No i stało się. Dzień pierwszego
września zaskoczył mnie tego ranka tak niesamowicie, że przez kilka minut
siedziałam na łóżku w piżamach i przyglądałam się małej sikorce, czającej się
na parapecie za oknem. Pogoda była raczej pochmurna, ale czemu tu się dziwić?
Anglia. Narcyza miała mnie przyjść obudzić, ale kiedy weszła do środka, ja
leżałam już z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w sufit. W końcu
wstałam z łóżka i zaczęłam szukać mojej nowej, szkolnej szaty. Żyliśmy w takich
czasach, gdzie nie musieliśmy się już zbytnio kryć przed mugolami. Nawet ja nie
musiałam tego robić, oni od samego początku podejrzewali, że dzieje się coś
złego.
W
jadalni zastałam okropnie rozczochranego Dracona. Siedział przy stole i
spożywał owsiankę, ubrany w aksamitną, ciemnozieloną piżamę i z zapuchniętymi
oczami. Kiedy usiadłam na krześle obok niego, nawet nie podniósł głowy.
Poprzedniej nocy trochę przedobrzył, założył się z Blaise’em, który wpadł do
niego w odwiedziny, kto wypije więcej miodu. I fakt, wygrał zakład, ale
następstwem tego był okropny, poranny kac.
-
To był kiepski pomysł ukoronować w ten sposób koniec wakacji – mruknęłam, lejąc
sobie do srebrnego pucharka sok pomarańczowy.
-
Nawet mi nie przypominaj…
Potarł
sobie skronie, przez co zrozumiałam, że musiał się czuć, jakby coś od środka
rozsadzało mu głowę. Nic już nie powiedziałam, tylko zajęłam się śniadaniem.
Sapphire nie będzie zachwycona tym, co zobaczy za godzinę na dworcu, ale to już
ich sprawy. Mnie zależało tylko na tym, aby zobaczyć się jeszcze z Bartym przed
odjazdem. Nie miałam pojęcia, kiedy go zobaczę. Możliwe, że będzie to dopiero
na Boże Narodzenie, a i tak nie jest to na sto procent pewne, bo on jak zwykle
będzie zbyt zapracowany, aby poświęcić mi minutę ze swojego cennego życiorysu.
Sięgnęłam
po leżącą na stole gazetę. Był to najnowszy egzemplarz „Proroka Codziennego”.
Od razu rzuciła mi się w oczy pierwsza strona. Było tam wielkie zdjęcie Mistrza
Eliksirów, a nad nim nagłówek:
SEVERUS SNAPE
NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU
-
Zobacz, Draco, Snape w gazecie – poinformowałam Malfoya i natychmiast
przewróciłam stronę, na której znajdował się artykuł poświęcony profesorowi.
Nie był długi, ale sposób, w jaki ministerstwo wciąż stara się tuszować
niektóre rzeczy bardzo mnie rozbawił. – Posłuchaj tego… „Po rezygnacji dotychczasowej nauczycielki mugoloznastwa stanowisko to
obejmie Alecto Carrow, a jej brat, Amycus, zostanie profesorem obrony przed
czarną magią…” Rezygnacji. Proszę cię, na naszych oczach Czarny Pan
wykończył tę kobietę, każdy musi coś podejrzewać, a nie ma o tym słowa w tym
wywiadzie. A wcześniej nikt nawet nie napisał słowa, że zniknęła. I to ma być
prawdziwa wolność czarodziejów i czarownic? Dziękuję bardzo za taki świat.
-
Nie narzekaj, możesz przynajmniej obnosić się ze swoim Mrocznym Znakiem i nikt
ci za to złego słowa nie powie – stwierdził Draco takim tonem, jakby go
ciągnęło na wymioty. Zaśmiałam się, widząc jego minę.
-
Dobra, dobra, na Pokątnej mieliśmy małą próbkę tego, co się dzieje, kiedy tylko
pokażę się w miejscu publicznym – oświadczyłam i wepchnęłam do ust połówkę
tosta. Chciałam jak najszybciej skończyć śniadanie, aby w końcu wrócić do dworu
Czarnego Pana, pożegnać się z nim i wyruszyć na dworzec. Miałam też cichą
nadzieję, że spotkam tam Croucha.
