1 września 2012

Rozdział 319

         Tego wieczora szykowała się impreza. Zwycięstwo naszej drużyny to idealny powód, aby świętować. Dlatego wysłaliśmy dwójkę trzecioklasistów do kuchni po piwo kremowe i słodycze. Byłam jak w euforii. Nie myślałam, że zwycięstwo w tym meczu quidditcha przyniesie mi taką radość. Siedziałam ze Spirydionem i rozmawiałam z nim z wypiekami na twarzy o szansach Ślizgonów na zdobycie Pucharu.
- Ale teraz będziesz musiała częściej robić treningi - rzekł.
- Wydaje mi się, że od teraz będziemy mieli innego kapitana drużyny - mruknęłam, a na moich ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Co? Dlaczego?
Zdjęłam z szaty na piersi błyszczącą odznakę i podsunęłam ją młodszemu bratu.
- Ja nie mam do tego dość siły. A ty będziesz idealnym kapitanem - dodałam.
- Jestem za młody, ani Slughorn, ani nawet Snape nie zgodzą się na to...
- Sopkojnie, jutro to z nimi załatwię. Zrób to dla mnie i zdejmij ze mnie to brzemię.
Spirydion zawahał się. Widząc jednak moje zachęcające spojrzenie i przyjazny uśmiech, w końcu wziął ode mnie odznakę i schował ją do kieszeni szaty. Pochyliłam się w jego stronę, aby go przytulić. Poczułam ogromną ulgę. Będę nadal grała. Spirydion świetnie lata, jest młody... będzie doskonałym kapitanem dla naszej drużyny.
Chwilę później podeszła do nas Sapphire. Nie widziałam jej od meczu, dlatego terz widok jej poważnej miny trochę zbił mnie z tropu. Patrzyła na mnie z lekko uniesionymi brwiami, dopóki nie zapytałam:
- Co się stało?
- Nie, nic takiego - odparła z nieco przesadnym roztargnieniem, siadając naprzeciwk mnie w fotelu i wzdychając ostentacyjnie. - Po prostu trochę mnie zaniepokoiło to, co Draco zrobił po meczu.
Uśmiechnęłam się z ulgą, kiedy dowiedziałam się, że Sapphire tylko tym się tak przejęła. Wymieniłam z bratem rozbawione, znaczące spojrzenia, a ja odpowiedziałam:
- Jesteśmy z Draconem przyjaciółmi, nie wiem, o co ci chodzi. Nie masz powodów do zazdrości, przynajmniej, jeżeli chodzi o mnie.
Dopiero sekundę po tych słowach zdałam sobie sprawę, jaki błąd popełniłam. Sapphire drgnęła lekko, a twarz jej się wydłużyła.
- Co masz na myśli? - spytała spokojnie, lecz w jej głosie dosłyszałam nutkę niepokoju i groźby zarazem. Wzruszyłam ramionami, mówiąc:
- Tylko to, że nie spędzam z nim dużo czasu i nie mogę udzielić ci informacji o nim, bo ich nie mam.
Trochę uspokoiłam tym przyjaciółkę, tak mi się przynajmniej wydawało. Kilka chwil później dołączył do nas Draco. Wyglądał na nieco skołowanego i przygaszonego, jakby Sapphire zrobiła mu niedawno awanturę. Nie mówiąc ani słowa, usiadł potulnie na podłokietniku fotela, w którym siedziała jego dziewczyna. Znów wymieniłam z młodszym bratem spojrzenia, po czym zwróciłam się do Malfoya:
- Poznaj naszego nowego kapitana drużyny.
Spirydion wypiął pierś z udawaną, groteskową dumą, Ślizgon natomiast uniósł brwi i wytrzeszczył na niego oczy.
- Jest za młody! Snape nigdy się nie zgodzi! - zawołał, wciąż bardzo zaskoczony. - To nie znaczy, że jest słym graczem, ale... dlaczego ty nie jesteś już naszym kapitanem?
- Chyba nie jestem stworzona do dowodzenia zespołem - odparłam, wzruszając ramionami.

