15 kwietnia 2011

Rozdział 297

Obudziło mnie jakieś ciche, ale namolne stukanie. Z trudem podniosłam piekące powieki. Musiałam zmrużyć oczy, bo światło słońca okrutnie mnie raziło. Okazało się, że to sowa dobijała się do okna. Wpuściłam ją i z niecierpliwością rozerwałam kopertę. Domyśliłam się od momentu, kiedy podjęłam decyzję o wypuszczeniu szlamy, że dostanę jakiś list. Nie myślałam o podziękowaniach, nie, aż tak naiwna to nie byłam. Chodziło mi raczej o jakiegoś wyjca. Ale kiedy rozłożyłam kartkę, poznałam pismo Bes. Spodziewałam się sowy Weasleyów, no ale…

Dowiedzieliśmy się o tym, że wypuściłaś Hermionę. Jest Ci naprawdę wdzięczna, mogła przecież zginąć. My zresztą też, byliśmy na Twoich trzech koncertach, wypadły naprawdę wspaniale. Chcieliśmy, żebyś wróciła do domu na kilka dni. Nie mamy żadnych złych zamiarów, uprzedzając Twoje obawy. Chcielibyśmy po prostu spędzić z Tobą trochę czasu, zanim wrócisz do szkoły.
mama 

List był krótki, ale nie dopatrzyłam się w nim żadnego podstępu. Może faktycznie powinnam spędzić kilka dni w domu? Tęskniłam za rodzeństwem, tak, nawet za Spajkiem. Ostatnio bardzo się zmienił, wydoroślał, jak Spirydion, ale nadal został w nim nawyk robienia ludziom na złość. Był gorszy nawet od Freda i George’a. Ciekawa byłam, jak układało się Livii. Dobrze wiedziałam, że jej związek z Percym to odległa przeszłość. Nie myślała już o nim, ale może miała kogoś nowego? Czułam się, jakbym była poza ich rodziną, mimo że spędziłam z nimi najlepsze chwile. Moje dzieciństwo było cudowne, mimo że od początku miałam pod górkę. To Ghostowie sprawili, że mogłam poczuć się jak w domu. Osłodzili mi zniknięcie Armanda, choć zawsze byli przeciwni relacjom, które połączyły mnie i innych Nieśmiertelnych. Byłam im sporo winna. Powoli spłacam ten dług, chroniąc ich teraz od zgubnej różdżki Czarnego Pana.
Przebrałam się więc w koronkową, czarną bluzkę i pasującą do tego długą, wąską spódnicę i udałam się do komnaty wuja. Siedział na swoim kamiennym tronie i gładził długim palcem łeb Nagini. Kiedy weszłam do środka, wysunęła język, by sprawdzić, kogo tu przyniosło o tak wczesnej porze. Voldemort przywołał mnie gestem ręki. Usiadłam na swoim tronie.
- Pięknie dziś wyglądasz – powiedział i pogładził palcem mój policzek.
- Dziękuję. Dostałam list od Bes. Zaproponowała mi, żebym spędziła kilka dni w domu. Może faktycznie powinnam to zrobić? Dawno ich nie widziałam – mruknęłam.
Czarny Pan na chwilę spuścił wzrok i utkwił go w zwiniętym cielsku Nagini, spoczywającym na jego kolanach. Kiedy na mnie spojrzał, jego twarz znów nie wyrażała zupełnie nic.
- Będę za tobą bardzo tęsknił – rzekł w końcu, rysując na mojej opartej o podłokietnik dłoni niewidzialne kształty. – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Może będą teraz chcieć w odwecie ciebie uwięzić.
- Nie przejmuj się, przecież zawsze ich pokonam - wychyliłam się do przodu, żeby go pocałować w zapadnięty policzek. – Za kilka dni wrócę. Chciałbym, żebyś później uczył mnie czarnej magii w taki sposób, jaki ty uważasz za słuszny.
Uśmiechnęłam się lekko, wstałam i odeszłam w stronę drzwi. Myślałam, że będzie chciał mnie zatrzymać, ale nie. Pozwolił mi odejść. Musiał stwierdzić, że nie jestem już dzieckiem. To pewnie było dla niego trudne, ale ja przecież zawsze będę jego małą dziewczynką. Był dla mnie więcej, niż tylko ojcem, wujem, czy przyjacielem. Nie mogłam tego określić, nie znałam takiego słowa ani w języku polskim, ale we francuskim, ale w żadnym innym. Po prostu umarłabym za niego, jeśli byłaby taka potrzeba.
