Zmrużyłam
czarne oczy ze złości. Niemożliwe! Co za chamstwo! Jak po tym, co się stało, on
śmiał prosić mnie o nową szansę? Jednak, mimo mojej bezgranicznej wściekłości,
poczułam, jak po moim sercu rozlewa się jakieś ciepło. Kochałam go nadal i
bardzo chciałam mu przebaczyć, ale nie zniosłabym kolejnej zdrady z jego strony.
- Och,
Barty… - szepnęłam i objęłam go za szyję. – Kocham cię, ale… nie mogę ciągle
przebaczać. Moja cierpliwość skończyła się wraz z tym, co zrobił mi Draco.
Pocałowałam
go w szyję i szybko odsunęłam się od niego. To bardzo smutne i przygnębiające, że
tak dobrze zapowiadający się związek musi się skończyć przez głupią idiotkę.
- Przecież
jestem zupełnie inną osobą, niż on – powiedział. – Mamy jeszcze szansę.
Przecież mnie znasz. Przemyśl to chociaż.
Nie
odpowiedziałam. Nawet, gdybym chciała, to i tak bym nie zdążyła. Do komnaty
wszedł Lord Voldemort, chłodny i śmiertelnie poważny. Całe szczęście, że nie
pojawił się tu kilka sekund wcześniej, bo zrobiłoby się gorąco.
- Już?
Porozmawialiście sobie? – spytał ze złością. – No to zajmij się swoimi sprawami,
Barty.
Ten bez
słowa skłonił się i szybkim krokiem opuścił komnatę. Opadłam na swój tron
całkiem bez sił. Przymknęłam oczy. Chłód, który przyniosły mi zamknięte
powieki, nieco ostudził gorączkę, która mnie ogarnęła po kłótni z Crouchem.
Nienawidziłam gorąca. Po prostu nie mogłam znieść tego ciepła, które zawsze
rozchodziło się po moim ciele, kiedy chorowałam. A chora bywałam bardzo rzadko.
- No,
skoro już sobie wszystko wyjaśniliście… - zaczął Voldemort.
- Tom –
przerwałam mu, nie otwierając oczu. – Kup mi koronę. Najdroższą, najpiękniejszą
i najbardziej królewską, jaką uda ci się znaleźć.
- Dobrze,
jak sobie życzysz – w głosie wuja wyczułam lekkie zdziwienie. – Dla ciebie
wszystko.
- Chodź tu
– zażądałam. – No podejdź.
Otworzyłam
oczy. Czarny Pan posłusznie spełnił moją prośbę. Chwyciłam go za przód szaty i
pocałowałam go w usta. Ale chciałam zupełnie czegoś innego. Odchyliłam kołnierz
jego czarnej szaty i wbiłam zęby w białą skórę. Usta natychmiast wypełniły mi
się krwią. Przełknęłam z najwyższą rozkoszą. Trwałam w ekstazie. Smak i zapach
owego życiodajnego płynu przyniósł mi ulgę w chwilach bezbrzeżnego cierpienia.
- Co ty… -
zaczął Voldemort, ale urwał.
Czułam, że
tracił siły. Ale ja przecież nic nie robiłam. To jego serce wykonywało lwią pracę,
z jednej strony utrzymując go przy życiu, a z drugiej sprawiając mu ból, bijąc
zawzięcie w piersi. Teraz miałam już dość siły, aby utrzymać jego słabnące z
każdą chwilą ciało. Ale nie robiłam tego. Pozwoliłam, aby osunął się na kolana.
Zaparł się rękami, ale objęłam go kolanami w pasie, aby nie mógł się
wyswobodzić. Oto, co najbardziej podnieca wampiry. Walka ofiary o życie. Ale
przecież nie mogłam pozbawić go Czarnego Pana. Oderwałam więc kły, unurzane w
krwi, od jego karku. Nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmiechu. W ustach
miałam jeszcze smak krwi, ale gdybym spróbowała ponownie się do niego zbliżyć w
ten sposób, z pewnością by mnie uderzył.
-
Powinienem cię za to zamknąć na miesiąc w komórce – oświadczył Riddle, wstając.
Widziałam jednak, że ledwo trzyma się na nogach. To była prawdziwa satysfakcja,
oglądać jego słabość. Opadł na swój tron i dotknął długimi, białymi palcami
krwawiącej obficie rany. To bardzo dziwne, że jest biały jak śnieg, a krwi ma w
sobie mnóstwo. I to bardzo dobrej krwi, prawie całkiem podobnej do tej, którą
obdarzył mnie Armand. Voldemort był nieśmiertelny, ale w innym sensie.
Wyczarowałam
kremową, koronkową chusteczkę i podałam mu ją.
-
Niestety, nie mogę ci jeszcze podać mojej krwi, bo byś zamienił się w wampira –
wyjaśniłam. Voldemort przycisnął chusteczkę do krwawiącej rany. – Chociaż
poczekaj…
Wstałam ze
swojego tronu i usiadłam na kolanach wuja. Przegryzłam swój język i upuściłam jedną
kroplę krwi na ranę, która zaczęła się zrastać. Uśmiechnęłam się i powróciłam
na swoje miejsce.
- Jesteś
nieśmiertelny. Nic by ci się nie stało, no chyba że dałabym ci trochę tej krwi
– podniosłam nadgarstek. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Czarnego Pana jako
wampira, z długimi, białymi kłami, twarzą nienaturalnie białą i bez
jakiejkolwiek zmarszczki… No dobra, tego drugiego nie miał już od dawna. A
właśnie powinien. Jakoś nigdy nie zapytałam, ile ma lat. A powinnam. Na pewno
jest młodszy od mojej matki, która liczy sobie lat około czterdzieści pięć. On
był młodszy.
-
Zastanawiałam się właśnie – zaczęłam. – Ile możesz mieć lat…
- A czy to
ważne?
- Noo… -
zawiesiłam głos. – Teoretycznie tak. Obracam się wśród ludzi o wiele ode mnie
starszych. Z jednej strony Śmierciożercy, z drugiej członkowie Zakonu… Nawet wampiry
są o wiele ode mnie starsze, mimo że ich nie widziałam już całą masę czasu.
Voldemort
wzruszył ramionami.
- Mój wiek
nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą, mam czterdzieści dwa lata, jeśli już musisz
wiedzieć – odrzekł. – Ale przejdźmy do ważniejszych spraw.
- Na
przykład?
- Widzę,
jak patrzysz na Barty’ego. Ty nadal go kochasz, mimo że zaczął spotykać się ze
starszą i… eee… niezbyt inteligentną dziewczyną… - zaczął.
- Po
prostu głupią – przerwałam mu. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Ja jestem
brzydka, ona głupia. Barty to facet, jest wzrokowcem. Ale mów dalej.
- Tak,
właśnie – ciągnął Czarny Pan. – Dlatego zastanawiałem się już od kilku tygodni
nad wyborem męża dla ciebie. Nie możesz zostać sama, jeśli to sprawia ci ból.
Wiem, że wampiry lubią przebywać ze śmiertelnikami.
Chyba się
przesłyszałam. To niemożliwe! I on śmie jeszcze wybierać mi życiowego partnera!
Mogłam odsączyć go do cna.
Skrzyżowałam
ręce na piersiach.
- Nie –
brzmiała moja krótka odpowiedź. – Nie będziesz mnie swatał. Teraz kocham
Barty’ego, poza tym mam dość facetów. Dosyć. Wracam do Hogwartu.
Wstałam i
ruszyłam w stronę drzwi. Będąc w połowie drogi do celu, zatrzymałam się
gwałtownie.
- Och,
kiedy już będziesz miał tą koronę, to wyślij mi sowę – dodałam i zniknęłam za
drzwiami. Tak. Od chwili, kiedy dostanę tą koronę, będę się z nią dumnie
obnosić nawet na meczach quidditcha.
No
właśnie, quidditch! Musiałam zrobić trening!
*
Przybyłam
do Hogwartu, lodowata i dumna, zupełnie inna niż ta Sophie, którą wszyscy
znali. Z lubością patrzyłam, jak Ślizgoni znęcają się nad dzieciakami z
młodszych klas. Kiedy pierwszoroczni lecieli do mnie na skargę, że Crabbe i
Goyle wkładają im głowy do sedesów, ja tylko wybuchałam śmiechem i pytałam:
- Woda
smakowała?
Tak minął
tydzień. Podczas treningów quidditcha, o których wcześniej wspominałam, nawet
nie raczyłam patrzeć na Dracona. Podczas rozgrzewek nie podawałam mu piłki, nawet
nie reagowałam na jego wygłupy. Dopiero kiedy było już bardzo źle, gdy
wygłupiał się tak, że najchętniej bym go utopiła w jeziorze, wyjmowałam różdżkę
i strzelałam oszałamiająco głośnym zaklęciem w niebo, aby przywołać go do
porządku.
