Pojawiłam się na poboczu
jakiegoś niskiego wzgórza. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam, ale nie
miałam czasu, aby to roztrząsnąć, bo moim oczom ukazał się jakiś kształt.
Wpadłam do dziwnie znajomego namiotu. Mdłe, żółte światło sparaliżowało na moment
moje oczy. Kiedy już ochłonęłam, zobaczyłam Harry’ego i Hermionę siedzących
przy stole i konsumujących jakieś nieświadomego pochodzenia zwęglone mięso. Gdy
mnie zobaczyli, automatycznie zerwali się na równe nogi. Wyglądali naprawdę
strasznie. Szczęka Harry’ego pokrywał cień zarostu, włosy mu nieco urosły, brwi
Hermiony mocno zgęstniały, oczy miała podpuchnięte i przekrwione. Oboje mocno
schudli, ich twarze były jakby zapadnięte i poszarzałe. Wydali mi się bardzo
zmęczeni ciągłym strachem i przestrzeganiem rygorystycznych zasad
bezpieczeństwa.
- Strasznie śmierdzi tu kotami… Czy to ten namiot, w którym spaliśmy
na Mistrzostwach Świata? – zauważyłam, rozglądając się dookoła. – Gdzie jest
Ron? Jeśli stoi na warcie, to nie jest dobrym strażnikiem.
Potter wymienił ze szlamą szybkie, wylęknione spojrzenia. Coś się
tutaj nie zgadzało. Ale nie mogłam odczytać myśli ani Gryfona, ani Gryfonki.
Sama ich obecność mnie paliła. Paliła mnie od środka, dlatego bałam się użyć
wobec nich legilimencji.
- On… opuścił nas – powiedział cicho Harry, wciąż obserwując z
niepokojem Granger, która spuściła wzrok. Jej włosy chyba już od dawna nie
miały bliższego kontaktu ze szczotką i teraz jeszcze bardziej rozpaczliwie niż
zwykle domagały się fryzjera.
- No tak. Domyślałam się, że tak się stanie. Ron martwi się tylko o
własną skórę – mruknęłam i wyciągnęłam spod płaszcza duży pakunek zawinięty w
brązowy papier, który rzuciłam w stronę Harry’ego. Ten rozerwał go i zajrzał do
środka.
- Dlaczego to robisz?
- Co?- Pomagasz nam. Dlaczego? – zapytał. Jego głos był tak poważny,
jak chyba jeszcze nigdy dotąd.
- Mam swoje powody. Gdybym chciała dzisiaj waszej śmierci, to bym
przybyła tu z Czarnym Panem – odparłam, wzruszając ramionami. – Wciąż się
skarżycie, a powinniście być zadowoleni.
- Dobra, siadaj.
Opadłam na wolny, wysiedziany fotel, nie odrywając wzroku od Hermiony.
Wyglądała kiepsko, ale raczej nie przez warunki, w których przyszło jej żyć,
lecz przez fatalne samopoczucie. Zniknięcie Rona także miało w tym swój udział.
- To naprawdę dziwne, że udało ci się uciec przed torturami
fizycznymi, aby męczyć się teraz psychicznie. Musiałaś w życiu zrobić coś
bardzo złego, szlamo. To się nazywa karma zwróciłam się do niej z podłym
uśmiechem, który rozciągnął się na całą szerokość moich ust. – Kosmos jest
przeciwko tobie.
Zachichotałam cicho. W tym czasie Harry badał dokładnie zawartość
torby.
- Chyba nie zamierzasz nas otruć, co? – spytał.
