Tego wieczora szykowała
się impreza. Zwycięstwo naszej drużyny to idealny powód, aby świętować. Dlatego
wysłaliśmy dwójkę trzecioklasistów do kuchni po piwo kremowe i słodycze. Byłam
jak w euforii. Nie myślałam, że zwycięstwo w tym meczu quidditcha przyniesie mi
taką radość. Siedziałam ze Spirydionem i rozmawiałam z nim z wypiekami na
twarzy o szansach Ślizgonów na zdobycie Pucharu.
- Ale teraz będziesz musiała częściej robić treningi - rzekł.
- Wydaje mi się, że od teraz będziemy mieli innego kapitana drużyny -
mruknęłam, a na moich ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Co? Dlaczego?
Zdjęłam z szaty na piersi błyszczącą odznakę i podsunęłam ją młodszemu
bratu.
- Ja nie mam do tego dość siły. A ty będziesz idealnym kapitanem -
dodałam.
- Jestem za młody, ani Slughorn, ani nawet Snape nie zgodzą się na
to...
- Sopkojnie, jutro to z nimi załatwię. Zrób to dla mnie i zdejmij ze
mnie to brzemię.
Spirydion zawahał się. Widząc jednak moje zachęcające spojrzenie i
przyjazny uśmiech, w końcu wziął ode mnie odznakę i schował ją do kieszeni
szaty. Pochyliłam się w jego stronę, aby go przytulić. Poczułam ogromną ulgę.
Będę nadal grała. Spirydion świetnie lata, jest młody... będzie doskonałym
kapitanem dla naszej drużyny.
Chwilę później podeszła do nas Sapphire. Nie widziałam jej od meczu,
dlatego terz widok jej poważnej miny trochę zbił mnie z tropu. Patrzyła na mnie
z lekko uniesionymi brwiami, dopóki nie zapytałam:
- Co się stało?
- Nie, nic takiego - odparła z nieco przesadnym roztargnieniem,
siadając naprzeciwk mnie w fotelu i wzdychając ostentacyjnie. - Po prostu
trochę mnie zaniepokoiło to, co Draco zrobił po meczu.
Uśmiechnęłam się z ulgą, kiedy dowiedziałam się, że Sapphire tylko tym
się tak przejęła. Wymieniłam z bratem rozbawione, znaczące spojrzenia, a ja
odpowiedziałam:
- Jesteśmy z Draconem przyjaciółmi, nie wiem, o co ci chodzi. Nie masz
powodów do zazdrości, przynajmniej, jeżeli chodzi o mnie.
Dopiero sekundę po tych słowach zdałam sobie sprawę, jaki błąd
popełniłam. Sapphire drgnęła lekko, a twarz jej się wydłużyła.
- Co masz na myśli? - spytała spokojnie, lecz w jej głosie dosłyszałam
nutkę niepokoju i groźby zarazem. Wzruszyłam ramionami, mówiąc:
- Tylko to, że nie spędzam z nim dużo czasu i nie mogę udzielić ci
informacji o nim, bo ich nie mam.
Trochę uspokoiłam tym przyjaciółkę, tak mi się przynajmniej wydawało.
Kilka chwil później dołączył do nas Draco. Wyglądał na nieco skołowanego i
przygaszonego, jakby Sapphire zrobiła mu niedawno awanturę. Nie mówiąc ani
słowa, usiadł potulnie na podłokietniku fotela, w którym siedziała jego
dziewczyna. Znów wymieniłam z młodszym bratem spojrzenia, po czym zwróciłam się
do Malfoya:
- Poznaj naszego nowego kapitana drużyny.
Spirydion wypiął pierś z udawaną, groteskową dumą, Ślizgon natomiast
uniósł brwi i wytrzeszczył na niego oczy.
- Jest za młody! Snape nigdy się nie zgodzi! - zawołał, wciąż bardzo
zaskoczony. - To nie znaczy, że jest słym graczem, ale... dlaczego ty nie
jesteś już naszym kapitanem?
- Chyba nie jestem stworzona do dowodzenia zespołem - odparłam,
wzruszając ramionami.
Tak, jak obiecałam,
następnego dnia udałam się do gabinetu dyrektora, aby porozmawiać ze Snape'em.