Pewnego
dnia, kiedy wróciłam z treningu, cała uwalana błotem i okropnie wykończona,
opadłam na fotel, najbardziej oddalony od centrum pokoju wspólnego. Zamknęłam
na chwilę oczy. Miałam ochotę zasnąć tak gdzie siedziałam, brudna od błota i
ziemi, ale mój spokój trwał krótko.
- Sophie,
mogłabyś nas wysłuchać?
Drgnęłam i
otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą grupkę chłopaków, w tym mojego
ścigającego, owego nieznanego czwartoklasistę o imieniu Kamil Paszczaszewski.
Polak, ale za to był świetnym członkiem drużyny. Nie to, co Malfoy i jego
goryle, którym najchętniej sprzedałabym zdrowego kopa.
Uniosłam
brwi.
- A to co,
jakiś strajk? – warknęłam. – Co, zabieram wam powietrze?
- Nie do
końca – na przód wyszedł Nott. – Za tydzień jest mecz, więc chcielibyśmy, żebyś
przyjęła do drużyny Ash.
Furia
eksplodowała we mnie z siłą większą od bomby atomowej. Poczerwieniałam na
twarzy ze złości.
- A co,
nie chcecie, żebym oddała jej swoje łóżko? – zapytałam.
- Nie,
chociaż przydałaby się jej druga szafka – powiedział Nott. – Może jej użyczysz
swojej?
Ryknęłam
ze złości, a moje włosy stanęły dęba i zapłonęły szmaragdowozielonym ogniem.
Chłopcy cofnęli się o kilka kroków. Nie zważałam na to, że cały pokój wspólny
rzucił swoje zajęcia i wpatrzył się w ową scenę.
- Ja tu
jestem królową, zapamiętajcie to sobie! – krzyknęłam. – Ja, i mnie macie się
słuchać. A jeśli nie, to – wbiłam paznokcie w podłokietnik fotela i wyrwałam go
– każdego jak leci.
Zapanowała
wibrująca cisza. Słyszałam tylko ogień trzaskający w kominku i na mojej głowie.
Mimo że włosy płonęły, nie paliły się. Chwilę później potrząsnęłam lekko głową,
aby przywrócić je do normalnego wyglądu.
- Jeszcze
raz usłyszę o tej idiotce – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – To odsączę cię
tak, że nie pozostanie w tobie ani kropla krwi.
Ukazałam
Nottowi moje długie, lśniące kły i opuściłam salon. Poszłam do sypialni.
Musiałam wziąć długi, lodowaty prysznic, aby ochłonąć. Kiedy pierwsza struga
zimnej wody wytrysnęła mi na głowę, nawet nie drgnęłam. Nadal czułam gorącą
złość, pulsującą mi w skroniach. Następnego dnia, jeśli tylko uda mi się
zasnąć, włożę koszulkę „Nienawidzę Ashley Pail, bo jest zwykłą dziwką”. Tak, to
był dobry pomysł.
~*~
Wybaczcie,
że może rozdział trochę krótki, ale mam jeszcze coś do napisania na
Selene-Snape. To ostatnia notka na tych wakacjach, bo dobiegł już kres tej
przerwy, niestety. Wybaczcie mi, jeśli rozdziały nie będą teraz regularnie, ale
nauka. I jeszcze hasło na komputer. Dlatego dedykuję ten rozdział moim
wszystkim czytelnikom xD
Usiadłam
pod drzwiami. Czułam, że on też tam jest, tylko po drugiej stronie. Słyszałam
szum jego krwi w żyłach, dźwięczenie myśli, rozbijających się w jego głowie
jedna o drugą. Płakał. To też słyszałam. Ale nie wiedziałam, czy jego łzy są
szczere. Czy bał się tylko o własną skórę, jak kiedyś Draco. Czy każdy mój
związek musi się tak kończyć? Nieszczerymi łzami i strachem przed Czarnym Panem
tej drugiej osoby, która rzekomo jest moją bratnią duszą? Gdybym wiedziała, że
tak będzie się kończyła każda moja przygoda z miłością, to już wolałabym nie
mieć tych wszystkich mocy. Chociaż… po głębszym zastanowieniu, wolę moce. Bo
ludzie szanują mnie. No, dopóki ta cała magia we mnie działa.
Siedziałam
tak wiele, bardzo wiele minut. Może nawet z godzinę, albo i dwie. Już nie
płakałam, bo łzy same płynęły mi po policzkach. I to nie takie zwykłe łzy.
Ciemnoczerwone, krwawe łzy pobrudziły mi już szatę i część dywanu. Już nie
mogłam wyczuć obecności Croucha. Albo znalazł ukojenie w ramionach Sharpey,
albo szum krwi w moich uszach zagłuszał wszystko.
Bałam się
wyjść z pokoju. Nie dla tego, że bałam się Lorda Voldemorta. Nie chciałam
spotkać Barty’ego. Nie mogłabym mu spojrzeć w oczy. A obecność Czarnego Pana
właśnie byłaby wskazana, już mniejsza o to, czy powie swoje słynne „a nie
mówiłem”.
W końcu
się przemogłam. Byłam już pewna, że Barty’ego nie ma pod drzwiami. Po co miałby
tu sterczeć. Co z Sharpey? Przecież ktoś musiał jej wyjaśnić wszystko. I na
pewno Crouch nie poprosił o to Czarnego Pana.
Otworzyłam
drzwi i zrobiłam krok na przód, jednak prawie natychmiast zastygłam w bezruchu,
bo o ścianę opierał się Barty. Czego ode mnie chciał? Jeśli usłyszę, że „to nie
tak, jak myślisz” i „proszę, daj mi drugą szansę”, to mu chyba urwę głowę.
-
Myślałem, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz – odezwał się. Nie chciałam go
słuchać. Odwróciłam się i zrobiłam krok w kierunku komnaty Voldemorta. On
jednak chwycił mój nadgarstek w ten sposób, który bardzo mnie denerwował.
Wyszarpnęłam się z jego uścisku.
- Czego
jeszcze ode mnie chcesz? – zapytałam. – Powiedz, czego. A twoja ukochana? Idź
do niej, a mnie zostaw w spokoju.
- Nie jest
moją ukochaną – zaprzeczył natychmiast. – Jestem głupi, że ją pocałowałem,
jestem totalnym idiotą.
- Dobrze,
że to jest jasne – warknęłam.
- Ale to
nic nie znaczyło…
- A więc
całowanie dla ciebie nic nie znaczy, tak? – przerwałam mu. – No tak, skoro
robicie coś o wiele więcej, niż tylko się całujecie. Brzydzę się tobą.
Zrobiłam
kolejny krok, ale on przycisnął mnie do ściany. Poczułam się skrępowana.
Jeszcze nigdy nie pragnęłam tak mocno, żeby ode mnie się odsunął. Jego dotyk
parzył moją skórę, chociaż tak naprawdę nie pozostawiał na niej żadnego śladu.
- Dlaczego
jeszcze każesz mi patrzeć na siebie?! – zawołałam. – Puść mnie!
Barty
pocałował mnie w policzek. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Jak sobie tylko
przypomniałam, że jego usta dotykały ust tej całej… musiałam użyć całej swojej
siły woli, żeby nie wyrzygać się na niego. Zaparłam się obiema rękami, ale nie
mogłam go od siebie odepchnąć. Ta dieta, trwająca już prawie pół roku wywarła w
mojej sile fizycznej dużą zmianę. Byłam tak samo słaba, jak zwykła dziewczyna w
moim wieku.
-
Wysłuchaj mnie – poprosił Barty. – Błagam, daj mi chociaż minutę.
- Nie dam
ci już ani minuty, ani nawet sekundy – wysyczałam. – Puść mnie! Widziałam dość,
żeby się domyślić, że jesteś taki sam, jak wszyscy faceci.
Rozległy
się kroki, bardzo mi znajome. Można powiedzieć, że nawet odczułam ulgę, kiedy
zobaczyłam na schodach Czarnego Pana. Najwidoczniej musiał być w swojej
sypialni, albo gdzieś na wyższych piętrach, a usłyszał albo moją piosenką, albo
moje krzyki. To uczucie ulgi na jego widok zostało jednak szybko stłumione
przez ostry odgłos stukotu szpilek po wypolerowanej niczym szkło, czarnej
podłodze.
- Sophie!
– w głosie wuja usłyszałam zdziwienie, graniczące z przerażeniem. – Co tutaj
się dzieje!
Wyciągnął
w moją stronę rękę. Barty natychmiast mnie puścił, z czego cym prędzej
skorzystałam i chwilę później znalazłam się już przy Riddle’u. Za plecami Croucha
pojawiła się sylwetka Sharpey Pail. Miałam ochotę wydłubać jej oczy.
- Ona musi
mnie wysłuchać – powiedział Bartemiusz.
- Nic nie
musi – warknął Voldemort. – Zejdź mi z oczu. Nie chcę cię widzieć.