- Nie, wolę bardziej wyrafinowane sposoby zabijania. Wiesz, mimo że
życzę wam bardzo serdecznie śmierci, a Czarnemu Panu zwycięstwa, to nie
interesują mnie wasze spiski – powiedziałam najspokojniej na świecie. – Możecie
poruszyć niebo i ziemię, a on będzie żył. Nie dam mu umrzeć. Ja nie mieszam się
w wojnę ludzi. Ale jeśli proroctwo wygra, wkroczę do walki z całym zastępem
Nieśmiertelnych. Dlatego najrozsądniej będzie dla was ukryć się, najlepiej za
granicą i zacząć nowe życie. Weasley najwyraźniej to zrozumiał. No, idę spać,
ale pamiętajcie, moja czujność pozostaje nieuśpiona.
Uśmiechnęła się pobłażliwie, wdrapałam się na jedną z górnych pryczy i
ułożyłam się do snu.
Nie przespałam się nawet
do północy. Kiedy jestem w jakimś obcym mieszkaniu, łatwiej się budzę.
Poczułam, jak moja ręka automatycznie zaciska się na czymś. Otworzyłam
gwałtownie oczy i odwróciłam głowę. Okazało się, że ściskam już fioletowego na
twarzy Harry’ego za gardło. Oczy wyłaziły mu z orbit, a on sam nie mógł złapać
oddechu, charcząc przeraźliwie.
- Mówiłam, do cholery, żebyś się do mnie nie zbliżał – warknęłam i
puściłam go z wściekłością malującą się na twarzy. – Jesteś, kurwa, głuchy czy
głupi?
Potter opadł na fotel, krztusząc się i kaszląc. Łzy ciekły mu po
policzkach, sine wargi drżały. Hermiona, zwabiona moim gniewnym wrzaskiem i
dziwnymi odgłosami, wydawanymi przez Harry’ego, wpadła do namiotu.
- Co ty w ogóle chciałeś zrobić? – zapytałam, kiedy trochę już
ochłonęłam.
- Chciałem zobaczyć, czy to, co mówią o wampirach, to prawda. No
wiesz… czy atakują we śnie, jeśli ktoś do nich podejdzie – odparł zawstydzony
Wybraniec, wciąż dysząc ciężko. Poczułam zadowolenie, ponieważ widać było, że
go przeraziłam.
- To zależy od osoby, która go dotyka – mruknęłam i okryłam się
szczelniej kocem. Udałam wściekłość i zamknęłam oczy, ale w środku trzęsłam się
ze śmiechu. Odwróciłam się twarzą do ściany namiotu. Nikt mi do rana nie
przeszkadzał, ale to akurat mnie nie zdziwiło. Kiedy następnego dnia obudziłam
się o godzinie ósmej piętnaście, Gryfoni już od dawna byli na nogach i jedli
właśnie śniadanie. Drzwi do namiotu były otwarte na oścież. Siąpił drobny,
zimny deszczyk, szare, nudne niebo pokrywały białe chmury. Gdy tak patrzyłam na
ten przygnębiający krajobraz, chciało mi się po prostu przewrócić na drugi bok
i ponownie zapaść w sen. Musiałam się jednak przemóc. Przeciągnęłam się, ziewnęłam
szeroko i usiadłam na kocu.
- Co robicie całymi dniami, kiedy nie obmyślacie planu zniszczenia
Czarnego Pana albo nie szukacie czegoś, co nadaje się do spożycia? – zapytałam,
zeskakując zgrabnie na podłogę. Harry wzruszył ramionami.
- Kiedy jest taka pogoda, to nic szczególnego – odrzekł.
- Buddo. To już chyba lepiej dać się złapać Śmierciożercom, niż tak
egzystować – mruknęłam i wystawiłam głowę z namiotu. Byliśmy na całkowitym
pustkowiu. Mój Boże, przecież ja bym się skończyła, siedząc tu non-stop i nic
nie robiąc.
- Ja czasem czytam – powiedziała cicho Hermiona, co mnie oczywiście
niesamowicie zaskoczyło. Granger i książki. Co ona, kurwa, nie powie.
Popatrzyłam na nią jak na jakąś zacofaną, po czym usiadłam w starym fotelu.
