Na samym początku nie
wiedziałam, czy to działo się w mojej głowie, czy naprawdę, dopiero później
zdałam sobie sprawę, że ktoś szturchał mnie w ramię. Otworzyłam piekące wciąż
oczy, zasłony nie były zaciągnięte, ale niebo pokrywały ciemne chmury, zegar wskazywał
chyba godzinę piątą, lecz nie byłam tego do końca pewna, ponieważ nie doszłam
jeszcze do siebie po tej gwałtownej pobudce. Dopiero po kilku dłuższych
chwilach zorientowałam się, że pochyla się nade mną Victor. Kiedy go ujrzałam,
natychmiast wyprostowałam się i wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Co ty tu robisz? - zapytałam głośnym szeptem i podciągnęłam kołdrę
wyżej pod brodę, określiwszy już, że brat w Malfoy Manor nie jest
przywidzeniem. - Ty wiesz, gdzie się znajdujesz? Jakim cudem dostałeś się tu niezauważony?
Tylko Śmierciożercy mogą bez przeszkód przejść przez bramę.
- Skorzystałem z kominka w gabinecie Snape'a - odparł Vipi, a jego
oczy skierowały się na nagie plecy Bartemiusza. Przywołałam do siebie swój
puchaty szlafrok i sięgnęłam po małą, kartonową paczuszkę z kocimiętką.
Zapaliłam jeden długi, cienki papieros końcem różdżki i zaciągnęłam się z
wyraźną przyjemnością. Wstałam z łóżka i poprowadziłam brata w stronę drzwi.
- Dlaczego opuściłeś Hogwart? - spytałam, opierając się plecami o
ścianę.
- Chciałem cię zobaczyć. Nie było cię tyle czasu, zacząłem się o
ciebie martwić - odparł, a w jego oczach ujrzałam prawdziwy niepokój. - I chyba
miałem rację. Okropnie wyglądasz, co się stało?
- To nic takiego. Już niedługo wracam, naprawdę. Zaryzykowałeś tylko
po to, aby się ze mną zobaczyć? To takie miłe - uśmiechnęłam się, a całe moje
serce wypełniło tak cudowne uczucie, jakby ktoś zanurzył je w gorącym, słodkim
eliksirze.
- To nic nadzwyczajnego, jesteś moją siostrą - odparł takim tonem,
jakby starał się ukryć wyrzuty. - Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Najpierw
zachowywałaś się dziwnie, nie chciałaś z nami rozmawiać, potem nagle
zniknęłaś... mama pisała do mnie i w liście pytała o ciebie. Napisałem jej, że
wszystko w porządku, bo nie chciałem jej martwić. Ale uważam, że powinnaś też
wysłać jej sowę. Od kiedy Śmierciożercy wszystkim rządzą, stałaś się nagle
bardzo zajęta. I zapomniałaś o swojej rodzinie. Chyba że jesteśmy teraz dla
ciebie zbyt brudni.
Poczułam, że policzki okropnie mnie palą, zrobiło mi się strasznie
wstyd. Mimo mojej ogromnej ignorancji, Ghostowie nie odwrócili się ode mnie,
jak zapewne zrobiliby to inni.
- Nie, Victor, oczywiście, że nie. Nic się nie zmieniło - wyczułam
słabość w swoim głosie, kiedy to mówiłam. - Tylko że teraz oni wszyscy oczekują
ode mnie, że będę bardziej Śmierciożercą niż sobą. No i mam dylemat, bo nam,
Nieśmiertelnym nie wolno mieszać się w ludzką wojnę.
- A Sam-Wiesz-Kto nie może ci w tym pomóc?
- Nie chcę mu zawracać głowy takimi głupotami - stwierdziłam. -
Poczekaj chwilę, nie możesz tutaj zostać, jeżeli Czarny Pan się dowie, że
postronni mogą dostać się do Malfoy Manor... Lucjusz może otrzymać naprawdę
surową karę.
Podeszłam do łóżka; Barty wciąż leżał odwrócony do nas plecami, a jego
ramię unosiło się miarowo w górę i w dół. Nie chciałam być w jakiś sposób
niedelikatna, ale w każdej chwili ktoś mógł wyjść na korytarz lub udać się do
salonu. A Victor musiał wrócić do Hogwartu niezauważony. Dlatego pochyliłam się
nad Crouchem i lekko nim potrząsnęłam.
- Oh, Sophie... dlaczego budzisz mnie tak wcześnie? - mruknął. Nie
wyglądał na zbyt wypoczętego, jego oczy był nieco przekrwione i podkrążone.
