6 stycznia 2013

Rozdział 326

Lucjusz Malfoy zjawił się w apartamencie następnego dnia, aby zabrać mnie do swojej posiadłości w Wielkiej Brytanii. Dostaliśmy się tam za pomocą kominka w mojej sypialni. Była ciekawa, ilu Śmierciożerców państwo Malfoyowie zaprosili na święta. Po cichu miałam nadzieję, że będzie wśród nich Barty. Mimo że spędziliśym upojną noc w Japonii, moja tęsknota za nim tylko się wzmogła.
Powitała mnie Narcyza ubrana we wspaniałą, błękitną szatę z delikatnego aksamitu, ze śnieżnobiałymi koronkami przyszytymi do kołnierza. Jej lekko pofalowane włosy koloru lnu splecione były w imponujący, długi warkocz, w płatkach uszu lśniły diamentowe kolczyki w kształcie pająków. Uściskała mnie przyjaźnie, uśmiechając się jak anioł, a ja poczułam się w tej właśnie chwili okropnie skrępowana. Znałam Lucjusza i wiedziałam, że nie zasługiwał na tak dobrą i cnotliwą żonę. Kochał ją, to prawda, lecz kiedy on był uwięziony (ale i bezpieczny) w Azkabanie, to ona musiała drżeć o swego syna i opiekować się domem. To przez niego po jej korytarzach i komnatach błąkali się groźni mordercy, tyrani i z pewnością na samym początku nie życzyła sobie ich obecności. Wiele poświęciła dla męża.
- Przybyłaś bardzo wcześnie, jeszcze przed obiadem - powiedziała, puszczając mnie. - Lucjusz zaniesie twoje rzeczy do pokoju.
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym uśmiechnęła się do mnie jeszcze przyjaźniej i zaprowadziła do salonu, gdzie podała kawę. Rozejrzałam się dookoła, ale nie było tu nikogo poza nami.
- Gdzie jest Draco? - zapytałam, sięgając po swoją filiżankę. Wątpiłam, by spędzał pierwszy dzień po powrocie ze szkoły w swojej komnacie.
- Och, Draco jeszcze śpi. Był wczoraj wieczorem z Sapphire na przyjęciu u jej rodziców - odparła, a przez jej wciąż młodą, jasną twarz przebiegł ledwo dostrzegalny cień. - To dobra dziewczyna, ale jednak niezbyt błyskotliwa i trochę prosta, brakuje jej tej szlachetności. Powiem szczerze, wolałam, kiedy...
Westchnęła ciężko i wysiorbała przez zaciśnięte wargi mały łyk kawy. Natychmiast zrozumiałam tę aluzję. Nie wiedzieć, czemu, ale zrobiło mi się nagle smutno. Być może dlatego, że naprawdę lubiłam Narcyzę i nie chciałam, aby było jej z mojego powodu przykro.
- Posłuchaj, ja nigdy nie byłam z nim szczęśliwa - mruknęłam, starając się nie odwracać wzroku od jej przygaszonych, jasnobłękitnych oczy, choć wiedziałam, że nie potrzebnie się odzywam. - Wiem, że wolałabyś, żebym to ja była z Draconem, ale...
- Jestem pewna, że on cię nadal kocha. Myślę, że chce o tobie zapomnieć, dlatego jest z Sapphire - przerwała mi. Nic jej na to nie odpowiedziałam, ale w sercu głośno zaprzeczyłam tym słowom. Młody Malfoy męczył się ze swoją obecną dziewczyną, to było widać. Wydawało mi się, że ona sama o tym wie, aczkolwiek nie oznaczało to, iż Draco czuł coś do mnie. Już dawno przestał mnie kochać. Dawno. Ale nigdy bym Narcyzie i Lucjuszowi tego nie powiedziała, bo natychmiast zrobiliby wszystko, aby to zmienić. Wcale nie zależało im na moim szczęściu, chcieli tylko odzyskać dawną pozycję oraz wybrać swemu synowi wysoko postawioną w społeczeństwie Śmierciożerców małżonkę.