         Tak, jak obiecałam, następnego dnia udałam się do gabinetu dyrektora, aby porozmawiać ze Snape'em. Miałam nadzieję, że go tam zastanę. Wypowiedziałam hasło, wspięłam się po krętych schodkach i zapukałam, po czym zajrzałam do gabinetu. Severus Snape siedział za biurkiem i pisał coś bardzo szybko po pergaminie. Gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, poderwał głowę.
- Sophie, coś się stało? - zapytał. - Siadaj. Gratuluję wczorajszej wygranej.
- Dziękuję, właśnie o tym chciałam porozmawiać.
Usiadłam na krześle przed biurkiem dyrektora, nie spuszczając wzroku z portretu Albusa Dumbledore'a. Czułam się dziwnie, kiedy o nim myślałam. Niby nienawidziłam go, lecz Hogwart i w ogóle świat czarodziejów bez niego nie był już taki sam.
- Trochę męczy mnie bycie kapitanem w mojej drużynie - wyznałam, teraz już trochę zaniepokojona. - Nie nadaję się do tego, a nasza ddrużyna musi być najlepsza. Dlatego oddałam odznakę Spirydionowi. On będzieidealnym kapitanem.
Snape postukał szybko palcem w blat biurka, najwyraźniej myśląc usilnie. W końcu odetchnął głęboko i uniósł lekko brwi. Wyglądał na troszkę zdezorientowanego, ale i rozbawionego. Kąciki ust mu zadrgały.
- No cóż, jeżeli naprawdę nie chcesz być już kapitanem drużyny... - mruknął, wciąz nie podnosząc wzroku. - Ale czy Spirydion nie jest zbyt młody? No nie wiem, Sophie, to chyba nie jest dobry pomysł.
- Spirydion da radę, jest genialnym graczem, wszyscy go uwielbiają - powiedziałam z naciskiem, a w moich oczach zapłonęła determinacja. - Gdyby miał jakieś wątpliwości, to bym nie zaproponowała mu tego. Potrzebuję tylko twojej zgody, profesorze.
Snape znowu westchnął i sięgnął po czysty arkusz pergaminu, zerkając na mnie. Z ulgą patrzyłam, jak pisze zgodę na zmianę kapitana drużyny Ślizgonów. Zwinął kartkę w wąski rulonik i zapieczętował ją zaklęciem.
- Zanieś to profesorowi Slughornowi - rzekł i podał mi zgodę. Z promiennym uśmiechem na ustach porwałam ją i dygnęłam lekko w ramach podziękowania.
Błyskawicznie opuściłam gabinet dyrektora i natychmiast udałam się na spotkanie z opiekunem Domu Węża. Miałam nadzieję, że profesor Slughorn będzie w swoim pokoju. Nie za bardzo go lubiłam. Oczywiście, obecny nauczyciel eliksirów był miłym, przyjacielskim człowiekiem, lecz uważałam, że do Snape'a się nie umywał. Zapukałam w nieheblowane drzwi i skrzyżowałam ręce na piersiach. Minęło trochę czasu, zanim dobiegły mnie kroki pochodzące z wnętrza gabinetu, ale w końcu profesor Horacy otworzył mi drzwi.
- Mam coś dla pana, to wiadomość od Snape'a - przemówiłam, zanim nauczyciel zdążył zadać mi jakiekolwiek pytanie. Wziął ode mnie maleńki rulonik i rozwinął go. Wiadomość nie była długa, więc profesor Slughorn szybko podniósł wzrok i spojrzał na mnie.
- Jeżeli to twoja decyzja, powinniśmy to zaakecptować - westchnął. - Możesz zanieść bratu pogodną wiadomość. Chociaż... poczekaj chwilę. Organizuję jutro małe spotkanko Klubu Ślimaka, może zechcesz wpaść? Jutro o dziewiętnastej. Zabierz ze sobą brata.
Uśmiechnęłam się do profesora.