- Wiecie, ja zanudziłabym się na śmierć. Nie macie jakiegoś radia czy
czegoś podobnego? – gdy oboje pokręcili głowami, westchnęłam ciężko. Żałowałam,
że nie wzięłam ze sobą chociażby „Proroka Codziennego”, żeby móc sobie
rozwiązać krzyżówkę. Ale miałam przecież dwukierunkowe lusterko i mogłam sobie
porozmawiać z Sapphire. Co prawda musiałam wziąć pod uwagę to, że mogła mieć
teraz lekcje, być na śniadaniu lub robić jakieś inne, ważne rzeczy, w końcu
była w tym momencie mną. Ale postanowiłam zaryzykować. Było to dość bezpieczne,
ponieważ kontakt tej dwójki z Voldemortem lub Snape’em skończyłby się dlań
tragicznie. Osobiście uważałam, że w lepszej sytuacji był Harry. Jego czekała
tylko czysta śmierć. A Granger… ona musiałaby przetrwać serię obelg i tortur.
Ale takich prawdziwych. Bo to, co działo się z nią w domu Czarnego Pana to była
zabawa. On już by się z nią nie cackał. Posłałby po Bellatriks i…
Wypowiedziałam do lusterka imię Sapphire. Po chwili na jego
płaszczyźnie spostrzegłam nieco przerażoną, ale niewątpliwie moją twarz. Zdziwiłam się trochę,
ponieważ świadomość, że w ciele identycznym jak moje znajdowała się zupełnie
inna osoba.
- I co, nikt niczego nie podejrzewa? – zapytałam prosto z mostu.
Sapphire rozejrzała się nerwowo. Chyba znajdowała się w jednej z kabin w
łazience dla dziewczyn.
- Na razie nie, dostałam list od Snape’a, że wyraża zgodę na mój
wyjazd… To takie dziwne, że widuję Dracona, a nie mogę z nim nawet porozmawiać.
Poznałby, że to ja – wyszeptała. – A u ciebie?
- Straszliwie się nudzę, jest okropna pogoda, dlatego zawracam ci
głowę. I jak ci się podoba świat z punktu widzenia Sophie?
- Bałam się, że jak ktoś poprosi mnie, żebym coś podpisała albo
zaśpiewała, to nie będę wiedziała, jak to zrobić. Albo w szkole – przecież nie
jestem tak dobra w czarowaniu, jak ty – szepnęła, teraz już naprawdę
wystraszona. – Wracaj szybko.
- Dasz sobie radę, jak ci ktoś każe coś wyczarować, to powiedz, że kimże on jest, by rozkazywać siostrzenicy
Czarnego Pana, jeszcze spójrz na niego groźnie i idź sobie. Sama widzisz,
jak wiele zależy od autorytetu – odparłam lekceważącym tonem i machnęłam
automatycznie ręką. Moje słowa trochę uspokoiły Ślizgonkę, ale wciąż wyglądała
na zatrwożoną.
*
Szczerze mówiąc, to
miałam dużą nadzieję, że Harry i Hermiona wiodą ciekawe, pełne przygód życie.
Tak naprawdę całymi dniami nudzili się okropnie, a ja razem z nimi. Jedyną
interesującą czynnością było zmienianie miejsca pobytu. Robiło się coraz
ciemnej i wietrzniej, a ja zaczęłam tęsknić za Hogwartem.
- Tak właściwie, to jak nas tutaj znalazłaś? – zapytał któregoś dnia
Potter.
- Po prostu. Teleportowałam się. I mimo tych waszych ochronnych zaklęć
najnormalniej w świecie weszłam sobie do namiotu. Zapomnieliście, z kim macie
do czynienia? – odrzekłam, przerzucając chyba po raz setny strony „Dziejów
Hogwartu” – Ale nie martwcie się, jeżeli sami czegoś nie spaprzecie, to
wszystko będzie dobrze. Ja wam nie zagrażam.
Mrugnęłam zaczepnie do Harry’ego i ponownie utkwiłam wzrok w książce.
