Wizyta
Armanda bardzo mi pomogła. Byłam o niebo spokojniejsza, bardziej wyrozumiała, a
przede wszystkim wyglądałam lepiej. Barty też to zauważył. Co prawda walentynki
wypadały w tym roku we wtorek, Crouch zaproponował mi wyjście do Hogsmeade w
najbliższą sobotę. Cieszyłam się na tę wycieczkę, nareszcie mogłam poczuć się
jak zwyczajna dziewczyna.
- Nie mogę się doczekać
kolejnego zadania – powiedziałam, kiedy szliśmy błotnistą ścieżką w stronę
wioski. – Pojedziesz ze mną?
- Chciałbym, ale znasz
Snape’a. Bardzo mu się podoba na stanowisku dyrektora – odparł. Przez całą
drogę ściskał moją dłoń, a ja wchłaniałam jego ciepło i czułość, jakby była
najpiękniejszą wonią. Natomiast Barty, całkowicie nieświadomy tego, ciągnął
dalej: - Podoba mu się wydawanie poleceń.
- Jak każdemu. Ale musi znać
swoje miejsce. To dzięki tobie Czarny Pan powrócił – wpadłam mu w słowo i
uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych dni. – Pamiętasz moją wizytę w domu
twojego ojca?
Crouch zarumienił się lekko,
ale widziałam, że z przyjemnością wspomina tamto wydarzenie. Przez chwilę
milczeliśmy oboje, ciesząc się swoją obecnością. Ostatnio brakowało mi takich
banalnych, acz miłych chwil. Zazdrościłam Sapphire, że mogła spotykać się z Draconem
codziennie, jadać rano śniadania, rozmawiać… Mieli dużo problemów, to było
widać gołym okiem. Ale z pewnością kochali się na swój przedziwny sposób.
Sapphire była aż do przesady zaangażowana w związek, Draco zaś potrzebował się
wyszaleć, pobyć z przyjaciółmi. Był jeszcze taki niedojrzały, potrzebował
szaleństwa, wodził wzrokiem za zgrabnymi dziewczętami, a Sapphire zapewne
planowała już w głowie ślub i wspólne życie, przez co także stawała się
infantylna. Myślała, że to, co działo się w naszym magicznym świecie jej nie
dotyczyło.
Dotarliśmy
do Hogsmeade. Natychmiast zrobiło się nienaturalnie zimno, jednak odpowiedź
wyjaśniająca to była prosta: dementorzy. Mimo że był środek dnia, słońce
chyliło się już lekko ku zachodowi, a ogromne, przerażające potwory unosiły się
tuż nad ziemią, roztaczając po całej wiosce rozpacz i przygnębienie. Ludzie nie
śmiali zapuszczać się w mniejsze uliczki, które właśnie były przez nich
patrolowane, starali się trzymać rynku lub głównych dróg. Ze strony dementorów
nic nam nie groziło, ale przebywanie w ich obecności nie należało do
najprzyjemniejszych, dlatego czym prędzej weszliśmy do Trzech Mioteł. Obecnie
przebywało tu bardzo mało osób. Od czasu do czasu zatrzymywali się tu
przejezdni, którzy mieli w wiosce coś do załatwienia, po czym jak najszybciej
opuszczali tę jaskinię lwa. Hogsmeade było teraz jednym z
najniebezpieczniejszych miejsc.
Wybraliśmy mały, dwuosobowy
stolik w kącie i zamówiliśmy dwie kawy. W środku było jeszcze bardziej ponuro
niż na zewnątrz. Zawsze panowała tu atmosfera miłego poruszenia i rozluźnienia,
pachniało kremowym piwem, a pub wypełniały śmiechy oraz beztroskie rozmowy. W
kominku buzował ogień, pochłaniając dorzucane przez madame Rosmertę małe
bierwiona. Teraz zaś po kątach kryli się znękani życiem magowie i wiedźmy,
pijąc szybko to, co zamówili, piękna niegdyś właścicielka Trzech Mioteł bardzo
schudła i postarzała się zapewne ze stresu, który spowodowany był niemal
całodobową obecnością Śmierciożerców. I, mimo że pub nie różnił się wyglądem od
tego, jaki był jeszcze rok temu, atmosfera zmieniła się nie do poznania.
- Bywałem tutaj z Regulusem,
zamawialiśmy mnóstwo butelek ognistej whisky i upijaliśmy się, oczywiście Black
do granic wytrzymałości, ja starałem się zachować zdrowy rozsądek… przynajmniej
jako taki – odezwał się, a na jego twarzy pojawił się cień pogodnego uśmiechu,
kiedy wspominał dawne czasy. Bardzo lubiłam, kiedy opowiadał o swoich szkolnych
latach, jednak Barty robił to bardzo rzadko.
- I madame Rosmerta zezwalała
na to?
- Nie pochwalała tego, ale to
był dla niej spory zysk, ognista whisky zawsze miała swoją cenę – odparł.