         Nie chciałam tego dnia się teleportować. Była cudowna pogoda, pomyślałam sobie, że przyjemnie byłoby dotrzeć do domu, lecąc w powietrzu. Ghostowie mieszkali na obrzeżach Krakowa, od pobliskiej wioski dzielił ich las. Dawniej podczas wakacji przechodziliśmy przez niego, by dotrzeć do centrum na lody. Najczęściej stawiał nam Victor, jakoś dziwnie się składało, że tylko on nie był spłukany. Spajk zawsze miał długi, niektórych z nich do dziś nie spłacił.
Otworzyłam wysokie drzwi i wyszłam na schody. Było tam cztery szerokie stopnie, z których wystartowałam. Ciepłe powietrze rozwiało mi włosy. Wzniosłam się wysoko, a niebo było bezchmurne. Słońce nie wzeszło jeszcze wysoko, była godzina siódma rano, więc spokojnie mogłam lecieć, a jego promienie świeciły mi w plecy. Błyskawicznie opuściłam Kraków. Znałam to miejsce na pamięć, uwielbiałam je. Dla mnie to miasto było stolicą.
Około kwadransa leciałam nad przedmieściami, zakamuflowana, by mugole nie mogli mnie dostrzec. Łąki i kupki drzew wyglądały jak zielone plamy o różnych odcieniach, nowo powstała droga przypominała lśniącą wstęgę, po której mknęły maleńkie samochody spieszących do pracy niemagicznych.
W końcu dostrzegłam wioskę, znajomy lad i dom Ghostów niedaleko błyszczącej, krętej taśmy rzeki. Zniżyłam lot, po kilkunastu sekundach wylądowałam między drzewami w sadzie. Widok rodzinnego domu wywołał na moich ustach uśmiech, a w sercu przyjemne ciepło. Podbiegłam do płotka i przeszłam przez uchyloną bramkę. Trochę się niepokoiłam, niewiadomo kto mógł być w środku oprócz Ghostów. Postanowiłam mimo wszystko zaryzykować. Otworzyłam drzwi kuchenne i przekroczyłam próg. Tam spotkałam Bes przygotowującą śniadanie.
- Nadal chcesz, żebym tu była? – zapytałam. Matka wzdrygnęła się i upuściła talerz, którzy rozbił się na drobne kawałeczki.
- Myślałam, że zignorujesz mój list – odpowiedziała i podeszła szybko, żeby mnie objąć. Poczułam w tym geście jakąś dziwną sztywność.
- Tęskniłam za wami. Wczoraj ja…
- Wiem, byłam u Molly. Od początku wiedziałam, że nie pozwolisz zrobić jej krzywdy – wpadła mi w słowo. Kiedy mnie puściła, zobaczyłam w jej oczach prawdziwą ulgę.
- Nie wypuściłam jej ze względu na to, że ją lubię. Nie mogłam jej znieść, sama obecność tej szlamy w moim domu przyprawiała mnie o wściekłość. Czarnego Pana również. Zrobiłam to dla nas. Mogliśmy ją zabić, ale odkryłam w jej umyśle coś ciekawego. Sama się dowiesz, ale dopiero w urodziny Pottera. Nieważne. Jest tata?
- Poszedł do pracy, wróci po południu. Ale jest Victor, pewnie jeszcze śpi. Reszta jest u mojego brata – odparła.
Wspięłam się więc wąskimi schodami do pokoju Vipi’ego. Uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Cholera, dlaczego teraz każdego nachodzi na remonty? Sypialnia najstarszego brata była odnowiona. Przyznaję, jego pokój, zaraz po pokoju Ripa i Spajka, był najbardziej zniszczony. Teraz zaś ściany pomalowano seledynową farbą, wielką szafę z dębu polakierowano, a podłogę, dotąd nagą, nakryto ciemną wykładziną. Stare drewniane łóżko zamieniono na żelazne, podobne do tego, które ja miałam. W rozgrzebanej, turkusowej pościeli spał mocno Victor. Bez wahania podeszłam do okna i energicznym ruchem rozsunęłam granatowe zasłony. Słońce zalało pokój, jego jasne promienie padły też na twarz brata, który wzdrygnął się.
- Wstawaj, bo tu zgnijesz – rzuciłam mu na powitanie, kiedy ten wygrzebał się z tego barłogu, blady i okropnie rozczochrany.
