Barty zatrzymał moją huśtawkę; minę
miał poważną. Zaniepokojona wyrazem jego twarzy otoczyłam ramionami obrośnięte
różami liny, oczekując na następny krok Croucha. Obawiałam się, że coś zmieniło
się między nami po bitwie. Przez chwilę byłam martwa, później wróciłam do
życia… To mogło być zbyt wiele nawet dla niego. Widział już bardzo dużo, lecz
to mogło być kroplą, która przelała czarę. Na nikim nie zależało mi tak, jak na
nim.
-
Kiedy umarłam, nie chciałam już wrócić.
- A
jak tam jest… po drugiej stronie? – zapytał nieśmiało, a jego policzki lekko
się zaczerwieniły.
Zamyśliłam
się. Niewiele pamiętałam z tego, co działo się przecież jeszcze nie tak dawno
temu. Wydaje mi się, że powrót coś zablokował. Jakby Sophie, która opuściła ciało
nie była mną. Bardzo chciałam odpowiedzieć Barty’emu, aby nie zawieść jego
oczekiwań, lecz on miał nadzieję na opowieść o tunelu z jasnym światełkiem na
końcu, o wrotach i raju, ale ja byłam pewna, że nic podobnego nie widziałam.
Westchnęłam
ciężko.
- Nie potrafię sobie
przypomnieć, co widziałam. Nie byłam sobą… zupełnie tak, jakbym kroczyła po
gęstym, czarnym stawie, brodząc w nim po kostki, a później niespodziewanie
zatopiła się pod jego powierzchnią. Nie wiem.
Crouch milczał,
wpatrując się z uwagą w swoje stopy. Serce zabiło mi mocniej, a żołądek ścisnął
się boleśnie.
- Czy to
cokolwiek między nami zmienia? – zapytałam. Barty wziął moją rękę i pogładził
delikatnie jej wierzch.
- Nie. To znaczy…
chciałbym, żeby coś się zmieniło – odparł, niemalże drżąc od nadmiaru emocji. –
Ale to zależy od ciebie. Kiedyś obiecałem, że jeśli przeżyję tę bitwę… Czy
zostaniesz moją żoną?
Spojrzałam na
niego szeroko otwartymi oczami. Nie byłam przekonana, czy to, co usłyszałam,
nie jest moją halucynacją. Błyszczące nadzieją i niepokojem oczy Bartemiusza
rozwiały moje wątpliwości. Wyciągnął z kieszeni cieniutki, złoty pierścionek ze
szmaragdowym oczkiem i zastygł w oczekiwaniu.
Uśmiechnęłam się,
a w oczach zamigotały mi łzy. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Tak, oczywiście, że tak! Czasami zastanawiałam się, czy Barty kiedykolwiek mi
się oświadczy, jednak te rozmyślania dotyczyły raczej bardzo odległej
przyszłości. Bardziej absorbowała mnie jego śmiertelność. Ostatnio skupiałam
się głównie na tym, czy kiedyś będzie gotów, aby stać się wampirem, choć jego
propozycja…
- Tak, Barty…
Nawet nie wiesz, jak mnie zaskoczyłeś!
Z lekkim sercem
założył pierścionek na mój serdeczny palec i chwycił mnie w ramiona, przyciskając
moją głowę do swojej piersi. Łzy, które ukradkiem spłynęły mi po policzkach,
wsiąknęły w jego szatę. Byłam szczęśliwa. Pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy
poczułam, że świat wraca do normy. Nie musiałam już martwić się tym, co dzieje
się za murami naszego domu. Mieliśmy tu wszystko, czego potrzebowaliśmy, tutaj
świat był spokojny i przyjazny. Mogliśmy zaszyć się w tym miejscu na całe,
niekończące się życie.
- Moja narzeczona
– wyszeptał i pocałował mnie w czoło.
*
Byłam przekonana, że wieść o decyzji
Barty’ego nie zachwyci Czarnego Pana. Był moim opiekunem i wciąż traktował mnie
jak dziecko, mimo że doskonale potrafiłam sobie sama poradzić. Nie powiem,
tęskniłam za czasami, kiedy byłam małą dziewczynką, a on był wujem, od którego
zależało to, co zrobię i po której jestem stronie. Jednak czas nieubłaganie płynął
dalej i nawet sam Lord Voldemort nie mógł go zatrzymać. Wyglądaliśmy wciąż tak
samo, nasze ciała los oszczędził bardziej, niż pozostałych, ale oboje
dojrzewaliśmy – Czarny Pan do swojej zależności, ja zaś do samodzielności.
Dlatego obawiałam się jego reakcji na wiadomość, że nie należę już tylko do
niego.