Miałam nadzieję, że go tam zastanę. Wypowiedziałam hasło, wspięłam się po
krętych schodkach i zapukałam, po czym zajrzałam do gabinetu. Severus Snape
siedział za biurkiem i pisał coś bardzo szybko po pergaminie. Gdy usłyszał
skrzypnięcie drzwi, poderwał głowę.
- Sophie, coś się stało? - zapytał. - Siadaj. Gratuluję wczorajszej
wygranej.
- Dziękuję, właśnie o tym chciałam porozmawiać.
Usiadłam na krześle przed biurkiem dyrektora, nie spuszczając wzroku z
portretu Albusa Dumbledore'a. Czułam się dziwnie, kiedy o nim myślałam. Niby
nienawidziłam go, lecz Hogwart i w ogóle świat czarodziejów bez niego nie był
już taki sam.
- Trochę męczy mnie bycie kapitanem w mojej drużynie - wyznałam, teraz
już trochę zaniepokojona. - Nie nadaję się do tego, a nasza ddrużyna musi być
najlepsza. Dlatego oddałam odznakę Spirydionowi. On będzieidealnym kapitanem.
Snape postukał szybko palcem w blat biurka, najwyraźniej myśląc
usilnie. W końcu odetchnął głęboko i uniósł lekko brwi. Wyglądał na troszkę
zdezorientowanego, ale i rozbawionego. Kąciki ust mu zadrgały.
- No cóż, jeżeli naprawdę nie chcesz być już kapitanem drużyny... -
mruknął, wciąz nie podnosząc wzroku. - Ale czy Spirydion nie jest zbyt młody?
No nie wiem, Sophie, to chyba nie jest dobry pomysł.
- Spirydion da radę, jest
genialnym graczem, wszyscy go uwielbiają - powiedziałam z naciskiem, a w moich
oczach zapłonęła determinacja. - Gdyby miał jakieś wątpliwości, to bym nie
zaproponowała mu tego. Potrzebuję tylko twojej zgody, profesorze.
Snape znowu westchnął i sięgnął po czysty arkusz pergaminu, zerkając
na mnie. Z ulgą patrzyłam, jak pisze zgodę na zmianę kapitana drużyny
Ślizgonów. Zwinął kartkę w wąski rulonik i zapieczętował ją zaklęciem.
- Zanieś to profesorowi Slughornowi - rzekł i podał mi zgodę. Z
promiennym uśmiechem na ustach porwałam ją i dygnęłam lekko w ramach
podziękowania.
Błyskawicznie opuściłam gabinet dyrektora i natychmiast udałam się na
spotkanie z opiekunem Domu Węża. Miałam nadzieję, że profesor Slughorn będzie w
swoim pokoju. Nie za bardzo go lubiłam. Oczywiście, obecny nauczyciel eliksirów
był miłym, przyjacielskim człowiekiem, lecz uważałam, że do Snape'a się nie
umywał. Zapukałam w nieheblowane drzwi i skrzyżowałam ręce na piersiach. Minęło
trochę czasu, zanim dobiegły mnie kroki pochodzące z wnętrza gabinetu, ale w
końcu profesor Horacy otworzył mi drzwi.
- Mam coś dla pana, to wiadomość od Snape'a - przemówiłam, zanim
nauczyciel zdążył zadać mi jakiekolwiek pytanie. Wziął ode mnie maleńki rulonik
i rozwinął go. Wiadomość nie była długa, więc profesor Slughorn szybko podniósł
wzrok i spojrzał na mnie.
- Jeżeli to twoja decyzja, powinniśmy to zaakecptować - westchnął. -
Możesz zanieść bratu pogodną wiadomość. Chociaż... poczekaj chwilę. Organizuję
jutro małe spotkanko Klubu Ślimaka, może zechcesz wpaść? Jutro o
dziewiętnastej. Zabierz ze sobą brata.
Uśmiechnęłam się do profesora.
- Bardzo chętnie. Dowidzenia.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku dormitorium Ślizgonów. Chciałam
jak najszybciej przekazać Spirydionowi decyzję Snape'a oraz zaproszenie od
Slughorna. Przeszłam przez hol i natychmias odnalazłam brata siedzącego przed
kominkiem wraz z grupą swoich rówieśników. Podeszłam do niego i usiadłam w
jednym z foteli.
