26 grudnia 2011

Rozdział 309

         W poniedziałek, kiedy nadszedł czas lekcji obrony przed czarną magią, naprawdę się obawiałam. W końcu żadna z uczennic nie znała jeszcze Barty’ego, a on był przecież bardzo przystojnym mężczyzną. No i ja sama… nie ukrywałam tego, niezwykle byłam o niego zazdrosna. I to strasznie. Zasiadłam z Sapphire w drugiej ławce i wyciągnęłam podręczniki. Miałam nadzieję, że Barty nie weźmie przykładu z Carrowa i nie będzie nas uczył, jak torturować uczniów. Ślizgoni wyglądali na bardzo pewnych siebie, jak zwykle zresztą, reszta zaś siedziała w swoich ławkach jak na szpilkach.
- Dzień dobry. Proszę siadać.
Wszedł Barty, a kilku uczniów Domu Węża zajęło miejsca, profesor zaś stanął za katedrą. Wszystkie pary oczu utkwione były w nim tak intensywnie, że ten nieco się zmieszał.
- Jak już przedstawił mnie profesor Snape, jestem Bartemiusz Crouch i w tym roku będę was nauczał obrony przed czarną magią. Jestem tu na zastępstwie za pana Carrowa, więc chciałbym kontynuować temat, który rozpoczął… Draco, pokaż mi swoje notatki.
Malfoy zaśmiał się drwiąco i rozejrzał się dookoła, natomiast Neville odezwał się, napinając się walecznie:
- Nie mamy żadnych notatek, Carrow uczył nas jedynie torturować młodszych, a jeśli zamierza pan to kontynuować, to będzie musiał się pan ze mną zmierzyć! Nie chcemy tu Śmierciożerców! Gwardia Dumbledore’a!
Barty podszedł do niego, na jego twarzy malował się wręcz stoicki spokój. Wydało mi się to złowieszcze.
- Nie odeślę cię do pana Carrowa, bo już wystarczająco jesteś posiniaczony. Usiądź – rzekł, po czym odwrócił się do zaskoczonego Longbottoma plecami i wrócił za katedrę, mówiąc: - Zapiszcie temat dzisiejszej lekcji. Inferiusy w życiu codziennym czarodzieja.
Niewiele zapamiętałam z tej lekcji. Byłam zajęta obserwacją dziewcząt. Niektóre wciąż były przerażone faktem, że uczy nas Śmierciożerca, ale Ślizgonki… myślałam, że roztrzaskam im wszystkim łby. Pansy była zakochana w Malfoyu, to nie podlegało wątpliwości, ale patrzyła na Croucha tak, że poczułam się naprawdę nieswojo. Kiedy rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie opuścili klasę, ja natychmiast podeszłam do biurka i usiadłam na brzegu jego blatu.
- I jak ci się podobało? Już byłeś nauczycielem, ale jako Moody, więc… Naprawdę mi zaimponowałeś, kiedy nie wysłałeś Longbottoma do Carrowa – odezwałam się, obserwując, jak Barty przygotowuje się do lekcji z drugoroczniakami.
- Było całkiem dobrze, myślałem, że będą się bardziej buntować. A tobie jak się podobała lekcja? – spytał.
- Trochę zbyt dużo teorii jak dla mnie. Może powinieneś pokazać nam coś w praktyce? Co planujesz na następną lekcję?
- Hmm, skoro Carrow niczego nie zrobił… To pewnie przejdziemy do dementorów, to dosyć długi temat, na co najmniej pięć lekcji… wiem, że nie powinienem, ale w końcu to jest szkoła i zbieramy się po to, aby się uczyć. Przejdziemy więc do Patronusa – rzekł.
- No, to możesz zabrać nas do Hogsmeade, abyśmy na nim poćwiczyli. Albo powiedz Snape’owi, żeby nam jednego sprowadził – zaproponowałam.