- Kiedy wrócisz do Hogwartu, to się wyśpisz - odpowiedziałam
pospiesznie i podałam mu spodnie. - Odprowadzisz Vipi'ego prosto do jego wieży,
dobrze? Później ci to wyjaśnię.
Crouch wciąż patrzył na mnie z lekkim przerażeniem, jakbym co najmniej
zwariowała, dopiero po chwili dostrzegł Victora, a na jego zaspanej twarzy
pojawił się cień zrozumienia, który szybko ustąpił miejsca zaskoczeniu. Już
otwierał usta, aby zadać jakieś pytanie, lecz ja go uprzedziłam:
- Kiedy wrócę, wszystko ci wytłumaczę. A teraz idźcie już.
Pocałowałam go krótko w policzek i wskazałam głową na drzwi. Zarówno
Bartemiusz, jak i Vipi nie wyglądali na zachwyconych swoim towarzystwem i
koniecznością wspólnej podróży do Hogwartu, lecz żaden z nich nie powiedział
ani słowa skargi. Patrzyłam, jak powoli i ostrożnie opuszczają sypialnię,
rozglądając się uważnie dookoła. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, a ja
zostałam całkiem sama, poczułam zmęczenie. Było bardzo wcześnie, a wczorajsza
ceremonia również mnie zmęczyła. No... nie tylko ceremonia, wiadomo. Tak czy
inaczej, postanowiłam przespać się jeszcze godzinę lub dwie.
Ocknęłam się gdzieś o
godzinie dziewiątej. Czułam się lepiej, lecz bardzo chciałam już wrócić do
Hogwartu. Byłam naprawdę szczęśliwa, będąc tutaj i czułam się doceniana przez
Czarnego Pana, lecz brakowało mi szkoły, przyjaciół, atmosfery, a nawet nauki.
Tęskniłam za tym wszystkim. Mimo że Lord Voldemort nie wyraził zgody na mój
powrót do Hogwartu, zamierzałam w końcu postawić na swoim. Dlatego szybko
ubrałam się, za pomocą czarów odesłałam swój niewielki bagaż do dormitorium
Ślizgonów, a sama pobiegłam do jadalni, gdzie zgromadzili się już państwo
Malfoy oraz państwo Lestrange. Żadne z całej czwórki nie wyglądało na
zaskoczonych czy zbulwersowanych, co oznaczało, że nie wiedzą o porannej
wizycie Victora, a i ja nie zamierzałam im o tym mówić.
- Dzień dobry, Sophie. Siadaj...
- Dziękuję, ale nie. Wracam do szkoły, nie mogę tu dłużej przebywać,
bo oszaleję - przerwałam Narcyzie i zaczęłam się rozglądać za wazonem z
proszkiem Fiuu. Postanowiłam polecieć natychmiast, prosto z kominka
znajdującego się w jadalni.
- Ależ... czy Czarny Pan o tym wie? - zapytał Lucjusz, przerażony,
sama nie wiedziałam, czym bardziej: reakcją swego umiłowanego pana czy moim
buntem.
- Napiszę do niego i się dowie - odparłam i pochwyciłam wysoki,
delikatny wazon z chińskiej porcelany, z którego wydobyłam szczyptę
połyskującego w ostrym, białym świetle wczesnozimowego słońca proszku. -
Przecież nie mogę odizolować się od przyjaciół.
Westchnęłam cicho i wrzuciłam do płonącego w kominku ognia. Płomienie
zabarwiły się na kolor jaskrawozielony i wypełniły całe palenisko, a ja
wkroczyłam w ogień, nie oglądając się za siebie. Świat zawirował dookoła mnie,
a żar wypełnił mi płuca. Poza teleportacją tylko transport siecią Fiuu był dla
mnie najmniej przyjemny, dlatego starałam się tego nie używać. Wiedziałam
jednak, że nie mogłam zbyt często deportować się i aportować w Hogwarcie, aby
nie naruszać bariery ochronnej. Snape jednak co rusz wynajdywał nowe sposoby
obrony szkoły, więc teraz mógł mi to całkiem uniemożliwić.
Pojawiłam się w wygaszonym już kominku w gabinecie dyrektora Hogwartu.