Objął mnie
ramieniem i zaprowadził do swojej komnaty. Kątem oka zauważyłam tylko, jak
Sharpey obejmuje Croucha w pasie i pyta zdziwionym, ale spokojnym tonek:
- Co się
stało, kochanie?
Odpowiedziałabym
jej, gdyby tylko Czarny Pan nie zatrzasnął za nami drzwi. Posadził mnie na moim
stronie, po czym sam zajął miejsce na swoim. Ukrył twarz w dłoniach. Wyglądał
na zażenowanego i rozczarowanego.
- Co się
znowu stało? – zapytał. – Dlaczego, do cholery, masz całą twarz we krwi i czemu
mówisz Bartemiuszowi, że się go brzydzisz? Kochałaś go przecież.
Resztka nadziei,
która pozostała gdzieś wewnątrz mnie, całkowicie wyparowała. Myślałam, że to
Czarny Pan kazał mu się zacząć spotykać z tą blondynką Pail. Jednak okazało
się, że on to robił bo chciał. A mnie tylko podle wykorzystał.
Opowiedziałam
wujowi wszystko, począwszy od Dracona, zakończywszy na Bartym. To było zupełnie
tak, jakbym przeżywała na nowo wydarzenia w Sali Śmierci i oglądała te sceny, o
których mówiłam Riddle’owi. Kiedy skończyłam, liczyłam na jakieś słowa otuchy,
ale dostałam tylko drwiące prychnięcie.
- A
mówiłem ci – rzekł. – Mówiłem, że to się źle skończy. Ale nie, ty wiedziałaś
lepiej. I trzeba było postawić na swoim spotykać się za moimi plecami z Bartym.
Mówiłem ci, żebyś się nie przejmowała Blackiem. Nie posłuchałaś mnie. I co z
tego wyszło? Draco znalazł sobie nową, weselszą dziewczynę, Barty również. I
zostałaś na lodzie.
- Wiem –
przyznałam. Teraz nie mogłam opanować ani łez, ani drżenia głosu. – Wiem,
miałeś rację.
Ukryłam
twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem. Voldemort pochylił się i przytulił
mnie.
- Nie
płacz już – usłyszałam jego uspokajający głos tuż przy uchu. – Daj im już spokój.
Miłość nie jest ani dla mnie, ani dla ciebie.
- Jak mam
dać spokój, skoro Barty powiedział, że mnie kocha? – spytałam stłumionym
głosem.
- On cię
nie kocha – zaprzeczył Czarny Pan. – Czuje do ciebie respekt, ale cię nie
kocha. Dlatego nie chciałem się zgodzić na ten związek. Wiesz, już prędzej
Draco darzył cię jakimś cieplejszym uczuciem. Teraz to się zmieniło, niestety…
Chociaż może to i lepiej. A Barty… on woli dziewczyny w swoim wieku, dla niego
jesteś tylko głupiutkim dzieckiem. Możesz sobie wmawiać, że jest inaczej, ale
taka jest prawda i lepiej, żebyś to zrozumiała.
Pociągnęłam
głośno nosem. Tych spraw było jak na jeden dzień za dużo. Straciłam dwie osoby,
na których zależało mi najbardziej na świecie.
- Ale nie
martw się, nie jesteś sama – dodał pogodniejszym tonem Voldemort. – Zawsze masz
mnie, kochanego wujka, który cię nigdy nie zostawi. A teraz masz.
Odsunął
się ode mnie i wyczarował coś różdżką, po czym wcisnął mi tą rzecz do ręki.
-
Mikrofon? – spytałam. – Od kiedy wiesz, co to jest?
- Od kiedy
zacząłem się bardziej interesować twoją karierą – odparł. – Wiem, że po tym
lepiej się czujesz. Ja sobie stąd pójdę, i tak mam okropnie dużo spraw na
głowie.
Nie
zdążyłam odpowiedzieć, bo był już przy drzwiach. Jeszcze raz przyjrzałam się
mikrofonowi. Był zwykły, czarny… I po co ja mam do tego śpiewać, skoro mój głos
jest wystarczająco silny?
Wyciągnęłam
różdżkę, aby go trochę podrasować. Wyczarowałam kasetę i stojak. Nie lubiłam,
kiedy coś mi sterczało w ręce, kiedy tworzyłam.
Czułam się
naprawdę okropnie. I Riddle rzeczywiście miał rację, jak zawsze zresztą. Ta
gorączka, która mnie ogarnęła, pomogła mi stworzyć muzykę:
- There's so much life I've left to live*
And this
fire burning still
When I watch
you look at me
I think I
could find the will
To stand for
every dream
And forsake
this solid ground
And give up
this fear within
Of what
would happen if they ever knew
I'm in love
with you
'Cause I'd
surrender everything
To feel the
Chance to live again
I reach to
you
I know you
can feel it too
We'd make it
through
A thousand
dreams I still believe
I'd make you
give them all to me
I'd hold you
in my arms and never let go
I surrender
I know I
can't survive
Another
night away from you
You're the
reason I go on
And now I
nees to live the truth
Right now,
there's no better time
From this
fear I will break free
And I'll
live again with love
And no they
can't take that away from me
'Cause I'd
surrender everything
To feel the
Chance to live again
I reach to
you
I know you
can feel it too
We'd make it
through
A thousand
dreams I still believe
I'd make you
give them all to me
I'd hold you
in my arms and never let go
I surrender
Every
night's getting longer
And this
fire is getting stronger, babe
I'll swallow
my pride and I'll bw alive
Can't you
hear my call
I surrender
all
'Cause I'd
surrender everything
To feel the
Chance to live again
I reach to
you
I know you
can feel it too
We'd make it
through
A thousand
dreams I still believe
I'd make you
give them all to me
I'd hold you
in my arms and never let go
I surrender
Right here,
right now
O give my
life to live again
I'll break
free, take me
My
everything, I surrender all to you
Right here,
right now
O give my
life to live again
I'll break
free, take me
My
everything, I surrender all to you
To
teoretycznie miało mi pomóc. A jeszcze pogorszyło sprawę. Od owego zdarzenia w
Sali Śmierci odczuwałam jakiś dziwny wstręt do śpiewu i ogólnie do muzyki.
Zawiodła mnie. Po raz pierwszy muzyka mnie zawiodła. Ta, którą ukochałam ponad
wszystko. Nie mogłam szczęśliwie się zakochać, skoro moje serce już do kogoś
należało. Należało właśnie do muzyki, która, zdawało się, że wszystko da radę.
Jednak nie dała rady przywrócić życia. Syriusz nawet w moim sercu był martwy.
Usłyszałam
podniesione głosy, dochodzące zza drzwi. A właściwie jeden, rozbrzmiewający w
całym korytarzu, i drugi, próbujący coś powiedzieć, ale cały czas był
zagłuszany przez ten pierwszy.
Podeszłam
i zerknęłam przez szparę w drzwiach.
- Więc
dlaczego ona śpiewa, że się poddaje?! – zawołał Voldemort. – To wszystko przez
ciebie!
Zamachnął
się i uderzył Barty’ego w twarz. Ten przyjął cios spokojnie. Gdy na to
patrzyłam, czułam mściwą satysfakcję, rozlewającą się po moich wnętrznościach. Zasłużył
sobie nie tylko na ten jeden policzek. Najchętniej obrzuciłabym go cegłówkami.
- Wiem o
tym, to tylko moja wina – rzekł Crouch. – I dlatego chciałbym to wszystko
wyjaśnić. Proszę cię tylko o kilka minut.
- Nie ma
mowy – warknął Czarny Pan. – Nie będziesz się już z nią widywał. Jeszcze mi
tego brakuje, żeby się jej odechciało żyć. Nie dość, że muszę pilnować tych
wszystkich niepoprawnych, ciamajdowatych Śmierciożerców, to jeszcze musiałbym
mieć ją cały czas na oku.
- Jeśli
takie jest twoje życzenie, już nie będę nawet szukał jej towarzystwa –
powiedział Barty. – Ale proszę o te kilka minut.
Voldemort
milczał przez chwilę, myśląc intensywnie. W końcu odrzekł:
- Dobrze
więc. Jeśli zgodzi się ciebie przyjąć, to idź.
Barty
uklęknął przed swoim panem, ucałował jego pierścień, znajdujący się na
środkowym palcu i podszedł do drzwi. Ja wróciłam na tron. Miałam zamiar, kiedy
tylko podejdzie, rzucić na niego jakieś zaklęcie. Najlepiej lecą te, wymierzone
z daleka. Mają większy zapłon.
Barty
zapukał. Milczałam. Znów pukanie. Tym razem nie czekał na odpowiedź, tylko
wszedł do środka. Już uniosłam różdżkę, ale on powiedział:
-
Wysłuchaj mnie. Później zrób ze mną, co zechcesz.
- Zrobię
to, bądź pewny – odparłam lodowatym tonem. Dość już słabości. Nie okażę mu już
więcej, jak bardzo mnie zranił.