- Bardzo chętnie. Dowidzenia.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku dormitorium Ślizgonów. Chciałam jak najszybciej przekazać Spirydionowi decyzję Snape'a oraz zaproszenie od Slughorna. Przeszłam przez hol i natychmias odnalazłam brata siedzącego przed kominkiem wraz z grupą swoich rówieśników. Podeszłam do niego i usiadłam w jednym z foteli.
- Gratuluję, kapitanie - zwróciłam się do Spirydiona z szerokim uśmiechem na ustach. - Do tego profesor Slughorn zaprasza nas na imprezę jutro o dziewiętnastej.
Spirydion natychmiast ustalił termin kolejnego treningu na godzinę jedenastą w najbliższą sobotę, a ja w końcu poczułam pełnię szczęścia, gdyż zrobiłam coś dobrego dla innych.

*

         Na spotkanie w Klubie Ślimaka przyszły te same osoby, co w tamtym roku. Poza dwoma. Nie było Harry'ego i Hermiony. Do tego przybyły jeszcze dwie dziewczyny, których w ogóle nie znałam, ale należały chyba do Ravenclawu. Ginny Weasley nie spojrzała na mnie ani razu, natomiast Luna którą Slughorn zaczął zapraszać od początku tego roku) natychmiast do mnie podeszła, aby ze mną porozmawiać. Wyładniała, lecz wciąż była tą uroczą dziwaczką, którą poznałam dwa lata temu.
- Nie mam pojęcia, dlaczego profesor Slughorn zaprasza mnie na te przyjęcia - powiedziała, kiedy siedziałyśmy we dwie na niskich pufach, pijąc kawę. Nauczyciel eliksirów właśnie przesłuchiwał Spirydiona; zapewne chciał porozmawiać z nim na temat quidditcha.
- Dlatego, że tyle zrobiliście... ty i Neville jako jedyni byliście w stanie poświęcić się dla innych. No i twój tata prowadzi pismo, które mówi całą prawdę. Poza tym uważam, że Slughor chce zrehabilitować się w swoich oczach.
Ale Luna już mnie nie słuchała. Spojrzenie jej wielkich, bladych jak dwa księżyce tęczówek skierowane było na rudowłosą, piegowatą dziewczynę. Ginny stała w kącie, odwrócona do nas plecami, lecz teraz zerknęła przez ramię i napotkała wzrok Luny, która pomachała jej radośnie i gestem dała znak, by do nas podeszła.
- Nie, proszę, nie wołaj jej, Ginny jest chyba na mnie obrażona - mruknęłam, starając się nie poruszać ustami.
Z opresji uratował mnie profesor Slughorn, który, jak zresztą na każdym spotkaniu Klubu Ślimaka, zaczął wspominać głośno stare dzieje i opowiadać o swoich dawnych, teraz już bardzo sławnych uczniach i uczennicach. Tym razem miał ze sobą ogromny, stary, oprawiony w brązową, nieco już zmatowiałą skórę. Zaczął kartkować sztywne, czarne strony w poszukiwaniu pożądanych fotografii. Podeszłam do nauczyciela i usiadłam obok młodszego brata, tuż za Slughornem, aby lepiej widzieć. Teraz Ginny siedziała na moim dawnym miejscu i szeptała coś Lunie do ucha, patrząc w sufit.
- Ta fotografia została zrobiona siedem lat temu, na Mistrzostwach Krajowych w Quidditcha, widzicie, jestem tu z Gwenog Jones, którą poznaliście w tamtym roku. Rozmawiałem z nią i zgodziłaby się przyjść, gdyby... gdyby nie obecna sytuacja... - ostatnie słowa wypowiedział o wiele ciszej i jakby się zmieszał, bo na chwilę spuścił wzrok. - No. To zdjęcie zaś...
Ale ja nie patrzyłam już na słynną Gwenog Jones, tylko wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w niepozorną fotografię przedstawiającą profesora Slughorna z jakimiś elegancko ubranymi kobietami (jedna z nich trzymała w dłoniach skrzypce, druga flet). Jednak moją uwagę nie przykłuły postacie pierwszoplanowe, lecz dwie, z pozoru zwyczajne, bezimienne.
