27 sierpnia 2011

Rozdział 307

         No i stało się. Dzień pierwszego września zaskoczył mnie tego ranka tak niesamowicie, że przez kilka minut siedziałam na łóżku w piżamach i przyglądałam się małej sikorce, czającej się na parapecie za oknem. Pogoda była raczej pochmurna, ale czemu tu się dziwić? Anglia. Narcyza miała mnie przyjść obudzić, ale kiedy weszła do środka, ja leżałam już z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w sufit. W końcu wstałam z łóżka i zaczęłam szukać mojej nowej, szkolnej szaty. Żyliśmy w takich czasach, gdzie nie musieliśmy się już zbytnio kryć przed mugolami. Nawet ja nie musiałam tego robić, oni od samego początku podejrzewali, że dzieje się coś złego.
W jadalni zastałam okropnie rozczochranego Dracona. Siedział przy stole i spożywał owsiankę, ubrany w aksamitną, ciemnozieloną piżamę i z zapuchniętymi oczami. Kiedy usiadłam na krześle obok niego, nawet nie podniósł głowy. Poprzedniej nocy trochę przedobrzył, założył się z Blaise’em, który wpadł do niego w odwiedziny, kto wypije więcej miodu. I fakt, wygrał zakład, ale następstwem tego był okropny, poranny kac.
- To był kiepski pomysł ukoronować w ten sposób koniec wakacji – mruknęłam, lejąc sobie do srebrnego pucharka sok pomarańczowy.
- Nawet mi nie przypominaj…
Potarł sobie skronie, przez co zrozumiałam, że musiał się czuć, jakby coś od środka rozsadzało mu głowę. Nic już nie powiedziałam, tylko zajęłam się śniadaniem. Sapphire nie będzie zachwycona tym, co zobaczy za godzinę na dworcu, ale to już ich sprawy. Mnie zależało tylko na tym, aby zobaczyć się jeszcze z Bartym przed odjazdem. Nie miałam pojęcia, kiedy go zobaczę. Możliwe, że będzie to dopiero na Boże Narodzenie, a i tak nie jest to na sto procent pewne, bo on jak zwykle będzie zbyt zapracowany, aby poświęcić mi minutę ze swojego cennego życiorysu.
Sięgnęłam po leżącą na stole gazetę. Był to najnowszy egzemplarz „Proroka Codziennego”. Od razu rzuciła mi się w oczy pierwsza strona. Było tam wielkie zdjęcie Mistrza Eliksirów, a nad nim nagłówek:

SEVERUS SNAPE
NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU

- Zobacz, Draco, Snape w gazecie – poinformowałam Malfoya i natychmiast przewróciłam stronę, na której znajdował się artykuł poświęcony profesorowi. Nie był długi, ale sposób, w jaki ministerstwo wciąż stara się tuszować niektóre rzeczy bardzo mnie rozbawił. – Posłuchaj tego… „Po rezygnacji dotychczasowej nauczycielki mugoloznastwa stanowisko to obejmie Alecto Carrow, a jej brat, Amycus, zostanie profesorem obrony przed czarną magią…” Rezygnacji. Proszę cię, na naszych oczach Czarny Pan wykończył tę kobietę, każdy musi coś podejrzewać, a nie ma o tym słowa w tym wywiadzie. A wcześniej nikt nawet nie napisał słowa, że zniknęła. I to ma być prawdziwa wolność czarodziejów i czarownic? Dziękuję bardzo za taki świat.
- Nie narzekaj, możesz przynajmniej obnosić się ze swoim Mrocznym Znakiem i nikt ci za to złego słowa nie powie – stwierdził Draco takim tonem, jakby go ciągnęło na wymioty. Zaśmiałam się, widząc jego minę.
- Dobra, dobra, na Pokątnej mieliśmy małą próbkę tego, co się dzieje, kiedy tylko pokażę się w miejscu publicznym – oświadczyłam i wepchnęłam do ust połówkę tosta. Chciałam jak najszybciej skończyć śniadanie, aby w końcu wrócić do dworu Czarnego Pana, pożegnać się z nim i wyruszyć na dworzec. Miałam też cichą nadzieję, że spotkam tam Croucha.

Dziesięć minut później Narcyza kazała synowi natychmiast ubrać się i przygotować do drogi. Nie była zadowolona, kiedy o drugiej w nocy zeszła do salonu i zastała pijanego syna i leżącego pod stołem bez żadnych oznak życia Zabini’ego. Natychmiast użyła proszku Fiuu, aby skontaktować się z jego matką, która bezzwłocznie przybyła do dworu Malfoyów, aby odebrać syna, raz po raz przepraszając Narcyzę za jego zachowanie.
Musieliśmy przez kominek dostać się do domu Czarnego Pana. Zastałam go w jego komnacie. Siedział na swoim kamiennym tronie, twarz miał nieprzeniknioną, jak zwykle, ale od razu poznałam, że na mnie czekał. Kazał Malfoyom poczekać na mnie na korytarzu, sam zaś wskazał mi gestem na drugi tron.
- No i zaczęła się ostatnia klasa, nie ma już odwrotu – mruknęłam, przyglądając się swoim złożonym na podłokietnikach dłoniom.
- Zleci, zanim się obejrzysz – odparł Voldemort.
- Właśnie tego się boję. Gdzie jest Barty? Chciałabym go jeszcze raz zobaczyć, zanim pojadę do Hogwartu.
Nie wiedzieć, czemu, na twarzy Czarnego Pana pojawił się tajemniczy, leciutki uśmieszek.
- Obecnie jest zajęty, ale zobaczysz go szybciej, niż ci się wydaje – rzekł i wstał szybko. Ja zrobiłam to samo. Poczułam się bardzo niezręcznie. Nie lubiłam pożegnań, zwłaszcza z nim. Podniósł mnie z ziemi, a ja przytuliłam się do niego. Nie chciałam się z nim rozstawać. Widziałam, jak się tutaj męczył, siedząc w jednym miejscu. Miał mnóstwo pracy, ale był tu, żebym nie czuła się samotna. Robił to dla mnie. Nie miałam zamiaru już go więcej ograniczać.
- Kiedy pojedziesz, mnie już tu nie będzie, dlatego jeśli będziesz chciała się ze mną zobaczyć, to po prostu mnie wezwij, dobrze? – zapytał. Nie zachowywał się tak, jak na Lorda Voldemorta przystało, ale kiedy był ze mną, zawsze zmieniał maskę. Obiecałam mu, że zrobię tak, jak mi każe i czym prędzej pozostawiłam go samego w komnacie. Nie lubiłam pożegnań, podobnie jak i on.
Malfoyowie czekali na mnie spokojnie za drzwiami. Opuściliśmy dwór i teleportowaliśmy się. Na King’s Cross było całe mnóstwo ludzi, ale atmosfera zmieniła się diametralnie, podobnie jak na Pokątnej. Postanowiłam to zignorować i przywitać się z rodzeństwem, które od razu spostrzegłam na horyzoncie. Rzuciłam się w objęcia Victora. Od zawsze mieliśmy ze sobą najlepszy kontakt. Był dla mnie kimś ważnym; oczywiście, kochałam całą resztę, ale Vipi był mi bardzo bliski.
- Ten ostatni koncert był świetny – powiedział. – Byłem tylko ja, rodzice niestety nie mogli przyjść.
- Rozumiem, nic się nie stało. Gdzie oni są? – zapytałam, rozglądając się dookoła. Victor zmieszał się trochę. Całe moje rodzeństwo wymieniło szybkie spojrzenia.
- Opowiem ci, jak wejdziemy do jakiegoś przedziału – mruknął. Zwróciłam swój wzrok na Malfoyów. Byli zajęci swoimi sprawami i synem, więc mogłam spokojnie pójść za bratem. Weszliśmy do pociągu i znaleźliśmy sobie pusty przedział na tyłach. Do odjazdu pozostało jeszcze kilka minut, ale wszyscy byli już w środku i wychylali się teraz przez okna, aby porozmawiać z rodzicami. Było mi przykro, że Bartemiusz nie przyszedł się nawet ze mną pożegnać, ale rozumiałam, że był bardzo zapracowany. Nie chciałam być dla niego przeszkodą w spełnianiu marzeń, wszystko jedno, czy były one bezpieczne, czy też nie. Milczeliśmy, dopóki pociąg nie ruszył z lekkim szarpnięciem. Spajk wyjrzał przez rozsuwane drzwi, aby się upewnić, że nikt nie podsłuchuje, podczas gdy Vipi pochylił się ku mnie i powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem:
- Mama i tata… oni ci udają i wierzą, że nikt nie zrobi nam krzywdy. Ale dowiedzieli się, że są śledzeni.
Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że musiałam odczytać je z ruchu jego warg, aby zrozumieć znaczenie. Nie byłam zachwycona, kiedy ta informacja do mnie dotarła. Przecież Voldemort obiecał mi, że moja rodzina będzie bezpieczna. A teraz co, Bez i Sethi są śledzeni? To jakaś paranoja, dlaczego oni wszyscy mnie non-stop okłamują? Albo łamią dane mi słowo?
- Ale jak to w ogóle możliwe, skąd mają pewność? – spytałam, aby się jeszcze upewnić, czy się nie przesłyszałam.
- Wiedzą, jak wygląda Avery. Widzieli go. Nie opuszcza ojca na krok, zwłaszcza poza ministerstwem. W pracy pilnują go inni Śmierciożercy. Puścili nas samych, bo wiedzieli, że nic nam nie zrobią. Jesteśmy dla nich tylko dziećmi.
To było dla mnie nie do pojęcia. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej, porozmawiałabym z Czarnym Panem o tym, jak bezczelnie mnie oszukał. Bo przecież zrobił mi to! I nie był to pierwszy raz. On z natury obiecywał, że czegoś nie zrobi, a potem i tak to robi. Myślałam jednak, że w tak ważnej dla mnie sprawie  nie oszuka mnie. A teraz rodzice myślą, że ta cała sprawa to moja wina.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że Avery śledzi ojca. Gdyby to do mnie dotarło wcześniej, coś bym na to poradziła. Kiedy dojedziemy na miejsce, pójdę do Snape’a i…
- Powiedz mi, czy wiedziałaś o tym, że Snape zostanie dyrektorem, jeśli już o Snape’ie mowa? – przerwał mi Rip. Ton jego głosu bardzo mi się nie spodobał. Poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu, a jego mina jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
- Tak, wiedziałam. Ale co to ma do rzeczy? Będzie dobrym dyrektorem. Zachowa specjalną dyscyplinę, która jest konieczna w naszych czasach – odparłam. – Słuchaj, oni wszyscy z Czarnym Panem na czele chronią mnie przed wszelakimi informacjami, ale wy wszyscy nadal pałacie do mnie nienawiścią, jakbym przewodziła tej całej armii, czyli wychodzi na to, że ich wysiłek jest gówno warty. Oni to robią, aby żyło mi się łatwiej, a ludzie nie myśleli, że wiem wszystko. Gdybyście ich widzieli… oni prawie ze skóry wyłażą, żebym się przypadkiem czegoś nie dowiedziała.
- Dobra… Dajcie jej spokój – mruknął Victor, rzucając Ripowi znaczące spojrzenie.

