścia byłam już po kilku sekundach.
- Tobie też bym się radziła ubrać – poradziłam Crouchowi. – Bo wyglądasz raczej jednoznacznie… Może jeszcze się zobaczymy przed Bożym Narodzeniem. I nie daj się tak mu pomiatać.
Pochyliłam się jeszcze i pocałowałam go w usta. W następnej chwili byłam już za drzwiami. Chyba nie skorzystamy z całego zwolnienia, ale nie chciałam już tu był. Wolałam wrócić do Hogwartu. No, chyba że Spirydion będzie chciał zostać… a przecież może tu przychodzić o każdej porze dnia i nocy.
Do komnaty Voldemorta weszłam bez pukania. Nie zauważyłam dziur w ścianie, czyli mogę sądzić, że rodzinna pogawędka się udała i nie było żadnych ofiar śmiertelnych. Spirydion siedział na moim tronie, a Voldemort zajmował miejsce w swoim. No, będzie już niedługo trzeba dorobić trzeci taki fotel.

- Jeśli chcesz, to możemy już wracać – zwróciłam się do brata. Ten wstał.
- Tak, idźcie już – wtrącił się Lord. – Nie możecie zaniedbywać nauki.
- Dzięki za pozwolenie – mruknęłam pod nosem, po czym dodałam już o wiele głośniej. – To chodź, Spirytus.
Brat zerknął na Voldemorta, po czym szybkim krokiem ruszył w moim kierunku. Gdy opuściliśmy już pokój Czarnego Pana, on oddalił się lekko od drzwi i powiedział bardzo cicho:
- Półtorej godziny w towarzystwie samego Lorda Voldemorta. To bardzo dziwne uczucie.
Zaśmiałam się.
- Ja spędziłam w jego towarzystwie więcej czasu, niż ty żyjesz na świecie – powiedziałam. – I co o nim sądzisz?
Spirytus wzruszył ramionami.
- Jest w porządku, jak się mu lepiej przyjrzeć – odparł. – A ty co, byłaś u Barty’ego?
Moje policzki lekko poczerwieniały.
- A skąd wiesz? – spytałam.
- Koszule masz ubraną na lewą stronę.
Spojrzałam na rękawy. Rzeczywiście, w tym pośpiechu nie zauważyłam, że wyglądam jak głupia w bluzce, z której wystają wszędzie szwy i sznurki. Machnęłam w jej stronę różdżką, a koszula sama przewróciła się na odpowiednią stronę.
- To żaden dowód – powiedziałam. Po jego spojrzeniu poznałam jednak, że dobrze wie, co robiłam. – No dobra, tak, byłam u Croucha. Ale nie mów o tym Czarnemu Panu, obdarłby mnie ze skóry.
Spirydion milczał przez chwilę. No, chyba nie rozważał nad tym, czy powiedzieć, czy nie. To żaden wybór, ja nigdy nie wydałabym brata w tak ważnej sprawie.
- Dobrze, ale wiedz, że igrasz z ogniem – odrzekł w końcu. – Byłaś jednym z naszych tematów w rozmowie. Nie byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedział. Przynajmniej teraz.
- Chyba raczej przynajmniej w ogóle – poprawiłam go. – Nigdy nie przyjmie do wiadomości, że nie jestem już dzieckiem. Chodź.
Chwyciłam go za ramię i teleportowałam się. Trochę mnie zniosło, bo wylądowaliśmy niedaleko chatki Hagrida. Na domiar złego, podczas naszej nieobecności, rozpadał się deszcz, więc wylądowaliśmy w ogromnej kałuży błota.

Jakoś dotarliśmy do zamku, przeklinając i mamrocząc pod nosem. Cali ociekaliśmy wodą i błotem. Filch nie będzie zachwycony, kiedy znajdzie w holu i w lochach ogromne ślady błota. Bo ja nie miałam zamiaru po sobie sprzątać. Jestem tu uczennicą i moim obowiązkiem jest nauka, czego ostatnio praktycznie nie robię, ale Filchowi nic do tego.
W dormitorium Slytherinu znajdowała się niewielka grupka ludzi. Praktycznie była to trójka siódmoklasistów i mała garstka szóstoklasistów. Zauważyłam wśród nich Dracona. Na mój widok uśmiechnął się. Za to ja spojrzałam na niego z nieukrywaną pogardą i ruszyłam w stronę sypialni dziewczyn. Malfoy wstał z fotela i dogonił mnie.
- Gdzie byłaś? – zapytał.
- Byłam w domu ze Spirydionem – odpowiedziałam sucho.
- Myślałem, że się nie lubicie z waszymi rodzicami – mruknął Draco.
Nie odpowiedziałam. Skoro Malfoy był tak głupi, żeby uwierzyć, że chodzi mi o dom Serpensów, to nie miałam z nim o czym rozmawiać. Położyłam dłoń na klamce, ale Draco ucałował mnie w tył karku i objął mnie ramieniem. Zareagowałam tak nagle, że aż sama się wystraszyłam.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam. Nie byłam przyzwyczajona i też nie lubiłam, aby dotykali mnie dwaj inni mężczyźni jednego dnia. Chociaż w sumie, to Draconowi brakowało do męskości tyle, co Armandowi do przybycia tutaj, czyli bardzo dużo.
Malfoy uniósł brwi ze zdziwienia.
- Jestem mokra, chcę się przebrać – dodałam, by go trochę uspokoić, ale wątpię, żebym osiągnęła pożądany skutek. – Mam dużo do nadrobienia, zobaczymy się później.
I zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. W korytarzu poczułam się już bezpiecznie, ale serce nadal waliło mi w piersi jak oszalałe. Ciekawe, co się stało, że Draco stał się nagle taki miły. Czyżby pokłócił się z Ashley?

~*~


Ten rozdział nie wyszedł jakoś najlepiej, ale pogodę mam podłą, więc Wenę też. Żeby nie zanudzać, dedykacja dla Kady113 :*