8 marca 2011

Rozdział 296

Obudziłam się z przerażeniem. Dobrze pamiętałam swój sen, to właśnie on mnie tak wystraszył. Ale czy to był tylko sen? Zawsze miewałam bardzo realistyczne sny. Każdy Nieśmiertelny takie ma. Ale to było coś w stylu tego, co przeżyłam podczas nieobecności Barty’ego. Nie była to prawdziwa wizja, ale zawierała jednak część faktów. Widziałam wtedy twarz Pauliny Skalskiej, a nie jakiejś innej dziewczyny. Odwróciłam się na drugi bok i zauważyłam tuż obok siebie lekko uśmiechniętą twarz wuja.
- Wiesz, że mruczysz przez sen? – zapytał.
- Teraz, czy w ogóle?
- W ogóle. Coś ci się śniło? Wyglądasz nieswojo.
Usiadłam po turecku na środku łóżka i podparłam podbródek na zaciśniętych pięściach. Voldemort oparł się na łokciu; uśmiech szybko zniknął z jego twarzy.
- Miałam serię strasznie dziwnych snów – zaczęłam. – Najpierw śnił mi się Syriusz z Czarną Dziurą zamiast głowy, potem skaczące marchewki, a na koniec… na koniec ty i szlama w tym łóżku… Chyba zaraz zwymiotuję.
Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. Chciałam, żeby jakoś mnie pocieszył, zaprzeczył, że to wszystko nie prawda. Najbardziej bałam się nie tego, że przyzna mi rację, ale tego, że będzie milczał w nieskończoność.
Usiadł na piętach i wyciągnął ręce w moją stronę. Czując do niego swego rodzaju niechęć po tym obrzydliwym śnie, przysunęłam się bardzo blisko i objęłam go w pasie, policzek zaś oparłam o jego pierś.
- I co, boisz się, że to prawda? – zapytał łagodnie. Usłyszałam w jego głosie rozbawienie. – To tylko sen, nie przejmuj się.
- Wiem, ale nie chcę jej w moim domu. Dlaczego ta szlama musi mnie wciąż prześladować? Muszę się jej jak najszybciej pozbyć, nie zniosę jej tu ani minuty dłużej – oświadczyłam ze zbolałą miną. – Ciągle mam przed oczami ciebie obściskującego się z nią.
- Wolę obściskiwać się z tobą – odpowiedział.
Pochylił się do przodu, żeby położyć mnie na łóżku. Jego usta szybko połączyły się z moimi, wsunął język między moje wargi i przycisnął do materaca. Ujęłam jego twarz w dłonie, oddając namiętnie pocałunki. Nadal czułam pewną barierę między nami, ale sen, który miałam tego dnia zdawał mi się coraz bardziej nieprawdopodobny. Voldemort nie zrobiłby mi tego, nigdy by mnie nie zdradził ze szlamą. Byłam się w stanie pogodzić, że może mieć jakieś inne kobiety, ale nie z tym, że byłaby to Hermiona Granger.
Ktoś zapukał, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Serce chyba podskoczyło mi do gardła ze strachu, zawsze uważałam ten pokój za najmniej napastowany przez Śmierciożerców. Tak naprawdę myślałam, że nikt nie ośmieliłby się nachodzić Czarnego Pana w jego własnej sypialni. Nasze głowy jak na komendę odwróciły się w stronę wejścia. Przez chwilę czułam trwogę, ale kiedy rozpoznałam nieco speszoną postać Spirydiona, kamień spadł mi z serca. Voldemort wyprostował się, starając przywołać godny, pobłażliwy uśmiech, ale poznałam, że trochę skrępowała go zaistniała sytuacja. Postanowiłam wybawić go z opresji. Mogłam się przecież wytłumaczyć za niego, jego reputacja była ważniejsza od mojej.
- Spirydion, nie spodziewałam się ciebie tutaj – uśmiechnęłam się, starając się przywrócić równowagę w pokoju. – Miałam po ciebie przyjść dzisiaj rano.
- Matka pozwoliła mi tu spędzić wakacje, jeśli będę chciał – mruknął, wciąż bardzo zmieszany. Trudno było mi odgadnąć, kto z naszej trójki był najbardziej zawstydzony. – Ja przepraszam, powiedziano mi, jak tutaj dotrzeć…
- Nie przejmuj się, zaraz do ciebie przyjdę – odparłam i dałam mu znak, by z łaski swojej poczekał za drzwiami. Bez słowa opuścił sypialnię. Natychmiast po jego wyjściu zwróciłam wyzywający wzrok na wuja i dodałam głośnym szeptem: - Nie wiedziałam, że może tutaj tak po prostu sobie wejść. Dlaczego drzwi nie są opatrzone zaklęciem?