- Nie, to jest wykluczone, Snape mi na to nie zezwoli. Lepiej będzie zabrać was na błonia, przecież bramy strzegą dwa dementorzy. No, coś wymyślę. Idź już na eliksiry, nie chcę, żebyś się spóźniła – odparł.
Zsunęłam się z biurka, pocałowałam go w policzek i opuściłam klasę. Do dzwonka pozostało jeszcze kilka minut, kiedy już dotarłam do lochów. Zastałam tam podniecone, ślizgońskie dziewczyny, rozmawiające ze sobą o czymś rozemocjonowanymi głosami.
- …on ukrywał się w ciele Moody’ego w czwartej klasie. Nie mogę uwierzyć, że nas uczył, a my o tym nie wiedzieliśmy – mówiła jasnowłosa Celestyna.
- Jest śliczny, to dziwne, że tego wcześniej nie zau…
- Sapphire, ty też? – wysyczałam, a ona rzuciła mi szybkie spojrzenie i zaczerwieniła się gwałtownie. – Masz Dracona, więc nim się zajmij.
- No dobra, nie jest aż tak ładny – stwierdziła, przewracając oczami ze zniecierpliwieniem, po czym dodała głośniej, aby inne Ślizgonki usłyszały: - Sophie jest bardzo zazdrosna, więc zachwycajmy się profesorem Crouchem, kiedy jej nie ma w pobliżu.
Dziewczyny zaczęły się śmiać, ja zaś zmarszczyłam brwi. To było głupie, zachowywały się jak jakieś dwunastoletnie gówniary.
- Nie jestem zazdrosna, raczej wściekła, bo się rozpływacie nad Bartym, jakby był waszym kolegą, a jest przecież nauczycielem – oświadczyłam.
- To także twój nauczyciel, a jakoś nie przeszkadza ci to w sypianiu z nim.
Zaczerwieniłam się z wściekłości, ale nie zdążyłam nic na to odpowiedzieć, bo podniecone dziewczęta otoczyły mnie ze wszystkich stron, ciekawe tej informacji. Na szczęście ocalił mnie Slughorn, który otworzył wielkim, mosiężnym kluczem nieheblowane drzwi o wpuścił nas do środka. Specjalnie usiadłam pomiędzy chłopakami, aby uwolnić się od rozchichotanego towarzystwa koleżanek.
- Jesteście już w ostatniej klasie, więc możemy zabawić się w jakieś bardziej niebezpieczne eliksiry. Na dzisiejszą lekcję zaplanowałem eliksir jadzący. To jedna z najsilniejszych trucizn, jakie istnieją. Dlatego proszę o nadzwyczajną ostrożność – rzekł. Po tej krótkiej przemowie kazał nam dobrać się w pary. Sapphire przysunęła się w kierunku Dracona. Poczułam się odrzucona przez przyjaciółkę, lecz tak naprawdę… nie byłyśmy dla siebie już tak bliskie. Obok mnie jednak usiadła Ashley Pail. Jęknęłam w duchu, ale w sumie co miałam jej powiedzieć? Poza tym przynajmniej nie będzie przeszkadzać. Otworzyłam podręcznik na odpowiedniej stronie i zaczęłam ciąć jasnożółte korzonki.
- Rozgnieć te pająki – mruknęłam. Blondynka wydała jęk obrzydzenia.
- Nie dotknę ich – odpowiedziała, krzywiąc się. Rzuciłam w jej stronę oburzone spojrzenie i machnęłam w stronę kupki wysuszonych pająków różdżką, które zmieniły się w proszek.

*

         Z Czarnym Panem nie miałam kontaktu już od dawna. Trochę stresowałam się przed trzydziestym września. W końcu rywalizacja między siedmioma szkołami to duża rzecz… Byłam pod sporą presją, zwłaszcza, że dobrze znałam Snape’a i nie chciałam go zawieść. Nie bałam się zadań. Pokonanie smoka? Strasznie oklepane, ale bądź co bądź…
         Dzień przed Pierwszą Konkurencją po południu dyrektor wybrał tuzin uczniów i nakazał im zostać na kilka minut po obiedzie, aby wszystko im wyjaśnić.
