Dobrze wiedziałam, że
Sapphire będzie bardzo trudno zagrać moją osobę w sposób wiarygodny, aby w
pierwszych trzech minutach Snape nie oblał ją eliksirem demaskującym. Dlatego
od samego Drugiego Zadania grałam bardziej nieśmiałą i cichą. Domyślałam się, że
Sapphire właśnie w taki sposób będzie się zachowywać. Kiedy Barty lub
ktokolwiek inny pytał mnie, dlaczego tak się zachowuję, odpowiedziałam, że
poszczę i na jakiś czas muszę zająć się wewnętrznym wyciszeniem i medytacją.
Nikt nie znał się na tyle na moim wyznaniu, aby zarzucić mi kłamstwo.
Dwa dni przed Drugim Zadaniem Snape wezwał mnie do siebie, aby omówić
zasady panujące podczas jego trwania.
- Udamy się do Durmstrangu, gdzie odbędzie się wyścig. Wszystkie
konkurencje są ze sobą powiązane, więc byłoby doskonale, gdybyś na metę dotarła
pierwsza – rzekł na wstępie.
- Nie ma problemu. Mam tylko jedno pytanie. Czym dostaniemy się do
Bułgarii? Bo nie wydaje mi się, aby Hogwart posiadał jakiś specjalny środek
transportu.
- Wszystko w swoim czasie. Hagrid naprawił usterki, więc teraz skup
się na tym, aby wygrać. Oczywiście, wszystko w granicach rozsądku. Czarny Pan
by mnie zabił, gdyby coś ci się stało – powiedział spokojnie.
Po zdarzeniu w gabinecie dyrektora miecz Godryka Gryffindora spokojnie
leżał w szklanej gablotce, co bardzo mnie zdziwiło. Sądziłam, że po usiłowaniu
kradzieży bezcennej pamiątki po jednym z założycieli Hogwartu Snape zapewni jej
jakieś niesamowite środki bezpieczeństwa, ale nie. Miecz jak leżał, tak leży. W
tej naiwności było coś podejrzanego.
- Dobrze. Bardzo mi zależy, żeby Hogwart wygrał, dowiódłbyś wszystkim,
że jesteś dobrym dyrektorem. Zauważyłam, że wszyscy porównują cię do
Dumbledore’a. Tak nie powinno być. No, ale… - odetchnęłam głęboko. – To ja już
sobie pójdę.
Zupełnie jak miesiąc
temu, tym razem w Noc Duchów, Snape zebrał nas w Wielkiej Sali. Tym razem
poszerzył grupkę Gryfonów i Krukonów. Puchonami najwyraźniej gardził. Jakimś
cudem postanowił zabrać Victora.
- Jak za komuny – mruknął, kiedy czekaliśmy na Slughorna. Szturchnęłam
brata w żebra.
- Sam jesteś komuna. To procedury potrzebne do odpowiedniego
kierowania szkołą w tak trudnych czasach. Gdyby nie to, wszyscy wleźliby mu na
głowę. To nie jest Dumbledore, który posiada nieograniczoną siłą –
odpowiedziałam. Snape właśnie liczył uczniów.
- Fakt, Dumbledore’em to on nie jest, ale ma z nim bliski związek.
Przyczynił się do jego śmierci.
- Daj mu już spokój. Powinieneś być mu wdzięczny, że nie musisz się
użerać z Carrowami. Te ciągłe patrole to trochę przesada… ale nie uskarżam się
– dodałam szybko, widząc triumf, który skradał się już na twarz brata. Nadszedł
Slughorn. Był bardzo zadyszany, zupełnie jakby biegł przez całą drogę ze
swojego gabinetu w lochach do Wielkiej Sali. Już dawno zauważyłam, że profesor
miał tendencję do spóźniania się. Snape tylko zmierzył go karcącym wzrokiem i
kazał uczniom ustawić się dwójkami. Ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. Już
od dawna głowiłam się nad tym, co takiego zabierze nas do Bułgarii. Kiedy
znaleźliśmy się na błoniach, moje wątpliwości szybko zostały rozwiane.