- Panie profesorze - przerwałam mu martwym głosem, a on wzdrygnął się lekko, kiedy zorientował się, że zaglądam mu przez ramię. - Może mi pan pokazać to zdjęcie?
Spojrzał na fotografię, którą mu wskazałam i zaśmiał się tubalnie. Pulchnymi palcami wydobył ruchomy, czarno-biały kartonik zza zakładek, mówiąc:
- Aaach! To bal siódmych klas, jestem tutaj z członkiniami bardzo eleganckiego zespołu Czar Nocy. Będący wtedy dyrektorem profesor Dippet wydał naprawdę sporo złota, aby wynająć je na tamten wieczór...
Chyba bezwiednie wręczył mi fotografię, a sam zaczął snuć długą opowieść o tym, jak to znał wcześniej wokalistkę Czaru Nocy i że to dzięki niemu Armando Dippet miał szansę na ściągnięcie ich na ów bal. Ale ja go nie słuchałam. Wpatrywałam się w dwie niepozorne, lecz wyraźnie widoczne postacie. Przystojnego, ciemnowłosego Ślizgona i towarzyszącą mu kobietę. Miała kręcone, ciemno blond lub rude włosy, ubrana była w prostą, elegancką szatę wejściową i rozmawiała z owym chłopcem. Bez wątpienia była od niego starsza, lecz maksymalnie o rok. A może mi się tylko tak wydawało? Była bardzo chuda, ale też i całkiem ładna, a w twarzy miała coś takiego... jakbym już ją kiedyś widziała. Chyba na jakiejś fotografii. Za to owym przystojnym Ślizgonem był bez wątpienia Tom Riddle. Lecz wyraz jego twarzy, ten triumfalny, aczkolwiek radosny uśmiech... To wszystko nie pasowało!
         Do końca przyjęcia u Slughorna byłam zafrasowana i jakoś dziwnie nieswoja. Z niecierpliwością oczekiwałam na koniec spotkania, musiałam zostać z profesorem sam na sam, aby zadać mu kilka pytań. Ludzie powoli rozchodzili się, aby zdążyć przed godziną policyjną, jak to nazywał Amycus Carrow. Kazałam Spirydionowi wrócić do dormitorium, sama zaś podeszłam do nauczyciela, który krzątał się przy stole i zapytałam:
- Panie profesorze, mogę zadać panu kilka pytań?
Slughorn wzdrygnął się lekko i odwrócił, a na jego twarzy pojawił się niepokój.
- Tylko nie mów, proszę, że chcesz zapytać o horkruksy, bo naprawdę...
- Nie, nie. Tylko o to zdjęcie z balu.
Twarz mu się rozluźniła, a sam profesor musiał w duchu odetchnąć. Z o wiele bardziej zadowoloną miną sięgnął po leżący na jednej z puf album i odnalazł pożądaną stronę. Wzięłam od niego fotografię; czarownice z zespołu Czar Nocy machały do mnie radośnie, a sam Horacy wypinał dumnie pierś, jakby sam nie mógł uwierzyć, że znajduje się w otoczeniu tak pięknych dam.
- Panie profesorze, czy ma pan więcej zdjęć z tego balu? - zapytałam, spokojnie, ale w żołądku ściskało mnie z niepokoju.
- Pewnie tak, zaraz ci poszukam - zaczął powoli przewracać strony, uważnie przyglądając się każdej fotografii. Kiedy przejrzał cały album, wyciągnął z niego jeszcze trzy zdjęcia i wręczył mi je. Na pierwszej widniał Armando Dippet oraz młodszy Albus Dumbledore na tle zamku, na drugiej Slughorn w swojej wspaniałej, wyściowej szacie oraz dwaj mężczyźni w średnim wieku (musieli być zapewne pracownikami Ministerstwa Magii), na ostatnim zaś - tłum doskonale bawiących się uczniów. Błyskawicznie odnalazłam Riddle'a, stojącego gdzieś w prawym, dolnym rogu zdjęcia. Nie przywidziało mi się to, towarzyszyła mu ta sama tajemnicza czarownica.