         Przez resztę drogi staraliśmy się już nie poruszać tematu rodziców i Snape’a. Mimo to czułam się niepewnie, zupełnie jakbym była w mniejszości, a przecież znajdowałam się w towarzystwie rodzeństwa, które zawsze było po mojej stronie. Nikt nie wchodził do naszego przedziału poza kobietą sprzedającą słodycze. Około siódmej zaczęło się już robić ciemno, ponieważ słońce cały dzień skrywało się za ciężkimi chmurami. Miałam nadzieję na jakiś deszcz, ale wyglądało na to, że będę musiała na niego czekać co najmniej kilka dni.
W Hogsmeade zaś pociąg zatrzymał się dopiero po ósmej. Dyscyplina zaczęła się już od momentu, kiedy nasze stopy dotknęły ziemi na dworcu. Zakapturzeni, zamaskowani Śmierciożercy ustawili nas w cztery grupy, co było zależne od domu, do którego każdy uczeń był przypisany. Slytherin oczywiście zajął powozy jako pierwszy, reszta – później. Dzieci bez przedziału popłynęły standardowo łódkami z Hagridem, ale każde było tak przerażone widokiem patrolujących Hogsmeade Śmierciożerców, że pierwszy dzień szkoły został pozbawiony bestialsko specjalnej, lekkiej atmosfery. Podniecenie u pierwszoroczniaków zostało zastąpione paraliżującym lękiem, a mnie – smutkiem. Ów nastrój chyba udzielił się innym uczniom ze starszych klas, bo nikt jakoś nie był skory do rozmów.
Kiedy powozy zatrzymały się, a ja wysiadłam, zauważyłam krążących w powietrzu dementorów i szybko otrzymałam odpowiedź, dlaczego czuję się tak marnie. Przy wejściu stała dwójka gburowato wyglądających trolli, a kiedy drzwi się otworzyły, wybiegło z zamku pół tuzina Śmierciożerców, którzy na nowo zaczęli grupować uczniów. Rzędami zaczęli nas wprowadzać do środka. Nikt nie śmiał się odezwać, nawet pośród Ślizgonów. Czułam się jakbym stała po środku rzymskiego żółwia. Chciałam zobaczyć, jak zachowują się uczniowie z trzech pozostałych domów, ale oni szli za Ślizgonami, więc nie odważyłam się odwrócić głowy. Broniłam Snape’a na każdym kroku, ale jego nowe rewolucje nie podobały mi się, nie będę tego ukrywać.

- Wiedziałaś, że to wszystko będzie tak wyglądać? – szepnęła do mnie Sapphire, kiedy wszyscy usiedliśmy przy stołach.
- Nie, gdybym wiedziała, to bym jakoś u niego interweniowała, przecież to jest chore – mruknęłam, zerkając na stół nauczycielski. Mistrz Eliksirów siedział na krześle przypominającym tron. Odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że kala miejsce przeznaczone dla Dumbledore’a, ale prędko ta chwila słabości minęła, kiedy profesor McGonagall wprowadziła uczniów z pierwszych klas. Już zdążyłam zauważyć, jak Śmierciożercy traktują uczniów z poszczególnych domów. Wobec nas, Ślizgonów, zachowywali się normalnie. Byliśmy dla nich normalnymi ludźmi, którzy zasługują na szacunek. Z Puchonów się wyśmiewali, słyszałam, jak drwili sobie między sobą, że Hufflepuff była najsłabszą i najbardziej żałosną założycielką. Krukonów ignorowali, chociaż widziałam, jak jeden z nich podłożył nogę Cho Chang, kiedy wysiadała z powozu. Ani trochę nie zrobiło mi się jej żal, nie przepadałam za nią i osobiście uważałam, że Harry musi mieć fatalny gust, skoro jego pierwszą dziewczyną była właśnie ona. Tak między nami, Ginny była od niej sto razy ładniejsza i w ogóle lepsza. A co do Gryfonów… wydawało mi się, że oni nie będą tu mieli życia, głównie dlatego, że do tego domu należał przecież Harry Potter, Slytherin zawsze toczył z Gryffindorem wojnę… ale najbardziej chyba im podpadli tą Gwardią Dumbledore’a. Na początku usłyszałam czyjś głos… chyba Neville’a, który poniósł się echem po całym korytarzu: „Gwardia Dumbledore’a!”. Za ten wybryk jeden ze Śmierciożerców wyciągnął z kieszeni czarną, drewnianą pałkę podobną do tych, których używają mugolscy ochroniarze… to się jakoś nazywa, zapomniałam już… i przywalił mu nią kilkakrotnie z całej siły w plecy. Tak drastyczna i gwałtowna metoda wywołała małe zamieszanie wśród wszystkich uczniów, ale zostało natychmiast stłumione przez zaklęcie uciszające.

Ciekawa byłam, jakie przesłanie będzie miała w tym roku Tiara Przydziału. W końcu Śmierciożercy potrafili zaszantażować każdego, ale czym mogli zagrozić staremu kapeluszowi? McGonagall postawiła po środku Wielkiej Sali stołek z tiarą, ale ta milczała. Nawet nie drgnęła. Większość uczniów pewnie pomyślało, że to ze strachu, ale ja domyśliłam się, że ona taka nie jest. Musieli w jakiś magiczny sposób zabronić jej śpiewać o tym, co prawdziwe. Przez krótką chwilę miałam jeszcze nadzieje, że kapelusz zaśpiewa, ale nie. Ten maleńki płomyczek zgasł we mnie szybko, kiedy McGonagall zaczęła wyczytywać z długiej listy nazwiska uczniów. Ten mały protest tiary wydał mi się jakby… symbolicznym zakończeniem normalnych czasów w Hogwarcie. Nic już nie będzie tak, jak było dawniej.
         Gdy ostatnia osoba usiadła przy stole, tym razem z przydziałem do Hufflepuffu, powstał Snape. Ciekawa byłam jego przemówienia, w końcu bardzo musiało się przecież różnić od tych, którymi raczył nas Dumbledore. Wszystkie pary oczu wpatrzone były w niego, nikt nie śmiał się odezwać słówkiem, nawet waleczni Gryfoni. Ciemne oczy Mistrza Eliksirów omiotły Wielką Salę, a on sam przemówił:
- Witajcie na uczcie powitalnej rozpoczynającej kolejny rok. Jak już jest wam zapewne wiadome, zostałem mianowany przez Ministra Magii na dyrektora Hogwartu. Na początku chciałbym omówić sprawy organizacyjne, ponieważ wiele się tutaj zmieni. Dlatego powitajcie dwóch nowych nauczycieli. Profesora Amycusa Carrowa, który będzie nauczał obrony przed czarną magią oraz profesor Alecto Carrow, która zajmie miejsce naszej drogiej pani Charity Burbage, która niestety zaginęła tuż po zakończeniu poprzedniego roku szkolnego.  
Zrobił krótką pauzę, a dwaj przedstawieni nauczyciele powstali. Przy stole Ślizgonów rozległy się brawa. Śmierciożercy stojący co kilka metrów pod ścianami wyciągnęli automatycznie różdżki, więc uczniowie pozostałych domów również zaczęli klaskać. Snape uciszył je gestem ręki, a Carrowowie usiedli. Oboje mieli miny bardzo z siebie zadowolone, co jeszcze bardziej mnie do nich zraziło. Tym razem Snape ciągnął dalej.
- Hogwart i Hogsmeade chronione są silnymi zaklęciami, straż dokładnie patroluje każdy centymetr zamku i wioski, dementorzy również, została też wprowadzona godzina policyjna zaczynająca się od godziny osiemnastej. W holu pan Filch powiesił wczoraj tablicę zawierającą dokładny opis zasad oraz kar, dlatego polecam każdemu się z nimi zapoznać. Każdy dobrze wie, w jakich czasach żyjemy. Dlatego ostrzegam: jeśli wam życie miłe, nie radzę ryzykować kontaktowaniem się z uciekinierem Harrym Potterem oraz jego towarzyszką i szlamą, Hermioną Granger. Lekcje będą odbywały się w normalnym toku, ponieważ całe grono nauczycielskie chce, abyście rozwijali się w prawidłowy sposób. Jeszcze raz pragnę powtórzyć, że będziemy przestrzegać wszelkich zasad.  Tu zwracam się do nauczycieli. Brak subordynacji będzie surowo karany. A teraz zapraszam wszystkich na ucztę.
Usiadł, nawet nie oczekując aplauzu. Nikt jednak nie palił się do oklaskania go, nawet ja. Byłam wściekła, że pozwolił przede mną zataić fakt, iż moi rodzice są śledzeni. Myślałam, że łączy nas swego rodzaju przyjaźń…
- Ale cyrki – mruknęła Sapphire, nakładając sobie na talerz sałatkę z marchewki. – Biorą to wszystko na poważnie.
- Ja też coś wezmę na poważnie – stwierdziłam. – Wiesz, czego się dowiedziałam? Mojego ojca śledzi Avery. Jak to właściwie jest możliwe? Przecież Czarny Pan obiecał mi, że zostawi moją rodzinę w spokoju.
- I co z tym zrobisz? – spytała szczerze zainteresowana Ślizgonka.
- Pójdę do Snape’a i zażądam, aby jakimś cudem przetransportował mnie do wuja – odparłam, wzruszając ramionami. – Przy tych wszystkich zabezpieczeniach nie dam rady się stąd teleportować. Muszę to wszystko wyjaśnić.
Wbiłam widelec nieco za mocno w swojego kartofla, bo ten odskoczył i ugodził Crabbe’a prosto w niskie czoło. Wywołało to ciche śmiechy wśród siedzących najbliżej Ślizgonów, a atmosfera automatycznie nieco się rozluźniła.