- Sophie? Co ty tu robisz? Wszyscy myśleli, że zerwałaś z rodziną – wymamrotał.
- Dręczyła by mnie twoja gęba we śnie – odpowiedziałam ze sarkazmem w głosie i rzuciłam w niego poduszką. – Zostanę tylko do urodzin Pottera, obiecałam wujowi. No i Spirydion jest teraz w naszej posiadłości, nie chciałabym, żeby zajął moje miejsce.
- Żartujesz sobie. Dobra, wstaję.
Zszedł w piżamach do kuchni, ja za nim. Bez przygotowała pełny talerz kanapek z serem i ogórkiem. Nie jadałam ostatnio śniadań. Kolacje tylko czasami. Jakoś nie miałam ochoty, ale to, co sporządzała matka mogłabym jeść bez marudzenia. To fakt, byłam rozpieszczona przez wuja. Nawet bardzo. Ale nie byłam zepsuta.
- Nie sądzisz, że Harry nie będzie sobie życzył, żebyś przychodziła na jego urodziny? – zapytał Victor, kiedy usiedliśmy do stołu.
- A czy mnie kiedykolwiek obchodziło, czego on chce, a czego nie? – mruknęłam, zdejmując z kanapki cebulę, której nie znosiłam. – Nie idę tam się bawić czy świętować jego wejście w dorosły wiek, tylko dać mu kreatywny prezent w postaci informacji. Ja wiem, że to ochłodzi ich relacje. Nie oczekuję, że ich przyjaźń się rozpadnie, oni wszyscy lubują się w przebaczaniu. Jakież to chrześcijańskie.
Mówiąc oni, miałam na myśli Harry’ego, Rona i Hermionę, ale nie chciałam zepsuć niespodzianki.

Po południu wróciła reszta mojego rodzeństwa. Byli tak samo zaskoczeni jak Victor, kiedy mnie zobaczyli. Atmosfera podczas kolacji była napięta, choć wszyscy starali się to zmienić. Nie musiałam przeglądać ich myśli, żeby się dowiedzieć, jaki był tego powód. Hermiona Granger oczywiście. Wszyscy traktują ją teraz jak wielce pokrzywdzoną, ale przestaną z dniem trzydziestego pierwszego lipca, konkretniej w godzinach wieczornych.
- Wiecie, jeśli chcecie porozmawiać o szlamie, to się nie krępujcie – odezwałam się. Zauważyłam, że matka rzuca Spajkowi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie, mamo, niech pyta. Jeśli mają do mnie żal, niech mi to powiedzą. Nie obrażę się, chociaż wszyscy powinni być wdzięczni, że szlama przeżyła.
- W takim razie dlaczego przeżyła, skoro cię denerwuje? – zapytała Livia.
- Nie zabija się ludzi tylko dlatego, że kogoś denerwują, przeceniasz Śmierciożerców – odparłam z lekkim uśmiechem. – Do tego służą tortury. Granger przeżyła, choć nie powinna, bo chciałam coś sprawdzić. Gdybym nie odkryła czegoś, to by pewnie ktoś ją zamęczył na śmierć. Sama nie wiem. Miałam taką zachciankę.
Zaśmiałam się, widząc ich miny.
- To się wam wydaje dziwne? W domu Czarnego Pana dostaję wszystko, co chcę – dodałam bez większych emocji. To było dla mnie normalne. I dla nich też powinno. – Ale to nieważne. Tata tak późno wraca? Nie musiał być przed obiadem?
- Miał. Ale ostatnio wraca bardzo późno. Mają dużo pracy w ministerstwie, każdego ciągną do sądu, żeby sprawdzić czystość krwi, Artur i jego rodzina są już pod obserwacją, sama nie wiem, dlaczego nas jeszcze to nie spotkało – westchnęła. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest zmęczona.
- Mówiłam już, że dostaję to, co chcę – odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem. Bez zrozumiała natychmiast, co miałam na myśli, ale tego nie skomentowała.
A ja… co miałam zrobić? Przecież nie mogłam pozwolić, żeby zamknięto w Azkabanie Sethi’ego, a wszystkim dzieciakom Ghostów zabroniono uczenia się w Hogwarcie tylko dlatego, że znają dobrze zdrajców krwi – Weasleyów. Załatwiłam im bezpieczeństwo, a sama miałam o tyle mnie zmartwień.