- Nie denerwuj się, tej nocy ich nie zamknąłem. Skąd miałem wiedzieć, że Spirydion przybędzie akurat dziś?
- No dobra, nieważne. Ubiorę się i idę do niego, później załatwię szlamę – stwierdziłam z ciężkim westchnieniem, zsuwając się z łóżka. –
Zebrałam porozrzucane po podłodze ubrania, wciągnęłam je na siebie i, nie mówiąc już ani słowa, opuściłam pokój. Brat czekał na mnie przy schodach głównych, jak najdalej od sypialni Lorda Voldemorta.
- To co, idziemy? – zapytałam. – Pomyślałam sobie, że zjemy razem śniadanie, hmm?
Spirytus tylko wzruszył ramionami. Odezwał się dopiero, kiedy byliśmy w holu.
- To dziwne. Myślałem, że jesteś z Bartemiuszem. W takim razie dlaczego zastałem cię w takiej sytuacji z naszym wujem?
- Nie sypiam z nim, jeśli o to ci chodzi. A pragnę podkreślić, że kilka dni temu Barty wystraszył mnie Czarną Dziurą – odpowiedziałam. – Wiesz, może ciebie nie łączą tak silne relacje z Czarnym Panem. Ale spokojnie, da się to nadrobić. Przecież nie musisz zachowywać się jak zwyczajny sługa. Masz tu wiele do powiedzenia, to też twój dom. A Voldemort przecież jest członkiem twojej rodziny. To fakt, większości z nich nie cierpi, ale my jesteśmy wyjątkami.

         Po śniadaniu zaprowadziłam brata do lochów. Bardzo chciał zobaczyć poobijaną i uwięzioną Hermionę Granger. Sama nauczyłam go nienawidzić tej okropnej Gryfonki.
- Wypuszczę ją – mówiłam, kiedy szliśmy przez labirynt korytarzy. – Ale nie może opuścić tego domu bez trwałego uszczerbku na zdrowiu.
Odnaleźliśmy celę Hermiony. Zachowywała się jak każdy więzień po wielu dniach tortur i męki. Widywałam już wielu takich, więc to, co zobaczyłam na pierwszy rzut oka wcale mnie nie zdziwiło. Dziewczyna ubrana była w brudne, zakrwawione łachmany, gdybym jej wcześniej nie znała, nie byłabym w stanie powiedzieć, jakiego koloru były skołtunione, pozlepiane dawno zakrzepniętą krwią jej włosy. Leżała skulona w kącie pod ścianą, z twarzą odwróconą w jej stronę. Nie spała, po prostu nie ruszała się, drżąc przed kolejną serią tortur. Sięgnęłam po oparty o przeciwległą ścianę metalowy kij i uderzyłam nim z całej siły o pręty jej celi. Hermiona zerwała się jak spłoszony królik. W świetle płomyczków, które wyczarowałam przed wejściem do lochów twarz miała okropnie zniekształconą. Jedno oko podbite, odsłonięte ręce i stopy w głębokich ranach na tle różnokolorowych siniaków. Była tak podrapana i zakrwawiona, że z trudem odróżniłam lekko uchylone spękane wargi od rozcięć. Spirydion zaśmiał się cicho.
- Ładnie ją załatwiłaś, siostro.
Odwróciłam do niego zdumioną twarz.
- Ale to nie ja…

Weszłam do komnaty Czarnego Pana, wyprowadzona z równowagi do granic możliwości. Jakaś cząstka mnie nie chciała wywoływać nowej kłótni, ale reszta wręcz kipiała z wściekłości. I nie chodziło tu o Granger, te tortury nawet się jej należały. Ale Voldemort śmiał się targnąć na moją własność, złamał obietnicę, czego nie zdzierżę u nikogo. Nawet u wuja. Sam mnie przecież nauczył wymierzać kary tym, którzy zawiedli moje zaufanie.
Lord Voldemort powstał instynktownie, widząc moje wzburzenie.
- Co tak wpadasz? – zapytał.