Siedział samotnie
w sali tronowej. Ostatnio widywałam go wyłącznie tam. Nie chciał nikogo
widzieć, choć Śmierciożerców w jego domu było wciąż bardzo wielu. Sytuacja i
niespodziewany wynik bitwy bardzo go zmieniły. Stał się niezwykle wyciszony i
zamyślony, a jego wyraz twarzy… Właściwie jego twarz nie wyrażała nic. Byłam
pewna, że analizuje dokładnie każdy swój krok, każdą decyzję, którą podjął.
Pierwszy raz naprawdę myślał o swoich uczynkach i zaczął dostrzegać swoje
błędy. Przez chwilę przez głowę przemknęło mi, że to może i dobrze, że tak się
to wszystko skończyło.
Usiadłam na swoim
tronie i milczałam, starając się nie patrzeć na wuja. On również całkowicie
mnie ignorował. Zaczęłam się zastanawiać, jak mu to powiedzieć. Nie chciałam
znów rozpętać kolejnej wojny, tym razem w domu, w którym wszyscy razem
mieszkaliśmy. Byłam już zmęczona chaosem, cierpieniem i bólem. Tęskniłam za
zwyczajnością. Marzyłam o tym, aby spokojnie odwiedzić rodziców. Aby moim
jedynym problemem było to, co zjem wieczorem na kolację. Pragnęłam powrócić do
Hogwartu i usiąść z Sapphire w jednej ławce na lekcji transmutacji, usłyszeć,
jak Hermiona Granger wykrzykuje poprawną odpowiedź na pytanie profesor
McGonagall. Chciałam znów obserwować, jak Draco Malfoy opędza się od natrętnej
Pansy, Snape odejmuje punkty Gryffindorowi, a Dumbledore…
Drgnęłam
lekko. Życie już nigdy nie będzie takie samo. Dorosłam. Skończyłam naukę w
Hogwarcie. Kiedy społeczeństwo już stanie na nogi, dostanę sowę z dyplomem
ukończenia szkoły z magicznym podpisem nowego dyrektora. Moje życie zaczęło się
na nowo. Niebawem zostanę żoną, będę miała swój własny dom, rodzinę… Coś trzeba
będzie robić z czasem, którego już zawsze będzie dość.
-
Wychodzę za mąż – mruknęłam. Nawet nie spojrzałam na Czarnego Pana. Być może
nawet nie usłyszał, że cokolwiek powiedziałam. On jednak pokiwał spokojnie
głową i rzekł:
-
Tak, wiem o tym.
Uniosłam
wysoko brwi, słysząc te słowa.
-
Barty mnie uprzedził? Jak to?
Voldemort
zaśmiał się cicho, pobłażliwie, jakbym popełniła fatalny błąd językowy.
-
Najpierw zapytał mnie o zgodę – odparł.
Poczułam
swego rodzaju zawód. W głębi serca miałam nadzieję, że po bitwie Bartemiusz
trochę się zmieni, stanie się bardziej samodzielny i zacznie podejmować decyzje
bez konsultacji z Czarnym Panem. Rozumiałam jego oddanie i miłość do niego,
sama wszak nie potrafiłabym żyć, gdyby wuj nagle zniknął lub zostawił mnie na
pastwę losu, jednak miałam swoje uczucia i to one przede wszystkim się liczyły.
Mierziło mnie, że zdanie naszego pana liczy się dla Croucha bardziej, niż jego
własne. Nie był on przecież jakimś nieznaczącym, anonimowym sługą. Wręcz
przeciwnie! Był prawą ręką mego wuja, najważniejszym Śmierciożercą ze
wszystkich. A wszystko to osiągnął tylko i wyłącznie dzięki swej wierności i
determinacji, co czyni go kimś jeszcze większym. Nie kupił sobie łask Czarnego
Pana złotem, nazwiskiem czy fałszywymi znajomościami. Lord Voldemort widział w
nim obraz samego siebie.
- Nie
cieszysz się? – zapytał, a w jego oczach zaigrały czerwone błyski. – Sądziłem,
że będziesz zadowolona. Z początku nie akceptowałem twojego wyboru, ale z
czasem zauważyłem, że nie znajdziesz już lepszego kandydata na męża, który
kochałby cię tak, jak Barty i jednocześnie był moim wiernym sługą, którego
cenię i szanuję. Oboje nie mogliśmy wybrać lepiej.
- Jestem
szczęśliwa, że choć raz tak bardzo się zgadzamy.
Wyciągnęłam
rękę w jego stronę i uścisnęłam lekko jego chudą, zimną dłoń. Odwzajemnił
uścisk i również na mnie zerknął.
-
Trudno będzie mi się tobą podzielić – dodał.
*
Wieczór okazał się być gorący i duszny.
Zbyt gorący i duszny, jak na początek maja. Leżałam spokojnie w swoim łóżku i
obserwowałam, jak Barty zdejmuje ubrania. Poczułam się teraz naprawdę szczęśliwa
i taka… normalna. Czekałam na swojego narzeczonego, aż położy się u mego boku i
będziemy mogli razem zasnąć, zaczynając tym samym całkiem nowy etap w naszym
związku.