*

Spędziłam cudowne dwa dni w domu swojego dzieciństwa. Matka, ojciec i całe moje rodzeństwo wybierało się właśnie do Nory na przyjęcie, kiedy do drzwi wejściowych ktoś zapukał. Byłam najbliżej, więc otworzyłam je. W progu stał nie kto inny, jak minister magii. Uniosłam lekko brwi.
- Moi rodzice wychodzą, ale tata na pewno pana przyjmie, ministrze – powiedziałam zaskoczona i odsunęłam się, żeby go wpuścić.
- Nie, nie fatyguj się. Przyszedłem do ciebie – odparł i wyciągnął z kieszeni letniego płaszcza brązowy worek.
- A w jakim celu?
- W celu odczytania testamentu Dumbledore’a.
Na schodach rozległy się odgłosy kroków kilku osób. Na czele tego pochodu szedł Sethi, ubrany w czarną szatę czarodzieja. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie i niepokój.
- Dzień dobry, panie ministrze, czemu zawdzięczamy tę wizytę? – spytał.
- Pan minister przyszedł w sprawie testamentu Dumbledore’a – odparłam.
Przeszliśmy do salonu. Scrimgeour usiadł nieproszony na kanapie w bardzo sztywny sposób. Ja i Sethi zrobiliśmy to samo, podczas gdy minister grzebał w woreczku w poszukiwaniu, jak się później okazało, zwiniętego pergaminu.
- „Ja, Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, pozostawiam Sophie Rose France Myriam Macy Serpens Ząb Delphine, by mogła dzięki niemy dojść do źródła swoich wątpliwości i znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania…” – przeczytał, odłożył pergamin na bok i spojrzał na mnie. – Dlaczego Dumbledore przekazuje ci ząb?
- Jestem zaskoczone, że w ogóle mi cokolwiek zostawił – odpowiedziałam ze śmiechem, lecz nie mijając się z prawdą. – Niech mi pan da ten ząb.
Scrimgeour wyciągnął z worka małe pudełeczko i położył je na mojej wyciągniętej dłoni. Podniosłam wieczko, a moim oczom ukazał się długi, biały kieł wampira ułożony na aksamitnej, granatowej poduszeczce. Znów się zaśmiałam.
- Może dał mi to jako zapas, jeśliby coś się stało z moim autentycznym – pokazałam mu kły.
- Napisał, cytuję: „… by mogła dzięki niemu dojść do źródła swoich wątpliwości…”. Co to może znaczyć? – spytał z coraz bardzie podejrzliwą miną.
- Może dał mi alternatywę: borowanie albo wymiana zęba – odpowiedziałam z mocno brzmiącym w głosie sarkazmem. Minister magii był bystrym człowiekiem, ale tej aluzji raczej nie zrozumiał. Schował testament z powrotem do worka, wstał, uścisnął dłoń Sethi’emu i bez słowa wyszedł z domu. Wsunęłam pudełeczko do kieszeni. Z nikim nie chciałam się nim dzielić. Pożyczyłam rodzicom dobrej zabawy, po czym zamknęłam się w swoim pokoiku, żeby się móc przygotować. Nie mogłam wkroczyć do domu pełnego wrogo nastawionych członków Zakonu Feniksa w zwykłej szacie. Musiałam przerażać i miałam już doskonały pomysł.

Był środek lata, więc słońce zachodziło bardzo późno. Przebrałam się dopiero o godzinie dwudziestej, ale niebo jeszcze płonęło w blasku chowającego się za horyzontem, krwistego słońca. Ubrałam zbroję z ciemnej miedzi, wyglądającą jak jednoczęściowy strój kąpielowy. Na ramionach przykręcone były dwie klapy, na których znajdowały się grube, wiecznie płonące świece. Wciągnęłam długie do łokci, metalowe rękawiczki. Do nadgarstków były całkiem sztywne, ale na dłoniach połączone były maleńkimi płatkami miedzi. Dochodziły jednie do połowy palców. Na wysokości łopatek przymocowane były skrzydła nietoperza, ale tak wielkie, że sięgały sufitu. Rozgałęzienia były z ciemnego metalu, między nimi zaś znajdowała się czarna, skórzasta błona. Włosy zaplotłam w dwa grube warkocze i usztywniłam je zaklęciem tak, że przypominały dwa długie rogi. Usta pomalowałam czarną szminką, ubrałam wysokie, lśniące, czarne buty na grubym obcasie, a oczy zakryłam koronką, po czym wyleciałam przez otwarte okno.