Wyszarpnęłam różdżkę z kieszeni i wycelowałam nią w jego powleczoną zdziwieniem twarz.
- Dlaczego torturujesz moją szlamę? – zawołałam. – Co jeszcze jej robiłeś oprócz Cruciatusa?
- Sophie, kochanie, schowaj tą różdżkę. Torturowałem ją, w końcu ci ją dałem. Jesteśmy dla siebie tak bliscy, że stwierdziłem, że mi wybaczysz. W końcu nic takiego się nie stało – mówił do mnie uspokajającym tonem. Nie odważył się jednak do mnie podejść.
- Nie chodzi tu o szlamę, tylko o złamane słowo! Jak ja mam ci teraz ufać? Co, może mój sen nie był tylko snem? Może pieprzysz się ze szlamami, hmm?
Odpaliłam z różdżki zaklęcie, które rozwaliło pół ściany. Voldemort musiał zasłonić głowę ramionami, żeby uniknąć rozpryskującego się na wszystkie strony gruzu. Kiedy pył opadł, zobaczyłam jak się prostuje.
- Nie będę z tobą walczył! – krzyknął.
- Będziesz!
W mojej ręce pojawił się wąski, wysoki kieliszek do szampana. Postanowiłam wykazać się kreatywnością, w końcu szklanki już były. Nie zastanawiając się zbyt długo, cisnęłam nim w wuja. Później drugim, trzecim, czwartym… Osłaniał twarz ramionami, ale kiedy je opuścił, zauważyłam, że policzki, łuk brwiowy i dolną wargę ma rozciętą. Widok jego krwi tak mnie zahipnotyzował, że opuściłam na moment różdżkę. Czarny Pan, korzystając z okazji, podbiegł do mnie i chwycił mocno, bym mu się nie mogła wyrwać.
Ktoś nagle wpadł do pokoju.
- Panie mój, słyszałam huk…
Była to zaniepokojona Bella. Widząc zakrwawionego Voldemorta, dziurę w ścianie i gruz wypełniający komnatę, otworzyła szeroko ze zdumienia oczy. Bez zastanowienia uderzyłam wuja łokciem w żebra, a w czarnowłosą cisnęłam ostatnim kieliszkiem, który uderzył niestety w zatrzaskujące się za nią drzwi.
- Widzisz? – wysyczał Voldemort, nawet nie wydawszy z siebie najcichszego jęku bólu. Po prostu się ode mnie odsunął, nie chcąc mnie na nowo prowokować. – Niepokoisz i odrywasz od pracy Śmierciożerców.
Usunął cały gruz jednym zaklęciem, a pokój zalśnił znów czystością. Powiódł mnie na swój tron, gdzie usadził mnie na kolanach, wyczarował srebrny grzebień i zaczął rozczesywać mi włosy, by wyciągnąć mi z nich maleńkie resztki czarnego granitu. Odetchnęłam kilkakrotnie, żeby się uspokoić. Faktycznie, chyba przesadziłam. I nie miałam wcale na myśli rozwalenia ściany.
- Przepraszam, że cię osądziłam… no wiesz, mówię o sprowadzaniu tutaj szlam – odezwałam się po kilku minutach, kiedy już ochłonęłam.
- Nic nie szkodzi, może faktycznie za bardzo ją zmasakrowałem. Powinienem był zostawić dla ciebie część jej twarzy, ale zachowałem się egoistycznie – przyznał i ostatni raz przeczesał palcami moje włosy. Uwielbiałam, kiedy to robił.
Nasze spojrzenia spotkały się, a my sami wybuchnęliśmy śmiechem. Śmiech Voldemorta był śmiechem strasznym, zimnym i psychicznym. Ja zaś śmiałam się, nie mogąc już nad tym zapanować. Czułam się o wiele lepiej.
- Za parę minut wszyscy obecni w domu Śmierciożercy mają zgromadzić się w holu – poinformowałam go. – Ty też jesteś zaproszony na to widowisko.
Uśmiechnęłam się tajemniczo i przebiegłam lekko przez pokój. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zanim zdążył coś na to odpowiedzieć. Zeszłam schodami do lochów i odnalazłam celę Hermiony Granger. Z zaskoczeniem zauważyłam, że Spirydion stoi w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Wzrok utkwiony miał w skulonej pod ścianą postaci. Kiedy usłyszał moje kroki, wzdrygnął się gwałtownie i odwrócił.