Ta bezczynność i nieustająca szaruga na zewnątrz była dobijająca. Miałam ochotę
przesypiać całe dnie, by nie musieć tego oglądać, a nocą wznosić się ponad
wierzchołki drzew i latać, latać, latać… aż na horyzoncie wzejdzie słońce,
którego zwykli śmiertelnicy nie zobaczą z ziemi, ponieważ ukryte będzie za
gęstą, nudną masą szarych chmur.
Było już późne
popołudnie, lekcje w Hogwarcie już się z pewnością skończyły, gdy Sapphire
skontaktowała się ze mną niezwykle przerażona i spanikowana. Po samym wyrazie
jej, a właściwie to mojej twarzy poznałam, że musiało stać się coś złego.
- Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Barty kazał mi zostać po lekcji. Chce się ze mną za godzinę widzieć,
co mam zrobić? – wyszeptała. Na mojej twarzy chyba nigdy nie gościł taki
przestrach, nawet po zetknięciu z Czarną Dziurą-Boginem. Ale nie dziwię się
jej, zdemaskowanie oznaczało dla niej rozmowę z Lordem Voldemortem, mnóstwo
kłopotów, zdenerwowanego Snape’a… Przygryzłam wargi, zastanawiając się, co
zrobić z tym fantem.
- No cóż, chyba będę musiała wrócić do Hogwartu. Poczekaj na mnie w
łazience Jęczącej Marty, tak będzie najbezpieczniej. Za chwilę przyjdę.
Schowałam lusterko do kieszeni i instynktownie spojrzałam na
wpatrzonych we mnie Harry’ego i Hermionę.
- Muszę zniknąć. Kiedyś jeszcze was odwiedzę, bez obaw. Przyślę wam
trochę jedzenia – powiedziałam, zapinając pelerynę. Potter kiwnął głową, a ja
wybiegłam z namiotu i teleportowałam się. Ciśnienie naciskało na mnie ze
wszystkich stron, ale ja nie zważałam na to. Za bardzo się spieszyłam. Ale
chciałam tylko do końca tego dnia pozostać w Hogwarcie. Gdy jakiś czas temu
ujrzałam Syriusza, jego widok wzbudził we mnie tak ogromną tęsknotę za nim…
Musiałam z nim spędzić choć trochę czasu, opowiedzieć mu o wszystkim. Ale tym
razem legalnie, bez żadnych podstępów. Pójdę do Snape’a i poproszę go o dwa,
trzy dni przepustki. Tym razem zaś…
Pojawiłam się w łazience Jęczącej Marty z głośnym trzaskiem, ale duch
dziewczyny nawet nie zwrócił na to uwagi. Sapphire jednak podskoczyła, jakby
umywalka, o którą się opierała, sparzyła ją w tyłek.
- Nareszcie jesteś – westchnęła z ulgą. – Nawet nie masz pojęcia, jak
mi się ciągnęły te dni.
Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam nią w Ślizgonkę, która zaczęła się
zmieniać. Po kilkunastu sekundach stała już przede mną Sapphire w swoim
prawdziwym ciele.
- Nikomu nic nie powiedziałaś? Nawet Malfoyowi? – zapytałam, patrząc
na nią podejrzliwie.
- Nie, ale mam nadzieję, że nikt niczego się nie domyślił – mruknęła.
Najwyraźniej powrót do własnego ciała przyniósł jej ulgę.
Kazałam jej wracać do dormitorium, sama zaś udałam się do gabinetu
nauczyciela obrony przed czarną magią. Barty najwyraźniej już na mnie czekał.
- Jak zwykle spóźniona – rzekł na powitanie.
- Królowa zawsze przybywa ostatnia – odparłam cicho i pocałowałam go.
– O co chodzi?
Poczułam przemożną chęć opowiedzenia mu o wszystkim, ale musiałam
opanować to pragnienie, bo wiedziałam, że dowie się o tym i Czarny Pan.