Do Nory dostałam się, kiedy słońce już zaszło. Z oddali jednak dojrzałam fioletowe lampy i stół na podwórku przed domem oraz mnóstwo ludzi. Wylądowałam w niewielkiej oddali od Nory. Postanowiłam wkroczyć na przyjęcie znienacka. Pchnęłam bramkę i weszłam na podwórko. Nie było tu tak dużo gości, jak mi się wydawało. Zauważyłam przede wszystkim Hagrida – no cóż, trudno byłoby go przeoczyć; wszystkich Weasleyów, Ghostów, Tonks z różowymi włosami, obdartego Remusa Lupina, Hermionę Granger i solenizanta. Kiedy mnie poznali, umilkli, a twarze im pobladły. Ginny automatycznie zasłoniła Hermionę.
- Nie bójcie się, przyszłam tylko złożyć naszemu solenizantowi życzenia z okazji urodzin i ofiarować prezent – przemówiłam donośnym głosem. – Ale nie będzie to tradycyjny podarunek.
- Nic od ciebie nie chcemy! – zawołał Ron.
- Och, czyżbym coś usłyszała? Może nutkę buntu? Nie zapominaj, Weasley, że okazałam łaskawość twojej szlamie – oświadczyłam. – No, to przejdźmy od razu do sedna. Będzie to opowieść albo raczej informacja, o której powinniście wiedzieć, a dotyczy ona Hermiony Granger!
Podeszłam do niej, odpychając po drodze Ginny, zaciągnęłam ją na środek, by wszyscy dobrze nas widzieli i przemówiłam na nowo:
- Każdy wampir, lepiej lub gorzej czyta w myślach śmiertelników. Czasami odbiera je podczas trwania snu. Taki też sen miałam w czasie, kiedy szlama przebywała w moich lochach. A przyśniła mi się dziwna i nieprawdopodobna rzecz: Hermiona Granger i Lord Voldemort w łóżku. Tak, to okropne, byłam tym snem tak samo zdziwiona jak wy. Ale na drugi dzień doszłam do wniosku, uprzednio zbadawszy dokładnie umysł szlamy, jaka była przyczyna tej wizji. Panna Granger ma wyraźnie zamiłowania do czarnych charakterów. Otóż odkryłam w jej umyśle, że podnieca ją Czarny Pan.
Większość osób patrzyło na mnie, jakbym kłamała. Na żadnej z twarzy jednak nie pojawił się uśmiech wyrażający drwinę czy rozbawienie. Przyglądali się z niepokojem w oczach, niektórzy kręcili głowami i poszeptywali. Hermiona zadrżała, brwi i podbródek zadrgały jej jak do płaczu, a ona sama chciała mi się wyrwać, ale trzymałam ją mocno przed sobą za ramiona.
- No co, zaprzeczysz? – zapytałam ją. – To dziwne, nienawidzisz go, ale w duszy pragniesz. Zapamiętaj sobie jednak, że on jest tylko mój. Nie jesteś w żaden sposób atrakcyjna, twoja magia nigdy nawet nie wydobędzie się poza twoje ciało.
Granger cicho zaszlochała, twarz jej płonęła, łzy płynęły po policzkach i kapały na sweter. Czułam jej wstyd, upokorzenia. Najwięcej radości jednak dało mi pełne niedowierzania pytanie Rona:
- Hermiono, to prawda?
W odpowiedzi tylko spuściła wzrok i zapłakała głośniej, na co ja wybuchnęłam śmiechem.
- To prawda, pozwoliłam jej przeżyć głównie dlatego, że chciałam wam to powiedzieć i obserwować, jak będziecie żyć z tą świadomością – odparłam. Harry, który jako pierwszy odzyskał odwagę, stanął koło przyjaciela z twarzą bladą, ale zaciętą. Cóż, to fakt, nigdy nie był tchórzem, musiałam mu to przyznać.
- A wiec czego chcesz? Złota? – zapytał, a ja znów się zaśmiałam.
- Masz mnie za taką płytką? Ja mam złoto. A chcę zemsty. Pewnego dnia przyjdę po zapłatę, możecie być tego pewni. Jesteście mi winni przysługę – popchnęłam Hermionę w stronę Pottera i Weasleya. – Macie swoją szlamę, niech wam dobrze służy. Nie spodziewaliście się tego po niej, prawda? A ty, Granger, wiedz, że Voldemort to straszny skurwysyn, ale ma świetny tyłek.
