5 kwietnia 2012

Rozdział 312

         Dobrze wiedziałam, że Sapphire będzie bardzo trudno zagrać moją osobę w sposób wiarygodny, aby w pierwszych trzech minutach Snape nie oblał ją eliksirem demaskującym. Dlatego od samego Drugiego Zadania grałam bardziej nieśmiałą i cichą. Domyślałam się, że Sapphire właśnie w taki sposób będzie się zachowywać. Kiedy Barty lub ktokolwiek inny pytał mnie, dlaczego tak się zachowuję, odpowiedziałam, że poszczę i na jakiś czas muszę zająć się wewnętrznym wyciszeniem i medytacją. Nikt nie znał się na tyle na moim wyznaniu, aby zarzucić mi kłamstwo.
Dwa dni przed Drugim Zadaniem Snape wezwał mnie do siebie, aby omówić zasady panujące podczas jego trwania.
- Udamy się do Durmstrangu, gdzie odbędzie się wyścig. Wszystkie konkurencje są ze sobą powiązane, więc byłoby doskonale, gdybyś na metę dotarła pierwsza – rzekł na wstępie.
- Nie ma problemu. Mam tylko jedno pytanie. Czym dostaniemy się do Bułgarii? Bo nie wydaje mi się, aby Hogwart posiadał jakiś specjalny środek transportu.
- Wszystko w swoim czasie. Hagrid naprawił usterki, więc teraz skup się na tym, aby wygrać. Oczywiście, wszystko w granicach rozsądku. Czarny Pan by mnie zabił, gdyby coś ci się stało – powiedział spokojnie.
Po zdarzeniu w gabinecie dyrektora miecz Godryka Gryffindora spokojnie leżał w szklanej gablotce, co bardzo mnie zdziwiło. Sądziłam, że po usiłowaniu kradzieży bezcennej pamiątki po jednym z założycieli Hogwartu Snape zapewni jej jakieś niesamowite środki bezpieczeństwa, ale nie. Miecz jak leżał, tak leży. W tej naiwności było coś podejrzanego.
- Dobrze. Bardzo mi zależy, żeby Hogwart wygrał, dowiódłbyś wszystkim, że jesteś dobrym dyrektorem. Zauważyłam, że wszyscy porównują cię do Dumbledore’a. Tak nie powinno być. No, ale… - odetchnęłam głęboko. – To ja już sobie pójdę.

         Zupełnie jak miesiąc temu, tym razem w Noc Duchów, Snape zebrał nas w Wielkiej Sali. Tym razem poszerzył grupkę Gryfonów i Krukonów. Puchonami najwyraźniej gardził. Jakimś cudem postanowił zabrać Victora.
- Jak za komuny – mruknął, kiedy czekaliśmy na Slughorna. Szturchnęłam brata w żebra.
- Sam jesteś komuna. To procedury potrzebne do odpowiedniego kierowania szkołą w tak trudnych czasach. Gdyby nie to, wszyscy wleźliby mu na głowę. To nie jest Dumbledore, który posiada nieograniczoną siłą – odpowiedziałam. Snape właśnie liczył uczniów.
- Fakt, Dumbledore’em to on nie jest, ale ma z nim bliski związek. Przyczynił się do jego śmierci.
- Daj mu już spokój. Powinieneś być mu wdzięczny, że nie musisz się użerać z Carrowami. Te ciągłe patrole to trochę przesada… ale nie uskarżam się – dodałam szybko, widząc triumf, który skradał się już na twarz brata. Nadszedł Slughorn. Był bardzo zadyszany, zupełnie jakby biegł przez całą drogę ze swojego gabinetu w lochach do Wielkiej Sali. Już dawno zauważyłam, że profesor miał tendencję do spóźniania się. Snape tylko zmierzył go karcącym wzrokiem i kazał uczniom ustawić się dwójkami. Ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. Już od dawna głowiłam się nad tym, co takiego zabierze nas do Bułgarii. Kiedy znaleźliśmy się na błoniach, moje wątpliwości szybko zostały rozwiane.