Przygotowania do dzisiejszego przedsięwzięcia szły pełną parą. Mimo że Malfoyowie zostali pozbawieni jakieś pięć lat temu sługi w postaci skrzata domowego, Zgredka, czemu winny był, jeśli się nie mylę, Harry Potter, nie splugawili się pracą i tego dnia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że bardzo trudno było w tych czasach zdobyć godnego zaufania skrzata, zwłaszcza Śmierciożercom, więc Lucjusz zatrudnił do pomocy Glizdogona. Wyglądał naprawdę komicznie, wieszając ogromne, złote i srebrne bombki, łańcuchy, świeżo upieczone, aromatyczne pierniki w kształcie aniołków, dzwoneczki oraz prawdziwe świece na pachnącym, wysokim świerku w salonie, który został wykopany z rozległego, dzikiego ogrodu Malfoyów. Na szczycie świątecznego drzewka umieszczono prawdziwego, złotego elfa z delikatnymi skrzydełkami. Kiedy zaś nadszedł wieczór, zapalono maleńkie, cieniutkie świece, na które rzucono specjalne zaklęcie, aby nie gasły oraz nie podpaliły przypadkiem gałązek choinki. Jednak, pomijając groteskowego Glizdogona, wyglądała naprawdę pięknie.
W posiadłości Malfoyów do samego wieczora przebywałam tylko ja, Peter Pettigrew, Narcyza oraz Draco, który był łaskaw wstać tuż przed obiadem. Nie spodziewał się mnie tutaj o tak "wczesnej" porze, dlatego, kiedy ujrzałam go rozczochranego, odzianego w same, nieco przyciasne już gatki, wciąż zaspanego i przygarbionego, bardzo się speszył i spłonął szkarłatnym rumieńcem, wywołując mój śmiech. Nie chciałam na niego patrzeć, jego widok peszył mnie i żenował, więc odwróciłam głowę, nadal nie potrafiąc zapanować nad śmiechem.
- Sophie...! - udało mu się wykrztusić, a kątem oka zobaczyłam, jak Draco podskoczył w miejscu na przedostatnim stopniu marmurowych, wypucowanych schodów. - Nikt mi nie powiedział, że przyjedziesz tak szybko...
- Możesz mi wierzyć, ten widok nie jest dla mnie wymarzonym prezentem świątecznym - odparłam, za wszelką cenę starając się zachować powagę.
- Tak, lepiej pójdę się ubrać - stwierdził wspaniałomyślnie i pobiegł z powrotem na górę, chcąc to zrobić jak najszybciej. Kiedy zniknął na górze, spojrzałam przelotnie na miejsce, gdzie zniknął i wróciłam do salonu.
Muszę powiedzieć szczerze, że nieco obawiałam się kolacji wigilijnej, gdyż Glizdogon raczej nie potrafił gotować, natomiast umiejętności Narcyzy w tejże czynności również były wątpliwe. Jednak już po południu po całym zamku zaczęły roznosić się wspaniałe zapachy potraw, wydobywające się z kuchni na parterze.
Sapphire odwiedziła swojego ukochanego, zanim jeszcze zrobiło się ciemno, więc była jedną z pierwszych osób, które przybyły do apartamentu Malfoyów. Przywitała się ze mną krótko i raczej chłodno, po czym padła Draconowi w objęcia i oboje utonęli w głębiach pocałunku. Obserwowałam ich bez cienia emocji na twarzy oraz w sercu. Obecnie było mi obojętne, czy się spotykają, czy też nie. Sapphire nie była już moją przyjaciółką, bratnią duszą. Było mi z tego powodu przykro, aczkolwiek jeżeli zdradziła naszą przyjaźń, nigdy tak naprawdę jej na mnie nie zależało. Czasami myślałam sobie, że dla mojej i Darli znajomości było lepiej, że umarła, bo nie mogła mnie zdradzić, a później przeklinałam siebie w duchu, że ośmieliłam się tak pomyśleć, skalać pamięć o niej. Przecież minęło dopiero cztery lata od jej śmierci, a ja tak łatwo ją skreśliłam... Ale ona była zupełnie inna, niż Sapphire. Dobra i czysta, nigdy nie ośmieliłaby się dopuścić się niewierności wobec mnie czy Killer. Dla niej liczyły się zupełnie inne wartości, te same, które były ważne dla mnie. My zawsze byłyśmy bliżej. Po prostu kochałyśmy się tak, jakbyśmy nie miały nikogo poza sobą. A później tak łatwo o niej zapomniałam...