Kiedy tylko talerze zalśniły czystością, a uczniowie siedzieli na swoich miejscach syci i rozluźnieni, dyrektor znów powstał. Atmosfera natychmiast się zagęściła, a wszyscy utkwili w nim wzrok, oczekując kolejnych ostrzeżeń i gróźb.
- Teraz mam dla was nieco przyjemniejszą wiadomość – przemówił ze swoim niezmiennie cynicznym uśmieszkiem. – Dyrektor Durmstrangu zaproponował mi dziś rano uczestnictwo w pewnym konkursie. Zapewne wielu z was pamięta czasy, kiedy profesor Dumbledore zgodził się, aby Hogwart wziął udział w Turnieju Trójmagicznym. Pewne okoliczności i brak odpowiednich zabezpieczeń sprawiły, że skończył się on tragicznie śmiercią ucznia. Teraz jednak postanowiliśmy wzmocnić ochronne zaklęcia i przestrzegać drastycznie wszelkie środki bezpieczeństwa. Hogwart był szkołą, która jako ostatnia potwierdziła swój udział w Magicznym Siedmioboju, który odbywa się raz na siedemdziesiąt lat. W tym konkursie może wziąć udział jeden uczeń i jeden nauczyciel, oboje zaś posiadają swoich sekundantów na wypadek jakiejś kontuzji. Uczestnicy mogą się zgłaszać u profesor McGonagall do przyszłej soboty. Wtedy do Hogwartu przybędą dyrektorzy pozostałych sześciu szkół. A teraz odsyłam was wszystkich do swoich dormitoriów.
         Ogłoszenie jakiegoś nowego konkursu i to na dodatek tak podniecającego, jakim był Siedmiobój Magiczny, sprawiło, że uczniowie prawie zapomnieli o surowym reżimie, który wprowadził Snape. Ja nie byłam jedną z tych osób. Zaraz po zakończeniu uczty uczniowie zostali odprowadzeni do swoich domów. Ja jako prefekt kazałam Draconowi pokazać wszystko nowym Ślizgonom, sama zaś udałam się czym prędzej do gabinetu dyrektora. Powitał mnie stary, kamienny gargulec, strzegący wejścia. Świetnie. Nie miałam pojęcia, jakie było hasło. Poczułam gwałtowny przypływ wściekłości, ale postanowiłam się opanować. Spróbowałam wielu kombinacji, ale żadne słowo nie zmusiło rzeźby do odsłonienia mi tajnego przejścia.
- Dumbledore jest kretynem! – wrzasnęłam w końcu na cały korytarz, aż niektóre postacie z obrazów odwróciły swoje malowane lica w moją stronę. Na dźwięk nazwiska byłego dyrektora gargulec odskoczył, ukazując mi dziurę w ścianie i kręte drzwi. Zaskoczona, wbiegłam po nich na sam szczyt i wpadłam do gabinetu, nawet nie pukając. W środku zastałam czające się w kącie rodzeństwo Carrow, rozjuszoną McGonagall, opierającą się obiema rękami o blat biurka oraz Snape’a odwróconego do wszystkich plecami, twarzą do płonącego kominka.
- Panno Serpens, to nie jest najlepszy moment… - wydyszała wciąż zdenerwowana McGonagall.
- Nie obchodzi mnie to – wysyczałam, mrużąc oczy. – Po prostu brak mi słów… Co to są w ogóle za zasady, gdzie nikt nie może się nawet odezwać, żeby nie dostać w pysk? Rozumiem, Gryfoni i ta ich cała antypatia do ciebie… Ale Ślizgoni? Są tak samo zastraszeni, jak reszta! Dowiaduję się dzisiaj od Victora, że moi rodzice są śledzeni. I dlaczego zabroniłeś tiarze zaśpiewać piosenkę?
Snape powoli odwrócił się w moją stronę. Obszedł biurko, żeby do mnie podejść i położyć mi rękę na ramieniu.
- Sophie, to wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje – rzekł. Jego twarz była nieprzenikniona, jak zwykle. – Nie zabraniamy nikomu się odezwać, naprawdę. A to, że Longbottom okazał swoją zwykłą głupotę… nie możemy pozwolić na sielankę i całkowity brak dyscypliny, który szerzył się przez cały czas rządów Dumbledore’a.
Kiedy wypowiedział nazwisko byłego dyrektora, automatycznie zerknęłam na ścianę z portretami. Ramy, gdzie powinna znajdować się namalowana postać Albusa, była pusta. Widać tam było tylko wspaniały, obity czerwoną skórą fotel.
- A jak wytłumaczysz to, że moi rodzice są śledzeni? Przecież Czarny Pan mi obiecał…
- Porozmawiam z nim o tym.
- Sama to zrobię. Chcę się z nim zobaczyć natychmiast i nie interesuje mnie, czy ma dla mnie czas, czy też nie – przerwałam mu z groźną miną. – Czy twój kominek jest pod obserwacją?
- Nie, ale Czarny Pan prosił mnie, abyś łaskawie kontaktowała się z nim tylko w sposób, który ci podał. Jutro z nim porozmawiasz, dobrze? – mimo że mówił do mnie spokojnym, chłodnym tonem, usłyszałam w jego głosie nutkę prośby. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić. W sumie nie miałam powodu, aby wciąż się z nim o to wykłócać.
- Dobra – mruknęłam, rozglądając się dookoła. McGonagall przyglądała mi się z niepokojem. – Jutro tu do ciebie przyjdę.
- Rozważ uczestnictwo w Siedmioboju, dowiedziałem się, że amerykański Wizard’s Collage ma młodego jasnowidza – na jego twarzy pierwszy raz tego dnia pojawił się prawdziwy, zachęcający uśmiech. Rzuciłam mu tylko przeciągłe spojrzenie i opuściłam gabinet.

Idąc w stronę lochów, myślałam o Siedmioboju Magicznym. Może faktycznie powinnam spróbować? Oczywiście nie chciałam, aby sobie wszyscy pomyśleli, że jest to ustawiane. Wszystkie procedury muszą przebiegać uczciwie. Z tego, co wiem, to ten konkurs różni się od Turnieju Trójmagicznego tym, że nie używa się żadnych magicznych przedmiotów do wytypowania uczestników. A po ostatnim wybryku Czary Ognia utwierdziło to wszystkich w przekonaniu, że łatwo taką rzecz oszukać. Nauczyciele znają swoich uczniów i lepiej ocenią, jakie moce w nich drzemią. To w sumie byłby ciekawy test swoich sił. No i zobaczyć w działaniu uczniów z innych szkół. Ciekawa byłam, kto poza Stanami i Bułgarią zgłosił swój udział. Byłam pewna, że Maxime po tym, jak jej szkoła zajęła ostatnie miejsce w Turnieju Trójmagicznym nie odważy się już więcej zgłosić Beauxbatons, no, ale to się zobaczy.
Wypowiedziałam hasło i wkroczyłam do salonu. Kilkunastu uczniów ze starszych klas siedziało w skórzanych, eleganckich fotelach i prowadziło ze sobą jakieś spokojne rozmowy. Każdy z nich był rozluźniony i zupełnie nie przejmował się tym całym reżimem. Wśród nich była tylko jedna jedyna dziewczyna – Pansy Parkinson. Chłopcy mieli na sobie zwyczajne, czarne szaty czarodziejów, ona zaś – mugolska, dżinsową sukienkę.
- No, no, Pansy. A co to za mugolski przyodziewek? – zapytałam z kpiącym uśmiechem.
- Jakoś tak… Jak ci minęły wakacje? Podobno siedziałaś prawie cały czas w domu Dracona – w jej głosie zabrzmiała słabo skrywana zazdrość. Sama już nie wiedziałam, co z nią zrobić. Kochała Malfoya, kiedy ja z nim byłam. Teraz Draco spotykał się z Sapphire, a ona nadal miała nadzieję.
- Nie przez cały czas, ale musiałam się przenieść z własnego mieszkania, ponieważ nie jest tam jeszcze na tyle bezpiecznie, abym mogła tam mieszkać. Chyba słyszałaś, że porwaliśmy szlamę Granger? – spytałam z błyskiem w oku. Ten temat bardzo zainteresował Parkinson.
- Coś mi się obiło o uszy. Jakim cudem wyszła żywo z waszego domu?
- Stwierdziłam, że nie pozbawię jej tak szybko życia. Będę ją dręczyć i dręczyć, aż w końcu zwariuje i będzie błagać o śmierć – uśmiechnęłam się szeroko. – Była w strasznym stanie, kiedy ją wypuściłam. Cała w strupach i ranach, śmierdząca… Jej widok był balsamem dla mych oczu.
Wstałam z poręczy fotela, na którą dopiero co opadłam, pożyczyłam im dobrej nocy, a sama udałam się do sypialni dziewcząt. Sapphire i reszta były już przebrane i leżały w łóżkach, rozprawiając o Siedmioboju Magicznym.
- Byłoby świetnie zgarnąć trzy tysiące galeonów nagrody – mruknęła Killer, bawiąc się grubym warkoczem, w który sobie zaplotła na noc włosy.
- Ale wiesz, że to złoto jest dla szkoły? – zapytałam i zdjęłam przez głowę szatę. – Uczestnik dostaje bodajże dwadzieścia procent z tego, jako jakaś symboliczna nagroda i medal za zasługi specjalne dla szkoły.
Sapphire westchnęła ciężko i odwróciła się na drugi bok.

~*~


Za ewentualne literówki przepraszam, ale jest tak gorąco, że pieką mnie oczy, no i obcięłam całkowicie paznokcie, a ja nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona. Chciałam dodać ten rozdział przed pierwszym września, kolejny odcinek będzie dopiero po wakacjach. Zapraszam też na mojego fanpage’a na facebooku – klik. Wiem, że jestem posrana, haha, ale założyłam dwa nowe blogi: tutaj i tutaj, ten drugi mówi o życiu młodego Barty’ego juniora, więc blog jest ściśle powiązany z scp. Chętnych zapraszam, dedykacja dla Agi :*  