Nadeszła właścicielka pubu,
niosąc dwie parujące kawy w dużych, granatowych filiżankach. Wyglądała na
znękaną życiem kobietę, pod oczami miała cienie, policzki miała zapadnięte. Bez
słowa postawiła filiżanki na stoliku, po czym odeszła bez słowa. Przez chwilę
zrobiło mi się jej szkoda, straciła przecież wszystko. Ale tłumaczyłam to
sobie, że to tylko taki stan przejściowy, dopóki wszystko się nie ustabilizuje,
Czarny Pan chciał dobrze. Jemu także zależało na szczęśliwym, zdrowym
społeczeństwie, tyle, że pozbawionym szlam i mugoli.
Ja i Barty mieliśmy całe
mnóstwo tematów, na które mogliśmy rozmawiać, ale każde z nas miało tajemnice i
sprawy, w które nawzajem się nie wtrącaliśmy. Nasz związek przeszedł bardzo
wiele, dlatego zaufanie, nawet po tym, co się stało, było najważniejsze. W
Trzech Miotłach panowała nie tylko przytłaczająca, ponura atmosfera, ale także
milczenie, które aż piekło w uszy. Madame Rosmerta od czasu do czasu przeszła
się po sali, aby dolać kremowego piwa swym zlęknionym gościom lub zebrać puste
kufle i filiżanki. Dlatego siedzieliśmy z przytulonymi do siebie głowami i
rozmawialiśmy przyciszonymi głosami na takie tematy, na które mogli rozmawiać
tylko Śmierciożercy. Przez chwilę naśmiewaliśmy się ze Snape’a, zastanawialiśmy
się, dlaczego Czarny Pan tak naprawdę zmienił kwaterę główną… Ani razu nie
wspomniałam o nieśmiertelności lub o jego przemianie, choć bardzo chciałam, a
temat ten cisnął mi się na usta od momentu, kiedy madame Rosmerta postawiła
przed nami kawę na stoliku.
Zrobiło
się już ciemno, kiedy Barty podszedł do drewnianej lady, aby zapłacić za kawę.
Gdy wrócił, pociągnął mnie za rękę, abym mogła wstać.
- Chcesz wracać do zamku? –
zapytał. – Jutro i tak jest niedziela.
- To gdzie pójdziemy?
Ale na to pytanie Crouch już
mi nie odpowiedział, tylko pokazał mi mały, ale ładny, żelazny klucz z
drewnianą plakietką, na której widniała wyblakła piątka. Wynajęcie pokoju na
jedną noc było bardzo dobrym pomysłem – tego właśnie potrzebowałam. Nie było to
wiele, jestem pewna, że komnaty w Trzech Miotłach nie były zbyt luksusowe,
posiłki królewskie, a w całym pubie i hoteliku na piętrze panowała paskudna
atmosfera, ale znaczyło to wszystko dla mnie więcej niż gdyby Barty wynajął dla
nas ogromny, bajecznie drogi apartament w uroczej krainie.
Udaliśmy się na górę. Pokój
numer pięć znajdował się na pierwszym piętrze, tuż nad pubem, jednak z tego, co
udało mi się dostrzec, na górze znajdowało się jeszcze kilka pomieszczeń oraz
mieszkanko, w którym nocowała madame Rosmerta. Korytarzyk był wąski, podłogę
wyłożono jakiś czas temu granatową wykładziną, która nieco wypłowiała i
wydeptana została przez setki stóp przechadzających się po niej. Po lewej
stronie znajdowało się pół tuzina drzwi prowadzących pokojów, które teraz –
mogłam tylko przypuszczać – stały puste od wielu, bardzo wielu dni. Barty
wsunął klucz do zamka i przekręcił.
Pomieszczenie było małe,
aczkolwiek całkiem gustownie urządzone. Ściany pokryte były ładną, ciemną
tapetą, dwuosobowe łóżko zajmowało prawie cały pokój, a w kącie stała kulawa
szafa i niski fotel. Wszystko musiało być swego czasu bardzo piękne i bogato
zdobione, teraz jednak złote nitki, którymi wyszywana była kapa na łożu wyblakły,
zasłony dołem były postrzępione i pogryzione, natomiast w parapecie z całą
pewnością zalęgły się korniki. Bartemiusz zamknął drzwi na klucz, a ja w tym
czasie opadłam na zaskakująco miękkie i pachnące poduszki. Przez tyle lat
bywałam w tym pubie, a nigdy nie przeszło mi przez myśl, że, mając taki
wspaniały zamek za szkołę, będę nocować w jednym z pokojów nad salą.
*
Jakąś
godzinę po wszystkim, kiedy leżałam w ciemnościach i rozmyślałam, zdałam sobie
sprawę, że dziś nie zasnę tak szybko. Wstałam bezszelestnie i spoczęłam na
niskiej pufce przy parapecie.