- Czarny
Pan pozwolił mi… - zaczął, ale przerwałam mu:
- Wiem,
słyszałam. Dobrze, masz moje pozwolenie. A teraz do rzeczy, bo nie mam całego
dnia.
Crouch
ukląkł przede mną. Trochę żenujący był to widok, i mimo mojej bezgranicznej
złości na niego, jego pokara wywołała we mnie jakieś cieplejsze uczucie.
- Chciałem
powiedzieć ci, że… - urwał. – Już sam nie wiem, co.
- Może to,
że jesteś zwykłym, podłym idiotą, nie wart ani jednego mojego spojrzenia? –
zapytałam.
- Tak,
myślę, że to właściwy początek – odparł. – Czarny Pan zabronił mi cię kochać.
Ale nie mogę go posłuchać. Nie wypełnię tego rozkazu.
Ujął moją
dłoń i ucałował ją. Chciałam ja wyrwać, ale jakoś nie mogłam tego zrobić.
- I nie
wstyd ci? – wyszeptałam. Czułam, że łzy podchodzą mi do oczu. – Najpierw gzić
się z Pail, a później przychodzić tutaj i prosić o przebaczenie?
Wyszarpnęłam
rękę z jego uścisku i wstałam z kamiennego tronu. Już mogłam przeżyć, że Czarny
Pan ważniejszy był dla niego niż ja. Ale że inna kobieta mogła zająć moje
miejsce w jego sercu… Na samą myśl chciałam porwać jakiś tasak z kuchni
najpierw zabić Barty’ego, potem siebie.
Zaczęłam
krążyć po komnacie. Nie mogłam siedzieć spokojnie, bo mogłabym jeszcze
rozsadzić ze złości połowę domu.
- Otwieram
przed tobą duszę – wysyczałam. – Oddałam ci moje serce… i całe ciało. A ty tak
mnie traktujesz? Jak nic nie wartą k**wę?
Barty
wstał i odwrócił się do mnie twarzą.
- Jeśli
nie dasz mi tego wyjaśnić, to… - zaczął.
- To co –
warknęłam. – Co mi zrobisz? Zbijesz mnie?
- Nie. To
pójdę i utopię się w Wiśle – odpowiedział. - Nie żartuję.
Nie
wzruszył tym argumentem mojego serca. Zbyt płytkie i powierzchowne. Nauczyła go
tego Sharpey Pail, czy ma też kontakt z jej kuzynką?
- A co z
twoją blondynką? – spytałam. – Gdzie ona teraz jest? Czeka na ciebie półnaga w
twoim pokoju, aż wyjaśnisz wszystko ze mną?
Parsknęłam
wariackim śmiechem, ale Crouchowi wcale nie było do śmiechu. Patrzył na mnie
tak poważnym wzrokiem, że aż mnie zmroziło.
- My tylko
się przyjaźnimy – brzmiała odpowiedź.
- Proszę
cię! – krzyknęłam, aż szklane kieliszki, stojące na stole w kącie zabrzęczały.
– Nie mów mi, że to tylko przyjaźń, bo już raz to przerabiałam! I co,
przyjaciele całują się tak, jakby byli małżeństwem? Ja nie chcę tego słuchać,
wyjdź!
Wskazałam
palcem na drzwi, ale Barty nie ruszył się z miejsca.
- Wtedy,
zanim Sharpey mnie pocałowała – powiedział. – Chciałem jej powiedzieć, że
jesteś słońce w Układzie Planetarnym.
- Tak,
wszystko kręci się wokół mnie – warknęłam. – Ale kiedy już się wypalę, to
eksploduję. A moje paliwo właśnie się kończy.
- Ale
zanim to nastąpi, jest dla mnie najważniejsza – dodał. – Proszę cię, daj mi
jeszcze jedną szansę.
~*~
To był
długi rozdział. I nawet udany. Dziś właśnie mój drugi blog, Selene-Snape, ma
rocznicę, dlatego rozdział pojawił się tutaj tak późno. Mam nadzieję, że się
podobało. To już przedostatni odcinek przed końcem wakacji, więc chciałam
uprzedzić, że rozdziały będą już najprawdopodobniej nie tak regularnie. Ale
póki co… cieszmy się ostatnimi dniami wolności xD
* Celine
Dion "I surrender" ; TU tłumaczenie.
MUZYKA
Następnego
dnia wszystko się wydało. Draco Malfoy chodzi z Ashley Pail. Ten przystojny
arystokrata zostawił zdziwaczałą księżniczkę muzyki. Zakochał się w tej nowej,
które zajęła miejsce szkolnej sławy i piękności, do której wzdychali wszyscy
chłopcy. A Sophie Serpens… zaraz, kto to jest? Och, była jedna taka… to chyba
esk-dziewczyna Malfoya. Ale nie wiemy tego dokładnie… Tak, to o mnie mowa. Cała
szkoła odwróciła się ode mnie. Nawet Sapphire nie była już tak krytyczna wobec
Ashley.
- Daj jej
już spokój – powiedziała następnego dnia po mojej „tragedii”. – Przecież jest
całkiem miła. Owszem, nie błyszczy intelektem, ale przynajmniej nie osądza
kogoś o zdradę z jej chłopakiem.
- Tak –
mruknęłam. – Bo ona tych chłopaków odbija. Spodziewałam się po tobie większej wierności.
Gdyby Darla żyła, nie byłabym sama.
- Przecież
nie jesteś sama – Sapphire tylko wzruszyła ramionami.
- Masz
rację, mam jeszcze Barty’ego – odpowiedziałam. – Taką samą ofiarę losu, jak ja.
Powiedz nauczycielom, że zachorowałam, nie idę dziś na lekcje.
Już miałam
wstać od stołu, ale przez otwarte drzwi do Wielkiej Sali wszedł Draco,
ściskając rękę roześmianej blondynki. Nie chciałam wymawiać jej imienia, nawet
w myślach. Patrzył na nią tak, jak na mnie nigdy nie patrzył. Nie pozwalałam
mu. Ale nie zawsze. Na początku było nam dobrze ze sobą. Nasz związek po prostu
nie wytrzymał próby czasu. I nigdy go nie kochałam, teraz to wiem. Było to
tylko przelotne zauroczenie. Powinnam teraz być szczęśliwa, bo już tylko Czarny
Pan może stanąć na mojej i Barty’ego drodze.
Wstałam z
krzesła, dopóki zakochana para nie dotarła jeszcze do stołu Ślizgonów. Minęłam
ich. Starałam się nie patrzeć na Ashley, ale ta i tak brutalnie potrąciła mnie,
śmiejąc się durnie. Tak, osiągnęłaś, co chciałaś. Teraz mogłabyś mi dać już
spokój. No tak, ale po co, skoro można doprowadzić mnie do jeszcze większego
załamania…
Teleportowałam
się do domu Lorda Voldemorta, kiedy tylko wyszłam na błonia. Nie chciałam się
spotkać z nikim. Ani z wujem, ani z Bartym… dobra, Glizdogon byłby mile
widziany. Naprawdę, nie zwariowałam. Po prostu czułam taką złość, że chciałam
ją na kimś wyładować. Złość i żal. Później wypłakałabym się na jego ramieniu.
Pojawiłam
się nie w holu, jak zwykle, tylko w jakimś korytarzu. Na chwilę straciłam
orientację, ale w końcu zauważyłam, że jestem na zamieszkałym piętrze.
Otworzyłam jakieś drzwi i weszłam do środka. Okazało się, że jestem w komórce
na ręczniki. Usiadłam na podłodze i wybuchnęłam żałosnym płaczem. Nie mogłam
się pogodzić ze zdradą Malfoya. A właściwie już nie zdradą, ale takim jego
zachowaniem. Tak nagle ze mną zerwał i to przez Ashley, że musiał mieć chyba
poważny powód. Może go uraziłam tym, że nie dałam się mu dotknąć… Nie,
powiedziałby coś. Już nie mogę o nim myśleć. Za każdym razem czułam ukłucie w
sercu, kiedy przed oczami stawał mi obraz szczęśliwego Dracona. Szczęśliwego
dzięki Ashley, jego nowej miłości, która da mu wszystko, czego zażąda.
Usłyszałam,
jak ktoś otwiera drzwi. Podniosłam głowę. Światło oślepiło mnie na chwilę.
Szybko porwałam jakiś ręcznik i otarłam nim oczy.
- Och,
Bella – powiedziałam, wstając. – Glizdogona trzeba wywalić, jest odpowiedzialny
za pranie.
Pokazałam
jej biały ręcznik, na którym widniały teraz dwie wielkie, czarne smugi po moim
tuszu do rzęs. Bellatrix wzięła ode mnie ręcznik i przytuliła mnie. To było
bardzo śmiałe z jej strony. Jednak nie opierałam się jej. Żadna kobieta oprócz
Bes nigdy tak mnie nie objęła. Zawsze otoczona byłam mężczyznami. W domu
Voldemorta tylko ja i Bella byłyśmy tą piękną płcią.