Rzuciłam okiem na portret Dumbledore'a, jednak ten znowu był pusty. Sekundę
później zdałam sobie sprawę, że jestem tu zupełnie sama. Snape zapewne był nadal
na śniadaniu, więc miałam jeszcze szansę, aby zdążyć na transmutację o
dziesiątej i jeszcze coś zjeść. Nacisnęłam więc na klamkę, lecz ta postawiła mi
opór. Mistrz Eliksirów musiał zabezpieczyć je zaklęciem. Bez chwili
zastanowienia wyciągnęłam różdżkę i otworzyłam drzwi; zamek kliknął
mechanicznie, a ja poczułam ulgę, że nie musiałam czekać na Snape'a, aby mnie
wypuścił. Zapieczętowałam drzwi, aby nie wzbudzić podejrzeń i natychmiast
pobiegłam do Wielkiej Sali. Serce zabiło mi szybciej z radości na widok tych
ukochanych, historycznych wnętrz w szkole. Na korytarzach nie napotkałam
nikogo, nawet samotnego ducha. Mimo ponurego klimatu przyniesionego przez
dyktatorskie rządy Śmierciożerców, magiczna atmosfera Hogwartu pozostała.
Odgłos moich obcasów uderzających o kamienną podłogę niósł się szerokim, ostrym
echem po korytarzach i holu. Z Wielkiej Sali dobiegł mnie zwykły, lecz bardzo
przytłumiony hałas towarzyszący śniadaniu, brzmiał jednak jak ponury pomruk.
Wysokie drzwi otworzyły się automatycznie. Atmosfera w komnacie była raczej
smutna, ale nie zdziwiło mnie to, ponieważ od początku września uczniowie oraz
nauczyciele byli zastraszani, więc przywykłam. Ktoś uniósł się ze swojego
krzesła przy stole Gryfonów; poznałam w nim jednego z bliźniaków.
- Sophie! Wróciłaś! - zawołał na tyle głośno, bym go dosłyszała, lecz
i wystarczająco cicho, aby nie wzbudzić zbytecznego zainteresowania. Szybko
wyskoczył na kamienną posadzkę i ruszył rychło w moją stronę. Podbiegłam
kawałek i rzuciłam się bratu w objęcia.
- Tak się stęskniłam za tym miejscem, Rip - westchnęłam, przytulając
się do brata tak mocno, jak tylko mogłam. - Przepraszam, że musieliście się o
mnie martwić. Już nigdy nie zniknę bez słowa.
Pocałowałam go kilkakrotnie w policzek. Nie był tak wysoki, jak Spirydion,
lecz już dawno mnie przerósł. Puściłam go i poszłam z nim do stołu Gryfonów,
aby zjeść z resztą rodzeństwa śniadanie. Tak się cieszyłam, że znowu mogę
rozmawiać z nimi jak dawniej, że zapomniałam wysłać sowę do wuja, zrobiłam to
dopiero na krótkiej przerwie przed transmutacją. List był krótki i chaotyczny,
ale nie chciałam spóźnić się na lekcję. McGonagall nadal przerabiała z nami
transmutację ludzką. Był to trudny dział, nawet ja musiałam to przyznać.
- Aby spowodować nagły porost włosów z obu dziurek nosa, musicie się
naprawdę mocno skupić, dlatego przestań gadać, Malfoy - oświadczyła
nauczycielka, patrząc surowo na Ślizgona sponad swoich okularów, który
poróżowiał na twarzy i odwrócił się od czarnoskórego Blaise'a.
Podała nam zaklęcie i kazała testować je na sobie, sprawdzając efekt w
lusterku. Draconowi, który ćwiczył obok mnie, udało się jak na razie wyczarować
długi, siwy, poskręcany włos. A ja... po prostu nie mogłam się oprzeć, aby nie
wyrwać go za każdym razem, gdy zaklęcie zadziałało. Tak bardzo brakowało mi
tych zwykłych, szkolnych problemów, że nie przejęłam się nawet wtedy, kiedy
profesor McGonagall odjęła naszemu domowi punkty, ponieważ po którymś razie
Draco wrzasnął tak głośno, że przeraził niczego się niespodziewającą Pansy,
która strzeliła owym zaklęciem w samą nauczycielkę. Klasa ryknęła śmiechem na
widok, o dziwo, przerośniętych, zasłaniających jej oczy brwi.
- Panno Serpens, proszę nie dręczyć pana Malfoya - skarciła mnie,
kiedy już pozbyła się nadmiernego owłosienia z twarzy. - Chcę zobaczyć u pani
włosy w nosie, no już.