Dziesięć
minut później Narcyza kazała synowi natychmiast
ubrać się i przygotować do drogi. Nie była zadowolona, kiedy o drugiej w nocy
zeszła do salonu i zastała pijanego syna i leżącego pod stołem bez żadnych
oznak życia Zabini’ego. Natychmiast użyła proszku Fiuu, aby skontaktować się z
jego matką, która bezzwłocznie przybyła do dworu Malfoyów, aby odebrać syna,
raz po raz przepraszając Narcyzę za jego zachowanie.
Musieliśmy
przez kominek dostać się do domu Czarnego Pana. Zastałam go w jego komnacie.
Siedział na swoim kamiennym tronie, twarz miał nieprzeniknioną, jak zwykle, ale
od razu poznałam, że na mnie czekał. Kazał Malfoyom poczekać na mnie na
korytarzu, sam zaś wskazał mi gestem na drugi tron.
-
No i zaczęła się ostatnia klasa, nie ma już odwrotu – mruknęłam, przyglądając
się swoim złożonym na podłokietnikach dłoniom.
-
Zleci, zanim się obejrzysz – odparł Voldemort.
-
Właśnie tego się boję. Gdzie jest Barty? Chciałabym go jeszcze raz zobaczyć,
zanim pojadę do Hogwartu.
Nie
wiedzieć, czemu, na twarzy Czarnego Pana pojawił się tajemniczy, leciutki
uśmieszek.
-
Obecnie jest zajęty, ale zobaczysz go szybciej, niż ci się wydaje – rzekł i
wstał szybko. Ja zrobiłam to samo. Poczułam się bardzo niezręcznie. Nie lubiłam
pożegnań, zwłaszcza z nim. Podniósł mnie z ziemi, a ja przytuliłam się do
niego. Nie chciałam się z nim rozstawać. Widziałam, jak się tutaj męczył,
siedząc w jednym miejscu. Miał mnóstwo pracy, ale był tu, żebym nie czuła się
samotna. Robił to dla mnie. Nie miałam zamiaru już go więcej ograniczać.
-
Kiedy pojedziesz, mnie już tu nie będzie, dlatego jeśli będziesz chciała się ze
mną zobaczyć, to po prostu mnie wezwij, dobrze? – zapytał. Nie zachowywał się
tak, jak na Lorda Voldemorta przystało, ale kiedy był ze mną, zawsze zmieniał maskę.
Obiecałam mu, że zrobię tak, jak mi każe i czym prędzej pozostawiłam go samego
w komnacie. Nie lubiłam pożegnań, podobnie jak i on.
Malfoyowie
czekali na mnie spokojnie za drzwiami. Opuściliśmy dwór i teleportowaliśmy się.
Na King’s Cross było całe mnóstwo ludzi, ale atmosfera zmieniła się
diametralnie, podobnie jak na Pokątnej. Postanowiłam to zignorować i przywitać
się z rodzeństwem, które od razu spostrzegłam na horyzoncie. Rzuciłam się w
objęcia Victora. Od zawsze mieliśmy ze sobą najlepszy kontakt. Był dla mnie
kimś ważnym; oczywiście, kochałam całą resztę, ale Vipi był mi bardzo bliski.
-
Ten ostatni koncert był świetny – powiedział. – Byłem tylko ja, rodzice
niestety nie mogli przyjść.
-
Rozumiem, nic się nie stało. Gdzie oni są? – zapytałam, rozglądając się
dookoła. Victor zmieszał się trochę. Całe moje rodzeństwo wymieniło szybkie
spojrzenia.