- Słyszałem huki…
- Tak, ale nie przejmuj się już. Mam dla naszego drogiego gościa niespodziankę – odpowiedziała, chwyciłam metalowy pręt i uderzyłam nim ponownie kilkakrotnie w kraty.
Hermiona zerwała się na równe nogi. Teraz jeszcze bardziej przypominała mi wystraszone zwierzę. Z podłym uśmiechem wkroczyłam do celi, powoli wyciągnęłam różdżkę. Granger instynktownie przywarła plecami do wilgotnej ściany, w jej pustych oczach płonęła panika. Uderzyłam w otwartą dłoń różdżką, zastanawiając się, jakim zaklęciem ją potraktować. Cruciatus był już bardzo oklepany, ale za to sprawiał największy ból. Szlama nosiła już ślady innych okrutnych zaklęć. A przecież moje Cruciatusy były niczego sobie. Miałam przyjemność się o tym przekonać.
- Crucio!
Hermiona upadła na brudną podłogę, zaczęła się wić i rzucać. Jej krzyki wypełniły całe lochy, odbijały się echem od ścian. Były balsamem dla moich uszu. Wzmocniłam zaklęcie, a ta zawyła jeszcze głośniej. Spirydion poruszył się niespokojnie u mojego boku. Był ode mnie wyższy prawie o głowę, a pamiętałam przecież czasy, kiedy był niższy. Teraz wyglądał też o wiele dojrzalej. Powieka drgnęła mu lekko.
- To nie powinno trwać krócej? – zapytał.
- Po tym, co ona tu dostała od Bellatriks, Cruciatus to przyjemna zabawa – odpowiedziałam beztrosko. – Nie martw się, bracie, nie zamęczę jej. Przynajmniej nie na śmierć.
Na moment przerwałam tortury, by szlama mogła odetchnąć. Przez kilka sekund w lochu słychać było jedynie jej urywany szloch. Przewróciłam ją butem na plecy. Pot mieszał się ze świeżą krwią, oczy miała zamknięte, łzy płynące po twarzy rozmazywały brud.
- No, piękna to ty nie jesteś – stwierdziłam, chwyciłam ją za podarty kołnierz szaty i podniosłam do góry. Była jak szmaciana lalka, dopiero po kilku próbach udało się jej znaleźć oparcie w stopach. – Nigdy nie byłaś tak słaba i żałosna. Myślałam, że będzie cię o wiele trudniej zagiąć. No cóż, nawet ja się czasami mylę. Idź już, zaraz do ciebie przyjdę – ostatnie zdanie skierowane było do brata. Kiedy odszedł, zamknęłam na chwilę oczy i zajrzałam jej w umysł. Kompletnie nic. Żadnego magicznego zabezpieczenia. Lekki chaos, to prawda, ale bez problemu mogłam odnaleźć w nim to, co chciałam. Ta sama wizja, która nawiedziła mnie w nocy. A więc musiał to być albo jej sen, albo fantazja. Nie powiem, ulżyło mi, i to bardzo. Zwróciłam się do niej na nowo: - Zastanawiasz się, dlaczego nie chcieliśmy wydobyć z ciebie wiadomości o Potterze. Mylisz się, Śmierciożercy bardzo tego pragnęli. Nie zrobili tego z mojego rozkazu. Żadne czary wam nie pomogą, oklumencja i bariery. Dopuściliście mnie zbyt blisko, znam wasze słabości. Jeśli będę chciała, wyciągnę z was każdą informcję, czy mi na to pozwolicie, czy nie. To by było na tyle tortur fizycznych. Myślisz, że najgorsze już za tobą? Znów się mylisz. A teraz idziemy.
Popchnęłam ją korytarzem w stronę wyjścia. Kiedy tylko wyszłyśmy na powierzchnię, Hermiona zasłoniła rękami oczy. Światło sączące się przez wysokie okna wypełnione witrażami zalało cały hol. Śmierciożerców nie było zbyt wielu, przybyła Bellatriks, Lucjusz Malfoy, Avery, Goyle, Bartemiusz, który chyba zawsze był tam, gdzie jego umiłowany pan i jeszcze piątka nieznanych mi mężczyzn w średnim wieku. Voldemort stał w cieniu, u szczytu schodów, oparty nonszalancko o kolumnę. Spirydion, nieco zmieszany, czaił się obok niego. Tak bliska obecność wuja musiała być dla niego krępująca, zwłaszcza po tym, co zobaczył rano.