Na pożółkłej, suchej trawie stał jeden wagon, który wyglądał zupełnie
jak te, w których siedzieliśmy, kiedy Express Hogwart wiózł nas do szkoły. Ale
do tego przyczepione były długie, bardzo długie drewniane dyszle, do których
zaprzężone było dziesięć spokojnych, tajemniczych testrali. Podeszłam do
jednego z nich, aby poklepać go po skórzastym, jedwabistym nosie. Snape kazał
dobrać nam się w pary, sam zaś zatrzymał mnie, zanim wsiadłam do wagonu.
- Jak się czujesz? Nie denerwuj się, a wszystko będzie dobrze –
mruknął.
- Nie denerwuję się. To tylko głupi wyścig, wampirowi żaden smok nie
jest w stanie zrobić krzywdy – odpowiedziałam z uśmiechem, aby dodać mu otuchy.
- Czarny Pan chce się z tobą widzieć niedługo po powrocie z
Durmstrangu. Kiedy będziesz gotowa, udaj się do jego apartamentu – dodał
szeptem, choć nikogo nie było w pobliżu. Skinęłam głową i szybko weszłam po
schodkach do wagonu. Kiedy znalazłam się w środku, okazało się, że jest to
raczej wąski, parterowy dom z dwoma łazienkami i mnóstwem małych pokoików.
Victor czekał na mnie przy uchylonych drzwiach do jednego z nich.
- Co Snape od ciebie chciał? – zapytał przyciszonym głosem, kiedy
weszliśmy już do dwuosobowej sypialni.
Znajdowały się tu dwa wąskie łóżka nakryte kocami, ściany pokrywała
szaroniebieska tapeta w pionowe paski, na drewnianej podłodze zaś leżała ciemna
wykładzina. Pod oknem stały dwie szafki nocne, a nasze bagaże zostały
automatycznie umieszczone pod łóżkami. Opadłam na swoje z ciężkim westchnieniem.
Wolałam dzielić pokój z Bartym, ale oficjalnie związki uczniów z nauczycielami
były zabronione. I nieważne było, że trwał on, zanim Crouch został profesorem.
- Był ciekaw, jaki mam pomysł na drugą konkurencję – odparłam
wymijająco. Wagon gwałtownie wzniósł się w powietrze, aż Victor zachwiał się i
musiał chwycić się framugi, by nie upaść. Kiedy odzyskał równowagę, ze strachem
malującym się na twarzy rzucił się na swoje łóżko, jakby to było koło
ratunkowe, co wywołało mój śmiech. Ja byłam przyzwyczajona do dziwnych i
niewiarygodnych środków transportu oraz do związanych z nimi niewygodami, sama
jako chimera potrafiłam latać. Kiedy jednak testrali wzniosły się na większą
wysokość, ich lot ustabilizował się.
Nie lecieliśmy długo.
Wyruszyliśmy po obiedzie, a w Durmstrangu znaleźliśmy się około godziny
osiemnastej. Klimat i krajobraz bardzo się nie zmienił. Było już ciemno, ale
poznałam, że błonia i las podobne były do terenów hogwardzkich. Zamek był
bardziej ponury, a podwórze naprawdę wielkie. Dyrektor Durmstrangu powitał nas
w wejściu i zaprosił do środka. Według mnie Hogwart był o wiele wykwintniej
urządzony. Na ścianach wisiało całe mnóstwo gobelinów i obrazów, tutaj nagie,
kamienne ściany raziły pustką. My posiadaliśmy wysokie, gotyckie okna z
kolorowymi witrażami, Bułgarska akademia zaś – maleńkie, romańskie, oszklone
otwory, przez co czułam się jak w ogromnej twierdzy. Nie było to przyjemne
uczucie.
