2 maja 2012

Rozdział 313

         Pojawiłam się na poboczu jakiegoś niskiego wzgórza. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam, ale nie miałam czasu, aby to roztrząsnąć, bo moim oczom ukazał się jakiś kształt. Wpadłam do dziwnie znajomego namiotu. Mdłe, żółte światło sparaliżowało na moment moje oczy. Kiedy już ochłonęłam, zobaczyłam Harry’ego i Hermionę siedzących przy stole i konsumujących jakieś nieświadomego pochodzenia zwęglone mięso. Gdy mnie zobaczyli, automatycznie zerwali się na równe nogi. Wyglądali naprawdę strasznie. Szczęka Harry’ego pokrywał cień zarostu, włosy mu nieco urosły, brwi Hermiony mocno zgęstniały, oczy miała podpuchnięte i przekrwione. Oboje mocno schudli, ich twarze były jakby zapadnięte i poszarzałe. Wydali mi się bardzo zmęczeni ciągłym strachem i przestrzeganiem rygorystycznych zasad bezpieczeństwa.
- Strasznie śmierdzi tu kotami… Czy to ten namiot, w którym spaliśmy na Mistrzostwach Świata? – zauważyłam, rozglądając się dookoła. – Gdzie jest Ron? Jeśli stoi na warcie, to nie jest dobrym strażnikiem.
Potter wymienił ze szlamą szybkie, wylęknione spojrzenia. Coś się tutaj nie zgadzało. Ale nie mogłam odczytać myśli ani Gryfona, ani Gryfonki. Sama ich obecność mnie paliła. Paliła mnie od środka, dlatego bałam się użyć wobec nich legilimencji.
- On… opuścił nas – powiedział cicho Harry, wciąż obserwując z niepokojem Granger, która spuściła wzrok. Jej włosy chyba już od dawna nie miały bliższego kontaktu ze szczotką i teraz jeszcze bardziej rozpaczliwie niż zwykle domagały się fryzjera.
- No tak. Domyślałam się, że tak się stanie. Ron martwi się tylko o własną skórę – mruknęłam i wyciągnęłam spod płaszcza duży pakunek zawinięty w brązowy papier, który rzuciłam w stronę Harry’ego. Ten rozerwał go i zajrzał do środka.
- Dlaczego to robisz?
- Co?- Pomagasz nam. Dlaczego? – zapytał. Jego głos był tak poważny, jak chyba jeszcze nigdy dotąd.
- Mam swoje powody. Gdybym chciała dzisiaj waszej śmierci, to bym przybyła tu z Czarnym Panem – odparłam, wzruszając ramionami. – Wciąż się skarżycie, a powinniście być zadowoleni.
- Dobra, siadaj.
Opadłam na wolny, wysiedziany fotel, nie odrywając wzroku od Hermiony. Wyglądała kiepsko, ale raczej nie przez warunki, w których przyszło jej żyć, lecz przez fatalne samopoczucie. Zniknięcie Rona także miało w tym swój udział.
- To naprawdę dziwne, że udało ci się uciec przed torturami fizycznymi, aby męczyć się teraz psychicznie. Musiałaś w życiu zrobić coś bardzo złego, szlamo. To się nazywa karma zwróciłam się do niej z podłym uśmiechem, który rozciągnął się na całą szerokość moich ust. – Kosmos jest przeciwko tobie.
Zachichotałam cicho. W tym czasie Harry badał dokładnie zawartość torby.
- Chyba nie zamierzasz nas otruć, co? – spytał.
- Nie, wolę bardziej wyrafinowane sposoby zabijania. Wiesz, mimo że życzę wam bardzo serdecznie śmierci, a Czarnemu Panu zwycięstwa, to nie interesują mnie wasze spiski – powiedziałam najspokojniej na świecie. – Możecie poruszyć niebo i ziemię, a on będzie żył. Nie dam mu umrzeć. Ja nie mieszam się w wojnę ludzi. Ale jeśli proroctwo wygra, wkroczę do walki z całym zastępem Nieśmiertelnych. Dlatego najrozsądniej będzie dla was ukryć się, najlepiej za granicą i zacząć nowe życie. Weasley najwyraźniej to zrozumiał. No, idę spać, ale pamiętajcie, moja czujność pozostaje nieuśpiona.
Uśmiechnęła się pobłażliwie, wdrapałam się na jedną z górnych pryczy i ułożyłam się do snu.
         Nie przespałam się nawet do północy. Kiedy jestem w jakimś obcym mieszkaniu, łatwiej się budzę. Poczułam, jak moja ręka automatycznie zaciska się na czymś. Otworzyłam gwałtownie oczy i odwróciłam głowę. Okazało się, że ściskam już fioletowego na twarzy Harry’ego za gardło. Oczy wyłaziły mu z orbit, a on sam nie mógł złapać oddechu, charcząc przeraźliwie.
- Mówiłam, do cholery, żebyś się do mnie nie zbliżał – warknęłam i puściłam go z wściekłością malującą się na twarzy. – Jesteś, kurwa, głuchy czy głupi?
Potter opadł na fotel, krztusząc się i kaszląc. Łzy ciekły mu po policzkach, sine wargi drżały. Hermiona, zwabiona moim gniewnym wrzaskiem i dziwnymi odgłosami, wydawanymi przez Harry’ego, wpadła do namiotu.