- Sądzę, że wszyscy znacie Pannę Szlamę – odezwałam się i przesunęłam ją przed siebie jak tarczę. – Tak, Bella, niektórzy poznali ją bliżej.
Czułam, jak drży okropnie. Przytuliłam policzek do jej policzka. Mimo że jej zapach wprost zatykał, zignorowałam to i teraz mówiłam do niej głośnym szeptem, by i zgromadzeni również mogli to usłyszeć:
- Znam twoje myśli i twoje pragnienia. Wiem, o czym skrycie marzysz. Nigdy nie byłabyś dobrą Śmierciożercą, nie, ale gdybyś pogodziła się ze swoimi pragnieniami, których chcesz się pozbyć, rzuciłabyś to wszystko, by poddać się nurtowi marzeń. Ja o tym wiem, podoba ci się, jak on się porusza, w głębi serca ekscytuje się jego brutalność. Nienawidzisz go najbardziej na świecie, ale równocześnie jest spełnieniem twoich fantazji. Jego ręce są wyjątkowo zręczne, wiesz? Możesz sobie wyobrazić jego dotyk? Widziałam dzisiaj twój sen, chciałabyś, żeby on cię zerżnął, co?
Mówiąc to, cały czas patrzyłam w stronę Czarnego Pana, on zaś, słuchając tego, uśmiechnął się pogardliwie. Na szlamę nie chciał patrzeć, cieszył się, że opuści jego dom. Oparłam dłonie o jej talię, a właściwie o miejsce, w którym powinna ona być. Użyłam całej swojej zmysłowości, chciałam, żeby mój głos zabrzmiał tak namiętnie jak się tylko dało. Podeszłam aż pod same schody, po czym odwróciłam Granger twarzą do zgromadzonych.
- Tak jest, mówię o naszym władcy, niespełnionej fantazji panny Hermiony – dodałam. Śmierciożerców opanowała taka wesołość, że nawet sam Voldemort pozwolił sobie na krótki śmiech. Spirydion trochę się ośmielił, nie był już tak zestresowany.
Odczekałam, aż w sali wejściowej na nowo zapanuje cisza, po czym zwróciłam się do wuja:
- Liczę na twój komentarz w tej sprawie.
Voldemort zszedł powoli po schodach. Zatrzymał się tuż za mną, dłoń położył na moim ramieniu.
- Cudowne widowisko urządziłaś, to fakt. Ale uważam za wielce bezsensowne, by owa ciekawa informacja pozostała jedynie w naszym zacnym gronie – powiedział. Oczy płonęły mu okrutnie, usta wykrzywił pogardliwy uśmiech, kiedy zerknął na Hermionę. – Muszę przyznać, że prędzej spodziewałbym się, że odejdziesz ode mnie do Dumbledore’a na zawsze, niż tego, że najbardziej zagorzałe przeciwniczki moich idei będą fantazjować o mojej skromnej osobie.
Przez tłumek znów przetoczyły się śmiechy, tym razem tłumione, ale świetnie było po nich widać, że są rozbawieni do granic możliwości. Ja zresztą też, ta nowa i niesamowicie ciekawa wiadomość zupełnie zmieniła moją opinię na temat Hermiony Granger. Była dziwaczką i nudziarą, naturellement, ale okazało się, że była również po prostu zwykłą szmatą.
Nie mówiąc już ani słowa, teleportowałam się. Wypełniało mnie poczucie siły i satysfakcji. Wyjawienie największego sekretu mądrali było lepsze od rzucenia na nią najstraszniejszego Cruciatusa. A podzielenie się tym z jej bliskimi sprawi, że będę najbardziej spełnionym człowiekiem na świecie. Teraz nawet Czarna Dziura nie byłaby w stanie mnie przestraszyć.
Wylądowałam, trzymając mocno szlamę za strzępy jej ubrania. Nora majaczyła w oddali. Zostawiłam ją w wyjątkowo dorodnej kępie pokrzyw.
- No, szlamo, tutaj się pożegnamy – powiedziałam jej, kiedy ta, jęcząc z bólu, wyskoczyła gdzieś na bok, zmuszając do ruchu pokiereszowane ciało. – Nie spodziewałaś się tego, dzięki czemu mam nad tobą przewagę.