13 sierpnia 2011

Rozdział 306

         Tego ranka czuć było, że lato dobiega już końca, ustępując miejsca nadchodzącej jesieni. Niebo pokrywały szare i białe chmury, a wiatr był jeszcze chłodniejszy i bardziej nieprzyjemny. To dobrze, bo jeszcze tydzień pozostał do pierwszego września. Ostatnie dni wakacji zawsze mijały mi dość szybko. List z Hogwartu dostałam dopiero przy śniadaniu, a Snape’owi pogratulowałam stanowiska tuż po obiedzie, kiedy przyszedł do domu Malfoyów zabrać coś z ich salonu. Natychmiast podskoczyłam i rzuciłam mu się w ramiona.
- Tak się cieszę, że to ty – powiedziałam, przytulając się do niego. – Będziesz najlepszym dyrektorem, jakiego miał Hogwart. Głównie dlatego, że będziesz przymykał oczy na moje dziwactwa.
Pocałowałam go kilkakrotnie w zapadnięty policzek. Muszę przyznać, że tęskniłam za nim. Uwielbiałam Snape’a, zwłaszcza w szkole. Był najlepszym nauczycielem, jaki miał okazję mnie uczyć, nawet Voldemort nie potrafiłby tak do mnie dotrzeć. No… chyba, że używałby zaklęcia Avada kedavra zamiast szlabanów, wtedy mogłabym to rozważyć.
- Jestem naprawdę zaszczycony, że spotkał mnie taki… nie bójmy się powiedzieć awans. Czarny Pan bardzo docenił moje poświęcenie – odparł.
- Żartujesz? Uwielbia cię! Ma do ciebie pełne zaufanie, a jeśli on, to i ja. Dlatego nigdy bym ci nie wybaczyła, gdybyś go zdradził – powiedziała, patrząc uważnie w jego czarne, puste oczy. – Severusie, wiesz, że bardzo cię lubię i świat nie byłby taki sam, gdyby ciebie zabrakło.
Snape przytulił mnie jeszcze raz, po czym postawił z powrotem na podłodze. Oboje udaliśmy się do salonu. Siedziała tam jedynie Narcyza, dumna i chłodna oraz Draco, czytający jakąś książkę. Kiedy zobaczył Mistrza Eliksirów, tylko skinął lekko głową i powrócił do lektury.
- Draco, więcej szacunku! – skarciłam go. – To przecież twój pan dyrektor. Jestem taka dumna… Z początku miałam wątpliwości, ale kiedy teraz na to patrzę…
Spojrzałam z uwielbieniem na Severusa, który uśmiechnął się tylko, usiłując zachować skromność, ale dobrze wiedziałam, że jest zachwycony decyzją Lorda Voldemorta. Zakaszlał cicho, po czym zwrócił się do Narcyzy:
- Hmm, przyszedłem tu do Carrowów. Jeśli chcą pracować w Hogwarcie, muszą dostarczyć mi kilku informacji do akt. Nie chcę mieć bałaganu.
Blondynka rzuciła mi szybkie spojrzenie, po czym wstała i opuściła salon. Zajęłam jedno z krzeseł, nadal wpatrując się w Snape’a.
- Jak zamierzasz teraz zapanować nad uczniami? Wiadomo, większość będzie się bała, ale pewien procent… Ta cała śmieszna Gwardia Dumbledore’a. Będą się buntować, nie obraź się, ale nie byłeś zbyt lubianym nauczycielem, zwłaszcza wśród Gryfonów – odezwałam się.
- Nie musisz się o to martwić. Samo bycie Śmierciożercą dodaje ci grozy. A resztę śmiałków będzie się surowo karać. Dementorzy już patrolują Hogsmeade i błonia Hogwartu – odrzekł takim tonem, jakby mówił o jutrzejszym obiedzie.
Nadeszła Narcyza, prowadząc Amycusa. Skrzywiłam się trochę na jego widok. Nie przepadałam za jego osobą, ale w końcu było wielu Śmierciożerców, których nie lubiła. Oczywiście nigdy otwarcie nie powiedziałam Czarnemu Panu, które z jego sług mnie denerwuje, nie chciałam psuć atmosfery. Mistrz Eliksirów skinął na Carrow’a, po czym oboje wyszli. Westchnęłam ciężko.
- Wiesz, Draco… bardzo będę tęsknić za Hogwartem – mruknęłam. – Chyba nie pogodzę się z odejściem.
- No, ja też – przytaknął gorliwie Malfoy. – Dużo tam przeżyliśmy. Najpierw się nienawidziliśmy, potem… no. Ten rok będzie zupełnie inny.
- Dla nas będzie lepszy, Draco – dodałam. – Idę za chwilę na Pokątną zrobić zakupy. Zabierzesz się ze mną? Nienawidzę tych Śmierciożerców, którzy mnie chronią. Boję się, że to ja podczas ewentualnego ataku będę zmuszona ich ratować.
- No jasne, zaraz powiem Sapphire – poderwał się z fotela i ruszył w stronę kominka. Z uśmiechem patrzyłam, jak wrzuca do paleniska szczyptę proszku Fiuu, wkłada głowę w płomienie i rozmawia z dziewczyną. Może i zachowali się okropnie wobec mnie, ale skoro Draco ma być znów szczęśliwy i zapomni o mnie, to niech już sobie tam będą razem.
Przyglądałam się, jak Malfoy wyciąga głowę z kominka. Na jego twarzy widniał promienny uśmiech.
- Spotkamy się z nią w Dziurawym Kotle albo po drodze do Gringotta –oświadczył, otrzepując szatę z cieniutkiej warstwy sadzy, która na niej osiadła. – To co, idziemy?
- Jak chcesz – wstałam, po czym razem opuściliśmy salon. Ledwo położyłam rękę na mosiężnej gałce, w holu rozległ się tupot trzech par stóp, a moim oczom ukazali się zakapturzeni, zamaskowani Śmierciożercy. Już przywykłam do ich obecności, więc nic nie powiedziałam, ograniczyłam się jedynie do pretensjonalnego przewrócenia oczami. Jeden z nich natychmiast otworzył przede mną drzwi. Teleportowaliśmy się tuż za żelazną bramą wprost do Dziurawego Kotła.
Brakowało mi tej radosnej atmosfery towarzyszącej zakupom. W barze panowało nienaturalne wręcz milczenie. Ludzie siedzieli skupieni w małych grupkach, czuło się tu unoszący w powietrzu strach. Bez słowa przeszliśmy przez pomieszczenie i wyszliśmy na podwórko. Draco sprawił, że w murze pojawiło się przejście, przez które przedostaliśmy się na Pokątną. Bardzo różniła się od tej, którą widziałam po raz pierwszy wiele lat temu. Kilka okien sklepowych pozabijanych było deskami, do których przyklejono plakaty ze zdjęciem Pottera. Pojawiło się tu też mnóstwo nowych sklepów, w których sprzedawano przedmioty związane z czarną magią. Ludzi było całkiem dużo, jak zwykle, ale wszyscy przemykali przez uliczki z przerażeniem malującym się na zmęczonych tą wojną twarzach. W drzwiach niektórych domów siedzieli obszarpani żebracy, wyciągając błagalnie ręce w kierunku przechodniów i zapewniając, że są prawdziwymi czarodziejami. Nie o takim lepszym świecie marzyłam. Na widok tych jęczących szlam w sercu odezwała mi się tęsknota za starymi czasami. Może i musiałam ukrywać fakt, że byłam Śmierciożercą, ale kiedy wchodziło się na Pokątną, wszystko było takie… kolorowe! Radośni ludzie nie bali się o własne życie, a ja mogłam pójść wszędzie tam, gdzie chciałam. Żaden Śmierciożerca nie musiał mnie eskortować.
Gdzieś koło sklepu z truciznami zauważyliśmy Sapphire, która natychmiast do nas podbiegła. Była cała rozpromieniona, czego nie można było powiedzieć o mnie.
- Wszyscy się mnie boją, bo wiedzą, kim są moi rodzice – poinformowała nas i podeszła do Dracona, żeby pocałować go w policzek. – Podobają mi się te zmiany. Chodźmy najpierw Gringotta, muszę zabrać ze skarbca trochę złota.
Nic nie odpowiedziałam. Ruszyliśmy w stronę marmurowego gmachy. Mijaliśmy właśnie opustoszały, zabity deskami sklep Ollivandera, kiedy jeden z koczujących tam żebraków doskoczył Dio mnie, wymachując brudnymi pięściami i złorzecząc ochryple. Cofnęłam się gwałtownie, przerażona. Atak ze strony żebrzącego szlamy był dla mnie gorszym przeżyciem, niż gdyby napadli na mnie członkowie Zakonu Feniksa. Mężczyźni potraktowali go Cruciatusem, a kiedy cofnęli zaklęcie, odrzucili jego drżące ciało kopniakiem, gdzie upadł pod odrapaną ścianą budynku, dysząc ciężko.
Dotarliśmy do banku, a ja wciąż byłam roztrzęsiona po tej małej, nieszkodliwej napaści. Kiedy wspięliśmy się na sam szczyt schodów, przed drzwiami czekała na nas niespodzianka w postaci dwóch czarodziejów w średnim wieku. Oboje trzymali złote pręty i przyglądali nam się uważnie. Sapphire jako pierwsza dała się sprawdzić. Przejechali po jej ciele próbnikami tożsamości, ale nie wykryli żadnego przekrętu, więc wpuścili ją do środka. Tam samo zrobili z nami. Nie uskarżałam się, ponieważ wiedziałam, że były to podstawowe środki ostrożności.
Atmosfera w Banku wiele się nie zmieniła. Przy długim kontuarze siedziały gobliny, zapisując coś w wielkich, zakurzonych księgach rachunkowych, licząc stosu złotych monet i badając drogocenne kamienie. Podeszliśmy do jednego z nich, a Sapphire przemówiła:
- Chcielibyśmy wybrać złoto ze skarbca.
Goblin zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem swoich czarnych, paciorkowatych oczu, po czym skinął na innego osobnika swego gatunku, który podetknął nam pod nos złotą tacę.
- Proszę o państwa różdżki – zwrócił się do nas.
- Ale po co? – zapytałam szybko.
- Jako dowód tożsamości.
Zerknęłam niepewnie na Dracona i Sapphire. Nie chciałam nikomu dawać do oglądania różdżki, którą miałam w kieszeni, a głównie dlatego, że nie była to moja różdżka. Czasami ja i Czarny Pan zamienialiśmy się różdżkami. Często czarowałam bez jej użycia, Voldemort zaś wolał swoją cisową, więc kiedy mi ją pożyczał, niemalże czułam jej wibrowanie. Była pełna mocy, jak… relikwia. Moja nie posiadała takiej siły. Śmierciożercy, Draco i Sapphire oddali posłusznie różdżki, ja jednak byłam nieugięta. Nie miałam pojęcia, że w Banku Gringotta teraz są przestrzegane tak ściśle wszelkie procedury. Nie chciałam chwalić się różdżką samego Lorda Voldemorta. Mimo że według wszystkich ludzi byłam niebezpieczna, podobnie jak mój wuj, ale byłam też osobą publiczną. Czarodzieje i czarownice byli do mojej obecności przyzwyczajeni, więc budziłam o wiele mniejszy lęk, a materialna rzecz należąca do Czarnego Pana musiała ich przerażać. Szybko podwinęłam lewy rękaw szaty i pokazałam goblinowi Mroczny Znak.
- To wystarczy? – zapytałam cicho. Zapadło niezręczne milczenie.
- Dobrze, idziemy – mruknął Malfoy i pociągnął mnie lekko w stronę wysokich drzwi.