Uniosłam ramiona w górę i wystrzeliłam w powietrze pośród smugi czarnego dymu.

Nie wróciłam już do domu. Poleciałam do naszego dworu, mojego i Czarnego Pana. Byłam strasznie ciekawa, jak oni wszyscy zareagują na wieści z intymnych marzeń Panny Mądralińskiej, które im dostarczyłam, ale w sumie było to do przewidzenia. Porozmawiają z nią, będą próbowali usprawiedliwić, a na koniec wybaczą. Zawsze tak jest. Pewnie się powtarzam, ale profesor Trelawney miała rację, Hermiona ma dużą wiedz z książek, ale w środku była płytka, sucha wręcz. A ona o tym wiedziała. No cóż, chociaż w jednym się zgadzamy.
Do domu Voldemorta dotarłam około pół godziny później. Wylądowałam tuż przed drzwiami wejściowymi i otworzyłam je za pomocą różdżki. Nie byłam pewna, czy wuj znajdował się obecnie ma terenie posiadłości, ale zawsze mogłam to sprawdzić. Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro i weszłam do jego komnaty. Nie zastałam tam nikogo oprócz Nagini zwiniętej przed płonącym kominkiem. W takich momentach jak ten bardzo przypominała psa. Urocza. Cóż, nie znalazłszy wuja, wycofałam się. Nie chciało mi się biec aż na ostatnie piętro, by szukać go w jego sypialni, więc postanowiłam odwiedzić Spirydiona. Jego pokój znajdował się po prawej stronie od komnaty Voldemorta, nad sporę salą za schodami głównymi. Stwierdziłam, że jego sypialnia powinna być na tym samym piętrze, co moja, ale jednak jak najdalej od pokoju Croucha. Nie miało to w sumie aż takiego znaczenia, ale z drugiej strony im dalej, tym lepiej.
Zapukałam i uchyliłam drzwi, bym mogła włożyć głowę między framugi. Pokój młodszego brata był tak spory, jak mój i również posiadał własną łazienkę. Okno wychodziło na podwórze z tyłu domu. Wielkie, dwuosobowe łóżko z mahoniu z baldachimem i satynową, czarną pościelą ustawione było pod prawą ścianą, jak u mnie. Ściany pokrywała aksamitna, szaro-fioletowa tapeta. Meble wykonane były z taką precyzją, jak we wszystkich pokojach sypialnych. Ciężkie kurtyny z czarnego brokatu przetykanego złotą nitką były całkowicie zaciągnięte. Przy łóżku stała na szafce nocnej płonąca lampka z fioletowym, aksamitnym abażurem. Spirydiona za, już gotowy do snu, leżał po środku wspaniałego łoża i czytał jakąś mugolską powieść kryminalną.
- Nie widziałeś Czarnego Pana? – zapytałam.
- Też się cieszę, że cię widzę. Nie ma go dzisiaj cały dzień – odparł z lekkim uśmiechem. Kiedy tak patrzył, był prawie tak przystojny jak młody Tom Riddle.
- Bellatriks?
- Nie.
- Malfoy?
Pokręcił głową, co wywołało u mnie zniecierpliwienie i teatralne przewrócenie oczami.
- Może inaczej… - mruknęłam. – Jest ktoś poza tobą i Glizdogonem?
- Tak, jest Bartemiusz. Przybył jakąś godzinę temu, ale wątpię, by chciał kogokolwiek teraz widzieć. Nie wyglądał najlepiej – odparł bez większych emocji i powrócił do czytania książki.
Zamknęłam drzwi i - przyspieszonym krokiem - udałam się najpierw do swoich pokoi, by się przebrać. Nie mogłam wkroczyć do sypialni Croucha przebrana za przerażającego nietoperza. Sądzę, że on wolałby coś milszego dla oka. Ubrałam więc satynową koszulę nocną z mnóstwem koronek i owinęłam się jedwabnym szlafrokiem, po czym ruszyłam korytarzem w stronę pokoju Barty’ego. Przez grzeczność zapukałam, choć wiedziałam, że nie muszę i weszłam do środka. Crouch był już przebrany do snu, ale miał narzucony na ramiona swój czarny, skórzany płaszcz. Z bardzo niewyraźną miną grupował eliksiry w błyszczących fiolkach na stole.