Deportowałam się z powrotem do domu wuja. To było cudowne rozpoczęcie tygodnia. Za dwa dni Potter ma urodziny. To będzie dla niego idealny prezent. Ale na najlepsze będzie musiał czekać do wieczora, kiedy przybędę do domostwa Weasleyów, by oznajmić radosną nowinę. No, może nie dla nich, ale w każdym zdarzeniu należy szukać plusów.

*

Pół godziny wcześniej pani Weasley otworzyła drzwi i spostrzegła Hermionę Granger, ale nadal nie mogła dojść do siebie. Sama nie wiedziała, co najpierw z nią zrobić. Nakarmić, wsadzić pod prysznic, czy wypytać.... Jej najmłodszy syn wyręczył ją w podjęciu decyzji. Chwycił dziewczynę w objęcia, prawie wyciskając z niej resztkę energii, która się w niej zachowała.
- Myślałem, że cię już nigdy nie zobaczę – wykrztusił. – Mamo, trzeba ją wykąpać i uleczyć. Harry, chodź tu szybko!
Zrobiło się straszne zamieszanie. W korytarzu, jako pierwszy pojawił się Potter, za nim zaczęło się przepychać mnóstwo osób. Molly, przerażona tym natłokiem ciekawych członków Zakonu, wciągnęła poszkodowaną do środka i wyciągnęła różdżkę.
- Cofnijcie się, Hermiona jakimś cudem wyrwała się Śmierciożercom, musi odpocząć – przemówiła, spoglądając szczególnie surowo na Tonks, która stała gdzieś z tyłu i wspinała się na palce, żeby coś zobaczyć.
Przecisnęła się przez drzwi i, otoczywszy dziewczynę ramieniem, wspięła się po schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się łazienka. Było to małe pomieszczenie, z okienkiem tuż pod sufitem. Ściany pokryte były białymi kafelkami, podłoga również. W kącie stała wanna, do której z boku przytwierdzone były jakieś rury. Molly napełniła wannę ciepłą wodą z płynem, pomogła Hermionie rozebrać się i wejść do środka. Przez chwilę stała oparta o drzwi łazienki, przyglądając się Gryfonce. Ta miała nieprzytomny wzrok utkwiony w ścianie, przekrwione oczy całkowicie bez wyrazu. Nie tyle brutalne tortury, leczy upokorzenie, którego zaznała w niewoli sprawiły, że zachowywała się teraz tak, a nie inaczej.
- Kochanie, ja wiem, że to było dla ciebie straszne, ale musisz wiedzieć, że to wszystko, co o tobie mówili i ci wmawiali, to kłamstwo. Chcieli cię tylko złamać – zwróciła się do niej Molly, nie mogąc już powstrzymać ciekawości. - Lepiej by ci się zrobiło, gdybyś to opowiedziała...
- Nie, pani Weasley. Najgorsze jest to, ze oni mówili prawdę. Opowiem to, ale dopiero na dole, wszystkim. Nie zniosłabym powtarzania tego każdemu z osobna – przerwała jej głosem trzeźwym, zupełnie niepasującym do jej obecnego stanu.

Kwadrans później zeszła na dół, umyta, uczesana, w czystej, nowej bluzce w niebieską kratę i dżinsach, z oczyszczonymi ranami. Niektóre z nich nie chciały się za nic zagoić. Zaprowadzono ją do kuchni, posadzono przy stole, a pani Weasley podała jej dużą miskę zupy pomidorowej. Nie mówiąc ani słowa, błyskawicznie ją opróżniła. Nie chciała jednak żadnych dokładek. Brzuch miała wypełniony palącym poczuciem wstydu. Mimo zmęczenia, wysiliła mózg, by przywołać te wszystkie okropne wspomnienia. Wszyscy zgromadzili się w kuchni, jak dzieci oczekujące na bajkę.
- Jak udało ci się uciec? Musiałaś pokonać przecież wielu Śmierciożerców, a nie miałaś różdżki – odezwał się z podziwem Artur Weasley. – Jesteś naprawdę potężną czarownicą. Może, jak Sophie, jesteś skillmagiem...?