-
Opowiem ci, jak wejdziemy do jakiegoś przedziału – mruknął. Zwróciłam swój
wzrok na Malfoyów. Byli zajęci swoimi sprawami i synem, więc mogłam spokojnie
pójść za bratem. Weszliśmy do pociągu i znaleźliśmy sobie pusty przedział na
tyłach. Do odjazdu pozostało jeszcze kilka minut, ale wszyscy byli już w środku
i wychylali się teraz przez okna, aby porozmawiać z rodzicami. Było mi przykro,
że Bartemiusz nie przyszedł się nawet ze mną pożegnać, ale rozumiałam, że był
bardzo zapracowany. Nie chciałam być dla niego przeszkodą w spełnianiu marzeń,
wszystko jedno, czy były one bezpieczne, czy też nie. Milczeliśmy, dopóki
pociąg nie ruszył z lekkim szarpnięciem. Spajk wyjrzał przez rozsuwane drzwi,
aby się upewnić, że nikt nie podsłuchuje, podczas gdy Vipi pochylił się ku mnie
i powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem:
-
Mama i tata… oni ci udają i wierzą, że nikt nie zrobi nam krzywdy. Ale
dowiedzieli się, że są śledzeni.
Ostatnie
słowo wypowiedział tak cicho, że musiałam odczytać je z ruchu jego warg, aby
zrozumieć znaczenie. Nie byłam zachwycona, kiedy ta informacja do mnie dotarła.
Przecież Voldemort obiecał mi, że moja rodzina będzie bezpieczna. A teraz co, Bez
i Sethi są śledzeni? To jakaś
paranoja, dlaczego oni wszyscy mnie non-stop okłamują? Albo łamią dane mi
słowo?
-
Ale jak to w ogóle możliwe, skąd mają pewność? – spytałam, aby się jeszcze
upewnić, czy się nie przesłyszałam.
-
Wiedzą, jak wygląda Avery. Widzieli go. Nie opuszcza ojca na krok, zwłaszcza
poza ministerstwem. W pracy pilnują go inni Śmierciożercy. Puścili nas samych,
bo wiedzieli, że nic nam nie zrobią. Jesteśmy dla nich tylko dziećmi.
To
było dla mnie nie do pojęcia. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej,
porozmawiałabym z Czarnym Panem o tym, jak bezczelnie mnie oszukał. Bo przecież
zrobił mi to! I nie był to pierwszy raz. On z natury obiecywał, że czegoś nie
zrobi, a potem i tak to robi. Myślałam jednak, że w tak ważnej dla mnie sprawie nie oszuka mnie. A teraz rodzice myślą, że ta
cała sprawa to moja wina.
-
Przepraszam, nie wiedziałam, że Avery śledzi ojca. Gdyby to do mnie dotarło
wcześniej, coś bym na to poradziła. Kiedy dojedziemy na miejsce, pójdę do
Snape’a i…
-
Powiedz mi, czy wiedziałaś o tym, że Snape zostanie dyrektorem, jeśli już o
Snape’ie mowa? – przerwał mi Rip. Ton jego głosu bardzo mi się nie spodobał.
Poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu, a jego mina jeszcze bardziej
utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
-
Tak, wiedziałam. Ale co to ma do rzeczy? Będzie dobrym dyrektorem. Zachowa
specjalną dyscyplinę, która jest konieczna w naszych czasach – odparłam. –
Słuchaj, oni wszyscy z Czarnym Panem na czele chronią mnie przed wszelakimi
informacjami, ale wy wszyscy nadal pałacie do mnie nienawiścią, jakbym
przewodziła tej całej armii, czyli wychodzi na to, że ich wysiłek jest gówno
warty. Oni to robią, aby żyło mi się łatwiej, a ludzie nie myśleli, że wiem
wszystko. Gdybyście ich widzieli… oni prawie ze skóry wyłażą, żebym się
przypadkiem czegoś nie dowiedziała.
-
Dobra… Dajcie jej spokój – mruknął Victor, rzucając Ripowi znaczące spojrzenie.
Przez resztę drogi staraliśmy się już
nie poruszać tematu rodziców i Snape’a. Mimo to czułam się niepewnie, zupełnie
jakbym była w mniejszości, a przecież znajdowałam się w towarzystwie
rodzeństwa, które zawsze było po mojej stronie. Nikt nie wchodził do naszego
przedziału poza kobietą sprzedającą słodycze. Około siódmej zaczęło się już
robić ciemno, ponieważ słońce cały dzień skrywało się za ciężkimi chmurami.