Cały dwór w mgnieniu oka został świątecznie przystrojony, zanim jeszcze przybyła Sapphire. Bajeczne, pachnące lasem wieńce przyodziane w złote łańcuchy, szkarłatne wstęgi oraz długie świece zdobiły teraz ściany, do ogromnych, kryształowych żyrandoli przytwierdzono girlandy wielkie, aczkolwiek subtelne gałązki jemioły z dojrzałymi kiściami perłowych owoców, wszędzie zaś panowała czerwień, złoto oraz głęboka, uspokajająca zieleń. Zwieńczeniem tych zachwycających dekoracji była wielka choinka stojąca w salonie. Nigdy przedtem nie gościłam w domu Lucjusza w Boże Narodzenie, zawsze spędzałam je albo w Hogwarcie, albo u rodziców, gdzie święta obchodzone były o wiele, wiele skromniej, dlatego te bajeczne, zapierające dech w piersiach dekoracje zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a widziałam w życiu przecież tak wiele... Do tego zaczęły się gromadzić w holu prawdziwe tłumy Śmierciożerców. Oczywiście najgłośniejszą postacią była Bellatriks, która stawiła się u siostry nieco spóźniona, krocząc pewnie pomiędzy odświętnie ubranymi Śmierciożercami, natomiast tuż za nią czaił się jak zwykle milczący Rudolf. Rabastan zjawił się już dawno i teraz szeptał coś poufnego na ucho Avery'emu. Barty'ego nigdzie nie było. Widzieliśmy się przecież wczorajszego ranka, jednak gdzieś w duszy miałam cichą nadzieję, iż spędzimy razem chociaż Wigilię. Było mi naprawdę obojętne, co to święto oznaczało. Chciałam po prostu spędzić trochę czasu z ukochanym oraz rodziną. Poczułam się nagle niesamowicie samotna, mimo że w tej chwili prowadziłam z Bellatriks rozmowę o niczym i uśmiechałam się radośnie.
Przybyło jeszcze dwóch spóźnionych. Mieli na głowach kaptury, jednak kiedy wkroczyli w krąg ciepłego, żółtego światłam prędko je opuścili, ukazując oblicza. Natychmiast poznałam Dołohowa oraz Bartemiusza, którzy natychmiast zamilkli, kiedy tylko podeszli bliżej zgromadzonych w holu. Wyrazy ich twarzy były podobne - z pewnością rozmawiali o czymś niezbyt radosnym. Ja jednak nie potrafiłam powstrzymać się przed podejściem do nich, tym samym pozostawiając Bellatriks i przerywając jej nużący monolog. Barty ujrzał mnie, kiedy tylko ruszyłam w ich kierunku. Przywołał na twarz uśmiech, który ewidentnie był nieco wymuszony i pochylił się nisko nad moją dłonią, aby ją ucałować. Był to uroczy gest, który zawsze w nim bardzo lubiłam. Czułam wtedy, że naprawdę mnie szanuje i za nic ma zasady, które stworzyła rubaszna, rozpasana młodzież. Kiedy zaś wyprostował się, wyraz jego twarzy nie był już tak sztuczny, jak na początku. Bez słowa chwycił mnie za ramię i poprowadził pomiędzy kobietami i mężczyznami, którzy jeszcze nie wkroczyli do salonu, w zacieniony początek korytarza. Przycisnął mnie do ściany i ujął moją twarz w dłonie, chwilę później poczułam, jak całuje moje usta. Pragnęłam tulić się do niego cały wieczór, wiedziałam jednak, że było to niemożliwe. Nasz związek nie był tak prosty i oczywisty, jak związek Dracona i Sapphire. Oni mogli wychodzić, dokąd tylko chcieli, okazywać sobie czułość w obecności innych ludzi, po prostu zachowywać się jak zwyczajna para zakochanych. My zaś musieliśmy milczeć.