Skrzyżowała ręce na piersiach, a ja uniosłam różdżkę, zaskoczona i
nieco zdezorientowana. Byłam pewna, że da mi szlaban. Zaklęcie podziałało,
owszem. Teraz z obu dziurek wystawały dumnie długie, bardzo pokręcone kłaki
zasłaniające mi wargi i podbródek. Widok ten trochę mnie zażenował, Malfoya
wręcz przeciwnie. Zaśmiał się złośliwie i pochylił się w moją stronę, szepcząc
mi do ucha:
- Może zapleść ci warkoczyki? Albo zrobić trwałą?
- To nie świadczy o tobie zbyt dobrze, że znasz takie słowo - odparłam
i jednym machnięciem różdżki zlikwidowałam upokarzające mnie włosy. My zawsze
się tak droczyliśmy. Ja i Malfoy. Ale bardzo się lubiliśmy, mimo naszej trudnej
nieco przeszłości. Po prostu byliśmy lepszymi przyjaciółmi niż partnerami.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek zwiastujący przerwę, przepisaliśmy z tablicy
temat pracy domowej, spakowaliśmy do torby podręczniki i opuściliśmy klasę.
Niektórym wciąż wyrastały pojedyncze, długie, różnokolorowe włosy z obu dziurek
nosa lub nawet uszu, co było dla mnie prawdziwą zagadką.
- Po co nam umiejętności dorabiania sobie włosów w nosie? - zapytała
Sapphire, kiedy szłyśmy na obowiązkowe teraz dla każdego zajęcia z
mugoloznawstwa z Alecto Carrow. - Ja bym raczej wolała nauczyć się, jak je
usuwać. Albo wypracowanie na temat farbowania za pomocą zaklęcia woszczyny z
uszu. Lekcje z McGonagall są coraz bardziej obrzydliwe.
- To nam bardzo pomoże w uniknięciu aresztowania - zadrwiłam. -
Przecież każdy szmalcownik będzie zaglądać ci do nosa, aby się upewnić, czy
twoje włosy są pomarańczowe, czy tylko fioletowe. A jeżeli ich nie masz, to
jesteś członkiem Zakonu Feniksa.
Zatopienie się na nowo w otchłani szkolnych problemów przyniosło mi
sporą ulgę. Czarny Pan wysłał Flagro z odpowiedzią na mój list zaraz następnego
dnia po moim powrocie do Hogwartu. Wiadomość była krótka i beznamiętna: Cieszę się, że powróciłaś do zdrowia. Ucz
się pilnie i skieruj uwagę na Siedmiobój Magiczny, ale nie zapominaj też o swym
wuju. Najpewniej był bardzo zajęty i wciąż podróżował, dlatego odprawiłam
feniksa i na nowo pochyliłam się nad wypracowaniem dla Slughorna na temat
znaczenia księżyca i jego cykli na ważenie antidotów. Wciąż z trudem znosiłam
to, że był on teraz naszym nowym opiekunem. Razem z Sapphire siedziałyśmy na
eliksirach na samym tyle klasy, pod zimną, kamienną ścianą i rozmawiałyśmy
szeptem, a on potrafił zwrócić nam uwagę. Profesor Snape zwykle ignorował złe
zachowanie swoich podopiecznych, więc nie tylko my, ale i reszta Ślizgonów
miała problem z nowym wychowawcą.
W tych ciężkich czasach sporą ulgę przynosiły mecze quidditcha. Moja
nieobecność podczas gry z Puchonami nie przyniosła Ślizgonom klęski. Draco
zagrał na pozycji szukającego, a ścigającą została rezerwowa Julia Sam z
czwartej klasy. Nieubłagalnie zbliżał się jednak kolejny mecz naszej drużyny,
tym razem z Krukonami, w którym musiałam zagrać. Może nie sprawiało mi to
takiej frajdy jak dawniej, ale zawsze to jakaś rozrywka. No i podczas tych
treningów nareszcie czułam się jak zwyczajna uczennica Hogwartu. Mogłam
odetchnąć normalnymi, szkolnymi problemami.
Dzień starcia między
drużyną Slytherinu a Ravenclawu był mroźny, lecz przejrzysty. Na surowym,
błękitnym niebie lśniło chłodne słońce. Widoczność była perfekcyjna - ani
jednej chmurki. Ubrani w grube, czarne płaszcze uczniowie powoli zapełniali
trybuny, powiewając sztandarami, chorągiewkami i flagami w srebrno-zielonych
lub niebiesko-brązowych barwach. Spostrzegłam też kilku nauczycieli, w tym
wielki brzuch Slughorna ukryty za grubym, szafirowym płaszczem z brokatu,
dopiero później jego właściciela z szalikiem w barwach Domu Węża dookoła
krótkiej szyi.