Miałam nadzieję na jakiś deszcz, ale wyglądało na to, że będę musiała na niego
czekać co najmniej kilka dni.
W
Hogsmeade zaś pociąg zatrzymał się dopiero po ósmej. Dyscyplina zaczęła się już
od momentu, kiedy nasze stopy dotknęły ziemi na dworcu. Zakapturzeni,
zamaskowani Śmierciożercy ustawili nas w cztery grupy, co było zależne od domu,
do którego każdy uczeń był przypisany. Slytherin oczywiście zajął powozy jako
pierwszy, reszta – później. Dzieci bez przedziału popłynęły standardowo łódkami
z Hagridem, ale każde było tak przerażone widokiem patrolujących Hogsmeade
Śmierciożerców, że pierwszy dzień szkoły został pozbawiony bestialsko
specjalnej, lekkiej atmosfery. Podniecenie u pierwszoroczniaków zostało
zastąpione paraliżującym lękiem, a mnie – smutkiem. Ów nastrój chyba udzielił
się innym uczniom ze starszych klas, bo nikt jakoś nie był skory do rozmów.
Kiedy
powozy zatrzymały się, a ja wysiadłam, zauważyłam krążących w powietrzu
dementorów i szybko otrzymałam odpowiedź, dlaczego czuję się tak marnie. Przy
wejściu stała dwójka gburowato wyglądających trolli, a kiedy drzwi się
otworzyły, wybiegło z zamku pół tuzina Śmierciożerców, którzy na nowo zaczęli
grupować uczniów. Rzędami zaczęli nas wprowadzać do środka. Nikt nie śmiał się
odezwać, nawet pośród Ślizgonów. Czułam się jakbym stała po środku rzymskiego
żółwia. Chciałam zobaczyć, jak zachowują się uczniowie z trzech pozostałych
domów, ale oni szli za Ślizgonami, więc nie odważyłam się odwrócić głowy.
Broniłam Snape’a na każdym kroku, ale jego nowe rewolucje nie podobały mi się,
nie będę tego ukrywać.
-
Wiedziałaś, że to wszystko będzie tak wyglądać? – szepnęła do mnie Sapphire,
kiedy wszyscy usiedliśmy przy stołach.
-
Nie, gdybym wiedziała, to bym jakoś u niego interweniowała, przecież to jest
chore – mruknęłam, zerkając na stół nauczycielski. Mistrz Eliksirów siedział na
krześle przypominającym tron. Odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że kala miejsce przeznaczone dla
Dumbledore’a, ale prędko ta chwila słabości minęła, kiedy profesor McGonagall
wprowadziła uczniów z pierwszych klas. Już zdążyłam zauważyć, jak Śmierciożercy
traktują uczniów z poszczególnych domów. Wobec nas, Ślizgonów, zachowywali się
normalnie. Byliśmy dla nich normalnymi ludźmi, którzy zasługują na szacunek. Z
Puchonów się wyśmiewali, słyszałam, jak drwili sobie między sobą, że Hufflepuff
była najsłabszą i najbardziej żałosną założycielką. Krukonów ignorowali,
chociaż widziałam, jak jeden z nich podłożył nogę Cho Chang, kiedy wysiadała z
powozu. Ani trochę nie zrobiło mi się jej żal, nie przepadałam za nią i
osobiście uważałam, że Harry musi mieć fatalny gust, skoro jego pierwszą
dziewczyną była właśnie ona. Tak między nami, Ginny była od niej sto razy
ładniejsza i w ogóle lepsza. A co do Gryfonów… wydawało mi się, że oni nie będą
tu mieli życia, głównie dlatego, że do tego domu należał przecież Harry Potter,
Slytherin zawsze toczył z Gryffindorem wojnę… ale najbardziej chyba im podpadli
tą Gwardią Dumbledore’a. Na początku usłyszałam czyjś głos… chyba Neville’a,
który poniósł się echem po całym korytarzu: „Gwardia Dumbledore’a!”. Za ten
wybryk jeden ze Śmierciożerców wyciągnął z kieszeni czarną, drewnianą pałkę
podobną do tych, których używają mugolscy ochroniarze… to się jakoś nazywa,
zapomniałam już… i przywalił mu nią kilkakrotnie z całej siły w plecy. Tak
drastyczna i gwałtowna metoda wywołała małe zamieszanie wśród wszystkich
uczniów, ale zostało natychmiast stłumione przez zaklęcie uciszające.