- Gdzie byłeś? – zapytałam z progu.
- Nie powinnaś być tu o tej porze. Spirydiona jest gorszy od Czarnego Pana. Naprawdę – odparł. Z uśmiechem zamknęłam drzwi na zasuwę i podeszłam do niego.
- Prawie się nie widujemy – zauważyłam. – Już jeden wieczór zepsułeś, nie psuj drugiego.
Wspięła się na palce, chwyciłam go za przód płaszcza i pocałowałam go w usta. Te były jednak nieruchome i całkowicie pozbawione entuzjazmu.
- Przepraszam. Wszystko mnie boli i jestem zmęczony – westchnął. W jego oczach zobaczyłam prawdziwy żal, ale nawet mi do głowy nie przyszło, żeby się na niego gniewać.
- Rozumiem. Chciałam z tobą spędzić trochę czasu. Mogę dzisiaj spać z tobą – powiedziałam, zrzuciłam szlafrok i położyłam się do łóżka. Barty zrobił to samo, choć niechętnie. Rzucił zaniepokojone spojrzenie w kierunku migoczących niczym klejnoty w blasku ognia buteleczek pełnych różnokolorowych mikstur. Kiedy opadł na poduszki, natychmiast się do niego przytuliłam, ale nie miałam ochoty na seks. Od dawna nie piłam krwi. Czułam nawet charakterystyczne odrętwienie dłoni, spowodowane jej niedostatkiem. Jej cichy szmer w żyłach Croucha trochę mnie rozpraszał, ale nie mogłam sobie pozwolić na choćby małe nakłucie na jego skórze. Dlatego położyłam głowę na jego piersi i zamknęłam oczy, by móc się rozkoszować jej wonią.
- Jesteś zimna – zauważył, gładząc ręką moje ramię.
- No tak. Jutro pewnie pójdę zapolować na człowieka, chyba że wróci Czarny Pan – mruknęłam.
- Jak to, nie smakuje ci już moja krew?
- Smakuje, ale akceptuję to, że nie przepadasz za moim…. ehm… zwyczajem – odparłam nieco już zniecierpliwiona. Sięgnęłam po jego leżącą na szafce nocnej różdżkę i zgasiłam wszystkie płonące świece oraz ogień w kominku. – Zresztą, nie chcę ci już sprawiać bólu.
Przysunęłam twarz do jego głowy i musnęłam ustami jego delikatną skórę na szyi. Musiało mi to wystarczyć. Barty już nic nie powiedział, ale wyczułam jego lekki niepokój. Nie powinnam się jednak przejmować jego każdym gorszym nastrojem. Crouch to duży chłopiec, poradzi sobie beze mnie.

*

Urodziny Harry’ego zostały nieodwracalnie zniszczone przez nagłe pojawienie się Sophie z niewiarygodną informacją. Dlatego, kiedy odleciała, nie było już sensu tego ciągnąć. Sprzątnięto ozdoby, goście się porozchodzili, a mieszkańcy Nory wrócili do domu. Atmosfera była napięta, ale kiedy tylko Hermiona uciekła do łazienki, między zgromadzonymi w kuchni rozbrzmiały szepty.
- Nie chce mi się w to wierzyć, Sophie na pewno kłamała, żeby ją skompromitować – oświadczył stanowczo Ron.
- Ale dlaczego Hermiona nie zaprzeczyła? – zapytał ze złością Harry. – Ja wiem, że Sophie jest… aż mi słów brakuje, ale jest też o Voldemorta cholernie zazdrosna! Wiem, co mówię. Gdyby chciała Hermionę upokorzyć, wymyśliłaby coś innego. Musiała pewnie czytać w jej myślach.
Molly przysłuchiwała się tej rozmowie z bardzo zatroskaną miną. Najbardziej się stresowała bliższym spotkaniem z Granger. Wiedziała, że nie da się o tym tak po prostu zapomnieć.
- No cóż, może i to prawda. Ale przecież nic to między nami nie zmieniło. Hermiona jest ostatnią osobą, która przeszłaby na stronę Sami-Wiecie-Kogo. Może to i lepiej, że ma takie pragnienia. Tak sobie pomyślałam, że może uwolniła ją, bo nie chciała podświadomie czuć zagrożenia z jej strony. Wiadomo, Hermiona ani nie jest odpowiedniej krwi, ani urody… Nie chodzi mi o to, że jest brzydka. Po prostu niczym się nie wyróżnia. A Sami-Wiecie-Kto zawsze będzie wszystkie dziewczyny porównywał do Sophie – powiedziała, ale widząc zadziwione miny zgromadzonych w kuchni, dodała: - Bes mi powiedziała. Nie chcę wiedzieć, skąd ona o tym wie, po prostu mówię, co słyszałam.