Kiedy
spoczął na poduszkach i przygarnął mnie do siebie, poczułam bijące od niego
ciepło. Brakowało mi jego śmiertelnego, miękkiego ciała pachnącego skórą i
życiem. Często wydawało mi się, że czuć ode mnie trupa. Przyciskałam wtedy do
nosa dłonie i nadgarstki, aby to sprawdzić, jednak za każdym razem okazywało
się, że mój nos mnie zwodzi.
-
Dziękuję, że się zgodziłaś – powiedział, uśmiechając się do mnie ciepło.
Wydawał się być teraz całkowicie normalny. Nic nie zdradzało, że jest szaleńcem
i mordercą. A może mi się tak tylko wydawało? Sama nie mogłam być normalna,
skoro byłam tak zapatrzona w swego pana, że nie widziałam poza nim nikogo, a
każde jego słowo brałam sobie głęboko do serca. Wszyscy byliśmy szaleni.
- Już
zawsze wiedziałam, że jesteś tym jedynym, więc jak mogłabym się nie zgodzić?
Barty
pogłaskał delikatnie moje policzki, nie odrywając wzroku od moich oczu. Tliła
się w nim największa szczerość i czułość, jaką kiedykolwiek widziałam. Przez jakiś
czas obawiałam się, że po bitwie coś się między nami zmieni. Jednak okazało
się, że wszystko jest tak, jak było, a nawet zmierza ku lepszemu.
-
Nigdy nie przypuszczałem, że będę spotka mnie takie szczęście – rzekł. – Był
taki moment, że czułem się potwornie samotny. A teraz mam prawdziwą rodzinę,
kobietę, która zgodziła się zostać moją żoną… może w przyszłości będziemy mieć
dzieci…
Już
otworzyłam usta, aby powiedzieć to, co mówiłam mu w przeszłości wielokrotnie,
ale on natychmiast mnie uciszył, nie dał mi dojść do słowa, przytulając do
siebie mocno.
- Nie
myśl już o tym – dodał cicho.
To,
co powiedział faktycznie trochę nacisnęło na drzazgę, która tkwiła gdzieś w
sercu, jednak szczęście, które tego dnia odczuwałam, było zbyt intensywne, aby
wpędzić mnie w ponury nastrój. Dlatego usnęłam w jego ramionach z uśmiechem na
ustach, czując się bezpiecznie, jak nigdy dotąd.
Poranek jednak nie był tak sielankowy,
jak koniec poprzedniego dnia. Sen miałam tej nocy kamienny, dlatego nie
poczułam, kiedy Barty mnie opuścił. Obudziły mnie jakieś przytłumione kłótnie
na korytarzu. Z początku pomyślałam, że to wszystko mi się śni, jednak szybko
doszłam do siebie i poderwałam się z łóżka. Croucha faktycznie obok mnie nie
było, jego ubrań również, a to, co odbywało się za zamkniętymi drzwiami mojej
sypialni raczej nie przypominało sprzeczki, raczej… walkę. Jednak nie mogłam
dosłyszeć żadnych wybuchów czy wywrzaskiwanych zaklęć. Szybko odrzuciłam kołdrę
i wybiegłam z pokoju tak, jak stałam, nie dbając o jakieś dodatkowe okrycie.
To, co ujrzałam na korytarzu sprawiło, że całkowicie straciłam oddech i czucie
w kończynach. Zatrzymałam się gwałtownie z sercem tłukącym się głośno o moje
żebra, rozwartymi szeroko ustami i oczami okrągłymi jak dwie wielkie, złote
monety.
~*~
Już jakiś czas zastanawiałam się
(jeszcze przed napisaniem tego rozdziału), co Wam powiem, kiedy już opublikuję
ten odcinek. Ale sądzę, że moja niekompetencja i lenistwo nie zasługuje na
takie zwykłe „przepraszam” pod rozdziałem. Chyba będę musiała się szerzej i
dokładniej tłumaczyć, ale to chyba zrobię na Proroku. Chciałabym Was zaprosić na kolejny rozdział na SCP dopiero
1 lipca, czyli w szóstą rocznicę, ponieważ czeka mnie jeszcze seria egzaminów,
mam nadzieję, że te małe wakacje jeszcze mi wybaczycie. Mam całkiem nowy pomysł
na usprawnienie moich publikacji, ale wszystko już niedługo na Proroku.
Zapraszam Was też na Czarę Ognia,
gdzie będę dodawała informacje o nowych rozdziałach, postach, itp., ponieważ
nie każdy jest indywidualnie powiadamiany przeze mnie, nie każdy chce mieć spam
na swoim blogu. Do zobaczenia w rocznicę! :*