Ciekawa
byłam, jakie przesłanie będzie miała w tym roku Tiara Przydziału. W końcu
Śmierciożercy potrafili zaszantażować każdego, ale czym mogli zagrozić staremu
kapeluszowi? McGonagall postawiła po środku Wielkiej Sali stołek z tiarą, ale
ta milczała. Nawet nie drgnęła. Większość uczniów pewnie pomyślało, że to ze
strachu, ale ja domyśliłam się, że ona taka nie jest. Musieli w jakiś magiczny
sposób zabronić jej śpiewać o tym, co prawdziwe. Przez krótką chwilę miałam
jeszcze nadzieje, że kapelusz zaśpiewa, ale nie. Ten maleńki płomyczek zgasł we
mnie szybko, kiedy McGonagall zaczęła wyczytywać z długiej listy nazwiska
uczniów. Ten mały protest tiary wydał mi się jakby… symbolicznym zakończeniem
normalnych czasów w Hogwarcie. Nic już nie będzie tak, jak było dawniej.
Gdy ostatnia osoba usiadła przy stole,
tym razem z przydziałem do Hufflepuffu, powstał Snape. Ciekawa byłam jego
przemówienia, w końcu bardzo musiało się przecież różnić od tych, którymi
raczył nas Dumbledore. Wszystkie pary oczu wpatrzone były w niego, nikt nie
śmiał się odezwać słówkiem, nawet waleczni Gryfoni. Ciemne oczy Mistrza
Eliksirów omiotły Wielką Salę, a on sam przemówił:
-
Witajcie na uczcie powitalnej rozpoczynającej kolejny rok. Jak już jest wam
zapewne wiadome, zostałem mianowany przez Ministra Magii na dyrektora Hogwartu.
Na początku chciałbym omówić sprawy organizacyjne, ponieważ wiele się tutaj
zmieni. Dlatego powitajcie dwóch nowych nauczycieli. Profesora Amycusa Carrowa,
który będzie nauczał obrony przed czarną magią oraz profesor Alecto Carrow,
która zajmie miejsce naszej drogiej pani Charity Burbage, która niestety
zaginęła tuż po zakończeniu poprzedniego roku szkolnego.
Zrobił
krótką pauzę, a dwaj przedstawieni nauczyciele powstali. Przy stole Ślizgonów
rozległy się brawa. Śmierciożercy stojący co kilka metrów pod ścianami
wyciągnęli automatycznie różdżki, więc uczniowie pozostałych domów również
zaczęli klaskać. Snape uciszył je gestem ręki, a Carrowowie usiedli. Oboje
mieli miny bardzo z siebie zadowolone, co jeszcze bardziej mnie do nich
zraziło. Tym razem Snape ciągnął dalej.
-
Hogwart i Hogsmeade chronione są silnymi zaklęciami, straż dokładnie patroluje
każdy centymetr zamku i wioski, dementorzy również, została też wprowadzona
godzina policyjna zaczynająca się od godziny osiemnastej. W holu pan Filch
powiesił wczoraj tablicę zawierającą dokładny opis zasad oraz kar, dlatego
polecam każdemu się z nimi zapoznać. Każdy dobrze wie, w jakich czasach żyjemy.
Dlatego ostrzegam: jeśli wam życie miłe, nie
radzę ryzykować kontaktowaniem się z uciekinierem Harrym Potterem oraz jego
towarzyszką i szlamą, Hermioną Granger. Lekcje będą odbywały się w normalnym
toku, ponieważ całe grono nauczycielskie chce, abyście rozwijali się w
prawidłowy sposób. Jeszcze raz pragnę powtórzyć, że będziemy przestrzegać wszelkich zasad. Tu zwracam się do nauczycieli. Brak
subordynacji będzie surowo karany. A teraz zapraszam wszystkich na ucztę.