Snape kroczył na czele pochodu, obok niego podążał Georgijow,
rozmawiając z nim przyciszonym głosem po angielsku. Zaprowadził nas do
zamkniętych drzwi jakiejś komnaty i zatrzymał się, a kiedy wszyscy zamilkli,
przemówił, również po angielsku:
- Witam w Durmstrangu. Kolacja
właśnie trwa, więc wszystkiego dowiecie się po uczcie. Zapraszam.
Otworzył wysokie, żelazne drzwi, a z sali buchnęło na nas mocne
światło świec i zapach gorących, gotowanych i pieczonych potraw. Po prawej
stronie wielkiego pomieszczenia ustawiony był równolegle do ściany długi stół,
przy którym siedzieli sami chłopcy, po drugiej stronie komnaty zaś – same
dziewczęta. Kiedy uczniowie z Hogwartu pojawili się w ogólnym polu widzenia,
zwykły gwar towarzyszący posiłkom nieco ucichł. Dyrektor Durmstrangu wskazał
hogwardzkim uczniom miejsca po prawej, a uczennicą po lewej stronie. Usiadłam
obok Sapphire z nieco markotną miną.
- Założę się, że w klasach też są tak podzieleni – mruknęłam.
Uczniowie z Beauxbatons, Wizard’s College i Parashikon Pyll już przybyli do
Bułgarii, nauczycieli pozostałych szkół nigdzie nie widziałam. Nałożyłam sobie
na talerz kilka pierogów ruskich i skupiłam się na ich konsumpcji.
Po kolacji dyrektor
Durmstrangu powstał. Wszyscy momentalnie umilkli, wpatrując się w niego z
uwagą, więc i ja skierowałam swój wzrok na stół nauczycielski. Panowała tu
niezwykła wręcz dyscyplina. I nie wynikała ona bynajmniej z zastraszenia, jak w
Hogwarcie, tylko z najprostszego szacunku. Uczniowie przyzwyczajeni byli do
tego, że nauczycieli należy traktować grzecznie.
- Witam delegację ze Szkoły
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, która przybyła pod koniec uczty. Chciałbym
jeszcze oświadczyć, że jutro o godzinie siedemnastej rozpocznie się druga
konkurencja, dlatego reprezentantów wszystkich szkół zapraszam do namiotu pół
godziny wcześniej w ramach przygotowania – przemówił, po czym skinął lekko
głową, dając znać swoim uczniom, że można już sobie iść. Snape szybko zebrał
swoich podopiecznych i rzekł:
- Nie będziemy się wałęsać po obcej szkole, dlatego zarządzam
całkowity zakaz wychodzenia z wagonu. Za mną.
Dogoniłam Victora, po czym ruszyliśmy za Mistrzem Eliksirów. Ten szedł
szybkim krokiem, nie odzywając się słowem ani do Slughorna, ani do Bartemiusza.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, uderzył nas w twarz mroźny, przenikliwy chłód.
Nasz wagon znajdował się na skraju lasu, gdzieś z boku zaś ujrzeliśmy piękny
powóz z Beauxbatons, do którego zmierzali ubrani w długie futra uczniowie z
francuskiej uczelni. Za to tuż przy murze Durmstrangu ktoś rozbił cztery
kolorowe, japońskie namioty rozświetlone od środka. Najwyraźniej wszyscy już
przybyli, ale tylko niektórzy delegaci udali się na kolację.
Slughorn rozsunął drzwi, a wszyscy zaczęli wchodzić do środka. Ja
bardzo chciałam pobyć z Bartym, dlatego udałam się do jego pokoju. Dopiero na
miejscu okazało się, że ten dzieli sypialnię z profesorem Slughornem.
- Nie przeszkadzam ci? – zapytałam. Crouch podniósł głowę znad swojego
kufra.
- Nie, chodź, przejdziemy się – zaproponował, prostując się gwałtownie.
Chwycił mnie za rękę i oboje opuściliśmy wagon. Szczelniej otuliłam się
płaszczem.
- Snape jest chyba dzisiaj nie w humorze – zauważyłam, gdy odeszliśmy
trochę od naszego pojazdu.