Wzruszyła ramionami. Postanowiła się już nie odzywać. Remus Lupin westchnął ciężko i ukrył na moment twarz w dłoniach. Od zawsze bardzo lubił Hermionę, ale ta wiadomość była tak szokująca, że bał się zmiany tego uczucia.
- Uważam, że powinniśmy z nią porozmawiać na ten temat. To będzie krępujące nie tylko dla niej, ale nie możemy tego bagatelizować – rzekł, starając się, by jego głos zabrzmiał naturalnie. – Ale jeszcze nie teraz. Musimy wszyscy przywyknąć do tej wiadomości. Prześpijmy się z tym, jutro będzie nam łatwiej. Wstał, pożegnał się, chwycił Tonks za rękę i opuścił kuchnię. Molly zgodziła się z jego propozycją, choć krępującej rozmowy wolałaby uniknąć. Z ciężkim westchnieniem kazała wszystkim wrócić do swoich pokoi.

         Następnego ranka podczas śniadania zjawił się Remus, już bez żony. Od razu wyczuł, że atmosfera jest bardzo napięta. Bez słowa usiadł na wolnym krześle obok Rona i złożył dłonie na blacie wyszorowanego stołu.
- Ten temat będzie trudny nie tylko dla ciebie, ale i dla nas – przemówił poważnym tonem.
- Ale nie musicie ze mną o tym rozmawiać – przerwała mu ostro Granger, a na jej twarzy zapłonęła wściekłość i wstyd. – Ja o tym wszystkim nigdy świadomie nie myślałam, ona musiała to znaleźć gdzieś głęboko w moim sercu. Musiała użyć bardzo zaawansowanej legilimencji…
- Albo mocy, którą dał jej Armand – dokończyła za niego Ginny. Ona rozumiała po części przyjaciółkę, w końcu sama padła ofiarą morderczego wspomnienia z dziennika. Nie mogła tylko pojąć, jakim cudem nie brzydziła się szpetnej, wężowej twarzy Lorda Voldemorta. Nie dziwiła się, że dla Sophie jest ona ekscytująca. Ale Hermiona była zupełnie inna, dobra i rozsądna. Nie dawała się ponieść niezdrowym emocjom czy fantazjom. – Zauważyłam, że ona ma upodobania do istot obdarzonych dużą mocą i władzą. Może cię zaczarowała?
- Nie. Nie zrobiła tego. Jej się bardzo nie spodobało to, co odkryła – wyznała Hermiona stanowczo. – Zresztą, sama wiem, jak jest.
Mówiąc to, spuściła oczy. Wstyd palił ją nie tylko w policzki. Czuła się brudna, skalana, miała wstręt do samej siebie. Chciała zapaść się pod ziemię. W jej oczach zaszkliły się łzy.
- Przecież wiecie, że pragnę śmierci Sami-Wiecie-Kogo – dodała już o wiele pokorniejszym tonem. – Brzydzi mnie i nienawidzę go najbardziej na świecie. Nie mam żadnych dziwnych upodobań, no i nie chodziło mi konkretnie o jego osobę.
Zamilkła, a gdzieś w głowie usłyszała cichy szept, jakby wypowiadany ustami Sophie, szmer słowa kłamstwo. Ale co innego miała im powiedzieć? Już i tak zapewne zmienili o niej zdanie. Chciała, by już skończył się ten koszmar. Nie bała się, że może zacząć poważnie myśleć o realizacji swoich fantazji. Przerażało ją to, że uciekała się do kłamstwa. Kłamała, jak Śmierciożerca.

~*~


Taaak, kwiecień się już powoli kończy, a ja mam mnóstwo nauki. Poprawy, sprawdziany… W maju na szczęście są matury i nie idziemy do szkoły w kilka dni, mamy więcej luzu, więc nadrobię zaległości. Mam nadzieję, że rozdział się podobał, choć to jeszcze nie koniec tematu Hermiony xD W menu znajduje się zakładka „W następnym odcinku”, zapraszam zainteresowanych. Dedykacja dla Allelka :*