- Boję się o ciebie. Przez ostatnie kilka dni w ogóle się do mnie nie
odzywałaś. Zrobiłem coś nie tak? – zapytał.
- Nie, skądże. Przepraszam, to już się nie powtórzy. Jak ci to mogę
wynagrodzić?
- Wystarczy mi, że już jesteś – podszedł bliżej i przytulił mnie.
Bardzo tego potrzebowałam. Takiej… czułości z jego strony. Chciałam, aby
poświęcił mi choć odrobinę czasu. Okres wojny nie sprzyjał naszemu związkowi.
Poczułam ulgę na myśl, że Sapphire sama nie poszła do Bartemiusza. Nigdy bym
jej tego nie wybaczyła. Zresztą, jemu też. Aczkolwiek o niczym nie wiedział.
Miałabym poważny dylemat.
- Kocham cię, Barty – mruknęłam i pocałowałam go w policzek.
- Ja ciebie też, przepraszam, że tak cię zaniedbywałem. Postaram się
zmienić – odparł, gładząc powoli moje włosy. – Chodź do pokoju, tutaj mam
ciągle wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Bez słowa ruszyłam za nim do sąsiedniej komnaty. Łóżko zaścielone było
przez skrzaty, tak samo jak i wszędzie panował idealny ład. Usiadłam na brzegu
łoża, Barty zrobił to samo. Poczułam do niego taką sympatię, zupełnie jak na
początku naszego związku. Jego dotyk sprawiał, że na całym ciele czułam
dreszcze. Położyliśmy się bardzo blisko siebie, a on przytulił mnie tak, jakby
nie chciał się już nigdy ze mną rozstawać. Ja zaś starałam się nie myśleć o
niszczącym go czasie. Ten fakt coraz częściej zajmował całkowicie moją głowę.
- Barty, umarłabym dla ciebie – wyszeptałam. Nic na to nie
odpowiedział. Czułam się tak, jakby mi zależało bardziej, ale to było przecież
niedorzeczne. Tyle dla mnie poświęcił… Mógł przecież stracić wszystko.
Zaryzykował dla mnie.
- Wiesz, Sophie, zawsze mnie dziwiły takie związki między wampirami
tej samej płci. Ale wśród ludzi też tacy są. I nie mówię o homoseksualizmie,
tylko o zwykłych eksperymentach. Używanie życia – odezwał się nagle. – Na
przykład Regulus…
- Brat Syriusza?
- Tak, Regulus Black żył w taki sposób. Lubił chłopców i dziewczęta,
nie krył się z tym. Szczerze mówiąc to właśnie dzięki kontaktom z nim trochę
się otworzyłem, miałem taki epizod, że nico piłem, paliłem różne świństwa… A
nawet otworzyłem się na tę samą płeć. Nie, nie jestem ani nie byłem gejem. Nie
całowałem się z kolegami, ale byliśmy dla siebie z Regulusem bardzo bliscy.
Doceniałam fakt, że tak się przede mną otworzył, aczkolwiek
przyznawanie się do kontaktu ze zdrajcą nie było zbyt rozsądne. Był na bardzo
wysokiej pozycji w oczach Czarnego Pana, a jego przeszłość mogła to zniszczyć.
- Rozumiem, kochanie. To on cię zaraził voldemortosizmem? – spytałam.
- On raczej utwierdził mnie w przekonaniu, że chęć służenia Czarnemu
Panu to nic złego – odparł. Odgarnął mi włosy z twarzy i pochylił się nade mną,
żeby mnie pocałować. Zacisnęłam palce na jego włosach z tyłu głosy, a kiedy ten
przeniósł wargi z moich ust na szyję, odchyliłam się nieco do tyłu. Bardzo
brakowało mi jego bliskości. Wiedziałam, że nie mogłam zostać na noc, ale teraz
nie myślałam o tym. Liczył się tylko Barty.