- Tak, rządzenie szkołą nie jest tak łatwe, jak mu się wydawało. Kiepsko
trafił, nie dość, że musi kontrolować, co dzieje się w Hogwarcie, to jeszcze
ten Siedmiobój… W marcu zadanie odbędzie się u nas.
- A w Beauxbatons?
- Tam prawdopodobnie jedziemy za miesiąc.
Nic na to nie odpowiedziałam. Postanowiłam zataić przed nim fakt, iż
Lord Voldemort zabronił mi wyjazdu do
Francji. Tym będę martwić się, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Przez chwilę
szliśmy w milczeniu, obserwując kolorowe namioty należące do Reigi Sakusha.
Nagle Crouch odezwał się:
- Powiedz mi, masz ten cały post, medytujesz… Po co ty?
Zamyśliłam się.
- Hmm, to jest coś w rodzaju modlitwy – wyjaśniłam. Barty zatrzymał
się, ja zrobiłam to samo.
- Czyli rozumiem, że nie będziesz chciała zostać u mnie na noc –
rzekł. Pomyślałam sobie, że jestem cholernie nieprzewidująca, ale skoro już
podjęłam taką decyzję, musiałam się tego trzymać.
- Kiedy skończę, to wtedy. Pod koniec pewnie nie będę się z tobą za
bardzo kontaktować, aby przeżyć oczyszczenie tak, jak należy. To jest mi bardzo
potrzebne, a ty mnie będziesz rozpraszał – odpowiedziałam z niepotrzebnym,
przesadnym patosem. – Od czasu do czasu to jest konieczne.
Przytuliłam się do niego. Dawno tego nie robiłam, jakoś oddaliliśmy
się od siebie ostatnio. Czułam się, jakbym była w Hogwarcie. Okazało się, że
motyw zamku jest modny w świecie
czarodziejów. Muszę przyznać, że nudziło mnie to, aczkolwiek byłam ciekawa, jak
wyglądają pozostałe szkoły.
- Sophie, powiedz mi… tak się zastanawiałem… czy opowiedziałaś się już
po jakiejś stronie? – odezwał się nagle
Crouch.
- Oczywiście, życzę wygranej tylko Czarnemu Panu – odparłam nieco
urażona, że pyta mnie o coś tak oczywistego. – Nigdy nie pomogłabym Harry’emu
Potterowi. Przecież kocham wuja. A fakt, że nie pozwala mi brać udziału w
bitwach…
- Rozumiem. I wcale mu się nie dziwię. Kocham cię i nie chcę, żeby coś
ci się stało – rzekł. – Bałem się kiedyś, że wybierzesz Zakon, a wtedy nie
mógłbym walczyć. Sądzę, że Czarny Pan również. Ty w to nie wierzysz, ale on
naprawdę bardzo się o ciebie martwi. Dlatego nie sprawiaj mu kłopotów,
przynajmniej teraz, kiedy jest tak zajęty.
- Ja wiem. Wiem. Czarny Pan zawsze była dla mnie taką… obsesją. Dzięki
niemu wychowywałam się w kochającej rodzinie, gdyby w porę mnie nie zabrał spod
tamtych drzwi, boję się myśleć, kim byłabym teraz. Wiesz, jak tak się nad tym
zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że zawdzięczam Czarnemu Panu praktycznie
wszystko.
Następnego ranka
obudziłam się całkiem wypoczęta, choć pogoda była podła i sprawiała, że chciało
mi się cały czas spać. Niebo miało kolor smętnie szary, zimna mgła unosiła się
tuż nad martwą, żółtą trawą, a zamek wyglądał, jakby tonął wśród niej. Victor
jeszcze spał, więc ubrałam się cicho, aby go nie obudzić i wymknęłam się z
pokoju. Do łazienki ciągła się już kilkuosobowa kolejka. Zignorowałam to i
udałam się do sypialni Snape’a. Ten również był ubrany i czytał jakiś list. Na
dźwięk otwieranych drzwi wzdrygnął się i schował drżącymi rękami kawałek
pergaminu do kieszeni.
