6 czerwca 2014

Rozdział 356

         Barty zatrzymał moją huśtawkę; minę miał poważną. Zaniepokojona wyrazem jego twarzy otoczyłam ramionami obrośnięte różami liny, oczekując na następny krok Croucha. Obawiałam się, że coś zmieniło się między nami po bitwie. Przez chwilę byłam martwa, później wróciłam do życia… To mogło być zbyt wiele nawet dla niego. Widział już bardzo dużo, lecz to mogło być kroplą, która przelała czarę. Na nikim nie zależało mi tak, jak na nim.
- Kiedy umarłam, nie chciałam już wrócić.
- A jak tam jest… po drugiej stronie? – zapytał nieśmiało, a jego policzki lekko się zaczerwieniły.
Zamyśliłam się. Niewiele pamiętałam z tego, co działo się przecież jeszcze nie tak dawno temu. Wydaje mi się, że powrót coś zablokował. Jakby Sophie, która opuściła ciało nie była mną. Bardzo chciałam odpowiedzieć Barty’emu, aby nie zawieść jego oczekiwań, lecz on miał nadzieję na opowieść o tunelu z jasnym światełkiem na końcu, o wrotach i raju, ale ja byłam pewna, że nic podobnego nie widziałam.
Westchnęłam ciężko.
- Nie potrafię sobie przypomnieć, co widziałam. Nie byłam sobą… zupełnie tak, jakbym kroczyła po gęstym, czarnym stawie, brodząc w nim po kostki, a później niespodziewanie zatopiła się pod jego powierzchnią. Nie wiem.
Crouch milczał, wpatrując się z uwagą w swoje stopy. Serce zabiło mi mocniej, a żołądek ścisnął się boleśnie.
- Czy to cokolwiek między nami zmienia? – zapytałam. Barty wziął moją rękę i pogładził delikatnie jej wierzch.
- Nie. To znaczy… chciałbym, żeby coś się zmieniło – odparł, niemalże drżąc od nadmiaru emocji. – Ale to zależy od ciebie. Kiedyś obiecałem, że jeśli przeżyję tę bitwę… Czy zostaniesz moją żoną?
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Nie byłam przekonana, czy to, co usłyszałam, nie jest moją halucynacją. Błyszczące nadzieją i niepokojem oczy Bartemiusza rozwiały moje wątpliwości. Wyciągnął z kieszeni cieniutki, złoty pierścionek ze szmaragdowym oczkiem i zastygł w oczekiwaniu.
Uśmiechnęłam się, a w oczach zamigotały mi łzy. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Tak, oczywiście, że tak! Czasami zastanawiałam się, czy Barty kiedykolwiek mi się oświadczy, jednak te rozmyślania dotyczyły raczej bardzo odległej przyszłości. Bardziej absorbowała mnie jego śmiertelność. Ostatnio skupiałam się głównie na tym, czy kiedyś będzie gotów, aby stać się wampirem, choć jego propozycja…
- Tak, Barty… Nawet nie wiesz, jak mnie zaskoczyłeś!
Z lekkim sercem założył pierścionek na mój serdeczny palec i chwycił mnie w ramiona, przyciskając moją głowę do swojej piersi. Łzy, które ukradkiem spłynęły mi po policzkach, wsiąknęły w jego szatę. Byłam szczęśliwa. Pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy poczułam, że świat wraca do normy. Nie musiałam już martwić się tym, co dzieje się za murami naszego domu. Mieliśmy tu wszystko, czego potrzebowaliśmy, tutaj świat był spokojny i przyjazny. Mogliśmy zaszyć się w tym miejscu na całe, niekończące się życie.
- Moja narzeczona – wyszeptał i pocałował mnie w czoło.

*

         Byłam przekonana, że wieść o decyzji Barty’ego nie zachwyci Czarnego Pana. Był moim opiekunem i wciąż traktował mnie jak dziecko, mimo że doskonale potrafiłam sobie sama poradzić. Nie powiem, tęskniłam za czasami, kiedy byłam małą dziewczynką, a on był wujem, od którego zależało to, co zrobię i po której jestem stronie. Jednak czas nieubłaganie płynął dalej i nawet sam Lord Voldemort nie mógł go zatrzymać. Wyglądaliśmy wciąż tak samo, nasze ciała los oszczędził bardziej, niż pozostałych, ale oboje dojrzewaliśmy – Czarny Pan do swojej zależności, ja zaś do samodzielności. Dlatego obawiałam się jego reakcji na wiadomość, że nie należę już tylko do niego.