- Gratuluję, kapitanie - zwróciłam się do Spirydiona z szerokim
uśmiechem na ustach. - Do tego profesor Slughorn zaprasza nas na imprezę jutro
o dziewiętnastej.
Spirydion natychmiast ustalił termin kolejnego treningu na godzinę
jedenastą w najbliższą sobotę, a ja w końcu poczułam pełnię szczęścia, gdyż
zrobiłam coś dobrego dla innych.
*
Na spotkanie w Klubie
Ślimaka przyszły te same osoby, co w tamtym roku. Poza dwoma. Nie było
Harry'ego i Hermiony. Do tego przybyły jeszcze dwie dziewczyny, których w ogóle
nie znałam, ale należały chyba do Ravenclawu. Ginny Weasley nie spojrzała na
mnie ani razu, natomiast Luna którą Slughorn zaczął zapraszać od początku tego
roku) natychmiast do mnie podeszła, aby ze mną porozmawiać. Wyładniała, lecz
wciąż była tą uroczą dziwaczką, którą poznałam dwa lata temu.
- Nie mam pojęcia, dlaczego profesor Slughorn zaprasza mnie na te
przyjęcia - powiedziała, kiedy siedziałyśmy we dwie na niskich pufach, pijąc
kawę. Nauczyciel eliksirów właśnie przesłuchiwał Spirydiona; zapewne chciał
porozmawiać z nim na temat quidditcha.
- Dlatego, że tyle zrobiliście... ty i Neville jako jedyni byliście w
stanie poświęcić się dla innych. No i twój tata prowadzi pismo, które mówi całą
prawdę. Poza tym uważam, że Slughor chce zrehabilitować się w swoich oczach.
Ale Luna już mnie nie słuchała. Spojrzenie jej wielkich, bladych jak
dwa księżyce tęczówek skierowane było na rudowłosą, piegowatą dziewczynę. Ginny
stała w kącie, odwrócona do nas plecami, lecz teraz zerknęła przez ramię i
napotkała wzrok Luny, która pomachała jej radośnie i gestem dała znak, by do
nas podeszła.
- Nie, proszę, nie wołaj jej, Ginny jest chyba na mnie obrażona -
mruknęłam, starając się nie poruszać ustami.
Z opresji uratował mnie profesor Slughorn, który, jak zresztą na
każdym spotkaniu Klubu Ślimaka, zaczął wspominać głośno stare dzieje i
opowiadać o swoich dawnych, teraz już bardzo sławnych uczniach i uczennicach.
Tym razem miał ze sobą ogromny, stary, oprawiony w brązową, nieco już
zmatowiałą skórę. Zaczął kartkować sztywne, czarne strony w poszukiwaniu
pożądanych fotografii. Podeszłam do nauczyciela i usiadłam obok młodszego
brata, tuż za Slughornem, aby lepiej widzieć. Teraz Ginny siedziała na moim
dawnym miejscu i szeptała coś Lunie do ucha, patrząc w sufit.
- Ta fotografia została zrobiona siedem lat temu, na Mistrzostwach
Krajowych w Quidditcha, widzicie, jestem tu z Gwenog Jones, którą poznaliście w
tamtym roku. Rozmawiałem z nią i zgodziłaby się przyjść, gdyby... gdyby nie
obecna sytuacja... - ostatnie słowa wypowiedział o wiele ciszej i jakby się
zmieszał, bo na chwilę spuścił wzrok. - No. To zdjęcie zaś...
Ale ja nie patrzyłam już na słynną Gwenog Jones, tylko wpatrywałam się
szeroko otwartymi oczami w niepozorną fotografię przedstawiającą profesora
Slughorna z jakimiś elegancko ubranymi kobietami (jedna z nich trzymała w
dłoniach skrzypce, druga flet). Jednak moją uwagę nie przykłuły postacie
pierwszoplanowe, lecz dwie, z pozoru zwyczajne, bezimienne.