- Co ty w ogóle chciałeś zrobić? – zapytałam, kiedy trochę już ochłonęłam.
- Chciałem zobaczyć, czy to, co mówią o wampirach, to prawda. No wiesz… czy atakują we śnie, jeśli ktoś do nich podejdzie – odparł zawstydzony Wybraniec, wciąż dysząc ciężko. Poczułam zadowolenie, ponieważ widać było, że go przeraziłam.
- To zależy od osoby, która go dotyka – mruknęłam i okryłam się szczelniej kocem. Udałam wściekłość i zamknęłam oczy, ale w środku trzęsłam się ze śmiechu. Odwróciłam się twarzą do ściany namiotu. Nikt mi do rana nie przeszkadzał, ale to akurat mnie nie zdziwiło. Kiedy następnego dnia obudziłam się o godzinie ósmej piętnaście, Gryfoni już od dawna byli na nogach i jedli właśnie śniadanie. Drzwi do namiotu były otwarte na oścież. Siąpił drobny, zimny deszczyk, szare, nudne niebo pokrywały białe chmury. Gdy tak patrzyłam na ten przygnębiający krajobraz, chciało mi się po prostu przewrócić na drugi bok i ponownie zapaść w sen. Musiałam się jednak przemóc. Przeciągnęłam się, ziewnęłam szeroko i usiadłam na kocu.
- Co robicie całymi dniami, kiedy nie obmyślacie planu zniszczenia Czarnego Pana albo nie szukacie czegoś, co nadaje się do spożycia? – zapytałam, zeskakując zgrabnie na podłogę. Harry wzruszył ramionami.
- Kiedy jest taka pogoda, to nic szczególnego – odrzekł.
- Buddo. To już chyba lepiej dać się złapać Śmierciożercom, niż tak egzystować – mruknęłam i wystawiłam głowę z namiotu. Byliśmy na całkowitym pustkowiu. Mój Boże, przecież ja bym się skończyła, siedząc tu non-stop i nic nie robiąc.
- Ja czasem czytam – powiedziała cicho Hermiona, co mnie oczywiście niesamowicie zaskoczyło. Granger i książki. Co ona, kurwa, nie powie. Popatrzyłam na nią jak na jakąś zacofaną, po czym usiadłam w starym fotelu.
- Wiecie, ja zanudziłabym się na śmierć. Nie macie jakiegoś radia czy czegoś podobnego? – gdy oboje pokręcili głowami, westchnęłam ciężko. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą chociażby „Proroka Codziennego”, żeby móc sobie rozwiązać krzyżówkę. Ale miałam przecież dwukierunkowe lusterko i mogłam sobie porozmawiać z Sapphire. Co prawda musiałam wziąć pod uwagę to, że mogła mieć teraz lekcje, być na śniadaniu lub robić jakieś inne, ważne rzeczy, w końcu była w tym momencie mną. Ale postanowiłam zaryzykować. Było to dość bezpieczne, ponieważ kontakt tej dwójki z Voldemortem lub Snape’em skończyłby się dlań tragicznie. Osobiście uważałam, że w lepszej sytuacji był Harry. Jego czekała tylko czysta śmierć. A Granger… ona musiałaby przetrwać serię obelg i tortur. Ale takich prawdziwych. Bo to, co działo się z nią w domu Czarnego Pana to była zabawa. On już by się z nią nie cackał. Posłałby po Bellatriks i…
Wypowiedziałam do lusterka imię Sapphire. Po chwili na jego płaszczyźnie spostrzegłam nieco przerażoną, ale niewątpliwie moją twarz. Zdziwiłam się trochę, ponieważ świadomość, że w ciele identycznym jak moje znajdowała się zupełnie inna osoba.
- I co, nikt niczego nie podejrzewa? – zapytałam prosto z mostu. Sapphire rozejrzała się nerwowo. Chyba znajdowała się w jednej z kabin w łazience dla dziewczyn.
- Na razie nie, dostałam list od Snape’a, że wyraża zgodę na mój wyjazd… To takie dziwne, że widuję Dracona, a nie mogę z nim nawet porozmawiać. Poznałby, że to ja – wyszeptała. – A u ciebie?
- Straszliwie się nudzę, jest okropna pogoda, dlatego zawracam ci głowę. I jak ci się podoba świat z punktu widzenia Sophie?
- Bałam się, że jak ktoś poprosi mnie, żebym coś podpisała albo zaśpiewała, to nie będę wiedziała, jak to zrobić. Albo w szkole – przecież nie jestem tak dobra w czarowaniu, jak ty – szepnęła, teraz już naprawdę wystraszona. – Wracaj szybko.
- Dasz sobie radę, jak ci ktoś każe coś wyczarować, to powiedz, że kimże on jest, by rozkazywać siostrzenicy Czarnego Pana, jeszcze spójrz na niego groźnie i idź sobie. Sama widzisz, jak wiele zależy od autorytetu – odparłam lekceważącym tonem i machnęłam automatycznie ręką. Moje słowa trochę uspokoiły Ślizgonkę, ale wciąż wyglądała na zatrwożoną.