Siedział samotnie w sali tronowej. Ostatnio widywałam go wyłącznie tam. Nie chciał nikogo widzieć, choć Śmierciożerców w jego domu było wciąż bardzo wielu. Sytuacja i niespodziewany wynik bitwy bardzo go zmieniły. Stał się niezwykle wyciszony i zamyślony, a jego wyraz twarzy… Właściwie jego twarz nie wyrażała nic. Byłam pewna, że analizuje dokładnie każdy swój krok, każdą decyzję, którą podjął. Pierwszy raz naprawdę myślał o swoich uczynkach i zaczął dostrzegać swoje błędy. Przez chwilę przez głowę przemknęło mi, że to może i dobrze, że tak się to wszystko skończyło.
Usiadłam na swoim tronie i milczałam, starając się nie patrzeć na wuja. On również całkowicie mnie ignorował. Zaczęłam się zastanawiać, jak mu to powiedzieć. Nie chciałam znów rozpętać kolejnej wojny, tym razem w domu, w którym wszyscy razem mieszkaliśmy. Byłam już zmęczona chaosem, cierpieniem i bólem. Tęskniłam za zwyczajnością. Marzyłam o tym, aby spokojnie odwiedzić rodziców. Aby moim jedynym problemem było to, co zjem wieczorem na kolację. Pragnęłam powrócić do Hogwartu i usiąść z Sapphire w jednej ławce na lekcji transmutacji, usłyszeć, jak Hermiona Granger wykrzykuje poprawną odpowiedź na pytanie profesor McGonagall. Chciałam znów obserwować, jak Draco Malfoy opędza się od natrętnej Pansy, Snape odejmuje punkty Gryffindorowi, a Dumbledore…
Drgnęłam lekko. Życie już nigdy nie będzie takie samo. Dorosłam. Skończyłam naukę w Hogwarcie. Kiedy społeczeństwo już stanie na nogi, dostanę sowę z dyplomem ukończenia szkoły z magicznym podpisem nowego dyrektora. Moje życie zaczęło się na nowo. Niebawem zostanę żoną, będę miała swój własny dom, rodzinę… Coś trzeba będzie robić z czasem, którego już zawsze będzie dość.
- Wychodzę za mąż – mruknęłam. Nawet nie spojrzałam na Czarnego Pana. Być może nawet nie usłyszał, że cokolwiek powiedziałam. On jednak pokiwał spokojnie głową i rzekł:
- Tak, wiem o tym.
Uniosłam wysoko brwi, słysząc te słowa.
- Barty mnie uprzedził? Jak to?
Voldemort zaśmiał się cicho, pobłażliwie, jakbym popełniła fatalny błąd językowy.
- Najpierw zapytał mnie o zgodę – odparł.
Poczułam swego rodzaju zawód. W głębi serca miałam nadzieję, że po bitwie Bartemiusz trochę się zmieni, stanie się bardziej samodzielny i zacznie podejmować decyzje bez konsultacji z Czarnym Panem. Rozumiałam jego oddanie i miłość do niego, sama wszak nie potrafiłabym żyć, gdyby wuj nagle zniknął lub zostawił mnie na pastwę losu, jednak miałam swoje uczucia i to one przede wszystkim się liczyły. Mierziło mnie, że zdanie naszego pana liczy się dla Croucha bardziej, niż jego własne. Nie był on przecież jakimś nieznaczącym, anonimowym sługą. Wręcz przeciwnie! Był prawą ręką mego wuja, najważniejszym Śmierciożercą ze wszystkich. A wszystko to osiągnął tylko i wyłącznie dzięki swej wierności i determinacji, co czyni go kimś jeszcze większym. Nie kupił sobie łask Czarnego Pana złotem, nazwiskiem czy fałszywymi znajomościami. Lord Voldemort widział w nim obraz samego siebie.
- Nie cieszysz się? – zapytał, a w jego oczach zaigrały czerwone błyski. – Sądziłem, że będziesz zadowolona. Z początku nie akceptowałem twojego wyboru, ale z czasem zauważyłem, że nie znajdziesz już lepszego kandydata na męża, który kochałby cię tak, jak Barty i jednocześnie był moim wiernym sługą, którego cenię i szanuję. Oboje nie mogliśmy wybrać lepiej.
- Jestem szczęśliwa, że choć raz tak bardzo się zgadzamy.
Wyciągnęłam rękę w jego stronę i uścisnęłam lekko jego chudą, zimną dłoń. Odwzajemnił uścisk i również na mnie zerknął.
- Trudno będzie mi się tobą podzielić – dodał.