Usiadł,
nawet nie oczekując aplauzu. Nikt jednak nie palił się do oklaskania go, nawet
ja. Byłam wściekła, że pozwolił przede mną zataić fakt, iż moi rodzice są
śledzeni. Myślałam, że łączy nas swego rodzaju przyjaźń…
-
Ale cyrki – mruknęła Sapphire, nakładając sobie na talerz sałatkę z marchewki.
– Biorą to wszystko na poważnie.
-
Ja też coś wezmę na poważnie – stwierdziłam. – Wiesz, czego się dowiedziałam?
Mojego ojca śledzi Avery. Jak to właściwie jest możliwe? Przecież Czarny Pan
obiecał mi, że zostawi moją rodzinę w spokoju.
-
I co z tym zrobisz? – spytała szczerze zainteresowana Ślizgonka.
-
Pójdę do Snape’a i zażądam, aby jakimś cudem przetransportował mnie do wuja –
odparłam, wzruszając ramionami. – Przy tych wszystkich zabezpieczeniach nie dam
rady się stąd teleportować. Muszę to wszystko wyjaśnić.
Wbiłam
widelec nieco za mocno w swojego kartofla, bo ten odskoczył i ugodził Crabbe’a
prosto w niskie czoło. Wywołało to ciche śmiechy wśród siedzących najbliżej
Ślizgonów, a atmosfera automatycznie nieco się rozluźniła.
Kiedy
tylko talerze zalśniły czystością, a uczniowie siedzieli na swoich miejscach
syci i rozluźnieni, dyrektor znów powstał. Atmosfera natychmiast się zagęściła,
a wszyscy utkwili w nim wzrok, oczekując kolejnych ostrzeżeń i gróźb.
-
Teraz mam dla was nieco przyjemniejszą wiadomość – przemówił ze swoim
niezmiennie cynicznym uśmieszkiem. – Dyrektor Durmstrangu zaproponował mi dziś
rano uczestnictwo w pewnym konkursie.
Zapewne wielu z was pamięta czasy, kiedy profesor Dumbledore zgodził się, aby
Hogwart wziął udział w Turnieju Trójmagicznym. Pewne okoliczności i brak
odpowiednich zabezpieczeń sprawiły, że skończył się on tragicznie śmiercią
ucznia. Teraz jednak postanowiliśmy wzmocnić ochronne zaklęcia i przestrzegać
drastycznie wszelkie środki bezpieczeństwa. Hogwart był szkołą, która jako
ostatnia potwierdziła swój udział w Magicznym Siedmioboju, który odbywa się raz
na siedemdziesiąt lat. W tym konkursie może wziąć udział jeden uczeń i jeden
nauczyciel, oboje zaś posiadają swoich sekundantów na wypadek jakiejś kontuzji.
Uczestnicy mogą się zgłaszać u profesor McGonagall do przyszłej soboty. Wtedy
do Hogwartu przybędą dyrektorzy pozostałych sześciu szkół. A teraz odsyłam was
wszystkich do swoich dormitoriów.
Ogłoszenie jakiegoś nowego konkursu i
to na dodatek tak podniecającego, jakim był Siedmiobój Magiczny, sprawiło, że
uczniowie prawie zapomnieli o surowym reżimie, który wprowadził Snape. Ja nie
byłam jedną z tych osób. Zaraz po zakończeniu uczty uczniowie zostali
odprowadzeni do swoich domów. Ja jako prefekt kazałam Draconowi pokazać
wszystko nowym Ślizgonom, sama zaś udałam się czym prędzej do gabinetu
dyrektora. Powitał mnie stary, kamienny gargulec, strzegący wejścia. Świetnie.
Nie miałam pojęcia, jakie było hasło. Poczułam gwałtowny przypływ wściekłości,
ale postanowiłam się opanować. Spróbowałam wielu kombinacji, ale żadne słowo
nie zmusiło rzeźby do odsłonienia mi tajnego przejścia.