Na pożółkłej, suchej trawie stał jeden wagon, który wyglądał zupełnie jak te, w których siedzieliśmy, kiedy Express Hogwart wiózł nas do szkoły. Ale do tego przyczepione były długie, bardzo długie drewniane dyszle, do których zaprzężone było dziesięć spokojnych, tajemniczych testrali. Podeszłam do jednego z nich, aby poklepać go po skórzastym, jedwabistym nosie. Snape kazał dobrać nam się w pary, sam zaś zatrzymał mnie, zanim wsiadłam do wagonu.
- Jak się czujesz? Nie denerwuj się, a wszystko będzie dobrze – mruknął.
- Nie denerwuję się. To tylko głupi wyścig, wampirowi żaden smok nie jest w stanie zrobić krzywdy – odpowiedziałam z uśmiechem, aby dodać mu otuchy.
- Czarny Pan chce się z tobą widzieć niedługo po powrocie z Durmstrangu. Kiedy będziesz gotowa, udaj się do jego apartamentu – dodał szeptem, choć nikogo nie było w pobliżu. Skinęłam głową i szybko weszłam po schodkach do wagonu. Kiedy znalazłam się w środku, okazało się, że jest to raczej wąski, parterowy dom z dwoma łazienkami i mnóstwem małych pokoików. Victor czekał na mnie przy uchylonych drzwiach do jednego z nich.
- Co Snape od ciebie chciał? – zapytał przyciszonym głosem, kiedy weszliśmy już do dwuosobowej sypialni.
Znajdowały się tu dwa wąskie łóżka nakryte kocami, ściany pokrywała szaroniebieska tapeta w pionowe paski, na drewnianej podłodze zaś leżała ciemna wykładzina. Pod oknem stały dwie szafki nocne, a nasze bagaże zostały automatycznie umieszczone pod łóżkami. Opadłam na swoje z ciężkim westchnieniem. Wolałam dzielić pokój z Bartym, ale oficjalnie związki uczniów z nauczycielami były zabronione. I nieważne było, że trwał on, zanim Crouch został profesorem.
- Był ciekaw, jaki mam pomysł na drugą konkurencję – odparłam wymijająco. Wagon gwałtownie wzniósł się w powietrze, aż Victor zachwiał się i musiał chwycić się framugi, by nie upaść. Kiedy odzyskał równowagę, ze strachem malującym się na twarzy rzucił się na swoje łóżko, jakby to było koło ratunkowe, co wywołało mój śmiech. Ja byłam przyzwyczajona do dziwnych i niewiarygodnych środków transportu oraz do związanych z nimi niewygodami, sama jako chimera potrafiłam latać. Kiedy jednak testrali wzniosły się na większą wysokość, ich lot ustabilizował się.

         Nie lecieliśmy długo. Wyruszyliśmy po obiedzie, a w Durmstrangu znaleźliśmy się około godziny osiemnastej. Klimat i krajobraz bardzo się nie zmienił. Było już ciemno, ale poznałam, że błonia i las podobne były do terenów hogwardzkich. Zamek był bardziej ponury, a podwórze naprawdę wielkie. Dyrektor Durmstrangu powitał nas w wejściu i zaprosił do środka. Według mnie Hogwart był o wiele wykwintniej urządzony. Na ścianach wisiało całe mnóstwo gobelinów i obrazów, tutaj nagie, kamienne ściany raziły pustką. My posiadaliśmy wysokie, gotyckie okna z kolorowymi witrażami, Bułgarska akademia zaś – maleńkie, romańskie, oszklone otwory, przez co czułam się jak w ogromnej twierdzy. Nie było to przyjemne uczucie.
