Nadszedł wieczór. Czarny Pan chodził
tam i z powrotem po dużym balkonie, myśląc usilnie. Czuł się bardzo
zniecierpliwiony i rozdrażniony. Na głowie miał mnóstwo problemów, potrzebował
zapomnieć o nich choć na chwilę. Ale utonięcie w ramionach Sophie już nie
wystarczało. Oparł się o nagrzaną przez słońce ścianę i spojrzał w gwiazdy. Nie
mógł tak dłużej siedzieć i nic nie robić. Dlatego wzbił się w powietrze i
przymknął oczy. Chłodny wiatr przyniósł mu ulgę w tej gorączce. Sam nie
wiedział, dlaczego tak się czuł.
Leciał
zaledwie kilka minut. Do Dziurawego Kotła dotarł szybko. Zarzucił kaptur na
głowę i wszedł do środka. Było tam mnóstwo zamaskowanych ludzi, rozmawiających
ze sobą głowa przy głowie, przyciszonymi głosami. Podszedł do baru i zamówił
butelkę ognistej whisky, po czym usiadł przy stoliku w kącie. Po pierwszym
kieliszku poczuł się o wiele lepiej. Miał mocną głowę, jeśli chodziło o
alkohol, chociaż wolał pić jedynie dla smaku. Efekt był dlań mało istotny. Sącząc
powoli whisky ze szklanki, wodził leniwie wzrokiem po zgromadzonych w barze. Zauważył
siedzącą samotnie kobietę. Musiała mieć nie więcej, jak trzydzieści lat. Jej
włosy były zaplecione w długi, gruby, jasny warkocz, duże oczy pomalowane
ciemnym cieniem do powiek, ubrana zaś była w granatową szatę. Jej wyraz twarzy
był raczej odpychający. Lord Voldemort w sekundę spenetrował jej umysł. Popierała
jego idee, co raczej go nie zdziwiło. W tych czasach wiele osób przechodziło na
jego stronę ze zwykłego strachu. Ona była jedną z nich. Tym razem nie zamierzał
tak łatwo jej odpuścić, jak tej Albance. Rzucił na nią Zaklęcie Imperius, a ona
podeszła do jego stolika. Czarny Pan wstał, kierując się w stronę pokoi do
wynajęcia. Czuł w sobie napięcie, które go niepokoiło i musiało natychmiast
ustąpić. To, co niepokoi Lorda Voldemorta musi zniknąć. Dziewczyna była czystej
krwi, więc mógł ją spokojnie wykorzystać. Miał szacunek do kobiet, ale liczył
się tylko z tymi, na których mu zależało. Nie było ich wiele, a tak konkretniej
była jedna, nie chciał jednak teraz o niej myśleć. A czarownica z baru nie
musiała być do niczego zmuszona. Zrobi wszystko, co on jej każe, bo będzie tego
pragnąć, a zarazem i nienawidzić. Zawsze tak jest.
Zamknął
drzwi różdżką i zaciągnął ciężkie, granatowe zasłony. W tej samej sekundzie
Zaklęcie Imperiusa przestało działać, a kobieta ocknęła się. Rozejrzała się
dookoła, próbując skojarzyć, jakim cudem się tu dostała. Na jej twarz wystąpiło
przerażenie dopiero, kiedy mężczyzna w czarnej pelerynie zdjął kaptur.
Przywarła plecami do drzwi, dysząc ze strachu.
-
To potrwa tylko chwilę, wierz mi – zwrócił się do niej i podszedł, aby rozerwać
jej tanią szatę. Zasłoniła twarz rękami, jakby się bała, że za chwilę padnie
cios, ale Czarny Pan tylko zaśmiał się i chwycił ją w ramiona. Próbowała się
wyrywać, ale na nic się jej to zdało. Długie paznokcie połamały się w sekundę
przez uderzanie dłońmi w twarde ramiona Voldemorta, który rzucił ją na łóżko.