Kiedy oderwaliśmy się od swoich ust, Barty odgarnął mi włosy z czoła, a jego oczy śmiały się tak, jak jeszcze nigdy nie śmiały się wargi.
- Kiedy dowiedziałem się, że tu będziesz, postanowiłem zmienić swoje plany na ten wieczór i odwiedzić Malfoyów - wyszeptał, a ten szept wydał mi się najpiękniejszą melodią. - Jednak zaraz po kolacji muszę odejść.
- Rozumiem - westchnęłam. Bardzo chciałam, żeby mój głos zabrzmiał wesoło i beztrosko, jednak nie potrafiłam zapanować nad lekkim jego drżeniem. A przecież byłam mistrzynią, gdy nim władałam. - Czarny Pan i te sprawy...
Uśmiechnęłam się może nieco zbyt słodko, niż planowałam. Jednak Barty zdawał sobie sprawę z tego, że mnie jest równie ciężko, jak jemu, więc nie powiedział już ani słowa na ten temat. Ot, chciał spędzić ze mną ten wigilijny wieczór, jak tego pragnęłam. A ja powinnam docenić to, co otrzymałam od losu.
- Gdybyś wierzyła, życzyłbym ci wesołych świąt - jego głos był jeszcze cichszy, niż przedtem.
- Ale ja wierzę - odparłam. - Tylko nie w tego boga, co ty.
Już prawie wszyscy zajęli miejsca przy stole w salonie, tylko niektóre osoby nie potrafiły się rozstać w holu, pogrążeni w niezwykle fascynującej konwersacji. Kiedy tylko wyszliśmy z cienia, ujrzałam twarz Sapphire znikającą za framugą otwartych na oścież drzwi do ogromnej komnaty, w której odbywało się święto. Byłam pewna, że zaledwie sekundę wcześniej szukała mnie wzrokiem. Postanowiłam jednak zignorować dziwne zachowanie Ślizgonki, wciąż jednak zastanawiając się, czy nie jest to czasami objaw jej zazdrości o Dracona. Ostatnio faktycznie zachowywała się dziwnie i, mimo że nie spędzałyśmy ze sobą tak dużo czasu, jak jeszcze rok temu, jednak nie potrzebowałam chodzić za nią krok w krok, aby znać jej uczucia. Zawsze była w moim cieniu, obie o tym wiedziałyśmy, a Ashley powiedziała mi jakiś czas temu, iż Draco podobał się jej, zanim jeszcze to ja zaczęłam się z nim spotykać, jednak Sapphire obawiała się mojej reakcji na tę wieść, byliśmy przecież z Draconem śmiertelnie skłóceni przez fakt, który dziś mógł nas połączyć.
Usiadłam obok Barty'ego na wyznaczonym miejscu. Z rozbawieniem ujrzałam maleńki, kremowy kartonik ze złotymi literami układającymi się w moje imię i nazwisko, stojący po środku płaskiego, pustego talerza. Każda osoba siedząca przy stole miała taką samą karteczkę, oznaczającą specjalne miejsce przy stole, które zapewne zależało od stopnia sympatii, którą poszczególne osoby darzyły siebie nawzajem. Mimo tej całej aury wyniosłości i klsy, która biła od każdego arystokraty, wszyscy posiadali uczucia dokładnie takie same, jak zwyczajni, szczerzy i prości ludzie. Oni również oceniali i byli oceniani.
- Mam tylko nadzieję, że nie będziemy się dzielić opłatkiem - mruknęłam do Barty'ego, zerkając na Narcyzę, która coś szeptała do ucha swego męża. - Uważam, że to niezwykle sztuczne. Te wszystkie fałszywe uśmieszki, życzenia... jeszcze tego by tu brakowało.