- Panie profesorze - przerwałam mu martwym głosem, a on wzdrygnął się
lekko, kiedy zorientował się, że zaglądam mu przez ramię. - Może mi pan pokazać
to zdjęcie?
Spojrzał na fotografię, którą mu wskazałam i zaśmiał się tubalnie.
Pulchnymi palcami wydobył ruchomy, czarno-biały kartonik zza zakładek, mówiąc:
- Aaach! To bal siódmych klas, jestem tutaj z członkiniami bardzo
eleganckiego zespołu Czar Nocy. Będący wtedy dyrektorem profesor Dippet wydał
naprawdę sporo złota, aby wynająć je na tamten wieczór...
Chyba bezwiednie wręczył mi fotografię, a sam zaczął snuć długą
opowieść o tym, jak to znał wcześniej wokalistkę Czaru Nocy i że to dzięki
niemu Armando Dippet miał szansę na ściągnięcie ich na ów bal. Ale ja go nie
słuchałam. Wpatrywałam się w dwie niepozorne, lecz wyraźnie widoczne postacie.
Przystojnego, ciemnowłosego Ślizgona i towarzyszącą mu kobietę. Miała kręcone,
ciemno blond lub rude włosy, ubrana była w prostą, elegancką szatę wejściową i
rozmawiała z owym chłopcem. Bez wątpienia była od niego starsza, lecz
maksymalnie o rok. A może mi się tylko tak wydawało? Była bardzo chuda, ale też
i całkiem ładna, a w twarzy miała coś takiego... jakbym już ją kiedyś widziała.
Chyba na jakiejś fotografii. Za to owym przystojnym Ślizgonem był bez wątpienia
Tom Riddle. Lecz wyraz jego twarzy, ten triumfalny, aczkolwiek radosny
uśmiech... To wszystko nie pasowało!
Do końca przyjęcia u
Slughorna byłam zafrasowana i jakoś dziwnie nieswoja. Z niecierpliwością
oczekiwałam na koniec spotkania, musiałam zostać z profesorem sam na sam, aby
zadać mu kilka pytań. Ludzie powoli rozchodzili się, aby zdążyć przed godziną
policyjną, jak to nazywał Amycus Carrow. Kazałam Spirydionowi wrócić do
dormitorium, sama zaś podeszłam do nauczyciela, który krzątał się przy stole i
zapytałam:
- Panie profesorze, mogę zadać panu kilka pytań?
Slughorn wzdrygnął się lekko i odwrócił, a na jego twarzy pojawił się
niepokój.
- Tylko nie mów, proszę, że chcesz zapytać o horkruksy, bo naprawdę...
- Nie, nie. Tylko o to zdjęcie z balu.
Twarz mu się rozluźniła, a sam profesor musiał w duchu odetchnąć. Z o
wiele bardziej zadowoloną miną sięgnął po leżący na jednej z puf album i
odnalazł pożądaną stronę. Wzięłam od niego fotografię; czarownice z zespołu
Czar Nocy machały do mnie radośnie, a sam Horacy wypinał dumnie pierś, jakby
sam nie mógł uwierzyć, że znajduje się w otoczeniu tak pięknych dam.
- Panie profesorze, czy ma pan więcej zdjęć z tego balu? - zapytałam,
spokojnie, ale w żołądku ściskało mnie z niepokoju.
- Pewnie tak, zaraz ci poszukam - zaczął powoli przewracać strony,
uważnie przyglądając się każdej fotografii. Kiedy przejrzał cały album,
wyciągnął z niego jeszcze trzy zdjęcia i wręczył mi je. Na pierwszej widniał
Armando Dippet oraz młodszy Albus Dumbledore na tle zamku, na drugiej Slughorn
w swojej wspaniałej, wyściowej szacie oraz dwaj mężczyźni w średnim wieku
(musieli być zapewne pracownikami Ministerstwa Magii), na ostatnim zaś - tłum
doskonale bawiących się uczniów. Błyskawicznie odnalazłam Riddle'a, stojącego
gdzieś w prawym, dolnym rogu zdjęcia. Nie przywidziało mi się to, towarzyszyła
mu ta sama tajemnicza czarownica.