Nie była ani trochę podniecająca. Musiał jednak załatwić tę sprawę, aby mógł na
nowo trzeźwo myśleć, nie martwiąc się tą ludzką, fizyczną potrzebą, której
jeszcze się nie wyzbył. W najbliższym czasie będzie i nad tym musiał
popracować. Ale póki co…
Z
gardła dziewczyny wydarł się ochrypły, rozpaczliwy wrzask, ale Czarny Pan już o
to zadbał. Proste zaklęcie uciszające wystarczyło, aby nikt nie usłyszał jej
krzyków. Mógł jej jednak zagwarantować, że już wkrótce będzie jęczeć wyłącznie
z rozkoszy. Jednym, pewnym ruchem zdjął czarną szatę i odrzucił ją na bok. Kobieta
wciąż krzyczała, ale natychmiast umilkła, kiedy na jej ustach spoczęła koścista,
silna dłoń Voldemorta. Jego wąskie wargi zaczęły błądzić po jej nagich
piersiach, pozostawiając na nich czerwone siniaki. Jej ciało nie było przyjemne
w dotyku, było po prostu ciałem zwykłej śmiertelniczki. Żadnego przejawu magii,
wydobywającej się poza nią. Zwyczajne, ludzkie podniecenie pojawiło się w nim,
kiedy włożył rękę pomiędzy jej rozgrzane uda. Już nie w głowie było jej
wyrywanie się. Ekscytacja przechodziła falami przez jej ciało, a ona oczekiwała
na więcej. Nienawidziła tego, ale jej organizm pragnął więcej. Z jej gardła
wyrwał się okrzyk rozkoszy, kiedy poczuła w sobie twardą, intymną część ciała
Czarnego Pana. On zaś chciał to zrobić szybko, nie przywiązując do tego żadnej
wartości. Zrobił wszystko, aby szczyt osiągnąć w jak najkrótszym czasie.
Zaledwie kilka minut później wplótł palce obu rąk we włosy dziewczyny tak
mocno, że prawie wyrwał je razem z cebulkami. Zwierzęce, dzikie warknięcie
opuściło jego gardło, kiedy poczuł ostatnią falę gwałtownego podniecenia.
Blondynka
dyszała ciężko, na jej ustach błąkał się lekki uśmiech, choć w sercu
nienawidziła się za to. Wiedziała, że długo nie pożyje. Nie była aż tak
wrażliwa na emocje wysyłane przez innych, bo by poczuła wściekłość rosnącą w
Voldemorcie. Jednym machnięciem różdżki, którą podniósł z podłogi przywrócił
szatę na swoje ciało, chwycił nagą, wciąż dygocącą z nadmiaru emocji kobietę i
uderzył nią z całej siły o podłogę. Straciła przytomność. Nic nie szkodzi.
Wycelował koniuszek różdżki idealnie w jej twarz, błysnęło zielone światło, a ciało
poderwało się o kilka cali nad ziemię, wyprężyło się, po czym opadło z powrotem
na zakurzony dywan. Dysząc ciężko, otworzył okno i wyleciał przez nie w ciemną
noc.
Czuł
się fatalnie. Mimo że dręczące go napięcie ustąpiło, coś w okolicy żołądka
ściskało go, niczym żelazna rękawica. Co więcej, nie zamierzała wcale puszczać.
Leciał i leciał, w głowie miał mętlik. Nie przejmował się losem zabitej w barze
dziewczyny. Była mu po prostu obojętna. Martwił się o zupełnie inną, o tą, na
której zależało mu najbardziej na świecie. Poczuł się strasznie słaby, kiedy
zdał sobie sprawę z tego, że jego dobre samopoczucie zależy w dużej mierze od kobiety. Wylądował miękko na balkonie.
Nikt się nie zorientował, że opuścił dwór na kilka godzin. Sam nie wiedział,
ile upłynęło czasu. Niebo było nadal aksamitne i czarne, choć nad horyzontem
pojawił się już leciutki pasek fioletu. Musiał powiedzieć Sophie o tym, co się
wydarzyło, mimo że była tylko jego siostrzenicą. Jak to przyjmie? I co wtedy
zrobi? Był dupkiem.