*

         Szczerze mówiąc, to miałam dużą nadzieję, że Harry i Hermiona wiodą ciekawe, pełne przygód życie. Tak naprawdę całymi dniami nudzili się okropnie, a ja razem z nimi. Jedyną interesującą czynnością było zmienianie miejsca pobytu. Robiło się coraz ciemnej i wietrzniej, a ja zaczęłam tęsknić za Hogwartem.
- Tak właściwie, to jak nas tutaj znalazłaś? – zapytał któregoś dnia Potter.
- Po prostu. Teleportowałam się. I mimo tych waszych ochronnych zaklęć najnormalniej w świecie weszłam sobie do namiotu. Zapomnieliście, z kim macie do czynienia? – odrzekłam, przerzucając chyba po raz setny strony „Dziejów Hogwartu” – Ale nie martwcie się, jeżeli sami czegoś nie spaprzecie, to wszystko będzie dobrze. Ja wam nie zagrażam.
Mrugnęłam zaczepnie do Harry’ego i ponownie utkwiłam wzrok w książce. Ta bezczynność i nieustająca szaruga na zewnątrz była dobijająca. Miałam ochotę przesypiać całe dnie, by nie musieć tego oglądać, a nocą wznosić się ponad wierzchołki drzew i latać, latać, latać… aż na horyzoncie wzejdzie słońce, którego zwykli śmiertelnicy nie zobaczą z ziemi, ponieważ ukryte będzie za gęstą, nudną masą szarych chmur.
         Było już późne popołudnie, lekcje w Hogwarcie już się z pewnością skończyły, gdy Sapphire skontaktowała się ze mną niezwykle przerażona i spanikowana. Po samym wyrazie jej, a właściwie to mojej twarzy poznałam, że musiało stać się coś złego.
- Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Barty kazał mi zostać po lekcji. Chce się ze mną za godzinę widzieć, co mam zrobić? – wyszeptała. Na mojej twarzy chyba nigdy nie gościł taki przestrach, nawet po zetknięciu z Czarną Dziurą-Boginem. Ale nie dziwię się jej, zdemaskowanie oznaczało dla niej rozmowę z Lordem Voldemortem, mnóstwo kłopotów, zdenerwowanego Snape’a… Przygryzłam wargi, zastanawiając się, co zrobić z tym fantem.
- No cóż, chyba będę musiała wrócić do Hogwartu. Poczekaj na mnie w łazience Jęczącej Marty, tak będzie najbezpieczniej. Za chwilę przyjdę.
Schowałam lusterko do kieszeni i instynktownie spojrzałam na wpatrzonych we mnie Harry’ego i Hermionę.
- Muszę zniknąć. Kiedyś jeszcze was odwiedzę, bez obaw. Przyślę wam trochę jedzenia – powiedziałam, zapinając pelerynę. Potter kiwnął głową, a ja wybiegłam z namiotu i teleportowałam się. Ciśnienie naciskało na mnie ze wszystkich stron, ale ja nie zważałam na to. Za bardzo się spieszyłam. Ale chciałam tylko do końca tego dnia pozostać w Hogwarcie. Gdy jakiś czas temu ujrzałam Syriusza, jego widok wzbudził we mnie tak ogromną tęsknotę za nim… Musiałam z nim spędzić choć trochę czasu, opowiedzieć mu o wszystkim. Ale tym razem legalnie, bez żadnych podstępów. Pójdę do Snape’a i poproszę go o dwa, trzy dni przepustki. Tym razem zaś…
Pojawiłam się w łazience Jęczącej Marty z głośnym trzaskiem, ale duch dziewczyny nawet nie zwrócił na to uwagi. Sapphire jednak podskoczyła, jakby umywalka, o którą się opierała, sparzyła ją w tyłek.
- Nareszcie jesteś – westchnęła z ulgą. – Nawet nie masz pojęcia, jak mi się ciągnęły te dni.
Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam nią w Ślizgonkę, która zaczęła się zmieniać. Po kilkunastu sekundach stała już przede mną Sapphire w swoim prawdziwym ciele.
- Nikomu nic nie powiedziałaś? Nawet Malfoyowi? – zapytałam, patrząc na nią podejrzliwie.
- Nie, ale mam nadzieję, że nikt niczego się nie domyślił – mruknęła. Najwyraźniej powrót do własnego ciała przyniósł jej ulgę.