- Profesorze, czy to jest Tom Riddle? - zapytałam cicho, wręczając mu
ruchome zdjęcie. Reakcja Slughorna była natychmiastowa. Zwykle rumiana, pełna
twarz poszarzała i wydłużyła się, jego sumiaste wąsy nastroszyły się, a małe
oczka wytrzeszczyło przerażenie.
- T-Tom Riddle? - ledwo przeszło mu przez gardło. - Jakim cudem?
Przecież usunąłem wszystkie...
- To ma pan ich więcej? - przerwałam mu, a w moim żołądku coś się
przewróciło. - Proszę mi powiedzieć, co to za kobieta?
Slughorn zmrużył oczy, aby lepiej widzieć. Na jego czole pojawiła się
pozioma, głęboka zmarszczka.
- Nie widzę dokładnie... na bal siódmych klas każdy ubierał się jak
najpiękniej, przyprowadzał partnera lub partnerkę... ale z tego, co widzę, to
chyba jedna z uczennic mojego domu - rzekł w końcu.
- To pan nie znał wszystkich swoich uczniów? - zdziwiałam się, a moje
brwi powędrowały ku górze.
- Tylko tych, których uczyłem krócej.
- Czy mogłabym... mogłabym to od pana pożyczyć? - spytałam, wyciągając
różdżkę. Kiedy Horacy skinął głową, wycelowałam nią w fotografię, a ona
powieliła się. Oddałam nauczycielowi oryginał, a kopię złożyłam na pół i
schowałam do kieszeni. - Dziękuję, bardzo mi pan pomógł. Dowidzenia.
Pożegnałam się z profesorem Slughornem i opuściłam jego gabinet. Moje
chwilowe beztroskie życie w tej szkole zamąciły znowu sekrety Czarnego Pana.
Nie dopuszczałam do sobie tej myśli, ale obawiałam się, że towarzyszką Riddle'a
mogła być... moja matka. Oczywiście, teraz się nienawidzili. Ale dawno temu być
może lubili się, a może nawet... kochali? Może mieli razem romans, a później coś
się między nimi zdarzyło i znienawidzili się. A jeśli... nie. Wyobraźnia mnie
ponosi. Kiedy będę miała możliwość, porozmawiam z wujem na ten temat, ale na
razie będę musiała nauczyć się żyć ze świadomością, że moją matkę mogło łączyć
coś z Voldemortem. Być może dlatego tak bardzo chciała się mnie pozbyć. Ze
skrytej zazdrości; przecież mnie i jej brata łączyło silne uczucie.
Nie powiedziałam
Spirydionowi, dlaczego zostałam nieco dłużej w gabinecie Slughorna. Zdjęcie
trzymałam cały czas przy sobie, na wszelki wypadek, gdyby Czarny Pan wezwał
mnie do siebie.
Pierwszy trening przeprowadzony przez mojego młodszego brata okazał się
prawdziwym sukcesem. Spirydion bardzo nadawał się na kapitana drużyny, jak mało
kto. Nawet Draco powiedział mi, że dobrze wybrałam. Pierwszy raz od zostania
kapitanem drużyny Ślizgonów poczułam się maksymalnie szczęśliwa, latając. Nie
musiałam martwić się o resztę drużyny i ich grę, ponieważ to było teraz na
głowie Spirydiona. Kiedy skończyliśmy trening, ten pochwalił nas i kazał udać
się do szatni.
Wróciliśmy do Wielkiej Sali na obiad. Byłam głodna jak wilk, dlatego
natychmiast usiadłam obok Sapphire przy stole Ślizgonów i nałożyłam sobie na
talerz po trochu wszystkiego, co miałam pod ręką. Moja uwaga skierowana była
tylko i wyłącznie na tłuczone ziemniaki, pieczoną rybę w sosie pieczarkowym
oraz sałatkę z tartej marchewki, dlatego nie widziałam tego, co działo się na
sali. Sapphire uderzyła mnie lekko łokciem w ramię i wskazała na coś palcem. Na
jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
- Spójrz, jakie to urocze - westchnęła, mrugając nieco szybciej niż
zwykle. Podniosłam głowę z ustami pełnymi tłuczonych ziemniaków. Niedaleko
stołu Krukonów stała para młodych osób. Jedną z nich był Spirydion, drugą zaś -
jakaś dziewczyna. Miała ładną, okrągłą twarz, rumiane policzki oraz długie do
ramion, proste, blond włosy. Ubrana była w czarną szatę szkolną, do tego miała
niebieski krawat, trzymała mojego brata za ramię; chyba była Krukonką oraz
rówieśnicą moejgo brata. Wyglądali na bardzo bliskich znajomych, a może nawet
na parę. Przełknęłam to, co miałam w ustach i mruknęłam do Sapphire, również
uśmiechając się:
- Tak szybko dorastają... Jeszcze wczoraj był moim małym braciszkiem,
a dziś ma już dziewczynę.