Następnego
ranka posłał siostrzenicy feniksa z wiadomością. Nie lubił używać sów,
zwłaszcza, kiedy miał coś bardzo pilnego do przekazania. Sophie przybyła
zaledwie pół godziny po wysłaniu Flagro z listem. Na jej twarzy malowało się
lekkie zaniepokojenie, ale mimo wszystko uśmiechała się. Oboje udali się do
sali tronowej, a ona usiadła mu an kolanach i objęła go za szyję. Kiedy
przytuliła policzek do jego piersi, poczuł gwałtowny odzew wyrzutów sumienia. Wprost
nie mógł znieść dotyku swojej siostrzenicy, świadomość sprawiała, że piekła go
skóra. Bardzo go to zaniepokoiło, bo bliskość Sophie zawsze sprawiała mu dużą
przyjemność. Ten marny, nic nieznaczący incydent spowodowany głupim popędem
zburzył jego spokój i mógł mocno zamącić dobre relacje z siostrzenicą. Nie
chciał jej nic mówić, ale czuł, że za chwile oszaleje, jeśli nie wyzna prawdy.
Mógł mieć tylko wątłą nadzieję, że Sophie się tym nie przejmie, ale skoro
naprawdę tak myślał, to oszukiwał sam siebie. Poczuł do swojej osoby prawdziwe
obrzydzenie, kiedy dziewczyna pocałowała go w usta. Był zupełnie jak nie on.
Nigdy tak bardzo nie miał do siebie żalu o coś, jak teraz.
-
Dawno nie byłam tak zadowolona z życia tutaj, jak teraz – powiedziała, a on
musiał się zmusić, by spojrzeć w te migocące,
emanujące szczęściem oczy ze świadomością, że za chwilę unicestwi w niej to
cudowne poczucie lekkości. – Szlama jest nadal postrzegana jako Dziewczyna,
Którą Rajcuje Czarny Pan, Zakonowi wszystko się wali… No i nam się układa.
Wszystko jest idealnie.
Ujęła
jego twarz w dłonie i uraczyła go namiętnym pocałunkiem. Voldemort przeczekał,
aż odsunie się od niego. Czuł się okropnie, a przecież nie powinien. Chciał
spokojnie ją całować, nie czując nieprzyjemnego uścisku w gardle. Oddałby
wiele, by twarz Sophie nie wyrażała tyle emocji.
-
Co się stało? Jesteś jakiś taki… złościsz się na mnie? Coś zrobiłam nie tak? –
spytała z niepokojem.
-
Nie, to nie twoja wina – odparł szybko i automatycznie położył jej ręce na
ramionach. –Dziś w nocy coś się wydarzyło… ale to nie zmieni między nami nic,
rozumiesz?
Jego
poważny tom spowodował, że jakikolwiek pozytywny wyraz zniknął z jej twarzy.
Tego się właśnie najbardziej obawiał. Że nigdy między nimi nie będzie tak jak
dawniej. Bardzo chciał jej to powiedzieć, ale zaschło mu w gardle. Przytulił czarnowłosą;
wyczuł, że jej magia rozchwiała się niebezpiecznie, jak zawsze w momentach
oczekiwania.
-
Poradzimy sobie ze wszystkim – usłyszał jej dodający otuchy głos.
-
Bardzo cię Kochan, chcę, żebyś to wiedziała. Tę noc spędziłem z jakąś kobietą,
nie znam jej, wiem, że miała na imię Agnieszka. Miała. Po wszystkim ją zabiłem.
To było tylko zwykłe zaspokojenie potrzeby, jak jedzenie i…
To
niedowierzanie na twarzy siostrzenicy było nie do zniesienia. Wolałby zobaczyć
w jej oczach łzy czy złość, niż to okropne rozczarowanie. Niepokój zastąpiły w
jego sercu jeszcze większe wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony poczuł ulgę,
że wyznał całą prawdę. Chciał znów ją przytulić, ale zaparła się obiema rękami.
-
Po co mi to mówisz? To twoje życie i twoje decyzje.
-
Jesteś dla mnie najważniejsza, chciałem, żebyś wiedziała…
Sophie
zsunęła się z jego kolan, unikając jakiegokolwiek kontaktu z nim. Czuła w
środku okropną pustkę, a w żołądku skurcz, zupełnie jakby nie trafiła nogą na
stopień. Już wiedziała, jak czuł się Bartemiusz. To nie było nic przyjemnego.