- I co, trema? – zapytał.
- Trochę. Ważne, abyś ty się nie stresowała. Ale dobrze byłoby, gdybyś
tym razem nie stosowała czarnej magii. Zachodnie szkoły niezbyt przychylnie na
to patrzą – odparł.
- Dobrzej, jak sobie życzysz. Ale czy nie łatwiej będzie skonfundować
jury na czas drugiego zadania? – zaproponowałam. Z mojej perspektywy wydawał
się to całkiem rozsądny plan.
- O wiele lepiej byłoby wygrać Siedmiobój uczciwie, ale w
ostateczności… Za pół godziny wszyscy mają być gotowi. Idziemy na śniadanie, o
piętnastej jest obiad, a o siedemnastej spotykamy się za zamkiem, gdzie ma
odbyć się wyścig – rzekł.
Po śniadaniu mieliśmy
czas wolny. Byłam ciekawa, jak wygląda Durmstrangu od wewnątrz, dlatego postanowiłam
razem z bratem zwiedzić szkołę. Uczniowie bułgarscy mieli teraz lekcje, więc
mogłam spokojnie przejść korytarzem. Tak dzikie zainteresowanie moją osobą było
dla mnie swego rodzaju nowością, ponieważ w Hogwarcie wszyscy już przywykli do
faktu, że jestem uczennicą tej szkoły.
Durmstrang był o wiele bardziej surowy do Hogwartu, mimo że z zewnątrz
był bardzo podobny. Nie wiem, z czego to wynikało, ale nie czuło się tu tej
magicznej atmosfery tajemniczości, choć postacie z obrazów poruszały się tak
samo, jak w mojej szkole. Schody nie były ruchome, więc na najwyższe, szóste
piętro trzeba było wejść pieszo. Czuć było chłód, co oznaczało, że nie palono
jeszcze w piecach. Kilkakrotnie już spotkałam się z panującą dookoła
dyscypliną. Nawet unoszące się tuż nad kamienną podłogą duchy zdawały się być
sztywne i oschłe.
O siedemnastej
zebraliśmy się za gmachem szkoły, a naszym oczom ukazał się tor z siedmioma
przegrodami, gdzie zamknięto smoki, na których mieliśmy wystartować. W boksie z
tabliczką, na której drukiem wypisano słowo HOGWART,
siedział wielki, bardzo agresywny gad.
Najwyraźniej wróciły mu siły po moim ostatnim występie. Na trybunach
zbierali się już uczniowie i goście. Reprezentantów zaprowadzono do specjalnego
namiotu, gdzie czekali już na nas dyrektorzy naszych szkół. Snape podszedł do
mnie, pochylił się, odgarnął mi włosy i wyszeptał prosto do mojego ucha:
- Jeśli zamierzasz coś niebezpiecznego, uważaj na Bartemiusza. Czarny
Pan niepokoi się o niego.
- Ten wyścig odbędzie się bez najmniejszych zakłóceń, zaufaj mi –
uśmiechnęłam się tajemniczo. – Kazałam mu zaopatrzyć smoka w siodło.
- A ty?
- Och, nie będzie mi potrzebne.
Wywołano nas z namiotu. Zauważyłam, że każdy smok miał już na
grzbiecie przeróżne siedziska. Nauczyciele pomagający reprezentantom zajmowali
tam miejsca; każdy wyglądał na lekko przestraszonego.
- Trasa wyścigu biegnie dookoła
zamku i przez błonia, co pięćdziesiąt metrów pojawiać się będzie czerwona
chorągiewka ukazująca kierunek. Zakazane jest nokautowanie współzawodników,
podawanie smokom przeróżnych eliksirów oraz stosowanie zaklęć – przemówił
donośnym głosem dyrektor Durmstrangu. – Proszę
zająć swoje miejsca.