Wsiedliśmy do niepewnie wyglądającego wózka, który natychmiast ruszył z miejsca. Draco co chwilę zerkał na mnie, ale nie ośmielił się o nic zapytać przy towarzyszącym nam goblinie. Na samym początku odwiedziliśmy skrytkę Sapphire, która była umiejscowiona najwyżej, następnie kryptę Malfoyów. Ta znajdowała się na tym samym piętrze, co moja i Lestrange’ów, tylko kilkanaście pomieszczeń dalej. Goblin przyłożył dłoń z długimi, smukłymi palcami do grubych, żelaznych drzwi, które otworzyły się z mechanicznym zgrzytem. Wśliznęłam się do środka, z pochodnia przytwierdzona do kamiennej ściany zapłonęła. Była to dość sporych rozmiarów komnata z półkami, na których poukładane były przeróżne kosztowne kielichy, wielkie broszki, szkatułki wypełnione różnokolorowymi kamieniami oraz fiolki i butelki migocących niczym drogocenne diamenty mikstur. Pod ścianą stała stara, lecz przepiękna, drewniana toaletka z wysokim, pękniętym zwierciadłem, na którego ramie wisiał sznur pereł. W kącie, poza stertami złota stała srebrna zbroja w koronie i pierścieniami wypełniającymi przyłbicę, na której widniały ślady zaschniętej krwi. O ścianę tuż za nią opierało się pół tuzina mieczy, a każdy miał rękojeść wysadzaną kamieniami o innym kolorze, błyszczącym złowrogo w półmroku.
- Sophie, dlaczego nie chciałaś pokazać tym goblinom swojej różdżki? – zapytał Draco, który właśnie wszedł za mną do mojego skarbca.
- Bo to nie jest moja różdżka – wyznałam, unosząc ją lekko, aby przenieść kilkanaście galeonów do sakiewki. – Od niedawna zamieniam się czasami z Czarnym Panem, a bardzo nie chcę, aby ktokolwiek poza nim i mną jej dotykał.
- Dlaczego? – wtrąciła się Sapphire, ale ja tylko wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam dyskretnie z torby niepozorną, lecz bardzo dla mnie cenną książeczkę. Pamiętnik Syriusza był tutaj bezpieczniejszy. Schowałam go do pięknie rzeźbionej szuflady toaletki, a Killer dodała z podziwem: - No, no… Przybyło u ciebie sporo złota, pucharków… Myślisz, że za bilety na twój koncert ludzie płacą też czymś takim?
Podniosła z podłogi złoty widelec z bursztynową rączką i wrzuciła go na stos galeonów. Podeszła do półki w głębi krypty, przyglądając się uważnie niepozornej, złotej czarce.
- Gdzieś już widziałam takie coś – mruknęła i wyciągnęła rękę w jej stronę, ale ja ją uprzedziłam.
- Nie dotykaj tego.
Przycisnęłam zimne naczynie do piersi i odwróciła się do przyjaciółki plecami. Czarka zapulsowała gwałtownie, bo nieproszeni goście zakłócili jej spokój. Nie powinnam ich tutaj wpuszczać. Odłożyłam ją z powrotem na ciemny kąt półki i chwyciłam napełnioną złotem sakiewkę, którą szybko wcisnęłam do wnętrza torby. Poprawiłam nerwowo nagą czaszkę wysadzaną w magiczny sposób perłami i lśniącymi krwawo rubinami, spoczywającą w ramionach złotego posągu Buddy, aby jakoś wytłumaczyć mój gwałtowny ruch. Oj, jakże się gryzła owa rzeźba, spoczywająca w tym samym pomieszczeniu razem z wielkim, bursztynowym krzyżem wiszącym na ścianie i kilkunastoma perłowymi, diamentowymi i szmaragdowymi różańcami. O marmurowe popiersie Napoleona opierał się również obraz przedstawiający płaczącą namalowanymi szczerym złotem łzami Matkę Boską. Jej oczy zwrócone były w kierunku wysokiego, kamiennego sklepienia. Krypta ta należała do mojej rodziny już od wielu, bardzo wielu wieków, dlatego była piętrowa. Na górze mieściło się praktycznie całe złoto, srebrne sykle i brązowe knuty, które nie mogły się już zmieścić na dole. Na najniższych półkach leżały wymieszane z perłami i diamentami skrawki cennych materiałów i zwierzęcych skór. Dopiero teraz, przyglądając się temu całemu dobytkowi, zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem bogata. Nigdy jakoś nie zwracałam na to uwagi, a teraz ta świadomość przytłoczyła mnie. Poczułam swego rodzaju ulgę, kiedy sobie uzmysłowiłam, że dzielę tą kryptę z wujem. Nie potrafiłabym sobie poradzić z tak wielkim majątkiem. Tego nauczyli mnie Ghostowie przez te wszystkie lata mieszkania ze mną pod jednym dachem.
Ruszyłam szybko w stronę drzwi.
- Chodźmy, jeśli chcemy dziś wszystko kupić.

Opuściliśmy Bank Gringotta z ciężkimi sakiewkami. Najpierw udaliśmy się do Esów i Floresów, w końcu książki były najważniejsze. Spotkaliśmy tam kilku znajomych, ale nie zamieniliśmy z nimi ani słowa. Było już późno, a na niebie nie widać było ani jednego promienia słońca, więc zaczęło się szybko ściemniać. Kiedy wyciągnęłam listę rzeczy, które trzeba było na ten rok zakupić, zauważyłam, że nie widnieje na niej żadna książka, która potrzebna byłaby do nauki obrony przed czarną magią.
- Spójrzcie na to, każdy uczeń musi w tym roku chodzić na mugoloznastwo – odezwała się półgłosem Sapphire, kiedy staliśmy w kolejce, aby zapłacić za wybrane dzieła. Parsknęłam śmiechem. To wszystko zupełnie nie miało sensu. Niby Voldemort likwiduje mugoli, ale mimo to każe nam się o nich uczyć? Gdzie tu logika? Będę z nim musiała poważnie porozmawiać, kiedy tylko pojawi się we dworze Malfoyów.
- Głupota – mruknęłam. – Czarny Pan mi powiedział, że Amycus albo Alecto będą uczyć mugoloznastwa. Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi.
Wysypałam odliczone monety na wyciągnięte dłonie sprzedawcy, włożyłam do torby kupione podręczniki i odsunęłam się, aby Draco mógł zapłacić za swoje. Z tego, co napisane było na liście książek dla siódmoklasistów wynikało, że żaden nauczyciel nie odszedł ani nie został zwolniony. Udaliśmy się, aby uzupełnić nasze zapasy składników do tworzenia eliksirów, potem Malfoy stwierdził, że musi kupić nowe klipsy do miotły, więc udaliśmy się do sklepu miotlarskiego, a na sam koniec wstąpiliśmy do madame Malkin. Gdybym chciała, mogłabym ze starych szat zrobić nowe, ale gdzie tu przyjemność z wydawania pieniędzy?
- Kiedy sobie pomyślę, że za dziesięć miesięcy będziemy pisać najważniejsze egzaminy w naszym życiu, odechciewa mi się wracać do Hogwartu – stwierdził blondyn, kiedy jedna ze sprzedawczyń kończyła właśnie upinać na nim nową, czarną szatę.
- No tak, będą sprawdzać, czego nauczyliśmy się przez te siedem lat – mruknęłam. – Egzamin praktyczny zdam śpiewająco, ale teoretyczny… nie wiem, czy będzie mi się chciało uczyć, kiedy Snape jest dyrektorem. On mi zawsze odpuszcza, niestety.
- Strasznie jestem ciekawa, jak będzie traktował innych uczniów. Szkoda tylko, że już nie będzie uczył – dodała Sapphire. Jej szata była już gotowa i właśnie odliczała galeony, aby za nią zapłacić.
Zeskoczyłam ze stołka i również podeszłam do lady, na którą wysypałam kilka złotych monet. Nie odpowiedziałam na to, Barty powiedział mi kiedyś o czymś, co ma się wydarzyć w tym roku, ale nie chciałam, żeby sobie pomyślał, że nie można mi ufać, więc postanowiłam nic nikomu nie mówić. Musiałyśmy poczekać jeszcze kwadrans, aż szata Dracona będzie gotowa, po czym opuściliśmy sklep madame Malkin i ruszyliśmy w stronę Dziurawego Kotła. Postanowiliśmy użyć tym razem kominka, aby wrócić do dworu Malfoyów. Zbyt częsta teleportacja mi nie służyła, poza tym bezpieczniejszy był ogień i proszek Fiuu. Wskoczyłam w szmaragdowe płomienie, które wessały mnie niczym wielka rura. Kręciłam się tak długo, że zrobiło mi się niedobrze, więc musiałam zacisnąć powieki. Gwałtowne uderzenie stopami o palenisko spowodowało, że ugięły się pode mną kolana. Musiałam szybko się odsunąć, bo zaraz za mną pojawiła się Sapphire. Machnęłam różdżką, aby oczyścić swoje buty z sadzy i nie nanieść jej na piękny, perski dywan, który leżał rozciągniętym na marmurowej podłodze w salonie.
- Czy Czarny Pan był tutaj? – zapytałam Narcyzę, która siedziała na kanapie i czytała „Proroka Codziennego”. Uniosła leniwie wzrok i omiotła nim ostatniego Śmierciożercę, który wyskoczył z szmaragdowych płomieni.
- Niestety, od kiedy wyszliście na zakupy, nie było go tutaj – odparła. – Ale jeśli chcesz, powiem Lucjuszowi, żeby mu coś przekazał…
- Nie, nie trzeba. Niech mnie po prostu ktoś powiadomi, kiedy się tutaj zjawi.
Zabrałam swoje pakunki i udałam się czym prędzej na górę, gdzie zamknęłam się w swoim pokoju. Tego dnia czułam się jakoś dziwnie. Byłam zmęczona, ale i jakaś taka… niespokojna. Pragnęłam położyć się do łóżka i przespać ten napływ fatalnego humoru, który musiał mnie zaatakować akurat tego dnia. Napaść tego żebraka spowodowała, że poczułam się okropnie. Miałam takie poczucie, jakby to była moja wina, że się tak stoczyli, a to przecież nie ja wymyśliłam te wszystkie ustawy, przez które szlamy muszą teraz żyć w takiej nędzy.
Tak, ale przecież mogłabyś przekonać Voldemorta, żeby je zmienił.
Opadłam na łóżko i utkwiłam wzrok w suficie. To fakt, gdybym tylko chciała, mogłabym jakoś się wstawić za tymi ludźmi. Ale to przecież było nie po ślizgońsku! No i całym sercem byłam po stronie Czarnego Pana! Miałam jakiś kiepski dzień, to wszystko. Nie powinnam się przejmować takimi szumowinami, które plugawią tylko szlachetne rody czystej krwi czarodziejów swoim jestestwem.
         Około północy ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Pomyślałam, że to może Narcyza stwierdziła, że należy mnie trochę pomęczyć prośbami, abym zeszła na kolację, ale nie. Okazało się, że był to sam Czarny Pan. Uśmiechnęłam się, kiedy podszedł do łóżka i położył się obok mnie.
- Jak się czujesz? Słyszałem, że jakaś szlama napadła na ciebie na Pokątnej. Nie martw się, już jest martwa – dawno nie słyszałam, by jego głos był tak łagodny.
- Zabiłeś tego faceta?
- Tak.
Sama nie wiem, co poczułam na tą wieść. Chyba raczej mnie to nie obeszło, nie mam pojęcia. Położyłam głowę na jego spoczywającym na poduszce przedramieniu i przytuliłam się do niego. Nie dlatego, że czułam się źle, nie. Po prostu teraz tego potrzebowałam.
- Od mojej wizyty na Pokątnej zastanawia mnie, dlaczego mugoloznastwo jest teraz obowiązkowe – odezwałam się, gładząc palcem wierzch jego kościstej, białej dłoni. Voldemort roześmiał się, jakby przypomniał mu się bardzo zabawny, dawno zapomniany dowcip.
- To ciekawa historia, a wpadła na to Bellatriks – odrzekł. – Lubimy zaskakiwać naszych wrogów, ale tym razem nie będzie to zwykłe mugoloznastwo. Alecto Carrow będzie uczyć nasze dzieci o mugolach, ale nie będzie kłamać, jak to czyniono przez wiele lat. Będzie mówić całą prawdę o tym, w jakim chlewie żyją, jak są nietolerancyjni wobec nas…
- Bellatriks to wymyśliła – powiedziałam głosem suchym i beznamiętnym, który sprawił, że uśmiech błąkający się na wargach Voldemorta nieco zbladł.
- Tak, a Severus to potwierdził. Bardzo mu się ten pomysł spodobał. A co?
Westchnęłam ciężko. To nie była dobra pora, a przede wszystkim miejsce na kolejną kłótnię, dlatego nic nie odpowiedziałam, ale poczułam się nagle odrzucona. Głupio zapragnęłam znaleźć się pomiędzy znajomymi ze szkoły, którzy nigdy nie robili niczego poza moimi plecami. Ujęłam podbródek wuja i pocałowałam go w usta. On natychmiast objął mnie ramieniem, drugą rękę zaś zacisnął na moim karku. Po jakiejś minucie odsunęłam od niego twarz, celowo unikając jego czerwonych, w tym momencie zatroskanych oczu.
- Nie lubię tego, kiedy bez przerwy próbujecie mnie chronić, niemalże wyłazicie ze skóry, abym nie dowiedziała się o pewnych sprawach, ale to i tak nic wam nie da, bo wcześniej czy później ktoś mi o tym i tak powie – mruknęłam. – Wiedziałeś na przykład, że dookoła mojej osoby wybuchło w Paryżu zamieszanie?
Twarz Voldemorta nie wyrażała teraz zupełnie nic oprócz najszczerszego zdumienia. Podniósł się na łokciu, myśląc usilnie, co mi na to odpowiedzieć.
- No tak, Armand poinformował mnie o tym… ale skąd ty o tym wiesz? Podobno miał ci nic nie mówić.
- I nie powiedział. Wiem to od kogoś innego. Chcę tylko odrobiny zaufania, co, wciąż się boisz, że cię zdradzę, jak to zrobiłam z Dumbledore’em? – zapytałam z pretensją w głosie.
- Nie, ależ skąd! Wiem, że nie zrobiłabyś mi tego… po prostu uznałem, że na niektóre rzeczy jesteś za młoda. Wiesz, może faktycznie czasami jest lepiej, kiedy traktuję cię jak zwyczajną osobę – odparł, próbując mnie uspokoić, ale uzyskał zupełnie odwrotny skutek, bo jego słowa tylko bardziej podniosły mi ciśnienie. – Chciałbym, żebyś miała łatwiejsze życie, niż ci wszyscy Śmierciożercy. No, nie denerwuj się już. Obiecuję, że nie będziemy przed tobą wszystkiego ukrywać.
Odgarnął mi włosy z twarzy i jeszcze raz pocałował mnie w usta. To przyrzeczenie było tyle warte dla mnie, co życie szlam dla Voldemorta, ale postanowiłam się już nie wykłócać. Jeszcze nadejdzie taki czas, kiedy może trochę podrosnę, że będą się liczyć z moim zdaniem.