Barty zaśmiał się cicho, słysząc moje słowa.
- Może cię to zaskoczy, a może nie, ale większość Śmierciożerców nie wierzy w coś tak "prymitywnego" jak Bóg - odparł, również patrząc na Lucjusza i Narcyzę. - Uważają to za słabość.
Moje obawy szybko jednak zostały rozwiane, ponieważ płaskie talerzyki z karteczkami znikły, a na ich miejscach zaczęły pojawiać się głębokie, porcelanowe, kremowe talerze wypełnione czerwonym barszczem z uszkami. Nie miałam pojęcia, dlaczego praktykowano tutaj polskie zwyczaje, aczkolwiek wywołało to u mnie miłe ciepło w sercu. Nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć, ale Polska zaczynała znaczyć dla mnie coś więcej, była dla mnie swego rodzaju... Ojczyzną, jednak nie mogła zapełnić w mojej duszy całej pustki, którą czułam po utracie Francji. Bo... tak, utraciłam ją na wieki, tak powiedział Czarny Pan. Nigdy nie będę mogła tam wyjechać, a najlepsze jest to, że nie raczono wyjaśnić mi, dlaczego.
Kolacja była faktycznie wspaniała, a atmosfera podniosła. To fakt, byliśmy Śmierciożercami, ale nie znaczyło to, że nie potrafiliśmy w podniosły sposób świętować ważnej uroczystości. Byliśmy ludźmi, czuliśmy i także potrafiliśmy kochać. Cierpieliśmy, nasze serce można było złamać tak samo łatwo, jak serce zwyczajnego człowieka, a może nawet i łatwiej, bo pod twardą skorupą wyniosłości kryło się tak delikatne wnętrze, że nikt nigdy tego by się nie spodziewał.
Sapphire wpatrzona była w Dracona. Czułam jej wielką miłość do niego aż tutaj, ale za każdym razem, kiedy zdawałam sobie sprawę z tego, że on jej nie kocha... było mi jej wtedy okropnie żal. Nie istnieje nic gorszego jak nieodwzajemnione uczucie i dawanie komuś nadziei, która wcześniej czy później zostanie brutalnie zgaszona. Dlatego tak bardzo byłam szczęśliwa, że mam Barty'ego. On nigdy nie zraniłby mnie oszustwem, nigdy byłby ze mną, nie kochając mnie. Przesunęłam lekko rękę po blacie stołu, powoli i niepozornie, aby w końcu uchwycić dyskretnie dłoń Croucha, pogładzić delikatnie paznokciem wielki, złoty pierścień na jego najmniejszym palcu. Barty odzajemnił uścisk i uśmiechnął się podognie, a ciepły blask świec zaigrało na jego twarzy. Panował tu przyjemny półmrok, najwięcej światła zaś dawał ogień buzujący w kominku, pochłaniając żarłocznie pocięte równo bierwiona i gałęzie.
- Miło widzieć, że coś jesz - odezwał się po chwili Barty, a jego głos był cichy jak trzask płomieni. - Wydajesz się być wtedy... bardziej ludzka.
- Dziękuję, potraktuję to jako komplement.
Przyłapałam się, że zerkam od czasu do czasu na Barty'ego i podziwiam jego niesamowitą urodę i aurę dobroci bijącą z jego duszy. Było to zaskakujące i nieprawdopodobne, ponieważ doskonale wiedziałam, czym się zajmował. Był Śmierciożercą, mordował i torturował ludzi każdego dnia, z zimną krwią rozdzielał całe rodziny, raniąc ich nie tylko na ciele, ale przede wszystkim na duchu. Dzieciom odbierał matki i ojców, niewiastom - mężów. Ale mimo tych wszystkich okropności, które popełniał, był dobry i czysty, niczym anioł. Wziął ze stołu dużą, purpurową kartę i zamówił jeszcze trochę białego wina. Jego kieliszek błyskawicznie napełnił się schłodzonym, słodko pachnącym alkoholem. Kiedy upił trochę, odwrócił lekko głowę w moim kierunku i uniósł kartę, aby zasłonić nią swoją twarz. Dał znak ręką, abym się zbliżyła. Kiedym to uczyniłam, druga dłoń zacisnęła się na moich czarnych włosach tuż przy tyle głowy, a usta spoczęły na chwilę na moich. Były gorące i miękkie, a on sam smakował jak słodkie, białe wino, które dopiero co wypił. Kiedy oderwał się ode mnie, zaśmiał się tak cicho, jak tylko potrafił i odsunął kartę.