Snape kroczył na czele pochodu, obok niego podążał Georgijow, rozmawiając z nim przyciszonym głosem po angielsku. Zaprowadził nas do zamkniętych drzwi jakiejś komnaty i zatrzymał się, a kiedy wszyscy zamilkli, przemówił, również po angielsku:
- Witam w Durmstrangu. Kolacja właśnie trwa, więc wszystkiego dowiecie się po uczcie. Zapraszam.
Otworzył wysokie, żelazne drzwi, a z sali buchnęło na nas mocne światło świec i zapach gorących, gotowanych i pieczonych potraw. Po prawej stronie wielkiego pomieszczenia ustawiony był równolegle do ściany długi stół, przy którym siedzieli sami chłopcy, po drugiej stronie komnaty zaś – same dziewczęta. Kiedy uczniowie z Hogwartu pojawili się w ogólnym polu widzenia, zwykły gwar towarzyszący posiłkom nieco ucichł. Dyrektor Durmstrangu wskazał hogwardzkim uczniom miejsca po prawej, a uczennicą po lewej stronie. Usiadłam obok Sapphire z nieco markotną miną.
- Założę się, że w klasach też są tak podzieleni – mruknęłam. Uczniowie z Beauxbatons, Wizard’s College i Parashikon Pyll już przybyli do Bułgarii, nauczycieli pozostałych szkół nigdzie nie widziałam. Nałożyłam sobie na talerz kilka pierogów ruskich i skupiłam się na ich konsumpcji.
         Po kolacji dyrektor Durmstrangu powstał. Wszyscy momentalnie umilkli, wpatrując się w niego z uwagą, więc i ja skierowałam swój wzrok na stół nauczycielski. Panowała tu niezwykła wręcz dyscyplina. I nie wynikała ona bynajmniej z zastraszenia, jak w Hogwarcie, tylko z najprostszego szacunku. Uczniowie przyzwyczajeni byli do tego, że nauczycieli należy traktować grzecznie.
- Witam delegację ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, która przybyła pod koniec uczty. Chciałbym jeszcze oświadczyć, że jutro o godzinie siedemnastej rozpocznie się druga konkurencja, dlatego reprezentantów wszystkich szkół zapraszam do namiotu pół godziny wcześniej w ramach przygotowania – przemówił, po czym skinął lekko głową, dając znać swoim uczniom, że można już sobie iść. Snape szybko zebrał swoich podopiecznych i rzekł:
- Nie będziemy się wałęsać po obcej szkole, dlatego zarządzam całkowity zakaz wychodzenia z wagonu. Za mną.
Dogoniłam Victora, po czym ruszyliśmy za Mistrzem Eliksirów. Ten szedł szybkim krokiem, nie odzywając się słowem ani do Slughorna, ani do Bartemiusza. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, uderzył nas w twarz mroźny, przenikliwy chłód. Nasz wagon znajdował się na skraju lasu, gdzieś z boku zaś ujrzeliśmy piękny powóz z Beauxbatons, do którego zmierzali ubrani w długie futra uczniowie z francuskiej uczelni. Za to tuż przy murze Durmstrangu ktoś rozbił cztery kolorowe, japońskie namioty rozświetlone od środka. Najwyraźniej wszyscy już przybyli, ale tylko niektórzy delegaci udali się na kolację.
Slughorn rozsunął drzwi, a wszyscy zaczęli wchodzić do środka. Ja bardzo chciałam pobyć z Bartym, dlatego udałam się do jego pokoju. Dopiero na miejscu okazało się, że ten dzieli sypialnię z profesorem Slughornem.
- Nie przeszkadzam ci? – zapytałam. Crouch podniósł głowę znad swojego kufra.
- Nie, chodź, przejdziemy się – zaproponował, prostując się gwałtownie. Chwycił mnie za rękę i oboje opuściliśmy wagon. Szczelniej otuliłam się płaszczem.