~*~


I zaczynamy siódmą klasę. Będzie się tu działo o wiele więcej, bo nie jest nam zbyt dużo wiadome o tym, jak przebiegał ostatni rok w Hogwarcie, więc będę mogła trochę zaszaleć. Jak się podoba szablon? Taki „dodusiowy” xD Dobra, ja spadam oglądać „Pottera” na DVD, dedykacja dla Semirkowej :* 

4 sierpnia 2011

Rozdział 305

         Koncerty w Afryce były bardziej męczące niż te w Europie, ale pewnie dlatego, że klimat był o wiele cięższy i gorący. Nie lubiłam tego, wolałam chłód i mrok, nastrój grozy, noc… Cudowną rzeczą było tu niebo. Ciemne, gwieździste, zupełnie nietłumione przez światła miast, jak to było w Londynie czy Krakowie. Prosper, zamiast do Malfoyów, zabrał mnie najpierw do dworu Czarnego Pana. Koncerty przyniosły nam całkiem sporo złota, ale mniemam, że chciał z nim porozmawiać na zupełnie inny temat. Voldemorta zastaliśmy w jego komnacie. Siedział na tronie i gładził wolno palcem łeb Nagini. Odłożył ją jednak na kamienny podest, kiedy mnie zobaczył.
- I co, jak udały ci się koncerty? – zapytał, gdy poderwał mnie z podłogi do góry. Przytuliłam się do niego mocno, brakowało mi go przez te kilka dni. W ogóle nie miałam z nim kontaktu, był bardzo zajęty. Ja zresztą też.
- Było świetnie, tłumy nie tylko mugoli, ale i czarodziejów. Wychodzi na to, że jednak wszyscy nie odwrócili się ode mnie – odpowiedziałam z promiennym uśmiechem i szybko musnęłam ustami jego zapadnięty, zimny niczym lód policzek. Uwielbiałam to uczucie chłodu bijące z jego ciała.
- Bardzo się opłacało, Sophie zarobiła dla nas mnóstwo złota – dodał Prosper, a w jego głosie usłyszałam lekką nutkę zniecierpliwienia. – Ma cherie, zostaw nas na chwilę samych, dobrze?
Czarny Pan postawił mnie z powrotem na lśniącej podłodze ze wzrokiem utkwionym we Francuzie. Wyraz jego twarzy trochę mnie zaniepokoił, ale oddaliłam się. Drzwi zamknęły się za mną automatycznie. Nie bałam się o życie Prospera, Voldemort chciał, żeby moja kariera rozwijała się jeszcze przez co najmniej kilka lat, a bez niego nie poradziłabym sobie już tak dobrze. Nie uśmiechało mi się jednak znosić ciągłych nieporozumień pomiędzy nimi. Kłótnie Armanda i Barty’ego wystarczyły mi w zupełności.
Udałam się do swojej sypialni, otworzyłam okno na całą jego szerokość i usiadłam na parapecie, przełożywszy nogi na zewnętrzną stronę parapetu. Słońce grzało mocno, ale pogoda była burzowa. Duszności praktycznie nie mogłam znieść, ale pomagało mi myślenie, że pod wieczór się ochłodzi i lunie deszcz. Kątem oka zobaczyłam lśniące w słońcu złote loki Claudii, opadające jej jedwabistą kaskadą na lekko zgarbione plecy. Ubrana była w zieloną, jaskrawą sukienkę z błyszczącej satyny. Nie miała jednak ani centymetra koronki – ulubionej ozdoby Claudii. Loki przewiązane miała wstążką, a na szczycie głowy ogromną, jedwabną kokardę. Całkowicie nie zwracała na mnie uwagi, wzrok utkwiony miała gdzieś w oddali, w jednym z naprzeciwległych okien.
- O co chodzi? Jesteś ciekawa, jak mija mi życie podczas rządów Czarnego Pana? – zapytałam beztrosko. Ta uśmiechnęła się z jawną kpiną.
- Wiesz, że pewna organizacja wampirów wznowiła swoje spotkania? – jej szept był ledwo dosłyszalny, ale bez wątpienia usłyszałam w nim podłość. Nie powinnam była się o tym dowiedzieć, tak. A ona, grając na nosie wampirom z Francji, wszystko mi powiedziała. I nie zrobiła tego, aby mi sprawić przyjemność. Powodem było zrobienie na złość Nieśmiertelnym. Niemniej jednak, ta wiadomość podniosła mi ciśnienie.
- Société Vampires? Co? Dlaczego? – zdziwiłam się, tracąc swój arkadyjski ton. Wampiry zwykle traciły zapał do jakichkolwiek spotkań, jeśli było zbyt spokojnie, co też musiało oznaczać, że coś się zbliżało. Na twarzy Claudii widziałam czystą obłudę. To jej przekonanie, że zawsze wie wszystko najlepiej sprawiło, że miałam ochotę machnąć jej ręką przez głowę i sprawdzić, czy jest tak samo bezcielesna, jak duchy.
- Bo niedługo coś się stanie. Coś strasznego. Ale to nie był główny temat ich rozmów – zaśmiała się podle, jej oczy zalśniły, ale nie był to wpływ słońca, tylko radości, jaką sprawiały jej kłopoty wampirów. – Rozumiesz już? Sprawiasz Nieśmiertelnym wiele, wiele utrapień. Armand chce cię chronić, ale niestety… Nie ma aż takich wpływów. Nie, nie chcą cię zlikwidować, skłaniają się raczej ku pomocy tobie. No wiesz, nie jesteś jeszcze w pełni dojrzałą wampirzycą.
To stwierdzenie dotknęło mnie do żywego. Już mniejsza o to, że tę wiadomość przekazała mi Claudia. Być może chciała mi też zrobić tym na złość, ale mimo to powiedziała mi. Wiedział Armand, wiedział Marius, ale jakoś ani jeden, ani drugi nie pofatygował się tutaj, aby mnie o tym powiadomić. Zacisnęłam ze złości palce na krawędzi parapetu, a szorstki kamień, z którego był wykonany, wbił się nieprzyjemnie w skórę.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy! Z Radą uzgodniliśmy wszystko. Był tam Marius i był Armand, i wszyscy, którzy coś znaczą. Dlaczego ci dekadenci ze starego teatru są w to zamieszani? – warknęłam. – Claudia, zrób coś! Ty możesz wszystko, nie umrzesz… Nikt nad tobą nie stoi!
- To nic nie da. Tą walkę musisz ty sama stoczyć. Ja nic na to nie poradzę. Tylko ty mnie widzisz – odparła beznamiętnie, ale w jej oczach zobaczyłam słabość. – Nie możesz im o mnie powiedzieć, bo… bo oni będą chcieli mnie zniszczyć. Śmierć jest dla nich niczym. Wierz mi, nie powstrzyma ich.
Spuściła wzrok, jakby poczuła wyrzuty sumienia. Postanowiłam nie naciskać, ale fakt, że Claudię coś ogranicza był dla mnie niczym mały szok. Miała rację i, de facto, nikt nie mógł mi tu pomóc. A ona była tylko wytworem mojej wyobraźni. Albo przynajmniej ja sobie tak wmawiałam. Poza tym… nawet, gdyby kiedyś żyła, teraz była tylko duchem. Co mogła zrobić? Nikt z szanujących się Nieśmiertelnych nie posłuchałby zjawy. To był głupi pomysł.
- No to nie wiem – westchnęłam, już naprawdę załamana. – Tęsknię za Darlą. To wszystko nie jest tak, jak chciałam. Myślałam, że wampiry zajmują się sobą, jeśli inni im nie zagrażają, nie wtrącają się w ich życie. Chcę żyć normalnie, skończyć ostatnią klasę, kontynuować karierę… Nie lubię, kiedy mi ktoś coś narzuca.
Claudia zacmokała cicho. Cynizm wrócił na jej twarz w tempie błyskawicznym.
- To jest życie. Większy świat, świat tyranów. Może pośród czarodziejów jesteś autorytetem, wzbudzasz strach, ale skoro żyjesz z Nieśmiertelnymi, musisz się przyzwyczaić do tego, że masz nad sobą Starszych – oświadczyła, wzruszając lekko małymi ramionkami. Zerknęła na mnie ostatni raz i zniknęła. Znów zostałam sama, w jeszcze gorszym humorze, z żelaznym uściskiem w żołądku i niepokojem. Wolałabym chyba tego nie usłyszeć.
Zsunęłam się z parapetu i obeszłam dookoła swój pokój. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Opadłam na łóżko. Chciałam spędzić trochę czasu z Czarnym Panem, tęskniłam za jego obecnością, ale musiałam zaakceptować fakt, że był teraz bardzo zajęty i nie miał dla mnie czasu. Miał na głowie całą społeczność buntujących się czarodziejów.