- Co się
stało? – spytała. Nie chciała mnie puścić. Może to i dobrze.
Pociągnęłam
głośno nosem. Ona była siostrą matki Dracona. Powiedziałaby jej wszystko. A ja
właśnie chciałam, żeby nikt o moim kłopocie nie wiedział.
- Powiem
ci, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz – odparłam w końcu. – Przyrzeknij, że
nigdy tego nikomu nie powiesz, choć i tak wkrótce się dowiecie.
Bellatrix
skinęła głową.
- Dobrze.
Nikt się nie dowie – odpowiedziała. – Nawet Czarny Pan.
Zaimponowała
mi, mimo że nadal miałam do niej żal za śmierć Syriusza. Opowiedziałam jej
wszystko. Jak Ashley pojawiła się w Hogwarcie, jak zaczęła uwodzić Dracona, aż
w końcu podeszła do mnie wczorajszego wieczora i przekazała mi jego wolę.
- Ale to
niemożliwe, żeby wybrał takiego egoistycznego pustaka zamiast ciebie –
skomentowała to Bella, która dotąd siedziała cicho i słuchała całej mojej
opowieści. – On cię kocha.
-
Najwidoczniej już nie – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Ale nie mów nikomu.
Nawet Draconowi. Wiesz, ja nie tyle co jestem na niego zła, ale martwię się,
mimo że tak mnie wystawił. On przejmuje się wszystkim, tylko nie tym zadaniem
od Czarnego Pana.
- Więc
pomóż mu – zaproponowała Bellatrix.
Parsknęłam
śmiechem.
- On nawet
mnie nie chce znać – odrzekłam. – Ale już mniejsza o to. To tylko moje
problemy, niczyje więcej.
Oparłam
głowę o ścianę, pod którą usiadłam i przez kilka chwil patrzyłam tępo w sufit.
Bellatrix przyglądała mi się z zatroskaną miną.
- A jak ty
sobie radzisz? – zapytałam. – Widzę, że twoje dziecko ma się dobrze.
Zerknęłam
na powiększony już brzuch Belli. Ta również utkwiła w nim swój wzrok.
- Tak, nie
narzekam – odpowiedziała. – Chociaż czuję się dość niezręcznie… nigdy nie byłam
w takim położeniu, a ci wszyscy Śmierciożercy…
Pokiwałam
głową. Ja na szczęście nigdy nie będę w jej sytuacji. To straszna słabość jest
zajść w ciążę. Tak sądziłam. Bo nic wtedy nie można zrobić. Nie można pić,
palić, ćpać, trzeba chodzić spać o ustalonej porze… o jakichś misjach dla
Czarnego Pana to już mowy nie ma.
-
Krępujące – mruknęłam. – Ale chyba już niedługo urodzisz.
- Może w
kwietniu. Albo w marcu – brzmiała odpowiedź. – Powiem ci szczerze, że boję się
tego.
Rozmowa z
Bellatrix nie okazała się tak tragiczna, jak sądziłam. Kiedy już zabrakło nam
tematów, ona odprowadziła mnie do mojego pokoju, aby się upewnić, że nie idę
zabić kogoś w przypływie złości. Jednak kiedy zniknęła w innym korytarzu, mój
humor się gwałtownie pogorszył. Ta rozmowa była dobra, ale tylko na chwilę. Kiedy
zostałam sama, wszystko powróciło ze zdwojoną siłą.
Weszłam do
swojego pokoju, położyłam się na wznak na łóżku, skrzyżowałam ręce na piersiach
i zamknęłam oczy. Całą siłą woli przywołałam do siebie wizję trumny, w której
niegdyś przez krótki czas sypiałam. Chwilę później ogarnęło mnie cudowne
odrętwienie. Obudzę się dopiero wieczorem, kiedy świat będzie już zupełnie
inny, niż jest za dnia…
*
Powoli
powróciła mi świadomość, wraz z słońcem, chowającym się za horyzontem.
Otworzyłam powoli oczy. Wpatrywałam się w ciemny baldachim łóżka. Nikt chyba tu
nie przyszedł. I dobrze. Nie chciałam znów opowiadać tej okropnej historii.
Podeszłam
do lustra. Naprawdę wyglądałam okropnie. Policzki miałam zapadnięte, ciemne
cienie pod oczami, spękane wargi. Kolejna porcja krwi by to może naprawiła, ale
nie miałam już siły prosić Czarnego Pana o pozwolenie. Teraz miałam ochotę
porozmawiać z Bartym. Jemu mogłam zaufać i opowiedzieć wszystko.
Udałam się
w stronę komnaty Croucha. Gdy dotarłam do celu, zauważyłam, że drzwi do jego
pokoju są uchylone. Na podłodze zauważyłam butelkę wina. Wzięłam ją do ręki i
przysunęłam się cicho do drzwi, gdyż usłyszałam dobiegające ze środka głosy.
-
Zapracowujesz się.
Ten głos
był mi znany, jednak nie wiedziałam dokładnie, do kogo należał.
- Ona ci to pewnie też powtarza – dodał
głos. Nagle mnie olśniło. Sharpey Pail. Ona żyje?
Miałam wejść do środka, ale chciałam się jeszcze dowiedzieć, co Barty odpowie.
- Tak,
dała mi kilka wolnych dni – brzmiała odpowiedź. Usłyszałam chichot dziewczyny,
a później jej głos:
- Zauważyłam,
że się opaliłeś. Wiesz, bardzo mi się teraz podobasz, kiedy nie wyglądasz jak
trup.
Barty też
się zaśmiał.
- Sophie
sądzi inaczej – odparł.
Znów ten
irytujący śmiech.
- Ona się
nie zna. Po co w ogóle się z nią spotykasz? – zapytała Sharpey. – Przecież
lubisz mnie… jestem od niej ładniejsza… a Czarnemu Panu jest obojętne, bylebyś
się nie widywał z jego siostrzenicą.
- Nie
wiem, jak ci to powiedzieć, ale… - urwał. – Ona jest jak…
Nie
dokończył. A ja zaczęłam się zastanawiać. Jestem jak co. Jak natrętna mucha?
Nie usłyszałam już żadnych słów. Zaniepokoiłam się. Weszłam do pokoju.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i zakryłam sobie usta rękami, a butelka wina
upadła na podłogę i roztrzaskała się. A oto, co zobaczyłam. Sharpey, obejmującą
Barty’ego za szyję, całowała go, przy okazji rozpinając mu koszulę. Hałas,
który wywołała rozbijająca się butelka, ściągnął ich z powrotem na ziemię.
Oboje zwrócili wzrok w moim kierunku.
Oczy
błyskawicznie wypełniły mi się łzami. Zanim Barty zdołał wyplątać się z objęć
blondynki, ja byłam już za drzwiami. Ta scena, którą zobaczyłam, była klejnotem
koronnym mojego unicestwienia. Jak już wspomniałam, to był początek końca
mojego życia. Szkoda, że zakończę je, mając przed oczami te dwie sceny i twarze
kuzynek Pail.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi do mojego pokoju i wybuchnęłam płaczem. Nie mogłam uwierzyć w to,
co zobaczyłam. To musiała być jakaś wizja, wywołana wariactwem, albo nałykałam
się jakiegoś skażonego powietrza, czy wypiłam jakiś eliksir… ale to nie mogło
się stać naprawdę.
Chciałam
zaśpiewać, ale żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z mojego gardła. Kiedy już mi
się to udało, zabrzmiało to jak zwykły jęk. Dławiłam się łzami…
- Comparisons
are easily done*
Once you've
had a taste of perfection
Like an
apple hanging from a tree
I picked the
ripest one
I still got
the seed
You said
move on
Where do I
go
I guess
second best
Is all I
will know
Cause when
I'm with him
I am
thinking of you
Thinking of
you
What you
would do if
You were the
one
Who was
spending the night
Oh I wish
that I
Was looking
into your eyes
You're like
an Indian summer
In the
middle of winter
Like a hard
candy
With a
surprise center
How do I get
better
Once I've
had the best
You said
there's
Tons of fish
in the water
So the
waters I will test
He kissed my
lips
I taste your
mouth
He pulled me
in
I was
disgusted with myself
Cause when
I'm with him
I am
thinking of you
Thinking of
you
What you would
do if
You were the
one
Who was
spending the night
Oh I wish
that I
Was looking
into...
You're the
best
And yes I do
regret
How I could
let myself
Let you go
Now the
lesson's learned
I touched it
I was burned
Oh I think
you should know
Cause when
I'm with him
I am
thinking of you
Thinking of
you
What you
would do if
You were the
one
Who was
spending the night
Oh I wish
that I
Was looking
into your eyes
Looking into
your eyes
Looking into
your eyes
Oh won't you
walk through
And bust in
the door
And take me
away
Oh no more
mistakes
Cause in
your eyes I'd like to stay...