Nie chciała widzieć wuja na oczy.
-
Kochanie…
-
Nie. Nie chcę z tobą teraz rozmawiać.
W
jej głosie zabrzmiała gorycz i niechęć. Opuściła komnatę wuja i udała się do
swojej sypialni. Pomyślała sobie, że powinna teraz płakać, ale nie czuła takiej
potrzeby. Była w zbyt dużym szoku. Położyła się na łóżku i różdżką włączyła
duże, magiczne radio stojące w kącie. Było wykonane z lakierowanego drewna
dębowego, ze złotą igłą do nastawiania, ale dla niej i tak liczyła się tylko
muzyka, która z niego wypływała. Ostatnimi czasy miała słabość do starych,
polskich piosenek. Czuła mocną więź z tym krajem, choć nic nie mogło zastąpić
jej Ojczyzny. Lubiła Ewę Demarczyk, ale na pierwszym miejscu widniał Czesław
Niemen. Pierwsze na liście była piosenka „Dziwny jest ten świat*”. Kiedy ją
włączyła, potrafiła puszczać ją w kółko i w kółko… i jeszcze raz… Tak przez
kilka godzin. Ale myślami była zupełnie gdzie indziej, chociaż sens słów
Czesława śpiewanych w piosence docierał do niej za każdym razem. To klasyka.
Leżała na wznak, wpatrują się w aksamitny baldachim łóżka…
I dziwne jest to,
że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek…
Nie
miała prawa oczekiwać od Voldemorta, że będzie żył w celibacie. Był tylko jej
wujem, a to, że łączyła ich szczególna więź, nie miało znaczenia. Ona była z
Bartym, którego szczerze kochała, a on… on mógł robić, co tylko chciał. Nie
powinna się tym przejmować.
Dziwny ten świat,
świat ludzkich spraw. Czarem aż wstyd przyznać się. A jednak często jest, że
ktoś słowem złym zabija tak, jak może…
W
takim razie skąd ta łza? O, ta, właśnie spływa jej po policzku i ginie we
włosach. Wypłynęła nieświadomie, przez przypadek. Wymknęła się dyskretnie, by
pokazać, że jednak jej zależy.
Lecz ludzi dobrej
woli jest więcej. I mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki
nim…
Westchnęła
głęboko, aby się uspokoić. Leżała tu tak długo, a wydawało się jej, że to
zaledwie chwilka minęła. Całkowicie oddzieliła się od emocji. Od emocji, nie od
uczuć. A mimo to poczuła się zupełnie jak nie ona. Socjopatyczne zachowanie
było zupełnie nie w jej stylu. Ale nie miała wyboru. Musiała przyjąć to
spokojnie. Bo kto mógłby ją teraz pocieszyć? Zawsze robił to Czarny Pan…
Rozległo się pukanie, a Voldemort
wkroczył do środka. Sophie nawet się nie poruszyła, wsłuchana w wibrujące w
pokoju dźwięki. Gość milczał przez chwilę, oparty plecami o ścianę. Odezwał się
dopiero, kiedy piosenka rozpoczęła się po raz kolejny:
-
Posłuchaj, to, co się wydarzyło… Nie powinnaś się tym przejmować. To naprawdę
nic nie znaczyło.
Nie
odpowiedziała. Wciąż leżała i gapiła się w baldachim. Jakby była nieobecna,
zahipnotyzowana przez słyszane dźwięki. I tak faktycznie było, całkowicie nie
zdawała sobie sprawy, że cokolwiek powiedział. Nie interesowało ją to,
znajdowała się myślami we własnym świecie, by tylko o tym nie myśleć i nie
cierpieć, z Claudią u boku. Lord nie mógł jej zobaczyć, ale tego dnia była
piękna niczym laleczka. Złociste loki rozsypały się po poduszkach, koronkowa
sukienka miała połyskujący, błękitny kolor. W końcu Czarny Pan nie wytrzymał.
-
Odezwij się do mnie, nie możesz tak wiecznie leżeć!