- Snape jest chyba dzisiaj nie w humorze – zauważyłam, gdy odeszliśmy trochę od naszego pojazdu.
- Tak, rządzenie szkołą nie jest tak łatwe, jak mu się wydawało. Kiepsko trafił, nie dość, że musi kontrolować, co dzieje się w Hogwarcie, to jeszcze ten Siedmiobój… W marcu zadanie odbędzie się u nas.
- A w Beauxbatons?
- Tam prawdopodobnie jedziemy za miesiąc.
Nic na to nie odpowiedziałam. Postanowiłam zataić przed nim fakt, iż Lord Voldemort  zabronił mi wyjazdu do Francji. Tym będę martwić się, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, obserwując kolorowe namioty należące do Reigi Sakusha. Nagle Crouch odezwał się:
- Powiedz mi, masz ten cały post, medytujesz… Po co ty?
Zamyśliłam się.
- Hmm, to jest coś w rodzaju modlitwy – wyjaśniłam. Barty zatrzymał się, ja zrobiłam to samo.
- Czyli rozumiem, że nie będziesz chciała zostać u mnie na noc – rzekł. Pomyślałam sobie, że jestem cholernie nieprzewidująca, ale skoro już podjęłam taką decyzję, musiałam się tego trzymać.
- Kiedy skończę, to wtedy. Pod koniec pewnie nie będę się z tobą za bardzo kontaktować, aby przeżyć oczyszczenie tak, jak należy. To jest mi bardzo potrzebne, a ty mnie będziesz rozpraszał – odpowiedziałam z niepotrzebnym, przesadnym patosem. – Od czasu do czasu to jest konieczne.
Przytuliłam się do niego. Dawno tego nie robiłam, jakoś oddaliliśmy się od siebie ostatnio. Czułam się, jakbym była w Hogwarcie. Okazało się, że motyw zamku jest modny w świecie czarodziejów. Muszę przyznać, że nudziło mnie to, aczkolwiek byłam ciekawa, jak wyglądają pozostałe szkoły.
- Sophie, powiedz mi… tak się zastanawiałem… czy opowiedziałaś się już po jakiejś stronie? – odezwał  się nagle Crouch.
- Oczywiście, życzę wygranej tylko Czarnemu Panu – odparłam nieco urażona, że pyta mnie o coś tak oczywistego. – Nigdy nie pomogłabym Harry’emu Potterowi. Przecież kocham wuja. A fakt, że nie pozwala mi brać udziału w bitwach…
- Rozumiem. I wcale mu się nie dziwię. Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało – rzekł. – Bałem się kiedyś, że wybierzesz Zakon, a wtedy nie mógłbym walczyć. Sądzę, że Czarny Pan również. Ty w to nie wierzysz, ale on naprawdę bardzo się o ciebie martwi. Dlatego nie sprawiaj mu kłopotów, przynajmniej teraz, kiedy jest tak zajęty.
- Ja wiem. Wiem. Czarny Pan zawsze była dla mnie taką… obsesją. Dzięki niemu wychowywałam się w kochającej rodzinie, gdyby w porę mnie nie zabrał spod tamtych drzwi, boję się myśleć, kim byłabym teraz. Wiesz, jak tak się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że zawdzięczam Czarnemu Panu praktycznie wszystko.

         Następnego ranka obudziłam się całkiem wypoczęta, choć pogoda była podła i sprawiała, że chciało mi się cały czas spać. Niebo miało kolor smętnie szary, zimna mgła unosiła się tuż nad martwą, żółtą trawą, a zamek wyglądał, jakby tonął wśród niej. Victor jeszcze spał, więc ubrałam się cicho, aby go nie obudzić i wymknęłam się z pokoju. Do łazienki ciągła się już kilkuosobowa kolejka. Zignorowałam to i udałam się do sypialni Snape’a. Ten również był ubrany i czytał jakiś list. Na dźwięk otwieranych drzwi wzdrygnął się i schował drżącymi rękami kawałek pergaminu do kieszeni.