- Nie. Nie było w tym niczego, co zrobiłam sama. To ona mnie tu odesłała. Porzuciła mnie kilkanaście metrów od Nory i deportowała się – przerwała mu Hermiona. – Nie jestem potężną czarownicą, ale ona tak. Oni mają nad nami przewagę, bo zachowali się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewaliśmy. Musimy też coś zmienić w naszej taktyce, ale teraz i tak nie możemy być już niczego pewni. Mówili mi straszne rzeczy, ale najgorsze jest to, że były prawdziwe. Oni czytają w myślach, znają nasze słabości! Wiedzą rzeczy, o których ja ledwo o sobie wiedziałam! Albo raczej Sophie. To ona czyta. Wszystko im powiedziała, ale skupiła się tylko na moich uczuciach. Nic o naszych planach nie powiedziała, nie wiem, dlaczego. Bawi się nami.
Otarła podetkniętą przez Rona chusteczką oczy wypełnione łzami, po czym kontynuowała:
- Przez cały czas siedziałam w lochu. Glizdogon przynosił mi jakieś resztki. Najczęściej odwiedzała mnie Bellatriks, ale tylko mnie torturowała. Czasami przychodziła Sophie... rozmawiała ze mną, ale głównie sobie szydziła. Raz przyszedł... on. Najpierw powiedział, że nic nie znaczę, a potem torturował mnie... Myślałam wtedy, że umrę.
Zamknęła oczy, a dwie wielkie łzy popłynęły jej po twarzy. Nie wspomniała o dreszczu, którego doznała, kiedy dotknął kosmyka jej włosów, a jego zimny oddech owionął jej twarz.
- Mówisz, że Sam-Wiesz-Kto do ciebie przyszedł. Ale po co? – spytała Tonks oparta o framugę drzwi.
- Powiedział, że na to nie zasługuję. Ale pewnie zrobił to, bo w końcu byłam własnością jego siostrzenicy. Wątpię, by odwiedzał każdego swojego więźnia. Chyba się domyślam, dlaczego ona puściła mnie wolno. Uratowała mi życie, a ja mam u niej dług wdzięczności – odrzekła spokojnie.
- Nie musisz dla niej nic robić – stwierdził Ron buntowniczym tonem. Granger spojrzała na niego jak profesor McGonagall, gdy nie miał pracy domowej.
- Wyświadcz mi przysługę i przeczytaj kiedyś podręcznik do zaklęć z trzeciej klasy. Jest tam wspomniane o zaklęciu, które wytwarza się między dwoma osobami. To tak jak z Harrym i Glizdogonem – odpowiedziała. – Muszę zrobić to, co Sophie mi każe, albo ona mi wypomni, że ocaliła mi życie. Straszne rzeczy się działy z tymi, którzy łamali to zaklęcie.
Ronald, zamiast się przestraszyć, uśmiechnął się.
- Wróciła dawna Hermiona.
Atmosfera natychmiast się zagęściła, kiedy do rozmowy włączył się Syriusz.
- Mówiłem wam. Nie należy najeżdżać na dom Śmierciożerców. I wyszło na moje. Sophie powiedziała, że nie należy nic robić, to trzeba się było od razu dostosować – warknął, patrząc spode łba na Rona.
- Do cholery, Syriuszu, gdyby ta dziewczyna kazała ci wyskoczyć z okna, to byś to zrobił? – zawołała Molly. – Po Bez jeszcze bym się tego spodziewała. Ale ty?
- Wiecie co, może i Voldemort ją rozpuścił, ale jedno mi uświadomiła. W tej całej nienaturalnej dobroci jesteście po prostu płytcy i nie rozumiecie niektórych spraw. Tak dążycie do tego, by być idealnymi błędnymi rycerzami, że nie dostrzegacie tego, co jest między dobrem a złem – wypowiedział to z taką goryczą, że aż sam siebie tym zadziwił. Wstał od stołu, odwrócił się i wyszedł z domu przed drzwi kuchenne, za którymi teleportował się.

~*~

Miałam publikować w niedzielę, ale nie zdążyłam całego przepisać. A więc, zacznijmy od najważniejszego. Voldemort nie spał ze szlamą, to był tylko jej sen, który widziała również Sophie. No, pewnie większość jest niepocieszona, bo Hermiona uszła z życiem, ale tutaj nie wszystko jest takie proste, jeszcze nie raz i nie dwa będzie mi potrzebna. W końcu ileż to przyjemności daje jej torturowanie? W Dzień Kobiet, który mamy dzisiaj, dedykuję ten rozdział wszystkim dziewczynom, które czytają moje opowiadanie xD

PS: Kto zna jakąś dobrą prozę o tematyce miłość do Ojczyzny lub II wojna światowa?