Reprezentanci wdrapali się na grzbiet swoich smoków; jedni z gracją,
drudzy dość pokracznie. Ja usadowiłam się na karku mojego. Miałam już plan, jak
zwyciężyć w tym wyścigu, aczkolwiek nie byłam pewna, czy jury znowu nie wezmą
tego za jakieś wykroczenie. Jednak czymże jest wyścig bez odrobiny ryzyka i
adrenaliny? Dookoła mojego nadgarstka pojawił się gruby łańcuch łączący mnie ze
smokiem. Już to raz zrobiłam, a teraz postanowiłam to powtórzyć. Gdy wszyscy
już siedzieli na swoich smokach, które potrząsały niespokojnie rogatymi łbami,
w powietrzu zapłonęło żółte światło. Z nozdrzy gada, na którym siedziałam,
zaczęły wydobywać się dwie strużki dymu. Dwie sekundy później światło rozbłysło
kolorem zielonym, a smoki wystrzeliły w powietrze. Ich lot był bardzo
niestabilny. A ja czekałam tylko na moment, kiedy wszyscy mnie wyprzedzą.
Potrzebowałam trochę miejsca na transmutację. Natychmiast zmieniłam się w
chimerę z wielkimi, skórzastymi skrzydłami. Nie minęło nawet chociażby pięć
sekund, kiedy wyprzedziłam wielkiego, kościstego smoka, na którym leciała
uczennica z Beauxbatons. W końcu co cztery skrzydła to nie dwa. Nie słyszałam
praktycznie niczego, jedynie świst powietrza. Mój smok zionął ogniem,
podpalając delikatnie koniec mojego pokrytego gęstą, długą sierścią ogona.
Najwyraźniej uznał chimerę za wroga, którego należy złapać. Nie mogło mnie
spotkać w tej chwili nic lepszego. Smoki zostały spojone eliksirem, dzięki
któremu nie atakowały siebie nawzajem i ludzi, ale nie działało to na inne
magiczne stworzenia. Gad zaryczał potężnie i zamachał mocniej skrzydłami, przez
co musiałam znacznie przyspieszyć. Uwielbiałam latać jako człowiek, ale jako
chimera… ten wiatr targający moje futro, przyjemny chłód. No i to niesamowite
uczucie fruwania, nieposiadania pod
sobą żadnej powierzchni. Nie można tego opisać. To zupełnie tak, jakby się
pływało, tyle że powietrze jest rzadsze. I to o wiele bardziej rzadkie od wody.
Wyścig przebiegł
zadziwiająco gładko i szybko, być może dlatego, że znacznie prowadziłam, nie
wiedziałam, że tylko dla mnie był on spokojny, ponieważ z tyłu trochę się
działo. Reprezentantki Beauxbatons i Reigi Sakusha zderzyły się i odpadły w
połowie trasy. Już po raz drugi szkoła madame Maxime upadła. Najpierw Turniej
Trójmagiczny, później niefortunny start w Siedmioboju Magicznym… Za to ja
przekroczyłam metę bardzo szybko. Obawiałam się tylko, że znów uznają ten
sposób za nielegalny. Szybko zmieniłam się z powrotem w siebie samą, a smok
wylądował ciężko na ziemi, aż trawa w promieniu dziesięciu metrów zafalowała.
Niepewny uśmiech na twarzy Barty’ego musiał znaczyć, że albo wszystko poszło
dobrze, albo zwiastował ulgę z powodu zakończenia wyścigu. Czym prędzej
wyskoczył z siodła.
- No i mamy zwycięzcę tej
konkurencji! Miejsce drugie zajmuje Wizard’s College… naprawdę mało brakowało.
I na miejscu trzecim Durmstrang! – zawołał komentator. Automatycznie
spojrzałam na reprezentantkę szkoły amerykańskiej. Była wściekła. Po prostu
wrzała ze złości. Musiała zostać do tego Siedmioboju doskonale przygotowana
przez nauczycieli. A zostać wykiwanym przez osobę, która w ogóle nie
przejmowała się owymi zawodami… Szczerze mówiąc to lubiłam brać udział w
konkurencjach. Było to naprawdę przyjemne uczucie – konkurować z kimś i być
ocenianą przez dyrektorów różnych szkół. Jestem pewna, że bez względu na wyniki
będę bardzo miło wspominać Siedmiobój Magiczny.