Kazałam jej wracać do dormitorium, sama zaś udałam się do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią. Barty najwyraźniej już na mnie czekał.
- Jak zwykle spóźniona – rzekł na powitanie.
- Królowa zawsze przybywa ostatnia – odparłam cicho i pocałowałam go. – O co chodzi?
Poczułam przemożną chęć opowiedzenia mu o wszystkim, ale musiałam opanować to pragnienie, bo wiedziałam, że dowie się o tym i Czarny Pan.
- Boję się o ciebie. Przez ostatnie kilka dni w ogóle się do mnie nie odzywałaś. Zrobiłem coś nie tak? – zapytał.
- Nie, skądże. Przepraszam, to już się nie powtórzy. Jak ci to mogę wynagrodzić?
- Wystarczy mi, że już jesteś – podszedł bliżej i przytulił mnie. Bardzo tego potrzebowałam. Takiej… czułości z jego strony. Chciałam, aby poświęcił mi choć odrobinę czasu. Okres wojny nie sprzyjał naszemu związkowi. Poczułam ulgę na myśl, że Sapphire sama nie poszła do Bartemiusza. Nigdy bym jej tego nie wybaczyła. Zresztą, jemu też. Aczkolwiek o niczym nie wiedział. Miałabym poważny dylemat.
- Kocham cię, Barty – mruknęłam i pocałowałam go w policzek.
- Ja ciebie też, przepraszam, że tak cię zaniedbywałem. Postaram się zmienić – odparł, gładząc powoli moje włosy. – Chodź do pokoju, tutaj mam ciągle wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Bez słowa ruszyłam za nim do sąsiedniej komnaty. Łóżko zaścielone było przez skrzaty, tak samo jak i wszędzie panował idealny ład. Usiadłam na brzegu łoża, Barty zrobił to samo. Poczułam do niego taką sympatię, zupełnie jak na początku naszego związku. Jego dotyk sprawiał, że na całym ciele czułam dreszcze. Położyliśmy się bardzo blisko siebie, a on przytulił mnie tak, jakby nie chciał się już nigdy ze mną rozstawać. Ja zaś starałam się nie myśleć o niszczącym go czasie. Ten fakt coraz częściej zajmował całkowicie moją głowę.
- Barty, umarłabym dla ciebie – wyszeptałam. Nic na to nie odpowiedział. Czułam się tak, jakby mi zależało bardziej, ale to było przecież niedorzeczne. Tyle dla mnie poświęcił… Mógł przecież stracić wszystko. Zaryzykował dla mnie.
- Wiesz, Sophie, zawsze mnie dziwiły takie związki między wampirami tej samej płci. Ale wśród ludzi też tacy są. I nie mówię o homoseksualizmie, tylko o zwykłych eksperymentach. Używanie życia – odezwał się nagle. – Na przykład Regulus…
- Brat Syriusza?
- Tak, Regulus Black żył w taki sposób. Lubił chłopców i dziewczęta, nie krył się z tym. Szczerze mówiąc to właśnie dzięki kontaktom z nim trochę się otworzyłem, miałem taki epizod, że nico piłem, paliłem różne świństwa… A nawet otworzyłem się na tę samą płeć. Nie, nie jestem ani nie byłem gejem. Nie całowałem się z kolegami, ale byliśmy dla siebie z Regulusem bardzo bliscy.
Doceniałam fakt, że tak się przede mną otworzył, aczkolwiek przyznawanie się do kontaktu ze zdrajcą nie było zbyt rozsądne. Był na bardzo wysokiej pozycji w oczach Czarnego Pana, a jego przeszłość mogła to zniszczyć.
- Rozumiem, kochanie. To on cię zaraził voldemortosizmem? – spytałam.
- On raczej utwierdził mnie w przekonaniu, że chęć służenia Czarnemu Panu to nic złego – odparł. Odgarnął mi włosy z twarzy i pochylił się nade mną, żeby mnie pocałować. Zacisnęłam palce na jego włosach z tyłu głosy, a kiedy ten przeniósł wargi z moich ust na szyję, odchyliłam się nieco do tyłu. Bardzo brakowało mi jego bliskości. Wiedziałam, że nie mogłam zostać na noc, ale teraz nie myślałam o tym. Liczył się tylko Barty.