Luna znowu została "zatrudniona" jako komentatorka. już nie
mogłam się doczekać, aż zacznie wymyślać kolejne dziwne informacje na temat
moich graczy i przekręcać nazwiska. Krukonka miała na głowie wielki kapelusz z
orłem - godłem Ravenclawu, a w dłoniach trzymała magiczny mikrofon. Tuż obok
niej stała profesor McGonagall, jak zwykle surowa i nieco znękana życiem oraz
Amycus Carrow. Gnida. Nie znosiłam go, okropny donosiciel i brutal. Czasami
zachowywał się gorzej niż Greyback, z czego najwyraźniej był dumny.
Wystartowaliśmy. Kafel natychmiast przejęli Krukoni, a po dwóch
minutach gry strzelili nam widowiskową bramkę. Ja niestety nie mogłam nic
zrobić, aby temu zapobiec, moim zadaniem było znalezienie znicza. Widać było
jednak, że drużyna Ślizgonów ma spore braki spowodowane zaniedbaniem. Musiałam
podjąć pewną decyzję. Ale to po meczu, po meczu. Teraz musiałam jak najszybciej
zakończyć tę grę. Jak na razie złotej piłeczki nigdzie nie było widać. Latałam
przez kolejny kwadrans nad boiskiem, wypatrując znicza i kątem oka obserwując
grę. Krukonui strzelili nam jeszcze dwie bramki, ale chwilę później prędko
zremisowaliśmy. To była idealna okazja, aby złapać złotego znicza. W tym roku
Cho Chang opuściła szkołę, więc Krukoni mieli nowego szukającego, Romana Hoffmana,
żylastego, wysokiego piątoklasistę. Nie znałam jeszcze jego techniki, ale jak
na razie czaił się tuż za mną i obserwował moją grę. Miał Nimbusa Dwa Tysiące,
a on był nieco gorszy od mojej miotły, ale jeżeli chodzi o prędkość, to mógł
mnie wyprzedzić, jeśli tylko potrafił wykorzystać wszystkie atuty Nimbusa.
Nagle, tuż nad głową unoszącego się w bezruchu bramkarza Krukonów,
dostrzegłam znajomy, złoty błysk. Zalała mnie fala gorąca, ja jednak zachowałam
zimną krew. Już dawno nie grałam w quidditcha, trochę odzwyczaiłam się od
miotły, ale kiedy tylko pęd powietrza rozwiał mi włosy, a ja przylgnęłam płasko
do wypolerowanej rączki Błyskawicy, moje ciało przypomniało sobie refleks
potrzebny do gry. Hoffer natychmiast rzucił się za mną, usiłując zrównać się ze
mną. Nie mogłam do tego dopuścić, dlatego przyspieszyłam maksymalnie. Oczy
zaszły mi łzami, a świat dookoła mnie stał się rozmazaną, szaro-niebieską
plamą. Widziałam tylko złoty błysk, który zorientował się, że dwóch szukających
już go zauważyło. Natychmiast zaczął uciekać, doleciał jednak zaledwie kilka
metrów, ponieważ dopadłam go, głucha na komentarze Luny i wrzaski uczniów na
trybunach. Ogromny kamień spadł mi z serca, kiedy palce zacisnęły się na złotej
piłeczce, trzepoczącej się rozpaczliwie w mojej dłoni.
- Tak! - syknęłam do siebie i wylądowałam na zmrożonej ziemi. Reszta
drużyny Ślizgonów zrobiła to samo. Draco podbiegł do mnie i chwycił w objęcia,
wrzeszcząc jak wariat.
~*~
Musiałam nadrobić
zaległości na innych blogach, dlatego trochę zaniedbałam Siostrzenicę. Do tego
zdjęcia i kurs na prawo jazdy... Trochę tego jest. Postanowiłam też zrezygnować
ze sceny miłosnej na początku, ponieważ nie mam do tego głowy. Więc wolałam
pominąć tamten wątek, niż wstawić jakiś chłam. No, ale wzięłam pod uwagę jeden
z komentarzy Enigmatycznej i zdałam sobie sprawę, że faktycznie. Skupiłam się
tu bardziej na sprawach Czarnego Pana i Nieśmiertelnych, o których i tak będę
musiała pisać później. A sprawy Hogwartu olewam. W HP i tak została nam
odebrana ta magiczna atmosfera. Postanowiłam się więc poprawić xD Bardzo
chciałabym dodać rozdział w rocznicę wybuchu wojny. Może mi się uda.