- I co, trema? – zapytał.
- Trochę. Ważne, abyś ty się nie stresowała. Ale dobrze byłoby, gdybyś tym razem nie stosowała czarnej magii. Zachodnie szkoły niezbyt przychylnie na to patrzą – odparł.
- Dobrzej, jak sobie życzysz. Ale czy nie łatwiej będzie skonfundować jury na czas drugiego zadania? – zaproponowałam. Z mojej perspektywy wydawał się to całkiem rozsądny plan.
- O wiele lepiej byłoby wygrać Siedmiobój uczciwie, ale w ostateczności… Za pół godziny wszyscy mają być gotowi. Idziemy na śniadanie, o piętnastej jest obiad, a o siedemnastej spotykamy się za zamkiem, gdzie ma odbyć się wyścig – rzekł.
         Po śniadaniu mieliśmy czas wolny. Byłam ciekawa, jak wygląda Durmstrangu od wewnątrz, dlatego postanowiłam razem z bratem zwiedzić szkołę. Uczniowie bułgarscy mieli teraz lekcje, więc mogłam spokojnie przejść korytarzem. Tak dzikie zainteresowanie moją osobą było dla mnie swego rodzaju nowością, ponieważ w Hogwarcie wszyscy już przywykli do faktu, że jestem uczennicą tej szkoły.
Durmstrang był o wiele bardziej surowy do Hogwartu, mimo że z zewnątrz był bardzo podobny. Nie wiem, z czego to wynikało, ale nie czuło się tu tej magicznej atmosfery tajemniczości, choć postacie z obrazów poruszały się tak samo, jak w mojej szkole. Schody nie były ruchome, więc na najwyższe, szóste piętro trzeba było wejść pieszo. Czuć było chłód, co oznaczało, że nie palono jeszcze w piecach. Kilkakrotnie już spotkałam się z panującą dookoła dyscypliną. Nawet unoszące się tuż nad kamienną podłogą duchy zdawały się być sztywne i oschłe.

         O siedemnastej zebraliśmy się za gmachem szkoły, a naszym oczom ukazał się tor z siedmioma przegrodami, gdzie zamknięto smoki, na których mieliśmy wystartować. W boksie z tabliczką, na której drukiem wypisano słowo HOGWART, siedział wielki, bardzo agresywny gad.  Najwyraźniej wróciły mu siły po moim ostatnim występie. Na trybunach zbierali się już uczniowie i goście. Reprezentantów zaprowadzono do specjalnego namiotu, gdzie czekali już na nas dyrektorzy naszych szkół. Snape podszedł do mnie, pochylił się, odgarnął mi włosy i wyszeptał prosto do mojego ucha:
- Jeśli zamierzasz coś niebezpiecznego, uważaj na Bartemiusza. Czarny Pan niepokoi się o niego.
- Ten wyścig odbędzie się bez najmniejszych zakłóceń, zaufaj mi – uśmiechnęłam się tajemniczo. – Kazałam mu zaopatrzyć smoka w siodło.
- A ty?
- Och, nie będzie mi potrzebne.
Wywołano nas z namiotu. Zauważyłam, że każdy smok miał już na grzbiecie przeróżne siedziska. Nauczyciele pomagający reprezentantom zajmowali tam miejsca; każdy wyglądał na lekko przestraszonego.
- Trasa wyścigu biegnie dookoła zamku i przez błonia, co pięćdziesiąt metrów pojawiać się będzie czerwona chorągiewka ukazująca kierunek. Zakazane jest nokautowanie współzawodników, podawanie smokom przeróżnych eliksirów oraz stosowanie zaklęć – przemówił donośnym głosem dyrektor Durmstrangu. – Proszę zająć swoje miejsca.