- Profesorze, czy to jest Tom Riddle? - zapytałam cicho, wręczając mu ruchome zdjęcie. Reakcja Slughorna była natychmiastowa. Zwykle rumiana, pełna twarz poszarzała i wydłużyła się, jego sumiaste wąsy nastroszyły się, a małe oczka wytrzeszczyło przerażenie.
- T-Tom Riddle? - ledwo przeszło mu przez gardło. - Jakim cudem? Przecież usunąłem wszystkie...
- To ma pan ich więcej? - przerwałam mu, a w moim żołądku coś się przewróciło. - Proszę mi powiedzieć, co to za kobieta?
Slughorn zmrużył oczy, aby lepiej widzieć. Na jego czole pojawiła się pozioma, głęboka zmarszczka.
- Nie widzę dokładnie... na bal siódmych klas każdy ubierał się jak najpiękniej, przyprowadzał partnera lub partnerkę... ale z tego, co widzę, to chyba jedna z uczennic mojego domu - rzekł w końcu.
- To pan nie znał wszystkich swoich uczniów? - zdziwiałam się, a moje brwi powędrowały ku górze.
- Tylko tych, których uczyłem krócej.
- Czy mogłabym... mogłabym to od pana pożyczyć? - spytałam, wyciągając różdżkę. Kiedy Horacy skinął głową, wycelowałam nią w fotografię, a ona powieliła się. Oddałam nauczycielowi oryginał, a kopię złożyłam na pół i schowałam do kieszeni. - Dziękuję, bardzo mi pan pomógł. Dowidzenia.
Pożegnałam się z profesorem Slughornem i opuściłam jego gabinet. Moje chwilowe beztroskie życie w tej szkole zamąciły znowu sekrety Czarnego Pana. Nie dopuszczałam do sobie tej myśli, ale obawiałam się, że towarzyszką Riddle'a mogła być... moja matka. Oczywiście, teraz się nienawidzili. Ale dawno temu być może lubili się, a może nawet... kochali? Może mieli razem romans, a później coś się między nimi zdarzyło i znienawidzili się. A jeśli... nie. Wyobraźnia mnie ponosi. Kiedy będę miała możliwość, porozmawiam z wujem na ten temat, ale na razie będę musiała nauczyć się żyć ze świadomością, że moją matkę mogło łączyć coś z Voldemortem. Być może dlatego tak bardzo chciała się mnie pozbyć. Ze skrytej zazdrości; przecież mnie i jej brata łączyło silne uczucie.
         Nie powiedziałam Spirydionowi, dlaczego zostałam nieco dłużej w gabinecie Slughorna. Zdjęcie trzymałam cały czas przy sobie, na wszelki wypadek, gdyby Czarny Pan wezwał mnie do siebie.

Pierwszy trening przeprowadzony przez mojego młodszego brata okazał się prawdziwym sukcesem. Spirydion bardzo nadawał się na kapitana drużyny, jak mało kto. Nawet Draco powiedział mi, że dobrze wybrałam. Pierwszy raz od zostania kapitanem drużyny Ślizgonów poczułam się maksymalnie szczęśliwa, latając. Nie musiałam martwić się o resztę drużyny i ich grę, ponieważ to było teraz na głowie Spirydiona. Kiedy skończyliśmy trening, ten pochwalił nas i kazał udać się do szatni.
Wróciliśmy do Wielkiej Sali na obiad. Byłam głodna jak wilk, dlatego natychmiast usiadłam obok Sapphire przy stole Ślizgonów i nałożyłam sobie na talerz po trochu wszystkiego, co miałam pod ręką. Moja uwaga skierowana była tylko i wyłącznie na tłuczone ziemniaki, pieczoną rybę w sosie pieczarkowym oraz sałatkę z tartej marchewki, dlatego nie widziałam tego, co działo się na sali. Sapphire uderzyła mnie lekko łokciem w ramię i wskazała na coś palcem. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
- Spójrz, jakie to urocze - westchnęła, mrugając nieco szybciej niż zwykle. Podniosłam głowę z ustami pełnymi tłuczonych ziemniaków. Niedaleko stołu Krukonów stała para młodych osób. Jedną z nich był Spirydion, drugą zaś - jakaś dziewczyna. Miała ładną, okrągłą twarz, rumiane policzki oraz długie do ramion, proste, blond włosy. Ubrana była w czarną szatę szkolną, do tego miała niebieski krawat, trzymała mojego brata za ramię; chyba była Krukonką oraz rówieśnicą moejgo brata. Wyglądali na bardzo bliskich znajomych, a może nawet na parę. Przełknęłam to, co miałam w ustach i mruknęłam do Sapphire, również uśmiechając się:
- Tak szybko dorastają... Jeszcze wczoraj był moim małym braciszkiem, a dziś ma już dziewczynę.