Przez kilka minut obserwowałyśmy Spirydiona rozmawiającego z Krukonką.
Nie za bardzo podobało mi się, że jego dziewczyną jest osoba zapewne przeciwna
Czarnemu Panu, do tego jeszcze z Ravenclawu, ale mój brat był jeszcze młody,
mógł mieć jeszcze wiele dziewczyn. W przyszłości Lord Voldemort pewnie
zaaranżuje ślub swojego siostrzeńca z jakąś odpowiednią dla niego czarownicą
czystej krwi, o określonych poglądach, być może nawet ze Śmierciożercą.
Dziewczyna objęła Spirydiona i cmoknęła go w policzek. Jej prawa dłoń
zacisnęła się na jego lewym przedramieniu, które Ślizgon szybko wycofał. Nie
słyszałam tego, co mówili, ale po minie Krukoni poznałam, że ta zdała sobie
sprawę, co jest spowodowane jego gwałtownym zachowaniem. Jej oczy rozszerzyły
się, a ona spojrzała na siedzącego przy stole nauczycielskim Snape'a; coś chyba
zrozumiała, bo pobiegła w stronę swoich przyjaciółek, pozostawiając mojego
młodszego brata pośrodku Wielkiej Sali. Nie byłam do końca pewna, czy
dziewczyna domyśliła się prawdy, ale przecież należała do Ravenclawu, a tam nie
trafiają idioci.
- Co się stało? - zapytałam, kiedy Spirydion usiadł obok mnie. Miał
minę niesprawiedliwie obitego psa.
- Widziałaś - mruknął, nie patrząc na mnie. - Powiedziała, że nie
godziła się na bycie z kimś takim jak Snape... że wie, jaką mam siostrę i kim
jestem.
- Nie przejmuj się, nie jest ciebie warta - odparłam pocieszającym
tonem. - Kiedyś znajdziesz kogoś, kto zaakceptuje cię takiego, jaki jesteś.
Może kiedyś będę miała córkę, z którą będziesz miał tak dobre stosunki, jak ja
z naszym wujem... Nie będę miała nic przeciwko, możesz mi wierzyć.
Zaśmiałam się cicho na widok jego miny, ujęłam jego twarz w obie
dłonie i ucałowałam go w policzek. Mimo że zaczynał już dorastać, był nadal
moim małym braciszkiem, którego chciałam nadal strzec.
- Albo po postu Czarny Pan znajdzie ci kogoś odpowiedniego - szepnęłam
i mrugnęłam do niego. Takie było życie osób z wyższych sfer. Nie do końca mieli
wybór, ale czasami było to lepsze i... nie cierpieliśmy tak bardzo. Oczywiście,
jeżeli wychodziło się za kogoś za mąż bardziej z rozsądku niż z miłości, jak
Bellatriks, nie dostarczało to tyle szczęścia, ale dawało... stabilizację.
Uświadomiłam sobie, jak wielkie spotkało mnie szczęście, że miałam Barty'ego.
Odpowiadał wszystkim standardom Czarnego Pana.
~*~
Co prawda rozdział
dodaję nieco później, ale zmieniam datę na pierwszego września, aby było
patetycznie. Jestem taka mroczna, muahahaha. Po rozpoczęciu roku szkolnego
chyba nie będę miała tak dużo czasu na pisanie, bo jestem już w klasie
maturalnej i mam dużo nauki, ale zrobię wszystko, żeby co jakiś czas coś tutaj
opublikować. Dedykacja dla _Wiki_ :*