*

         Wieczór okazał się być gorący i duszny. Zbyt gorący i duszny, jak na początek maja. Leżałam spokojnie w swoim łóżku i obserwowałam, jak Barty zdejmuje ubrania. Poczułam się teraz naprawdę szczęśliwa i taka… normalna. Czekałam na swojego narzeczonego, aż położy się u mego boku i będziemy mogli razem zasnąć, zaczynając tym samym całkiem nowy etap w naszym związku.
Kiedy spoczął na poduszkach i przygarnął mnie do siebie, poczułam bijące od niego ciepło. Brakowało mi jego śmiertelnego, miękkiego ciała pachnącego skórą i życiem. Często wydawało mi się, że czuć ode mnie trupa. Przyciskałam wtedy do nosa dłonie i nadgarstki, aby to sprawdzić, jednak za każdym razem okazywało się, że mój nos mnie zwodzi.
- Dziękuję, że się zgodziłaś – powiedział, uśmiechając się do mnie ciepło. Wydawał się być teraz całkowicie normalny. Nic nie zdradzało, że jest szaleńcem i mordercą. A może mi się tak tylko wydawało? Sama nie mogłam być normalna, skoro byłam tak zapatrzona w swego pana, że nie widziałam poza nim nikogo, a każde jego słowo brałam sobie głęboko do serca. Wszyscy byliśmy szaleni.
- Już zawsze wiedziałam, że jesteś tym jedynym, więc jak mogłabym się nie zgodzić?
Barty pogłaskał delikatnie moje policzki, nie odrywając wzroku od moich oczu. Tliła się w nim największa szczerość i czułość, jaką kiedykolwiek widziałam. Przez jakiś czas obawiałam się, że po bitwie coś się między nami zmieni. Jednak okazało się, że wszystko jest tak, jak było, a nawet zmierza ku lepszemu.
- Nigdy nie przypuszczałem, że będę spotka mnie takie szczęście – rzekł. – Był taki moment, że czułem się potwornie samotny. A teraz mam prawdziwą rodzinę, kobietę, która zgodziła się zostać moją żoną… może w przyszłości będziemy mieć dzieci…
Już otworzyłam usta, aby powiedzieć to, co mówiłam mu w przeszłości wielokrotnie, ale on natychmiast mnie uciszył, nie dał mi dojść do słowa, przytulając do siebie mocno.
- Nie myśl już o tym – dodał cicho.
To, co powiedział faktycznie trochę nacisnęło na drzazgę, która tkwiła gdzieś w sercu, jednak szczęście, które tego dnia odczuwałam, było zbyt intensywne, aby wpędzić mnie w ponury nastrój. Dlatego usnęłam w jego ramionach z uśmiechem na ustach, czując się bezpiecznie, jak nigdy dotąd.

         Poranek jednak nie był tak sielankowy, jak koniec poprzedniego dnia. Sen miałam tej nocy kamienny, dlatego nie poczułam, kiedy Barty mnie opuścił. Obudziły mnie jakieś przytłumione kłótnie na korytarzu. Z początku pomyślałam, że to wszystko mi się śni, jednak szybko doszłam do siebie i poderwałam się z łóżka. Croucha faktycznie obok mnie nie było, jego ubrań również, a to, co odbywało się za zamkniętymi drzwiami mojej sypialni raczej nie przypominało sprzeczki, raczej… walkę. Jednak nie mogłam dosłyszeć żadnych wybuchów czy wywrzaskiwanych zaklęć. Szybko odrzuciłam kołdrę i wybiegłam z pokoju tak, jak stałam, nie dbając o jakieś dodatkowe okrycie. To, co ujrzałam na korytarzu sprawiło, że całkowicie straciłam oddech i czucie w kończynach. Zatrzymałam się gwałtownie z sercem tłukącym się głośno o moje żebra, rozwartymi szeroko ustami i oczami okrągłymi jak dwie wielkie, złote monety.

~*~


         Już jakiś czas zastanawiałam się (jeszcze przed napisaniem tego rozdziału), co Wam powiem, kiedy już opublikuję ten odcinek. Ale sądzę, że moja niekompetencja i lenistwo nie zasługuje na takie zwykłe „przepraszam” pod rozdziałem. Chyba będę musiała się szerzej i dokładniej tłumaczyć, ale to chyba zrobię na Proroku. Chciałabym Was zaprosić na kolejny rozdział na SCP dopiero 1 lipca, czyli w szóstą rocznicę, ponieważ czeka mnie jeszcze seria egzaminów, mam nadzieję, że te małe wakacje jeszcze mi wybaczycie. Mam całkiem nowy pomysł na usprawnienie moich publikacji, ale wszystko już niedługo na Proroku. Zapraszam Was też na Czarę Ognia, gdzie będę dodawała informacje o nowych rozdziałach, postach, itp., ponieważ nie każdy jest indywidualnie powiadamiany przeze mnie, nie każdy chce mieć spam na swoim blogu. Do zobaczenia w rocznicę! :*