Przez kilka minut obserwowałyśmy Spirydiona rozmawiającego z Krukonką. Nie za bardzo podobało mi się, że jego dziewczyną jest osoba zapewne przeciwna Czarnemu Panu, do tego jeszcze z Ravenclawu, ale mój brat był jeszcze młody, mógł mieć jeszcze wiele dziewczyn. W przyszłości Lord Voldemort pewnie zaaranżuje ślub swojego siostrzeńca z jakąś odpowiednią dla niego czarownicą czystej krwi, o określonych poglądach, być może nawet ze Śmierciożercą.
Dziewczyna objęła Spirydiona i cmoknęła go w policzek. Jej prawa dłoń zacisnęła się na jego lewym przedramieniu, które Ślizgon szybko wycofał. Nie słyszałam tego, co mówili, ale po minie Krukoni poznałam, że ta zdała sobie sprawę, co jest spowodowane jego gwałtownym zachowaniem. Jej oczy rozszerzyły się, a ona spojrzała na siedzącego przy stole nauczycielskim Snape'a; coś chyba zrozumiała, bo pobiegła w stronę swoich przyjaciółek, pozostawiając mojego młodszego brata pośrodku Wielkiej Sali. Nie byłam do końca pewna, czy dziewczyna domyśliła się prawdy, ale przecież należała do Ravenclawu, a tam nie trafiają idioci.
- Co się stało? - zapytałam, kiedy Spirydion usiadł obok mnie. Miał minę niesprawiedliwie obitego psa.
- Widziałaś - mruknął, nie patrząc na mnie. - Powiedziała, że nie godziła się na bycie z kimś takim jak Snape... że wie, jaką mam siostrę i kim jestem.
- Nie przejmuj się, nie jest ciebie warta - odparłam pocieszającym tonem. - Kiedyś znajdziesz kogoś, kto zaakceptuje cię takiego, jaki jesteś. Może kiedyś będę miała córkę, z którą będziesz miał tak dobre stosunki, jak ja z naszym wujem... Nie będę miała nic przeciwko, możesz mi wierzyć.
Zaśmiałam się cicho na widok jego miny, ujęłam jego twarz w obie dłonie i ucałowałam go w policzek. Mimo że zaczynał już dorastać, był nadal moim małym braciszkiem, którego chciałam nadal strzec.
- Albo po postu Czarny Pan znajdzie ci kogoś odpowiedniego - szepnęłam i mrugnęłam do niego. Takie było życie osób z wyższych sfer. Nie do końca mieli wybór, ale czasami było to lepsze i... nie cierpieliśmy tak bardzo. Oczywiście, jeżeli wychodziło się za kogoś za mąż bardziej z rozsądku niż z miłości, jak Bellatriks, nie dostarczało to tyle szczęścia, ale dawało... stabilizację. Uświadomiłam sobie, jak wielkie spotkało mnie szczęście, że miałam Barty'ego. Odpowiadał wszystkim standardom Czarnego Pana.

~*~


         Co prawda rozdział dodaję nieco później, ale zmieniam datę na pierwszego września, aby było patetycznie. Jestem taka mroczna, muahahaha. Po rozpoczęciu roku szkolnego chyba nie będę miała tak dużo czasu na pisanie, bo jestem już w klasie maturalnej i mam dużo nauki, ale zrobię wszystko, żeby co jakiś czas coś tutaj opublikować. Dedykacja dla _Wiki_ :*