*
Wróciliśmy do Hogwartu
następnego dnia o godzinie szesnastej. Szczerze mówiąc, mimo że w Wizard’s
College nic nie jadłam, nie byłam głodna. Do kolacji zostało jeszcze kilka
godzin, więc mogłam udać się do swojego dormitorium i zacząć obmyślać swój
szatański plan. Jedyne, czego się obawiałam, to tylko tego, że Sapphire nie
wytrzyma presji psychicznej i się ujawni. Na odkrycie faktu, że mnie nie ma,
Snape wpadłby w panikę, a Voldemort… on by się wściekł. I to bardzo. Nie
pochwalał moich samotnych podróży do miast lub placówek, gdzie znajduje się
mnóstwo ludzi, a co dopiero, kiedy znaleziono by mnie na jakimś pustkowiu razem
z Harrym Potterem.
Na korytarzu spotkałam
Sapphire. Dookoła było co prawda kilku uczniów, ale na takie tematy
bezpieczniej jest rozmawiać w lekkim tłumie, niż na odludziu. Wygląda to mniej
podejrzanie.
- Masz eliksir wieloskokowy? – zapytała przyciszonym głosem.
- Ukradnę trochę z gabinetu Slughorna, na pewno coś tam jest –
odparłam. – Wystarczy tylko, żebyś dobrze zagrała swoją rolę. Masz –
wyciągnęłam z kieszeni małe, płaskie zawiniątko i podałam jej – jeśli będziesz
miała kłopoty, skontaktuj się ze mną. To dwukierunkowe lusterko. Drugie wezmę od
Syriusza.
- Powiesz mu o wszystkim?
- Przyjaźnimy się. Muszę mu zaufać, przywróciłam mu życie, nie wyda
mnie – mruknęłam. – Chcę to zrobić dzisiaj. Nie mogę tracić czasu. Czekaj na
mnie w dormitorium, idę po eliksir.
Już miałam odejść, kiedy Sapphire zapytała cicho:
- A Sama-Wiesz-Kto?
Zatrzymałam się.
- Voldemort o niczym się nie dowie. Poza tym jestem już dorosła. Ta
cała szopka jest tylko po to, żeby to właśnie on się nie dowiedział. On i Snape
– odrzekłam. Nie zdążyłam nawet zrobić dwóch kroków w stronę lochów, bo z
korytarza wypadło trzech ubranych w identyczne czarne szaty mężczyzn. Dwóch z
nich powaliło mnie i Sapphire na ziemię, trzeci natomiast pochylił się nade
mną, nie reagując na rozbiegających się i wrzeszczących ze strachu uczniów,
mówiąc:
- Podaj mi nazwisko wychowawcy oraz dom, idziemy do dyrektora.
Koleżanka również.
- Co robisz, kretynie? Jestem Sophie Serpens, niech ten twój dupek
mnie zostawi! – krzyknęłam. Furia natychmiast przepełniła mnie całą, miałam
ochotę rzucić na tych bezmyślnych Śmierciożerców klątwę, aby pełzali jak ślepe
gady i zderzały się ze ścianami. – Z jakiej racji mnie zatrzymujecie…?!
Śmierciożercy momentalnie odsunęli się ode mnie i Sapphire, a my
podniosłyśmy się z trudem, rozcierając obolałe mięśnie. Wyglądali na
przerażonych.
- Najmocniej przepraszam, nie miałem pojęcia, że pani to Sophie Serpens…
Od kiedy imię Czarnego Pana jest tabu, mamy mnóstwo pracy – wyjaśnił.
- Jego imię jest tabu? Nawet nie wiedziałam – mruknęłam, patrząc na
przyjaciółkę. – Cóż… niech będzie, idźcie już sobie.