         Leżałam długi, przewracając strony w książkach, które tylko wpadły mi w ręce. Nudziło mi się niemiłosiernie. Czułam lekkie ssanie z głodu, ale byłam zbyt leniwa, żeby zejść do jadalni i zjeść obiad. Po prostu nie chciało mi się wstawać. Słońce za oknem wciąż świeciło mocno, ale niebo spowijały ciemne chmury. Burza była blisko, na deszcz jednak mogłam liczyć dopiero w nocy. Prosper musiał już wyjść, i to dawno temu. Przestałam czuć jego zapach kilka godzin temu. Co musiał omówić z Czarnym Panem na osobności? I dlaczego uznał, że nie powinnam tego słyszeć? To była jego sprawa, ale z tych nudów każdy temat był dobry do rozmyślań.
Wieczorem zeszłam na dół do kuchni, żeby coś sobie przygotować. Głód był jednym z bardziej nieprzyjemnych odczuć, ale nijak się miał do palącego uczucia pragnienia, które towarzyszyło brakowi krwi. Tylko wampir jest w stanie coś takiego zrozumieć.
Oparłam się biodrem o framugę drzwi, żując powoli bułkę z miodem. Nie myślałam o tym. Serce wypełniała mi paląca tęsknota za Lordem Voldemortem i starymi czasami. Może i byłam sentymentalna. Raczej na pewno. Ale to była właśnie największa choroba wampirów. To właśnie przez sentymenty i niemożność pogodzenia się ze zmianami była problemem. Nieśmiertelność męczyła i to bardziej, niż może się wydawać.  
- Szukałem cię.
Wzdrygnęłam się lekko i odwróciłam głowę. Czarny Pan stał tuż przy wejściu. Ręce miał skrzyżowane na piersiach, twarz zaś przyobleczoną w swój zwykły, podły, nieco prowokacyjny uśmiech.
- Bardzo chciałabym, żeby wszystko było tak, jak dawniej – powiedziałam mu i podeszłam, żeby się do niego przytulić. Voldemort objął mnie, jego koścista ręka pogładziła kilkakrotnie moje włosy.
- Tak, wiem, że trudno jest ci się przyzwyczaić do nowej wolności, ale teraz może być już tylko lepiej – odparł. – Chodź, przejdziemy się.
Dokładnie wiedział, czego mi było trzeba. Ubraliśmy na głowy kaptury czarnych szat i opuściliśmy dom. Deszcz kropił, wiatr zrywał się co chwilę, szarpiąc wściekle korony drzew. Nie czułam jednak chłodu, trzymałam wuja mocno pod rękę i oparłam głowę o jego ramię. Ściemniało się coraz mocniej, w końcu dotarliśmy do Wisły. Usiedliśmy na szczycie wałów, trawa była wilgotna, ale nie przeszkadzało mi to. Czarny Pan wyczarował dwie butelki wina. Nie był  to dobry moment i położenie na spożywanie białego, wytrawnego wina, ale nie byliśmy osobami, które upijają się tanim piwem. Odkorkowałam swoją butelkę i wypiłam z niej mały łyk lekkiego, nieco metalicznego trunku, po czym położyłam głowę na ramieniu wuja.
- Wiesz, że w tym roku w Hogwarcie nastąpią całkiem duże zmiany – odezwał się nagle Voldemort, jakby przewidywał, że szkoła to temat, na który obecnie bardzo chciałam porozmawiać. Byłam straszliwie ciekawa, jakie szychty szykował, dlatego utkwiłam wzrok w jego twarzy. – Trzeba będzie odsunąć McGonagall od władzy, ale to nie będzie problemem. W końcu panujemy nad całym ministerstwem. Będziesz w Hogwarcie całkiem bezpieczna, nie musisz się bać, że ktoś zrobi ci krzywdę. Ja wiem, że ty przeze mnie będziesz miała kłopoty… Dlatego Alecto i Amycus Carrow’owie będą uczyć. Mugoloznastwa i obrony przed czarną magią. Musimy utrzymać w szkole dyscyplinę.
- A Snape? To on uczy obrony – zauważyłam.
- Severusa mianuje się dyrektorem. Jest jednym z moich najbardziej zaufanych ludzi – odparł Czarny Pan i wypił resztkę alkoholu z butelki. Cisnął nią z całej siły, a ta wpadła prosto w czarną, zimną wodę z głośnym pluskiem.
- No tak, mogłam się tego spodziewać. Snape, twój zaufany człowiek… Oczywiście, nie mam nic przeciwko niemu, Severus jest bardzo dla mnie dobry, ale… no dobra, będę szczera. Śledził dla ciebie Dumbledore’a, udawał jego człowieka i szło mu to idealnie. Skąd pewność, że ciebie nie zdradzi tak, jak jego? – spytałam.
Nie chciałam wywoływać kłótni. Znów. Ale od śmierci Dumbledore’a moje zaufanie do Snape’a zostało zachwiane. Nadal był dla mnie kimś ważnym, ale bałam się o wuja. Nie chciałam, żeby znów cierpiał na wygnaniu. Severus mnie nic by nie zrobił. Po prostu to wiedziałam. Armand bardzo go lubił, a on znał się na ludziach.
- Gdyby coś takiego planował, to bym o tym wiedział. Niech cię o to głowa nie boli – powiedział Voldemort. Oddałam mu do połowy opróżnioną butelkę i wyciągnęłam z kieszeni paczkę własnoręcznie robionych papierosów, wydobyłam z niej jeden skręt i podpaliłam jego koniuszek. Dym o cudownym, charakterystycznym zapachu wypełnił mi płuca. Dla Barty’ego próbowałam ograniczyć kocimiętkę, ale nic nie mogłam poradzić na to, że ją uwielbiałam. Nie była szkodliwa, to nawet nie narkotyk. Podetknęłam Voldemortowi białe pudełeczko, a on wyciągnął z niego wątki papieros i również zapalił. Powoli wydychał dym, który tworzył swoją jasną barwą na tle ciemnej rzeki i drzew na jej drugim brzegu pierzaste kształty. Pierwszy raz palił przy mnie, teraz nie zachowywał się już tak dostojnie, popijając niedbale wino. Zawsze uważałam go za niezwykle seksownego mężczyznę, ale teraz był szczególnie pociągający.
- Nie chcę, żebyś znów poniósł klęskę, zwłaszcza przez Snape’a – mruknęłam. – Jestem sentymentalna, a grupa Śmierciożerców będzie niepełna bez niego.
Przytuliłam się do niego. Kiedy przysunął się do mnie, poczułam cierpki zapach alkoholu. Jego wąskie usta przywarły do moich. Rozumieliśmy się praktycznie bez słów. Faktycznie powinnam zacząć słuchać i brać pod uwagę jego nauki. Może byliśmy… jakby to określić… ulepieni z jednej gliny? Usłyszałam brzęk butelki odrzuconej gdzieś na bok, po czym poczułam jego kościste ręce na talii, ramionach i piersiach. Dobrze wiedziałam, że ta ludzka reakcja była spowodowana wypitym alkoholem i kocimiętką, ale po prostu nie mogłam się temu opierać. I on też. Nie było to jednak dobre miejsce na takie czułości. Odsunęłam się z lekkim uśmiechem na ustach i położyłam się na trawie. Kłuła mnie w plecy, ale zignorowałam to.
- Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni rok w Hogwarcie – wyznałam.
- Szybko zleciało, prawda? Ja też nie chciałem opuszczać szkoły – odparł Voldemort, kładąc się obok mnie. – Dlatego chciałem tam pozostać jako nauczyciel obrony przed czarną magią. Byłem jednak za młody, dlatego Dippet poradził mi zgłosić się za kilka lat. Tak zrobiłem, ale wtedy dyrektorem był już Dumbledore… I nic z tego. Ale poprzysiągłem sobie, że skoro ja nie mogłem pozostać w Hogwarcie, to żaden nauczyciel obrony przed czarną magią nie utrzyma się na stanowisku dłużej niż rok.
- Tak, wiem o tym – powiedziałam cicho. – A jak ty wytrzymywałeś to, że moja matka była w tym samym domu i w ogóle…
Czarny Pan zamyślił się. Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Teraz wyglądał naprawdę poważnie. Ja jednak chciałam znać jego przeszłość, poznać uczucia…
- Melania ignorowała mnie. Przynajmniej na początku, uważała się za lepszą. No wiesz, nie dość, że starsza siostra, to jeszcze mój ojciec był mugolem… Ale to nie trwało długo. Stałem się nagle ulubieńcem prawie wszystkich. To Melania powiedziała mi, że jest moją siostrą. Ale ja nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Miała w sobie coś ze zdrajcy. Sama wiesz, jaka jest teraz. Fałszywy Ślizgon czy Śmierciożerca to coś naturalnego. Ale fałszywy zdrajca krwi… I tak to było, bardzo chciała należeć do mojej grupy, ale wolała, bym sam jej to zaproponował – rzekł w końcu. – Nie doczekała się.
Na jego ustach zaigrał przez moment złośliwy uśmiech. Bardzo chciałam, i to nie raz, zobaczyć choć jedno jego wspomnienie z czasów szkolnych. Byłam ciekawa, jak się zachowywał, jak spędzał wolny czas… Powrót do przeszłości musiał być dla niego czymś ważnym. Jak i dla mnie. Chciałam go poznać jeszcze lepiej.
- Życie w Hogwarcie za twoich czasów musiało być fascynujące – odparłam, przyglądając mu się uważnie.
- To prawda. Niekiedy chciałbym się do nich cofnąć – przyznał.
- Wracajmy już do domu. Opowiesz mi więcej, dobrze? – zaproponowałam, unosząc się z wilgotnej trawy. Zerwał się chłodny, porywisty wiatr. Latem był dla mnie wprost idealny. Voldemort również wstał i otrzepał szatę. Teleportowaliśmy się prosto do jego sypialni. Po prostu bywały takie dni, że chcieliśmy spędzić razem całą noc. To był właśnie jeden z takich dni. Usiadłam na wielkim łóżku i zaczęłam się rozbierać, podczas gdy Voldemort zdjął czarną szatę i ubrał swój satynowy szlafrok. Zupełnie się nie wstydził występować przede mną nago. Ułożyłam swoje ubrania na podłodze. Pozostałam tylko w samej bieliźnie.
- No co, opowiesz mi jeszcze coś? – zapytałam cicho, kiedy położył się obok mnie. Jego ciało grzało mnie o wiele mocniej niż ogień płonący w kominku. Jego język powoli przesuwał się powoli po moim obojczyki i szyi, raczej nie spieszno mu było do udzielenia odpowiedzi.
- Hmm, a co? Wiesz, kiedyś zabiorę cię do takiej jaskini… tam ukryłem horkruksa. Medalion Slytherina. Zabrałem go pewnej starej czarownicy, kiedy jeszcze pracowałem u Borgina i Burkesa. Była we mnie zadurzona, jak wiele kobiet. Tak mi zaufała, że pokazała mi dwa swoje najcenniejsze skarby. Czarkę Helgi Hufflepuff i medalion Salazara Slytherina. Zamordowałem ją, zabrałem te dwie pamiątki i postanowiłem zacząć życie od nowa – wyszeptał mi do ucha i pocałował mnie. Niespecjalnie zależało mu na rozmowie ze mną. Nie teraz. Ale z drugiej strony pragnęłam spędzić z nim tę noc, nie martwiąc się o nic. Jego dłonie przesuwały się powoli po moich ramionach, plecach i talii. Nie przeszkadzało mu to, że byliśmy rodziną. Mnie w sumie też. Byłam wampirzycą i na dodatek Śmierciożercą, należałam do Slytherinu… Posiadałam cechę ignorowania i nieprzejmowania się wieloma rzeczami. W takiej sytuacji mogłam sobie pozwolić na wiele rzeczy i zachowań, na które nie mogli moi rówieśnicy. I to nie był wcale po części wpływ faktu, że Lord Voldemort był moim wujem. No… może trochę. Ale ja przecież się o to nie prosiłam. Odsunęłam się od Czarnego Pana i nakryłam się kołdrą.
- Jestem zmęczona – mruknęłam. Wuj zrobił to samo i przytulił mnie.
- Dobrze. Ale nie powinnaś tutaj nocować. Nadal nie jest bezpiecznie, dopóki nie zostaną wprowadzone pewne ustawy… Sama wiesz, jaki ten rząd jest powolny. Jutro rano wrócisz do domu Malfoyów – powiedział mi, gładząc moje włosy.
- Wiesz… od dawna zastanawiałam się, dlaczego wtedy mi pomogłeś – odezwałam się jeszcze. – Bo spójrz: byłam tylko małym dzieckiem, nie miałam się gdzie podziać… a ty przebywałeś na wygnaniu. Skąd wiedziałeś, że połączy nas tak silna więź?
Voldemort przyglądał mi się przez moment. W jego oczach widziałam coś odległego, coś, co jeszcze nigdy nie gościło na jego twarzy. Dopiero po chwili odpowiedział:
- Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię.