- Jesteś wciąż taka nienasycona - rzekł, ledwo poruszając wargami, a jego mlecznobiałe policzki pokrył prawie niezauważalny rumieniec. Dodał, odwracając wzrok: - A ja nie mam pojęcia, jak cię zadowolić.
- Dlaczego miałbyś cokolwiek zmieniać? - zapytałam, zdając sobie sprawę z tego, że temat naszej rozmowy zabrnął nieco zbyt daleko. Nie byliśmy przecież sami, a przysiszone głosy, którymi mówiliśmy, wciąż były głosami słyszalnymi dla pozostałych. - Jest lepiej, niż mogłam się tego spodziewać. Barty, wolę twoje towarzystwo, niż towarzystwo Nieśmiertelnych, mimo że jesteś tylko człowiekiem. Kocham cię.
Bartemiusz przesunął z czułością kilkakrotnie dłoń po moim policzku, znów śmiejąc się cicho, po czym kontynuował spożywanie świątecznej kolacji. Ja już dawno nasyciłam głód, więc oddałam się obserwacji zgromadzonych w nieziemsko udekorowanym salonie gościom. Narcyza i Lucjusz jako pan i pani domu siedzieli u szczytu stołu, jednak nie na miejscu zajmowanym zazwyczaj przez Lorda Voldemorta, tuż przed kominkiem, lecz po przeciwnej stronie. Oboje promieniowali szczęściem, lecz od razu można było poznać, iż ów nastrój jest tylko chwilowy. Bardzo narazili się Czarnemu Panu, oj, bardzo. Lucjusz powinien cieszyć się, że jeszcze żyje. Gdyby w przeszłości nie uczynił tyle dla swego pana, z pewnością wąchałby już kwiatki od spodu, jego rodzina również. I na nic zdałyby się moje prośby i błagania, jeśli Voldemort chce kogoś uśmiercić, bez wątpienia uczyni to. Nie zna autorytetów ani bogów. On sam dla siebie jest Stwórcą.
Zauważyłam, że Rabastan co jakiś czas zerka na Bartemiusza. Wydało mi się to nieco dziwne, gdyż nie można było uznać tego za naturalne, no i tego dnia nie przyszli razem do domu Malfoyów. Zaciekawiło mnie to, ponieważ już od dawna zdawało mi się, że Barty i Rabastan znają się dobrze, zanim jeszcze spotkałam Croucha. A przecież on sam tak naprawdę został Śmierciożercą, kiedy Glizdogon odnalazł Czarnego Pana. Pamiętam, jak go poznałam, oczywiście jeszcze przed tym krótkim momentem w Azkabanie, podczas którego nawet nie wiedziałam, kim on jest. Byłam wtedy jeszcze małym dzieckiem, bardzo dziwnym i wywołującym niepokój w duszach rodziców. Dlatego ojciec zabrał mnie do tego przerażającego miejsca. Nie do końca znałam motyw tego działania, jednak ta wizyta nie wywołała we mnie strasznych uczuć, wręcz przeciwnie. Tam poznałam Syriusza. Tak bardzo chciałam, żeby był teraz ze mną... wojna podzieliła nas. Te dwie bratnie dusze, które potrafiły odnaleźć się w mrokach codzienności. Lecz teraz nasze losy zostały podzielone, nie byliśmy już tak blisko, jak dawniej, aczkolwiek zawsze będę mu wdzięczna za zrozumienie. Tylko on potrafił zaakceptować całkowicie mój wybór. Nie miałam pewności, że gdybym wybrała Dumbledore'a, ktokolwiek ze strony Śmierciożerców zachowałby się tak, jak on. Był moim aniołem i strażnikiem, wstawiał się za mną nie tylko u swoich sojuszników, ale i rodziców, kiedy próbowali wyrzucić z serca miłość do mnie. Teraz, kiedy wszystko było już jasne, zdałam