-
Dumbledore jest kretynem! –
wrzasnęłam w końcu na cały korytarz, aż niektóre postacie z obrazów odwróciły
swoje malowane lica w moją stronę. Na dźwięk nazwiska byłego dyrektora gargulec
odskoczył, ukazując mi dziurę w ścianie i kręte drzwi. Zaskoczona, wbiegłam po
nich na sam szczyt i wpadłam do gabinetu, nawet nie pukając. W środku zastałam
czające się w kącie rodzeństwo Carrow, rozjuszoną McGonagall, opierającą się
obiema rękami o blat biurka oraz Snape’a odwróconego do wszystkich plecami,
twarzą do płonącego kominka.
-
Panno Serpens, to nie jest najlepszy moment… - wydyszała wciąż zdenerwowana
McGonagall.
-
Nie obchodzi mnie to – wysyczałam, mrużąc oczy. – Po prostu brak mi słów… Co to
są w ogóle za zasady, gdzie nikt nie może się nawet odezwać, żeby nie dostać w
pysk? Rozumiem, Gryfoni i ta ich cała antypatia do ciebie… Ale Ślizgoni? Są tak
samo zastraszeni, jak reszta! Dowiaduję się dzisiaj od Victora, że moi rodzice
są śledzeni. I dlaczego zabroniłeś
tiarze zaśpiewać piosenkę?
Snape
powoli odwrócił się w moją stronę. Obszedł biurko, żeby do mnie podejść i
położyć mi rękę na ramieniu.
-
Sophie, to wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje – rzekł. Jego
twarz była nieprzenikniona, jak zwykle. – Nie zabraniamy nikomu się odezwać,
naprawdę. A to, że Longbottom okazał swoją zwykłą głupotę… nie możemy pozwolić
na sielankę i całkowity brak dyscypliny, który szerzył się przez cały czas
rządów Dumbledore’a.
Kiedy
wypowiedział nazwisko byłego dyrektora, automatycznie zerknęłam na ścianę z
portretami. Ramy, gdzie powinna znajdować się namalowana postać Albusa, była
pusta. Widać tam było tylko wspaniały, obity czerwoną skórą fotel.
-
A jak wytłumaczysz to, że moi rodzice są śledzeni? Przecież Czarny Pan mi
obiecał…
-
Porozmawiam z nim o tym.
-
Sama to zrobię. Chcę się z nim zobaczyć natychmiast
i nie interesuje mnie, czy ma dla mnie czas, czy też nie – przerwałam mu z
groźną miną. – Czy twój kominek jest pod obserwacją?
-
Nie, ale Czarny Pan prosił mnie, abyś łaskawie kontaktowała się z nim tylko w
sposób, który ci podał. Jutro z nim porozmawiasz, dobrze? – mimo że mówił do
mnie spokojnym, chłodnym tonem, usłyszałam w jego głosie nutkę prośby.
Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić. W sumie nie miałam powodu, aby
wciąż się z nim o to wykłócać.
-
Dobra – mruknęłam, rozglądając się dookoła. McGonagall przyglądała mi się z
niepokojem. – Jutro tu do ciebie przyjdę.
-
Rozważ uczestnictwo w Siedmioboju, dowiedziałem się, że amerykański Wizard’s
Collage ma młodego jasnowidza – na jego twarzy pierwszy raz tego dnia pojawił
się prawdziwy, zachęcający uśmiech. Rzuciłam mu tylko przeciągłe spojrzenie i
opuściłam gabinet.
Idąc
w stronę lochów, myślałam o Siedmioboju Magicznym. Może faktycznie powinnam spróbować?
Oczywiście nie chciałam, aby sobie wszyscy pomyśleli, że jest to ustawiane.