*

         Szedł szybko. Był zbyt spięty, by latać. Ale prędkość, z którą się poruszał, była tak duża, że nikt ze śmiertelnych nie mógł go zobaczyć. Nareszcie ujrzał przed sobą magicznie ukryty stary dwór. Skrzypiąca przeraźliwie brama otworzyła się przed nim, a czarnowłosy wbiegł po schodkach i wpadł do holu. Zastał Czarnego Pana w jego komnacie, stojącego przy wygaszonym kominku. Na jego twarzy pojawił się lekki niepokój, kiedy go zobaczył.
- Armandzie, czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał prawie szeptem.
- Powiem tak… tylko ty możesz nam pomóc. Mi i Sophie. Wiem, że bardzo ci na niej zależy – zaczął nieco zdyszany. – Ja wiem, że to sprawy wampirów, ale ty też jesteś raczej… nieśmiertelny.
- To fakt. Ale o co chodzi?
- Wiesz, że Sophie nie jest w pełni wampirzycą – rzekł. – Ma dziesięć lat, aby przemienić jakiegoś śmiertelnika. To w sumie nie problem, obaj dobrze wiemy, kogo zamierza zmienić – westchnął ciężko i przewrócił ostentacyjnie oczami. – Cała wieczność z Crouchem… no, nic. Ale nie pozwólmy, aby Starsi wciąż i wciąż wtrącali się w jej życie. Chcę jej oszczędzić upokorzeń i problemów, przez co to wszystko skupia się na mnie. Nie mam pojęcia, co robić. Pierwszy raz. Myślałem, że jeśli będziesz o tym wszystkim wiedział, jakoś wesprzesz Sophie.

Lord Voldemort odetchnął i zaczął przechadzać się po komnacie, myśląc usilnie.
- Hmm, a nie lepiej będzie z nimi porozmawiać? – zaproponował.
- Ze Starszymi nie wygrasz. To nie wchodzi w grę. Zawołaj Sophie, wyjaśnimy jej wszystko. Ma już tyle lat, że powinna zapoznać się z niektórymi sprawami.
- Była tu, ale dwa dni temu, rankiem, odesłałem ją do domu Lucjusza. Myślę jednak, że na razie, dopóki my, czarodzieje, jesteśmy w stanie wojny, nie powinna skupiać się na problemach Nieśmiertelnych – stwierdził Czarny Pan, gładząc długim, kościstym palcem swój podbródek. Jego szkarłatne oczy wyrażały spokój, ale i stanowczość. – To nie potrwa długo. Niedawno przejęliśmy kontrolę nad Ministerstwem Magii, musimy uporządkować stary bałagan, narzucić dyscyplinę, zapanować nad buntem… Pomoc ze strony wilkołaków i niektórych wampirów jest bardzo przydatna.
Machnął różdżką w stronę okrągłego, małego stolika stojącego na ozdobnych, wrzecionowatych nóżkach, a na jego ciemnym blacie pojawiła się butelka wina o głębokim, szkarłatnym kolorze i jeden kieliszek.
- Zaproponowałbym ci, gdybyś mógł – dodał Voldemort, lejąc do szklaneczki trunek i siadając na swoim tronie. – To co robimy?
Armand skrzyżował ręce na piersiach. Po raz pierwszy miał całkowitą pustkę w głowie. Nie miał pojęcia, co zrobić, żeby ominąć wszystkie zasady Starszych. Oparł się plecami o zimną ścianę, myśląc usilnie.
- Gdyby tak Sophie wróciła do tego zgromadzenia, może Starsi byliby zadowoleni, że mają wszystko na oku – zaproponował po chwili. – Oni denerwują się, bo ona jest młoda i żyje bez całkowitego kontaktu z nimi. To ich tak stresuje.
- Nie, Sophie nie pojedzie do Paryża – przerwał mu szybko Lord i upił mały łyk wina. – A może lepiej będzie ściągnąć Starszych tutaj? Ja nie mam nic przeciwko, żeby więcej wampirów się tu wałęsało. Oczywiście, w granicach rozsądku.
- To dobry pomysł. Ale jak ściągnąć ich tutaj… To nie mam pojęcia. Tak sobie pomyślałem, że można byłoby założyć nowe zgromadzenie. Nieśmiertelni zaangażują się w coś, co jest zupełnie świeże – mruknął czarnowłosy, oplatając kosmyk dookoła długiego, smukłego palca. – My po prostu już tacy jesteśmy. Coś wymyślę i dam ci znać.
Voldemort podszedł do niego, oboje uścisnęli sobie dłonie, Armand burknął coś na pożegnanie i szybko opuścił przepastną komnatę, pozostawiając zamyślonego Czarnego Pana samego.

~*~

Trochę długo musieliście czekać na kolejny rozdział, ale założyłam kolejny blog z opowiadaniem potterowskim i musiałam mu poświęcić trochę czasu. Tutaj jest jego adres. Za ewentualne literówki przepraszam, ale wczoraj całkowicie obcięłam paznokcie i źle mi się pisało. Jestem przyzwyczajona do długaśnych szponów (oczywiście moich naturalnych) i teraz trudno mi się przestawić. Zostałam też nominowana do One Lovely Blog Award, zapraszam na podstronę xD Do zobaczenia wkrótce, rozdział dedykuję Nymph z bloga Underwater Secrets :*
PS: W poniedziałek (8.08.2011) będzie pierwsza rocznica mojego bloga Douce-Fleur, serdecznie zapraszam owego dnia do przeczytania jubileuszowego rozdziału xD

PS2: Byłam niedawno na drugiej części filmu „Harry Potter i Insygnia Śmierci” i pragnę obwieścić światu, że ja – osoba, która na filmach nigdy nie płacze – poryczałam się pięć razy. Co najmniej. Niedługo wybywam do Krakowa, jeszcze raz pójdę z Eles. :* Będę liczyć, ile razy ona się poryczy xD