sobie sprawę, że mój wybór tak naprawdę nie miał znaczenia, moja sytuacja była podła i mimo przewagi Czarnego Pana. Gdybym wybrała Zakon Feniksa, zapewne musiałabym się teraz ukrywać, ale czy w obecnej chwili nie robię tego? Nie mogę spędzić świąt z rodziną, nie mogę odwiedzić ukochanej Ojczyzny, wypowiedzieć swojego zdania nawet w gronie najbardziej zaufanych... a przede wszystkim utraciłam przyjaciół. Oni wszyscy pałali do mnie szczerą i czystą nienawiścią, którą wywołał właśnie mój wybór. Tak naprawdę nie byłam im nic winna, nie skrzywdziłam ich, jednak gdzieś w sercu czułam, że zdrada, której się dopuściłam, była dla nich o stokroć bardziej niemiła, niż gdybym dokonała morderstwa. Nienawidzili Śmierciożerców, a na mnie się zawiedli.
Kolacja zakończyła się gdzieś około północy. Niektórzy trochę zbyt dużo wypili i teraz śpiewali kolędy, obejmując się ramionami i kiwając nad pustymi już talerzami. Narcyza wyglądała na nieco zniesmaczoną tym widokiem, lecz największe obrzydzenie czuła, gdy Lucjusz również troszkę sobie pofolgował i rozmawiał nieco bełkotliwą angielszczyzną z równie pijanym Rudolfem. Draco był zachwycony, czego nie można było powiedzieć o Sapphire. Siedziała sztywno wyprostowana i modliła się nad zimnymi kartoflami z cebulką i sałatką z marchewki i zielonego groszku. Ja puściłam mimo oczu fakt, iż Barty również był już nieco podchmielony. Uważałam to za ludzką rzecz, zwłaszcza, że Crouch należał do osób, które mimo upojenia alkoholowego potrafiły nad sobą panować. Być może obraziłby się na mnie, gdybym mu to powiedziała, ale mimo wszystko pod względem siły był bardzo podobny do swego ojca. Miał wielki hart ducha, potrafił bronić swoich przekonań i nigdy by ich nie zdradził.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, a trzeźwa i nieco surowa tego wieczora Narcyza żegnała ich przy drzwiach i uśmiechała się chłodno. Barty również musiał opuścić jej dom, ale starał się to jak najbardziej opóźnić. W końcu jednak wstał od stołu i odwrócił się do mnie. Uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy.
- Niedługo się zobaczymy - te słowa powiedział tak, jakbyśmy rozstawali się na jakiś okropnie długi okres czasu, a przecież za niespełna tydzień miałam na nowo znaleźć się w Hogwarcie, dokąd on teraz zmierzał.
Pochylił się, pocałował lekko mój policzek i przytulił mnie na pożegnanie. Przycisnęłam głowę do jego piersi, ponieważ wyżej nie mogłam dosięgnąć. Poczułam, jak wplata w moje włosy swoje smukłe palce.
- Już nie mogę się doczekać.
~*~

Miałam dodać wczoraj, ale nie zdążyłam do końca napisać. Wciąż proszę o pozostawianie linków do Waszych blogów w komentarzach.
No cóż, mam Wam do powiedzenia to, że jutro wyjeżdżam. Byłoby prawdziwym świństwem, gdybym nie powiedziała, gdzie. Mianowicie dostałam się do programu Top Model i teraz jadę. Jesteście dla mnie bardzo ważni, więc postanowiłam Was o tym poinformować. Ale proszę, o nic nie pytajcie. Nie mam pojęcia, kiedy wrócę, ale kiedy już to uczynię, natychmiast coś opublikuję.