Oparłam
głowę o poduszki. Czułam, jak piecze mnie gardło. W uszach nadal dźwięczała mi
muzyka, mimo że już dawno ucichła. Chciałam teraz umrzeć. Nie ważne jak. Nawet
od promieni słońca. To był najgorszy cios, jaki dostałam. Ale nie dobił mnie.
Skazana byłam na powolną śmierć. Umierałam bardzo wolno. Usychałam od środka…
~*~
Nigdy nie
dawałam muzyki do opowiadania, chyba że śpiewała albo grała Sophie. Mam
nadzieję, że się podobało. Nie mam za wiele czasu, muszę skończyć oglądać Wizję
Apokalipsy. Bardzo dobry dokument, polecam.
* Muzyka – Whitney Houston – “I will always love you"
* Katy
Perry – “Thinking of You"; TU
tłumaczenie.
Mimo że
obiecałam Snape’owi poprawę ocen, starałam się w szkole jeszcze mniej. Nigdy
jednak nie pozwoliłam sobie na najniższy stopień. Wydawało mi się, że gdybym
chciała, to bym miała te same Wybitne, ale ja nie odczuwałam takiej potrzeby. A
szkoła była akurat na ostatnim miejscu w mojej tabeli potrzeb. Teraz po prostu
zaczęłam zapadać się w sobie. Czułam, że moje ciało mnie ogranicza, ciąży mi. A
jedynym sposobem na uwolnienie się od tego uczucia była śmierć. Mój duch
uwolniłby się wtedy, pozostawił troski i wrócił do Syriusza.
A jeśli
już o nim mowa, to nie mogłam myśleć o nikim innym. Nie chciałam siedzieć sama
w sypialni, więc zajmowałam miejsce przed kominkiem w salonie Ślizgonów i
wpatrywałam się w ogień. Teraz jakoś nie lgnęłam do samotności. Nie chciałam,
aby Claudia znów się pojawiła i zaczęła te swoje drwiny i żarty ze mnie. Jednak
to, że byłam w pomieszczeniu, gdzie dookoła mnie znajdowały się jakieś dwa
tuziny osób nie powstrzymały jej.
Był
wieczór, a ja siedziałam w fotelu przed kominkiem i czytałam jedną z książek
Anzelma. Od czasu do czasu zerkałam w płomienie, jakbym miała nadzieję, że
pojawi się w nich głowa Syriusza.
- To musi być straszne tak bardzo chcieć umrzeć
– usłyszałam. Zauważyłam ją, siedzącą na pobliskim fotelu, z noga założoną na
nogę. Ubrana była w piękną, złotą sukienkę, bardzo kobiecą jak dla dziecka i
wyjątkowo odświętną.
- Bo jest
straszne – mruknęłam. Nikt raczej nie interesował się mną, więc wątpię, czy by
zauważył, że gadam sama do siebie. – Czego chcesz? Znów ci się zebrało na żarty
ze mnie?
Claudia
zacmokała.
- Nie widzisz, że zawsze zjawiam się wtedy,
kiedy najbardziej jesteś zdołowana? – spytała.
- No
właśnie, zjawiasz się po to, żeby się ze mnie ponabijać – odpowiedziałam.
Spojrzałam
na Claudię. Wyglądała na trochę zmieszaną.
- Mam już taki charakter – odezwała się. –
Wybacz, jeśli cię uraziłam.
Położyłam
głowę na oparciu fotela i zamknęłam oczy. Dlaczego wcześniej jej o to nie zapytałam?
Mogłyśmy uniknąć wielu kłótni.
Po kilku
minutach otworzyłam oczy. A ona nadal tam siedziała i przyglądała mi się
spokojnie. Była pięknym dzieckiem, naprawdę uroczym. Osobiście nie przepadałam
za dziećmi. Ale ją bym polubiła.
Chciałam
tylko, żeby była ze mną. Żeby siedziała i przyglądała mi się. Zawsze się
zastanawiałam, dlaczego mi się pokazuje w ciele dziecka. A z pewnością nim nie
jest. Otworzyłam usta, aby zadać pytanie, ale nagle padł na mnie głęboki cień.
Zauważyłam, że stoi przede mną Ashley. Wyglądała na bardzo pewną siebie. Będę
musiała ją jakoś przygasić.
- Czego
chcesz? – zapytałam wyzywającym tonem.
- Chcę ci
powiedzieć – wycedziła. – Żebyś odwaliła się od Dracona.
Uniosłam
brwi. Chyba się przesłyszałam. Ona śmie mi mówić, abym odwaliła się od mojego własnego chłopaka? A co jej do tego? Nawet
Voldemort nie ma prawa mówić mi, co mam robić, choć by mógł, a co dopiero ona.
- Co
proszę?
- Draco
mówi, żebyś dała mu spokój. Chce skończyć tą znajomość – rzekła Pail.
- On tak
twierdzi? – zapytałam, wstając. Skrzyżowałam ręce na piersiach. Miałam ochotę
jej przywalić.
- Kazał mi
to przekazać – odparła Ashley.- Mówił,
że byłaś porażką. Dodaje też, że nie chce być z taką niezrównoważoną, załamaną
nerwowo dziwaczką. Współczuję, bo porównał cię do Trelawney i jakiejś Umbridge…
- zrobiła głupią minę – Mówił też coś o twojej brzydocie, ale zapomniałam,
jakiego porównania użył. Ogólnie rzecz biorąc, to nie chce cię znać.
Byłam w
szoku, kiedy to usłyszałam. Tym razem Ashley na pewno nie kłamała. Nie znała
Umbridge. Poza tym, była za głupia, żeby to wszystko zmyślić.
- A weź go
sobie! – krzyknęłam. – Dajcie mi już wszyscy spokój!
Odwróciłam
się i wybiegłam z pokoju wspólnego. Opuściłam lochy i zamek. Uderzyło mnie świeże,
lodowate powietrze. Nie wiem, czym się tak przejęłam. Mój związek z Draconem
był chyba wieczny, nic nie zdołało go zburzyć, bo za każdym razem schodziliśmy
się na nowo. A tu nagle przychodzi taka Ashley Pail i mówi mi, że on, Draco
Malfoy nie chce już znać siostrzenicy jego pana.
Szybkim
krokiem oddaliłam się w stronę Zakazanego Lasu. Chłód powietrza trochę uspokoił
gorączkę, która ogarnęła mój umysł. Weszłam w głąb puszczy i szłam. Miałam
nadzieję, że kolczaste krzaki rozerwą mnie na tysiące małych kawałeczków. Teraz
chciałam umrzeć jeszcze bardziej, niż zwykle. To się stało moją obsesją.
Dotarłam
chyba do centrum Zakazanego Lasu. Wykończona, opadłam na wilgotne liście.
Siedziałam tak samotnie przez kilka minut. Mój umysł nie chciał i nie mógł
przyjąć tego, co dopiero usłyszałam. Słowa Ashley mną wstrząsnęły.
Jak on mógł tak powiedzieć…
To pytanie
zadawała każda moja cząstka. Nie bolał mnie sam fakt rozstania, ale to, co
Draco powiedział Ashley na mój temat. Dopiero teraz dostrzegłam, że jakieś
uczucia zostały we mnie. Nie mogłam się teraz pokazać w szkole. Wszyscy będą
wytykać mnie palcami, a Ashley będzie triumfować. Nie zniosłabym takiego
upokorzenia. Umarłabym na oczach wszystkich, idąc na lekcję z McGonagall. Ich
spojrzenia spaliłyby mnie, niczym śmiertelne promienie słońca.
Dopiero po
chwili, kiedy już mój umysł oswoił się z nową sytuacją, ukryłam twarz w
dłoniach i rozpłakałam się.
Poczułam,
że nie jestem sama. Podniosłam głowę i przez łzy zobaczyłam białą postać. To Darla… coś w moim wnętrzu powiedziało
te słowa…
- Co się stało? – zapytała.
Miała taki
uspokajający głos… Patrzyłam na nią przez chwilę, a później opowiedziałam jej,
co się stało. A ona tylko stała i patrzyła mi w oczy. Gdy skończyłam, uklękła
przy mnie i otarła mi łzy z twarzy. A może mi się tak tylko zdawało?
- Moja kochana – powiedziała. – Niesłusznie cię wszyscy oszukują.
- Nie
prawda – zaprzeczyłam natychmiast. – Zasłużyłam na to. Zasługuję na wszystko,
co najgorsze. Jestem potworem.
Darla
zaśmiała się.
- Nie prawda. Problem jest w nich, nie w tobie.
- Barty
powiedziałby to samo – mruknęłam.
- No widzisz – powiedziała. – Ale masz jeden kłopot…
Nie
dokończyła, tylko wpatrywała się we mnie. Urwała właśnie wtedy, kiedy ja
chciałam jej słuchać. Chciałam umrzeć, żeby już być z nią zawsze.