Reprezentanci wdrapali się na grzbiet swoich smoków; jedni z gracją, drudzy dość pokracznie. Ja usadowiłam się na karku mojego. Miałam już plan, jak zwyciężyć w tym wyścigu, aczkolwiek nie byłam pewna, czy jury znowu nie wezmą tego za jakieś wykroczenie. Jednak czymże jest wyścig bez odrobiny ryzyka i adrenaliny? Dookoła mojego nadgarstka pojawił się gruby łańcuch łączący mnie ze smokiem. Już to raz zrobiłam, a teraz postanowiłam to powtórzyć. Gdy wszyscy już siedzieli na swoich smokach, które potrząsały niespokojnie rogatymi łbami, w powietrzu zapłonęło żółte światło. Z nozdrzy gada, na którym siedziałam, zaczęły wydobywać się dwie strużki dymu. Dwie sekundy później światło rozbłysło kolorem zielonym, a smoki wystrzeliły w powietrze. Ich lot był bardzo niestabilny. A ja czekałam tylko na moment, kiedy wszyscy mnie wyprzedzą. Potrzebowałam trochę miejsca na transmutację. Natychmiast zmieniłam się w chimerę z wielkimi, skórzastymi skrzydłami. Nie minęło nawet chociażby pięć sekund, kiedy wyprzedziłam wielkiego, kościstego smoka, na którym leciała uczennica z Beauxbatons. W końcu co cztery skrzydła to nie dwa. Nie słyszałam praktycznie niczego, jedynie świst powietrza. Mój smok zionął ogniem, podpalając delikatnie koniec mojego pokrytego gęstą, długą sierścią ogona. Najwyraźniej uznał chimerę za wroga, którego należy złapać. Nie mogło mnie spotkać w tej chwili nic lepszego. Smoki zostały spojone eliksirem, dzięki któremu nie atakowały siebie nawzajem i ludzi, ale nie działało to na inne magiczne stworzenia. Gad zaryczał potężnie i zamachał mocniej skrzydłami, przez co musiałam znacznie przyspieszyć. Uwielbiałam latać jako człowiek, ale jako chimera… ten wiatr targający moje futro, przyjemny chłód. No i to niesamowite uczucie fruwania, nieposiadania pod sobą żadnej powierzchni. Nie można tego opisać. To zupełnie tak, jakby się pływało, tyle że powietrze jest rzadsze. I to o wiele bardziej rzadkie od wody.
         Wyścig przebiegł zadziwiająco gładko i szybko, być może dlatego, że znacznie prowadziłam, nie wiedziałam, że tylko dla mnie był on spokojny, ponieważ z tyłu trochę się działo. Reprezentantki Beauxbatons i Reigi Sakusha zderzyły się i odpadły w połowie trasy. Już po raz drugi szkoła madame Maxime upadła. Najpierw Turniej Trójmagiczny, później niefortunny start w Siedmioboju Magicznym… Za to ja przekroczyłam metę bardzo szybko. Obawiałam się tylko, że znów uznają ten sposób za nielegalny. Szybko zmieniłam się z powrotem w siebie samą, a smok wylądował ciężko na ziemi, aż trawa w promieniu dziesięciu metrów zafalowała. Niepewny uśmiech na twarzy Barty’ego musiał znaczyć, że albo wszystko poszło dobrze, albo zwiastował ulgę z powodu zakończenia wyścigu. Czym prędzej wyskoczył z siodła.
- No i mamy zwycięzcę tej konkurencji! Miejsce drugie zajmuje Wizard’s College… naprawdę mało brakowało. I na miejscu trzecim Durmstrang! – zawołał komentator. Automatycznie spojrzałam na reprezentantkę szkoły amerykańskiej. Była wściekła. Po prostu wrzała ze złości. Musiała zostać do tego Siedmioboju doskonale przygotowana przez nauczycieli. A zostać wykiwanym przez osobę, która w ogóle nie przejmowała się owymi zawodami… Szczerze mówiąc to lubiłam brać udział w konkurencjach. Było to naprawdę przyjemne uczucie – konkurować z kimś i być ocenianą przez dyrektorów różnych szkół. Jestem pewna, że bez względu na wyniki będę bardzo miło wspominać Siedmiobój Magiczny.