Siedziałam tak przez kilka
minut i wpatrywałam się w dal. Dostaliśmy pokój, przez okno którego widać było
okrągły, zamglony teraz ryneczek z fontanną oraz domy. Na granatowym niebie
pełnym majestatu i chłodu widniał srebrny księżyc, lecz jego blask nie potrafił
rozproszyć nienaturalnego mroku roztaczanego przez dementorów. Za dnia było ich
zaledwie kilku w całym Hogsmeade i patrolowali obrzeża wioski, natomiast po
rozpoczęciu godziny policyjnej ich liczba wzrosła co najmniej
dziesięciokrotnie. Nie widziałam za to Śmierciożerców, którzy również mieli tu
warty; musieli ulokować się w jednym z pubów – nie oszukujmy się, nikt nie jest
do przesady sumienny, a zwłaszcza Śmierciożercy.
Byłam teraz bardzo
szczęśliwa, lecz na bardzo dziwny, spokojny sposób. Mogłabym
tu spędzić wieczność – gwieździsta, chłodna noc, mroczny, ładny pokoik nad
Trzema Miotłami, cisza i Barty śpiący niedaleko mnie w łóżku. Oparłam policzek
o drewnianą framugę okna, a do mojej głowy wpadł pewien pomysł. I był on
genialny.
Claudia!
To ona mogła być na
fotografii Slughorna! Oczywiście – teraz ukazywała mi się jako dziewczynka z
maleńkimi, uroczymi usteczkami i złotymi lokami, ale w tym dziecięcym… „ciałku”
ewidentnie krył się umysł dojrzałej kobiety. Co takiego uczyniła za życia, że
po śmierci musiała tkwić w tej straszliwej powłoce?
- Czy ty zawsze
musisz myśleć o mnie w takich sytuacjach?
Ten pełen ironii szept
poznałabym zawsze i wszędzie.
- A ty zawsze pojawiasz się
wtedy, gdy o tobie myślę i koło się zamyka – stwierdziłam.
Zajmowała wysiedziany nieco,
lecz nadal elegancki fotel pokryty szmaragdowym, grubym brokatem. Jaśniała
nieco w mroku, lecz nie przypominała typowego ducha. Jej nieprzyzwoicie
wydekoltowana sukienka z błyszczącego adamaszku aż się cała mieniła od
krzykliwego szafiru i cekinów, buzia zaś świeciła swoim własnym światłem. Jej
zachwycające kreacje zawsze mnie intrygowały i ciekawiły. Nie była przecież
materialna i nie mogła się stroić. To znaczy… tak mi się wydawało, nigdy nie
odważyłam się jej dotknąć.
- To straszne, że znasz moje
myśli – dodałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie potrafiłabym jej okłamać.
- Dziewczyno, ja
jestem twoimi myślami, a ty wciąż obdarzasz mnie własną osobowością –
ten cynizm w jej delikatnym głosiku był nie do zniesienia.
- Nie sądzę, ja raczej nie
jestem aż tak wredna.
- Mylisz podstawowe
pojęcia. Ja wcale nie jestem wredna, raczej sarkastyczna i… może nieco zbyt
bezpośrednia. Doceń to, bo ja nigdy cię nie okłamię – odparła, a ja musiałam
się z nią zgodzić. Była tajemnicza, ale jeszcze nigdy mnie nie oszukała, jak
większość osób, którym zresztą ufam po dziś dzień.
- Pomyślałam sobie…
- Wiem –
przerwała mi łagodnie. – Ale to chyba jeszcze nie czas na tę wiedzę.
- Jak to? Przecież sama
znalazłam zdjęcia, rozmawiałam ze Slughornem…!
- To nic nie znaczy.
Wzruszyła ramionami,
uśmiechnęła się słodko, a sekundę później zniknęła. W pokoju znów zapanował
zwyczajny mrok. Nie ukrywam, zirytowała mnie i to poważnie, ale na chwilę
obecną nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam jej zmusić to przebywania tutaj.
Dlatego wróciłam do łóżka i przytuliłam się do pogrążonego we śnie Barty’ego.
Jego nagie plecy, choć nieco chłodne, pulsowały życiem, kiedy oparłam o nie
policzek. Zamknęłam oczy, aby jakoś zmusić się do snu, jednak wciąż rozmyślałam
nad tym: skoro Claudia była ową tajemniczą towarzyszką Riddle’a, co się z nią
stało i dlaczego nawiedza mnie jej odbicie?
~*~
Podzieliłam ten rozdział na
dwa krótsze z dwóch powodów: po pierwsze pod koniec zaczynam kompletnie nowy
wątek i chciałabym poświęcić mu trochę uwagi, a po drugie muszę się jeszcze
spakować, bo jutro jadę do Warszawy. Będziecie oglądać za tydzień Top Model?
Frozenka na żywo w TVN, hue hue hue xD A dedykacja dla Lily_Riddle,
słyszałam, że Ania Cię ubiegła i zrobiła listę na quidditchu ;> Z radością
mogę wkleić ten obrazek xD