*
Rano obudziły mnie
promienie słońca, świecące mi prosto w twarz. Nieznośne światło. Po latach
spania w jedwabnej lub satynowej, nieporównywalnie delikatnej pościeli,
szorstkie, twarde łóżko nauczyciela obrony przed czarną magią wydało mi się
deską. Aczkolwiek po kilku nocach spędzonych w namiocie Pottera i Granger nie
odczułam tego tak bardzo, jak zwykle.
Barty już od dawna był na nogach. Kompletnie ubrany siedział przy
okrągłym stoliku i pisał coś szybko na kawałku pergaminu. Przeciągnęłam się,
ziewnęłam szeroko i usiadłam na łóżku, szukając dookoła części mojej garderoby.
Była godzina siódma czterdzieści, co oznaczało, że trochę zaspałam. Powinnam
już rozmawiać ze Snape’em, a teraz nawet nie miałam pojęcia, czy jest w swoim
gabinecie.
- Jak ci się spało? – zapytał Crouch, kiedy zorientował się, że już
wstałam.
- Nienajgorzej – odparłam, ubierając przez głowę czarną szatę. – Nie
orientujesz się, czy Snape jest w szkole?
- Powinien być, chyba że dziś rano odwiedził Czarnego Pana. Masz do
niego jakąś ważną sprawę? Może ja będę mógł pomóc?
- Potrzebuję zgody na opuszczenie szkoły – mruknęłam, zdając sobie
nagle sprawę, że zachowuję się nieodpowiedzialnie. Ledwo wróciłam z nielegalnej
wycieczki do nieznanego mi miejsca, dzień później znowu miałam zamiar wyjechać.
Miałam potworne zaległości w szkole, które musiałam zaraz po powrocie nadrobić.
– Chciałabym porozmawiać z Syriuszem, tęsknię za nim. I nie chcę, żeby różnice
w poglądach nas skłóciły. I tak już wszyscy z Zakonu, z którymi miałam dobry
kontakt, nie chcą mnie znać.
Bartemiusz nic nie odpowiedział, tylko skinął głową. Nie podobało mu
się, że kontaktowałam się z ludźmi z Zakonu Feniksa, ale z Lordem Voldemortem
wałkowałam ten temat już tyle razy, że przestałam przejmować się wszystkimi,
którzy również to potępiali.
Snape wyraził zgodę na moje opuszczenie szkoły na kilka dni, lecz nie
był tym zachwycony.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że robię to tylko i wyłączenie ze
względu na naszą długoletnią znajomość? – zapytał, kiedy miałam już opuścić
jego gabinet. – Czarny Pan zabronił mi wypuszczać cię gdziekolwiek bez
skonsultowania tego z nim.
- Doceniam to, Severusie – odparłam, kłaniając się z przesadzoną
uprzejmością. – Wrócę za dwa dni, dobrze? I będę oczywiście bardzo ostrożna.
- A mogę chociaż wiedzieć, dokąd się udajesz?
- Do Syriusza. Mogę mu ufać, to chyba jedyna osoba popierająca
Dumbledore’a, która nie pozwoli mnie skrzywdzić – odpowiedziałam, a mój wzrok
automatycznie uciekł w stronę pustych ram portretu byłego dyrektora Hogwartu.
Od czasu jego śmierci byłam tu już kilka razy, ale dotąd nigdy nie ujrzałam w
nim podobizny Albusa Dumbledore’a. Zupełnie tak, jakby nie chciał, żebym go
ujrzała.
~*~
Gorąco. Szybko dodaję rozdział i wyłączam komputer, żeby się nie
spalił. Mam dzisiaj sesję, więc muszę stylizację dopracować. Mam dla Was
niespodziankę. Zainspirowana serialem „Dynastia Tudorów” (tak à propos, to
jaram się od dawien dawna Anną Boleyn, Henrykiem itp.) stworzyłam taką mini
czołówkę SCP. Tutaj możecie ją
obejrzeć, link do niej znajduje się także w menu. Dedykacja dla Semirkowej :*