*

         Wróciliśmy do Hogwartu następnego dnia o godzinie szesnastej. Szczerze mówiąc, mimo że w Wizard’s College nic nie jadłam, nie byłam głodna. Do kolacji zostało jeszcze kilka godzin, więc mogłam udać się do swojego dormitorium i zacząć obmyślać swój szatański plan. Jedyne, czego się obawiałam, to tylko tego, że Sapphire nie wytrzyma presji psychicznej i się ujawni. Na odkrycie faktu, że mnie nie ma, Snape wpadłby w panikę, a Voldemort… on by się wściekł. I to bardzo. Nie pochwalał moich samotnych podróży do miast lub placówek, gdzie znajduje się mnóstwo ludzi, a co dopiero, kiedy znaleziono by mnie na jakimś pustkowiu razem z Harrym Potterem.
         Na korytarzu spotkałam Sapphire. Dookoła było co prawda kilku uczniów, ale na takie tematy bezpieczniej jest rozmawiać w lekkim tłumie, niż na odludziu. Wygląda to mniej podejrzanie.
- Masz eliksir wieloskokowy? – zapytała przyciszonym głosem.
- Ukradnę trochę z gabinetu Slughorna, na pewno coś tam jest – odparłam. – Wystarczy tylko, żebyś dobrze zagrała swoją rolę. Masz – wyciągnęłam z kieszeni małe, płaskie zawiniątko i podałam jej – jeśli będziesz miała kłopoty, skontaktuj się ze mną. To dwukierunkowe lusterko. Drugie wezmę od Syriusza.
- Powiesz mu o wszystkim?
- Przyjaźnimy się. Muszę mu zaufać, przywróciłam mu życie, nie wyda mnie – mruknęłam. – Chcę to zrobić dzisiaj. Nie mogę tracić czasu. Czekaj na mnie w dormitorium, idę po eliksir.
Już miałam odejść, kiedy Sapphire zapytała cicho:
- A Sama-Wiesz-Kto?
Zatrzymałam się.
- Voldemort o niczym się nie dowie. Poza tym jestem już dorosła. Ta cała szopka jest tylko po to, żeby to właśnie on się nie dowiedział. On i Snape – odrzekłam. Nie zdążyłam nawet zrobić dwóch kroków w stronę lochów, bo z korytarza wypadło trzech ubranych w identyczne czarne szaty mężczyzn. Dwóch z nich powaliło mnie i Sapphire na ziemię, trzeci natomiast pochylił się nade mną, nie reagując na rozbiegających się i wrzeszczących ze strachu uczniów, mówiąc:
- Podaj mi nazwisko wychowawcy oraz dom, idziemy do dyrektora. Koleżanka również.
- Co robisz, kretynie? Jestem Sophie Serpens, niech ten twój dupek mnie zostawi! – krzyknęłam. Furia natychmiast przepełniła mnie całą, miałam ochotę rzucić na tych bezmyślnych Śmierciożerców klątwę, aby pełzali jak ślepe gady i zderzały się ze ścianami. – Z jakiej racji mnie zatrzymujecie…?!
Śmierciożercy momentalnie odsunęli się ode mnie i Sapphire, a my podniosłyśmy się z trudem, rozcierając obolałe mięśnie. Wyglądali na przerażonych.
- Najmocniej przepraszam, nie miałem pojęcia, że pani to Sophie Serpens… Od kiedy imię Czarnego Pana jest tabu, mamy mnóstwo pracy – wyjaśnił.
- Jego imię jest tabu? Nawet nie wiedziałam – mruknęłam, patrząc na przyjaciółkę. – Cóż… niech będzie, idźcie już sobie.