Wszystkie procedury muszą przebiegać uczciwie. Z tego, co wiem, to ten konkurs
różni się od Turnieju Trójmagicznego tym, że nie używa się żadnych magicznych
przedmiotów do wytypowania uczestników. A po ostatnim wybryku Czary Ognia utwierdziło
to wszystkich w przekonaniu, że łatwo taką rzecz oszukać. Nauczyciele znają
swoich uczniów i lepiej ocenią, jakie moce w nich drzemią. To w sumie byłby
ciekawy test swoich sił. No i zobaczyć w działaniu uczniów z innych szkół.
Ciekawa byłam, kto poza Stanami i Bułgarią zgłosił swój udział. Byłam pewna, że
Maxime po tym, jak jej szkoła zajęła ostatnie miejsce w Turnieju Trójmagicznym nie
odważy się już więcej zgłosić Beauxbatons, no, ale to się zobaczy.
Wypowiedziałam
hasło i wkroczyłam do salonu. Kilkunastu uczniów ze starszych klas siedziało w
skórzanych, eleganckich fotelach i prowadziło ze sobą jakieś spokojne rozmowy.
Każdy z nich był rozluźniony i zupełnie nie przejmował się tym całym reżimem. Wśród
nich była tylko jedna jedyna dziewczyna – Pansy Parkinson. Chłopcy mieli na
sobie zwyczajne, czarne szaty czarodziejów, ona zaś – mugolska, dżinsową
sukienkę.
-
No, no, Pansy. A co to za mugolski przyodziewek? – zapytałam z kpiącym uśmiechem.
-
Jakoś tak… Jak ci minęły wakacje? Podobno siedziałaś prawie cały czas w domu
Dracona – w jej głosie zabrzmiała słabo skrywana zazdrość. Sama już nie
wiedziałam, co z nią zrobić. Kochała Malfoya, kiedy ja z nim byłam. Teraz Draco
spotykał się z Sapphire, a ona nadal miała nadzieję.
-
Nie przez cały czas, ale musiałam się przenieść z własnego mieszkania, ponieważ
nie jest tam jeszcze na tyle bezpiecznie, abym mogła tam mieszkać. Chyba
słyszałaś, że porwaliśmy szlamę Granger? – spytałam z błyskiem w oku. Ten temat
bardzo zainteresował Parkinson.
-
Coś mi się obiło o uszy. Jakim cudem wyszła żywo z waszego domu?
-
Stwierdziłam, że nie pozbawię jej tak szybko życia. Będę ją dręczyć i dręczyć,
aż w końcu zwariuje i będzie błagać o śmierć – uśmiechnęłam się szeroko. – Była
w strasznym stanie, kiedy ją wypuściłam. Cała w strupach i ranach, śmierdząca…
Jej widok był balsamem dla mych oczu.
Wstałam
z poręczy fotela, na którą dopiero co opadłam, pożyczyłam im dobrej nocy, a
sama udałam się do sypialni dziewcząt. Sapphire i reszta były już przebrane i
leżały w łóżkach, rozprawiając o Siedmioboju Magicznym.
-
Byłoby świetnie zgarnąć trzy tysiące galeonów nagrody – mruknęła Killer, bawiąc
się grubym warkoczem, w który sobie zaplotła na noc włosy.
-
Ale wiesz, że to złoto jest dla szkoły? – zapytałam i zdjęłam przez głowę
szatę. – Uczestnik dostaje bodajże dwadzieścia procent z tego, jako jakaś
symboliczna nagroda i medal za zasługi specjalne dla szkoły.
Sapphire
westchnęła ciężko i odwróciła się na drugi bok.
~*~
Za
ewentualne literówki przepraszam, ale jest tak gorąco, że pieką mnie oczy, no i
obcięłam całkowicie paznokcie, a ja nie jestem do czegoś takiego
przyzwyczajona. Chciałam dodać ten rozdział przed pierwszym września, kolejny odcinek
będzie dopiero po wakacjach. Zapraszam też na mojego fanpage’a na facebooku –
klik. Wiem, że jestem posrana, haha, ale założyłam dwa nowe blogi: tutaj i
tutaj, ten drugi mówi o życiu młodego Barty’ego juniora, więc blog jest ściśle
powiązany z scp. Chętnych zapraszam, dedykacja dla Agi :*