- Nigdy nie kochaj umarłych – powiedziała
w końcu. Zauważyłam, że zaczęła blednąć.
- Co to… -
zaczęłam, ale ona wstała. Teraz była zaledwie cieniem.
- Ja jestem martwa – dodała.
- Ale co
to znaczy! – już prawie krzyczałam. Była już bardzo daleko. Głos miała odległy,
jakby stała jakieś trzydzieści metrów ode mnie.
Nie
odpowiedziała. Rozpłynęła się w powietrzu. Czy to miało znaczyć, że już mnie
nie odwiedzi? Już nigdy jej nie zobaczę?
Ze złości
uderzyłam pięściami w ziemię. Nie pozostało mi nic innego, jak okazać słabość i
rozpłakać się ponownie.
Nie wiem,
ile dokładnie czasu spędziłam w tym lesie. Leżałam z głowę ukrytą w ramionach.
Łzy nie mogły przestać płynąć mi po twarzy. To był początek końca. Niewiele mi
jeszcze pozostało życia, czułam to. My, wampiry mamy bardzo wyczulony zmysł
przeczuć, jeśli istnieje taki. Jedno jednak było pewne. Żyłam samotnie i
samotnie też umrę. Mimo że mam wielu znajomych, zawsze byłam samotna. Miałam
Darlę i Sapphire, miałam Syriusza… ale zawsze byłam sama. Niezrozumiała przez
ludzką część społeczeństwa. Czy Armand był moją bratnią duszą? A Marius? Oni
nigdy nie szukali mojego towarzystwa. Lubili ze mną przebywać. Ale nie zależało
im na tym. Czy im w ogóle na czymś zależało? Na mnie na przykład…
Kiedy już
się podniosłam, niebo było już całkiem czarne. Spojrzałam w gwiazdy, ale żadnej
nie zauważyłam. Niebo było ciemne i puste. Jak moje serce. Wszystkie gwiazdy
przestały świecić. Może to na znak żałoby. A może na znak drwiny?
Opuściłam
las. Od twarzy odpłynęła mi cała krew. Nawet lodowaty wiatr, który rozhulał się
po błoniach, nie robił na mnie żadnego wrażenia. Dotarłam do zamku. Było już
bardzo późno, bo nikogo nie spotkałam na korytarzu, nawet żadnego nauczyciela. Ale
jestem pewna, że w pokoju wspólnym Ślizgonów jeszcze jest wiele osób, które
bawią się w najlepsze.
Zegar w
sali wejściowej wskazywał 23:40. W sumie to nie było jeszcze tak późno.
Wypowiedziałam hasło i weszłam od dormitorium. Gdy tylko padło na mnie światło świec,
ludzie, którzy akurat patrzyli w moją stronę, wybuchnęli śmiechem. Spojrzałam
na swoje dłonie i szatę. Dopiero zdałam sobie sprawę, jak okropnie wyglądam. Kątem
oka zauważyłam Ashley Pail. Ona śmiała się najgłośniej. Szybkim krokiem
ruszyłam w stronę sypialni dziewczyn. Zauważyłam, że ona też wstała z fotela.
Nigdzie jednak nie spostrzegłam Dracona. Pewnie napawa się wolnością, zarywając
do wszystkich dziewczyn w szkole, które jeszcze nie poszły spać.
Teraz już
wiedziałam, że Ashley poszła za mną. Ale nie zawsze musi wygrywać.
Przyspieszyłam tak, że obraz za mną rozmazał się. Wpadłam do pokoju, później do
łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do sypialni.
Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoją twarz. Nic dziwnego, że Ślizgoni
się śmiali z mojego wyglądu. Całą moją twarz pokrywała zaschnięta krew. We
włosach miałam brązowe, mokre liście, szatę w strzępach i całą pokrytą kurzem i
brudną od błota. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o sedes. Usłyszałam
drwiący głos Ashley, dobiegający zza drzwi:
- Żałosna
jesteś. Dobrze, że Draco przejrzał na oczy. Nie musi się już za ciebie
wstydzić.
Zignorowałam
ją. Ashley była jak mucha. Jak się znudzi, przestanie koło mnie latać. Jednak
ona nie przestawała. Była wyjątkowo natrętnym insektem.
- Myślałam,
że bardziej już upaść nie możesz – ciągnęła. – Ale myliłam się. Bo teraz jesteś
nie tylko brzydka, ale i głupia. Myślałaś, że utrzymasz przy sobie Dracusia,
jeśli w pobliżu jest ktoś taki jak ja? Spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem od
ciebie ładniejsza, milsza, a przede wszystkim seksowniejsza. Ze mną nie będzie
się nudził.
Tą aluzją
dopiekła mnie do żywego. Zerwałam się z podłogi i wyważyłam drzwi kopniakiem.
Ashley przewróciła się. Jej twarz zmieniła się w oka mgnieniu. Wyglądała jak
żałosny, przerażony pies.
- Pansy
też tak nazywała Dracona i teraz znaczy dla niego mniej niż zeszłoroczne gówno
– warknęłam. – I to, że jesteś zwykłą dziwką nie znaczy, że Malfoy się w tobie
zakocha.
Chwyciłam
ją za włosy i wyrzuciłam z sypialni, po czym wyciągnęłam różdżkę i naprawiłam
drzwi, które potrzaskały się o ścianę. Jedyne, o czym marzyłam, to zasnąć pod
prysznicem i już się nie obudzić.
~*~
Mamy dziś
ósmą rocznicę śmierci Aaliyah. Starałam się, aby ten rozdział wypadł jak
najlepiej i sądzę, że mi się udało. Dziś nie będzie dedykacji. No, chyba że dla
Niej. Aaliyah była inną gwiazdą, niż te wszystkie sławy. Była spadającą
gwiazdą, najbardziej zachwycającą podczas tych kilku chwil, gdy leciała. A
wszystkie inne zatrzymały się, by podziwiać jej lot. Mam nadzieję, że pozostanie
w naszej pamięci na zawsze.
Barty
zaśmiał się i powrócił do rozpakowywania kufra.
- Czuję
się zaszczycony – odpowiedział. – Co do Glizdogona… - skrzywił się lekko –
wolałbym raczej zostać tutaj, niż wstydzić się za niego tam. Jemu wakacje są
potrzebne o wiele bardziej, niż mnie. Nie potrafi się zachować, czasami myślę,
że coś nie tak jest z jego…
Nie dałam
mu tego dokończyć. Nie chciałam słuchać o Glizdogonie. Jak będę chciała spawiać
śniadanie, to po prostu popatrzę na Ashley bez makijażu. Podeszłam do Croucha i
zakryłam mu usta dłonią.
- Jak będę
chciała się dowiedzieć, czy naprawdę jest takim idiotą, to po prostu pójdę do
niego i zapytam. A jestem u ciebie, więc chcę posłuchać czegoś, przy czym nie
będzie mi się chciało wyrzygać.
Uśmiechnęłam
się i sięgnęłam do zapinki jego koszuli.
- Chociaż
z drugiej strony… wcale nie musimy rozmawiać.
Wspięłam
się na palce i pocałowałam go w usta. Barty uniósł mnie nad podłogę. Byłam
lekka jak Gloria albo podobne zwierze. Czułam jednak, że mogłabym go zabić
jakimś nieostrożnym uściskiem.
- To już
nie jest nieprzyzwoite? – spytałam. Crouch upuścił mnie na łóżko i sam położył
się obok mnie.
- Mogę na
to przymknąć oko – odparł.
*
Czarny Pan
długo się przyglądał swojemu siostrzeńcowi.
- Jesteś
bardzo podobny do mnie, kiedy byłem w twoim wieku – powiedział w końcu. Wyciągnął
rękę i dotknął prawego policzka Spirydiona. – Tak, masz takie same oczy jak ja.
- Sophie
mi już to mówiła – rzekł cicho. – Jaka ona jest? Ale tak naprawdę. Wiem, że
tutaj zachowuje się całkiem naturalnie.
Voldemort
zamyślił się.
- To dla
mnie dość trudny temat, bo kiedy już mi się wydaje, że wiem o niej wszystko, on
wyskakuje z nową rewelacją – odpowiedział.
Na pewno jest ambitna, jeśli coś nie dzieje się po jej myśli, to może
być groźna…
- Ale nie
ostatnio – przerwał mu Spirydion. – Nie wiem, czy wiesz, panie, ale Draco
Malfoy ostatnio… Sophie odpuściła. Pozwala dalej bajerować go tej całej Ashley.
Voldemort
machnął lekceważąco ręką.
- Ona już
go nie kocha – oświadczył. – To znaczy, może jakieś tam uczucie do niego ma,
ale to jest pewne, że to nie miłość. Teraz całkiem straciła głowę do
Bartemiusza. Znasz go, prawda? Nie sądzę, żeby to się udało, oboje są z dwóch
różnych światów. Zresztą, Sophie zawsze kierowała się uczuciami, czego ja
akurat nie popieram.