- Jeszcze raz przepraszamy.
Wycofali się czym prędzej, jakby się bali, że ich mogę jeszcze
dogonić. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby uspokoić rozdygotane członki i
poprawiłam sobie szatę. Spojrzałam na Sapphire i dałam jej znak kiwnięciem
głowy, co oznaczało, że kontynuuję zadanie.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę lochów, aby nie tracić czasu.
Wiedziałam, że mi się uda, ale ten dreszcz niepewności i adrenalina skacząca we
krwi były cudowne. Dotarłam do kantorka, gdzie Slughorn trzymał ważne mikstury
i składniki marynujące się w słojach wypełnionych różnokolorowymi eliksirami.
Wyciągnęłam różdżkę i stuknęłam nią w żelazną klamkę w kształcie głowy węża.
Zamek kliknął mechanicznie, a drzwi otworzyły się, skrzypiąc lekko. Wemknęłam
się do środka i zabarykadowałam się, aby nikt mnie tu nie zaskoczył. Było to
pomieszczenie dość wąskie i małe, ale wysokie na jakieś siedem, osiem metrów.
Ściany aż po sam kamienny sufit pokrywały drewniane, nieheblowane półki
zapełnione różnego rodzaju fiolkami, słojami i butelkami zawierającymi
przeróżne substancje i eliksiry. Znając Slughorna, wszystko musiał oznaczyć
alfabetycznie. Kiedy rzuciłam okiem na najniższe półki, moje przypuszczenia się
potwierdziły. Szafki na samym dole przyklejone miały literki A. Czyli oznaczało
to, że eliksir wielosokowy umieszczony był niemal na samej górze. Przystawiłam
do ściany drewnianą drabinę i zaczęłam się wspinać. Uważnie czytałam podpisy na
wieczkach. Dopiero na półce trzeciej od góry znalazłam butelkę z błotnistą,
szarawą substancją. Czym prędzej ukryłam ją w torbie i zeszłam z powrotem na
dół. Gładko poszło. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pobiegłam do dormitorium
Ślizgonów, gdzie zastałam zdenerwowaną Sapphire. Dyskretnie wręczyłam jej
butelkę eliksiru i długie pasmo czarnych włosów, które wyrwałam po drodze.
- Tu masz jeszcze list. Wyślij go Snape’owi. Ja już muszę iść –
mruknęłam i szybko wyszłam z salonu. Teleportowałam się dopiero na błoniach
Hogwartu. Prosto do ogrodu Syriusza. Kiedy zapukałam do drzwi, a on otworzył
mi, poczułam w sercu głęboką tęsknotę. Rzuciłam mu się w objęcia, zaciskając dłonie
na jego długich włosach.
- Sophie… Co ty tu robisz? – zapytał, zaskoczony moją niezapowiedzianą
wizytą.
- Teraz naprawdę się spieszę, ale wszystko ci opowiem, jak wrócę,
dobrze? – zaproponowałam, odsuwając się od niego. – Pożycz mi dwukierunkowe
lusterko. I nie mów nikomu o mojej wizycie.
Black wyciągnął z kieszeni małe zwierciadełko i wręczył mi je. Szybko
schowałam je, pocałowałam go w policzek i teleportowałam się, zanim ten zdążył
coś powiedzieć. Musiałam to zrobić, bo wiedziałam, że gdybym dopuściła go do
słowa, zostałabym na dłużej, żeby porozmawiać. Mknęłam teraz poprzez zimną,
ciemną nicość w stronę rozwiązania zagadki.
~*~
Nareszcie skończyła się
zima. Myślałam już, że będę zmuszona chodzić w tym płaszczysku non-stop.
Rozdział ten pisałam długo, bo mam mnóstwo nauki. Nie chcę mieć takiego
zapierdzielu pod koniec roku. Zakończyłam też Czwórkę Hogwartu.
Niedługo zapewne nowy blog. Dedykacja dla Caitlin
:*