*

         Rano obudziły mnie promienie słońca, świecące mi prosto w twarz. Nieznośne światło. Po latach spania w jedwabnej lub satynowej, nieporównywalnie delikatnej pościeli, szorstkie, twarde łóżko nauczyciela obrony przed czarną magią wydało mi się deską. Aczkolwiek po kilku nocach spędzonych w namiocie Pottera i Granger nie odczułam tego tak bardzo, jak zwykle.
Barty już od dawna był na nogach. Kompletnie ubrany siedział przy okrągłym stoliku i pisał coś szybko na kawałku pergaminu. Przeciągnęłam się, ziewnęłam szeroko i usiadłam na łóżku, szukając dookoła części mojej garderoby. Była godzina siódma czterdzieści, co oznaczało, że trochę zaspałam. Powinnam już rozmawiać ze Snape’em, a teraz nawet nie miałam pojęcia, czy jest w swoim gabinecie.
- Jak ci się spało? – zapytał Crouch, kiedy zorientował się, że już wstałam.
- Nienajgorzej – odparłam, ubierając przez głowę czarną szatę. – Nie orientujesz się, czy Snape jest w szkole?
- Powinien być, chyba że dziś rano odwiedził Czarnego Pana. Masz do niego jakąś ważną sprawę? Może ja będę mógł pomóc?
- Potrzebuję zgody na opuszczenie szkoły – mruknęłam, zdając sobie nagle sprawę, że zachowuję się nieodpowiedzialnie. Ledwo wróciłam z nielegalnej wycieczki do nieznanego mi miejsca, dzień później znowu miałam zamiar wyjechać. Miałam potworne zaległości w szkole, które musiałam zaraz po powrocie nadrobić. – Chciałabym porozmawiać z Syriuszem, tęsknię za nim. I nie chcę, żeby różnice w poglądach nas skłóciły. I tak już wszyscy z Zakonu, z którymi miałam dobry kontakt, nie chcą mnie znać.
Bartemiusz nic nie odpowiedział, tylko skinął głową. Nie podobało mu się, że kontaktowałam się z ludźmi z Zakonu Feniksa, ale z Lordem Voldemortem wałkowałam ten temat już tyle razy, że przestałam przejmować się wszystkimi, którzy również to potępiali.

Snape wyraził zgodę na moje opuszczenie szkoły na kilka dni, lecz nie był tym zachwycony.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że robię to tylko i wyłączenie ze względu na naszą długoletnią znajomość? – zapytał, kiedy miałam już opuścić jego gabinet. – Czarny Pan zabronił mi wypuszczać cię gdziekolwiek bez skonsultowania tego z nim.
- Doceniam to, Severusie – odparłam, kłaniając się z przesadzoną uprzejmością. – Wrócę za dwa dni, dobrze? I będę oczywiście bardzo ostrożna.
- A mogę chociaż wiedzieć, dokąd się udajesz?
- Do Syriusza. Mogę mu ufać, to chyba jedyna osoba popierająca Dumbledore’a, która nie pozwoli mnie skrzywdzić – odpowiedziałam, a mój wzrok automatycznie uciekł w stronę pustych ram portretu byłego dyrektora Hogwartu. Od czasu jego śmierci byłam tu już kilka razy, ale dotąd nigdy nie ujrzałam w nim podobizny Albusa Dumbledore’a. Zupełnie tak, jakby nie chciał, żebym go ujrzała.

~*~


Gorąco. Szybko dodaję rozdział i wyłączam komputer, żeby się nie spalił. Mam dzisiaj sesję, więc muszę stylizację dopracować. Mam dla Was niespodziankę. Zainspirowana serialem „Dynastia Tudorów” (tak à propos, to jaram się od dawien dawna Anną Boleyn, Henrykiem itp.) stworzyłam taką mini czołówkę SCP. Tutaj możecie ją obejrzeć, link do niej znajduje się także w menu. Dedykacja dla Semirkowej :*