-
Mogę – odpowiedziała cicho, nie odwracając wzroku od jednego punktu. – Nie
umrę, więc mogę tak leżeć setki lat.
Czesław
Niemen bardzo zirytował Voldemorta.
-
Wyłącz to, słuchasz tego cały dzień!
-
Nie. Będę tak leżeć i słuchać w kółko tego utworu – odpowiedziała prawie
szeptem, po czym zanuciła cicho razem z Czesławem: - Przyszedł już czas, najwyższy czas nienawiść zniszczyć w sobie…
Po
raz pierwszy spojrzała na niego całkowicie pustym, beztroskim wzrokiem, na
twarzy mając delikatny, nietrzeźwy uśmiech. Przeraziła Czarnego Pana
niekoniecznie swoją miną, ale zachowaniem. Nie miał pojęcia, jak to
skomentować. Brać dosłownie, czy może traktować jako metaforę.
-
Kochanie, gdybym tylko mógł cofnąć czas… Zaufaj mi znów.
-
Jesteś na samym szczycie listy ludzi, którzy mnie zawiedli – odparła bezbarwnym
głosem i usiadła na łóżku, a muzyka ucichła gwałtownie. Ogarnęła ich przemożna,
nienaturalna cisza.
-
Dlatego chciałbym coś zrobić, żeby z tej listy zniknąć.
-
To już nie moja sprawa. Nic nie zrobisz, ja muszę się z tym pogodzić. Wyjdź.
Nie chcę cię widzieć.
W
tych słowach było coś… Nie mógł tu dłużej zostać. Kiedy opuścił pokój, poczuł
ulgę. Sophie była taka… nieswoja i dziwna. Miał wrażenie, że w ogóle z nią nie
rozmawiał. Sądził, a właściwie to był przekonany, że da mu w twarz. Przecież na
to zasługiwał. Gdyby nie był Lordem Voldemortem, sam by sobie wpieprzył.
Próbując rozwiązać problemy, stworzył ich jeszcze więcej.
Udał
się do swojej komnaty. Nagini leżała zwinięta na tronie Sophie. Opadł na swój i
pogładził wielki łeb węża długim, białym palcem. Znów czuł niepokój, ale z
zupełnie innego powodu. Co się z nim stało? Był jak nie on. Bo od kiedy to
Czarny Pan przejmuje się takimi sprawami? Od kiedy ma wyrzuty sumienia z powodu
zranienia kogokolwiek? Za czasów swojej potęgi, zanim jeszcze urodził się Harry
Potter i Sophie, żyło mu się doskonale, nie musiał się o nikogo martwić… Ale
przecież teraz opiekowanie się siostrzenicą sprawiało mu przyjemność. Zdobył
dużą potęgę w krótkim czasie, później bardzo szybko ją utracił… Może coś w tym
było? Może potrzebował zająć się kimś, poczuć bardzo silną więź, żeby docenić
to, co miał… Tak powiedziałby Gazi. Był denerwującym starcem, ale może coś w
tym było? Posiadał mądrość życiową, dlatego wciąż zachowywał go przy życiu. Ale
nadejdzie taki dzień, że z prawdziwą rozkoszą go zabije.
~*~
No,
i kolejna setka na karku. W dużej mierze to dzięki Wam udało mi się tak długo
przetrwać. Dziękuję, że nadal ze mną jesteście i mam nadzieję, że jeszcze długo
będziecie. Trzysta rozdziałów… Nadal nie mogę uwierzyć. Chciałam, żeby ten
odcinek był wyjątkowy, trochę przełomowy… i chyba mi się udało, tak sądzę.
Działo się trochę od dwusetnego rozdziału, zostałam polecona przez Onet, nie
licząc tego dwusetnego, bo ten również został doceniony. Mam nadzieję, że
jeszcze nie raz docenicie mój trud i wysiłek, który wkładam w prowadzenie
Siostrzenicy. Ten rozdział zaś dedykuję Wam wszystkim, dziękuję, że ze mną
jesteście :* I do zobaczenia za dwa dni xD
*
Czesław Niemen „Dziwny jest ten świat”