- Ale to
nic złego – zauważył Spirydion. – Byłeś, panie, kiedyś zakochany? Nie wiesz,
jakie to uczucie, kiedy najbliższa ci osoba jest całkowicie przeciwna twojemu
związkowi.
- Ja bym
tego związkiem nie nazwał – Czarny Pan zdawał się być co raz bardziej wściekły,
ale i bezsilny. Wystarczyła ta krótka rozmowa z siostrzeńcem by dostrzec, że ma
w sobie coś z niego ale i ze swojej siostry. Ma wygląd i charakter Riddle’a,
ale rozumowanie Sophie. – Wychodzę ze skóry, żeby jakoś zapobiec katastrofie,
która by się wydarzyła, jakby zaczęli ze sobą sypiać. Moja Sophie i sługa –
wzdrygnął się mimowolnie – Nie czułbym się bardziej poniżony, niż w chwili,
gdybym się o tym dowiedział. Dość już tego tematu. Mam dosyć tej całej miłości.
Jak sprawuje się Snape? Nie wpada tu zbyt często. Sądzę, że mój plan nie bardzo
się wiedzie.
Voldemort
popełnił tu jeden zasadniczy błąd. Rozmawiał ze Spirydionem, jak rozmawiał z
Dark Lady. Ale nie zauważył, że Spirytus to nie Sophie. Był przecież jeszcze
dzieckiem, mimo że rozumiał bardzo dużo i nie krępował się rozmawiać o
wszystkim z samym Czarnym Panem.
*
Odwróciłam
głowę w stronę drzwi. Były jednak zamknięte, jak zwykle. Zaśmiałam się.
- Chyba
zwariowałam – powiedziałam. – Gdyby wszedł tu teraz Czarny Pan, żeby ci
przekazać pod opiekę Spirydiona, umarłabym ze strachu.
- A ja
umarłbym zaraz po tobie, ale raczej z ręki Czarnego Pana – dodał Barty. Oparłam
policzek o jego ramię i utkwiłam wzrok w jego legendarnym kolczyku.
- Ja
dodałabym do tego jeszcze jakiś tatuaż – mruknęłam. – Na przykład z wizerunkiem
Voldemorta na znak poddania.
Barty
podniósł nieco lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak.
-
Wystarczy mi ten – odparł.
Nie
odpowiedziałam, tylko sięgnęłam po różdżkę, którą położyłam wcześniej na szafce
obok łóżka. Machnęłam nią, a ubrania posłusznie przyleciały do mnie. Zaczęłam
ubierać się w pośpiechu. W każdej sekundzie mógł się tu pojawić Voldemort, albo
co gorsza, Spirydion. Co prawda, Czarny Pan by nas pozabijał, ale Spirytus z
kolei powiedziałby rodzicom, co zobaczył i byłoby jeszcze gorzej.
Gotowa do
wyjścia byłam już po kilku sekundach.
- Tobie
też bym się radziła ubrać – poradziłam Crouchowi. – Bo wyglądasz raczej
jednoznacznie… Może jeszcze się zobaczymy przed Bożym Narodzeniem. I nie daj
się tak mu pomiatać.
Pochyliłam
się jeszcze i pocałowałam go w usta. W następnej chwili byłam już za drzwiami. Chyba
nie skorzystamy z całego zwolnienia, ale nie chciałam już tu był. Wolałam
wrócić do Hogwartu. No, chyba że Spirydion będzie chciał zostać… a przecież
może tu przychodzić o każdej porze dnia i nocy.
Do komnaty
Voldemorta weszłam bez pukania. Nie zauważyłam dziur w ścianie, czyli mogę
sądzić, że rodzinna pogawędka się udała i nie było żadnych ofiar śmiertelnych.
Spirydion siedział na moim tronie, a Voldemort zajmował miejsce w swoim. No,
będzie już niedługo trzeba dorobić trzeci taki fotel.
- Jeśli
chcesz, to możemy już wracać – zwróciłam się do brata. Ten wstał.
- Tak,
idźcie już – wtrącił się Lord. – Nie możecie zaniedbywać nauki.
- Dzięki
za pozwolenie – mruknęłam pod nosem, po czym dodałam już o wiele głośniej. – To
chodź, Spirytus.
Brat
zerknął na Voldemorta, po czym szybkim krokiem ruszył w moim kierunku. Gdy
opuściliśmy już pokój Czarnego Pana, on oddalił się lekko od drzwi i powiedział
bardzo cicho:
- Półtorej
godziny w towarzystwie samego Lorda Voldemorta. To bardzo dziwne uczucie.
Zaśmiałam
się.
- Ja
spędziłam w jego towarzystwie więcej czasu, niż ty żyjesz na świecie –
powiedziałam. – I co o nim sądzisz?
Spirytus
wzruszył ramionami.
- Jest w
porządku, jak się mu lepiej przyjrzeć – odparł. – A ty co, byłaś u Barty’ego?
Moje
policzki lekko poczerwieniały.
- A skąd
wiesz? – spytałam.
- Koszule
masz ubraną na lewą stronę.
Spojrzałam
na rękawy. Rzeczywiście, w tym pośpiechu nie zauważyłam, że wyglądam jak głupia
w bluzce, z której wystają wszędzie szwy i sznurki. Machnęłam w jej stronę
różdżką, a koszula sama przewróciła się na odpowiednią stronę.
- To żaden
dowód – powiedziałam. Po jego spojrzeniu poznałam jednak, że dobrze wie, co
robiłam. – No dobra, tak, byłam u Croucha. Ale nie mów o tym Czarnemu Panu,
obdarłby mnie ze skóry.
Spirydion
milczał przez chwilę. No, chyba nie rozważał nad tym, czy powiedzieć, czy nie.
To żaden wybór, ja nigdy nie wydałabym brata w tak ważnej sprawie.
- Dobrze,
ale wiedz, że igrasz z ogniem – odrzekł w końcu. – Byłaś jednym z naszych
tematów w rozmowie. Nie byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedział. Przynajmniej
teraz.
- Chyba
raczej przynajmniej w ogóle – poprawiłam go. – Nigdy nie przyjmie do
wiadomości, że nie jestem już dzieckiem. Chodź.
Chwyciłam
go za ramię i teleportowałam się. Trochę mnie zniosło, bo wylądowaliśmy
niedaleko chatki Hagrida. Na domiar złego, podczas naszej nieobecności,
rozpadał się deszcz, więc wylądowaliśmy w ogromnej kałuży błota.
Jakoś
dotarliśmy do zamku, przeklinając i mamrocząc pod nosem. Cali ociekaliśmy wodą
i błotem. Filch nie będzie zachwycony, kiedy znajdzie w holu i w lochach
ogromne ślady błota. Bo ja nie miałam zamiaru po sobie sprzątać. Jestem tu
uczennicą i moim obowiązkiem jest nauka, czego ostatnio praktycznie nie robię,
ale Filchowi nic do tego.
W
dormitorium Slytherinu znajdowała się niewielka grupka ludzi. Praktycznie była
to trójka siódmoklasistów i mała garstka szóstoklasistów. Zauważyłam wśród nich
Dracona. Na mój widok uśmiechnął się. Za to ja spojrzałam na niego z
nieukrywaną pogardą i ruszyłam w stronę sypialni dziewczyn. Malfoy wstał z
fotela i dogonił mnie.
- Gdzie
byłaś? – zapytał.
- Byłam w
domu ze Spirydionem – odpowiedziałam sucho.
-
Myślałem, że się nie lubicie z waszymi rodzicami – mruknął Draco.
Nie
odpowiedziałam. Skoro Malfoy był tak głupi, żeby uwierzyć, że chodzi mi o dom
Serpensów, to nie miałam z nim o czym rozmawiać. Położyłam dłoń na klamce, ale
Draco ucałował mnie w tył karku i objął mnie ramieniem. Zareagowałam tak nagle,
że aż sama się wystraszyłam.
- Nie
dotykaj mnie – syknęłam. Nie byłam przyzwyczajona i też nie lubiłam, aby
dotykali mnie dwaj inni mężczyźni jednego dnia. Chociaż w sumie, to Draconowi
brakowało do męskości tyle, co Armandowi do przybycia tutaj, czyli bardzo dużo.
Malfoy
uniósł brwi ze zdziwienia.
- Jestem
mokra, chcę się przebrać – dodałam, by go trochę uspokoić, ale wątpię, żebym
osiągnęła pożądany skutek. – Mam dużo do nadrobienia, zobaczymy się później.
I
zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. W korytarzu poczułam się już bezpiecznie,
ale serce nadal waliło mi w piersi jak oszalałe. Ciekawe, co się stało, że
Draco stał się nagle taki miły. Czyżby pokłócił się z Ashley?
~*~
Ten
rozdział nie wyszedł jakoś najlepiej, ale pogodę mam podłą, więc Wenę też. Żeby
nie zanudzać, dedykacja dla Kady113
:*