- Jeszcze raz przepraszamy.
Wycofali się czym prędzej, jakby się bali, że ich mogę jeszcze dogonić. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby uspokoić rozdygotane członki i poprawiłam sobie szatę. Spojrzałam na Sapphire i dałam jej znak kiwnięciem głowy, co oznaczało, że kontynuuję zadanie.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę lochów, aby nie tracić czasu. Wiedziałam, że mi się uda, ale ten dreszcz niepewności i adrenalina skacząca we krwi były cudowne. Dotarłam do kantorka, gdzie Slughorn trzymał ważne mikstury i składniki marynujące się w słojach wypełnionych różnokolorowymi eliksirami. Wyciągnęłam różdżkę i stuknęłam nią w żelazną klamkę w kształcie głowy węża. Zamek kliknął mechanicznie, a drzwi otworzyły się, skrzypiąc lekko. Wemknęłam się do środka i zabarykadowałam się, aby nikt mnie tu nie zaskoczył. Było to pomieszczenie dość wąskie i małe, ale wysokie na jakieś siedem, osiem metrów. Ściany aż po sam kamienny sufit pokrywały drewniane, nieheblowane półki zapełnione różnego rodzaju fiolkami, słojami i butelkami zawierającymi przeróżne substancje i eliksiry. Znając Slughorna, wszystko musiał oznaczyć alfabetycznie. Kiedy rzuciłam okiem na najniższe półki, moje przypuszczenia się potwierdziły. Szafki na samym dole przyklejone miały literki A. Czyli oznaczało to, że eliksir wielosokowy umieszczony był niemal na samej górze. Przystawiłam do ściany drewnianą drabinę i zaczęłam się wspinać. Uważnie czytałam podpisy na wieczkach. Dopiero na półce trzeciej od góry znalazłam butelkę z błotnistą, szarawą substancją. Czym prędzej ukryłam ją w torbie i zeszłam z powrotem na dół. Gładko poszło. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pobiegłam do dormitorium Ślizgonów, gdzie zastałam zdenerwowaną Sapphire. Dyskretnie wręczyłam jej butelkę eliksiru i długie pasmo czarnych włosów, które wyrwałam po drodze.
- Tu masz jeszcze list. Wyślij go Snape’owi. Ja już muszę iść – mruknęłam i szybko wyszłam z salonu. Teleportowałam się dopiero na błoniach Hogwartu. Prosto do ogrodu Syriusza. Kiedy zapukałam do drzwi, a on otworzył mi, poczułam w sercu głęboką tęsknotę. Rzuciłam mu się w objęcia, zaciskając dłonie na jego długich włosach.
- Sophie… Co ty tu robisz? – zapytał, zaskoczony moją niezapowiedzianą wizytą.
- Teraz naprawdę się spieszę, ale wszystko ci opowiem, jak wrócę, dobrze? – zaproponowałam, odsuwając się od niego. – Pożycz mi dwukierunkowe lusterko. I nie mów nikomu o mojej wizycie.
Black wyciągnął z kieszeni małe zwierciadełko i wręczył mi je. Szybko schowałam je, pocałowałam go w policzek i teleportowałam się, zanim ten zdążył coś powiedzieć. Musiałam to zrobić, bo wiedziałam, że gdybym dopuściła go do słowa, zostałabym na dłużej, żeby porozmawiać. Mknęłam teraz poprzez zimną, ciemną nicość w stronę rozwiązania zagadki.

~*~


         Nareszcie skończyła się zima. Myślałam już, że będę zmuszona chodzić w tym płaszczysku non-stop. Rozdział ten pisałam długo, bo mam mnóstwo nauki. Nie chcę mieć takiego zapierdzielu pod koniec roku. Zakończyłam też Czwórkę Hogwartu. Niedługo zapewne nowy blog. Dedykacja dla Caitlin :*