- Teraz idźcie się spakować, za dwie godziny czekam na was w Wielkiej Sali – rzekł, patrząc na każdego po kolei. Wybrał głównie Ślizgonów, z Gryffindoru, Hufflepuffu i Ravenclawu wyłącznie po jednej osobie, dla zasady. – Obecnie musimy użyć proszku Fiuu, ponieważ profesor Hagrid nie skończył reperować naszego środka transportu. Rozejść się.
Zostaliśmy odprowadzeni do naszych dormitoriów przez zamaskowanych Śmierciożerców, którzy mieli strzec Hogwartu pod nieobecność dyrektora. Formalnie to McGonagall miała być zastępcą, ale Mistrz Eliksirów nakazał rodzeństwu Carrow zaopiekować się szkołą. Powiem szczerze, mimo że Severus osobiście nie karał uczniów, ale powodował większy strach niż Amycus i Alecto razem wzięci. Był inteligentny, przebiegły i niesamowicie nieprzewidywalny, a oni… oni wykonywali ślepo jego rozkazy. Uczniowie z radością stawiali im opór, mimo że później zostawali wieszani przez Filcha pod sufitem łańcuchami za ręce, byli bici i torturowani przez Amycusa, a czasem trafiali też na całą noc do Zakazanego Lasu. Nauczyciele nie odsyłali ich do Carrowa, o ile przewinienia jakoś można było zatuszować. Bartemiusz również starał się jakoś ułatwić im życie, mimo że z początku spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem.  Oczywiście, dziewczęta szybciej się do niego przekonywały, ale niektórzy uczniowie wciąż byli dla niego niezwykle nieprzyjemni i chamscy.
         O określonej porze pojawiliśmy się w Wielkiej Sali, taszcząc walizki. Kufer Ashley nawet na twarzy Snape’a wywołał lekki uśmiech. Był różowy i błyszczący, plastikowa rączka zaś oklejona była cekinami. Nikt jednak nie ośmielił się tego skomentować. Dyrektor szybko podliczył uczniów, po czym rzekł:
- Skoro jesteśmy już w komplecie, niech każdy podejdzie i weźmie sobie szczyptę proszku. Profesor Slughorn zaprezentuje nam.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę nauczyciela eliksirów, który wzdrygnął się i oblał zimnym potem. Od zawsze bardzo lubił Snape’a, ale od kiedy ten ujawnił się, zawsze, gdy zwracał się do Slughorna, ten wyglądał na przerażonego. Podszedł do kominka, zanurzył wielką, pulchną dłoń do chińskiej wazy w niebieskie słowiki i wrzucił garść połyskującego proszku. Kiedy płomienie buchnęły zielenią, wkroczył w nie, mówiąc:
- Wizard’s College!
Barwy zawirowały w kominku, a nauczyciel zniknął. Zaraz po nim Snape kazał mnie i Barty’emu przenieść się do amerykańskiej szkoły. Najpierw do kominka wskoczyłam ja, potem Crouch. Wysadziło mnie w jakimś ładnym, prostokątnym i bardzo nowoczesnym pomieszczeniu. Musiał to być gabinet dyrektora, ale bardzo różnił się od gabinetu Snape’a w Hogwarcie. Wyglądał trochę jak krótki korytarz, na którego końcu na ścianie wisiała wielka flaga Stanów Zjednoczonych. Znajdowało się tam też Łądne, białe biurko i wysokie, skórzane krzesło. Podłoga pokryta była błękitną wykładziną, a ściany – granatową tapetą w pionowe, szare pasy. Wzdłuż obu ścian stały identyczne, twarde, proste krzesła, a z sufitu zwieszał się wielki, żelazny żyrandol z długimi świecami.
Tuż za mną pojawił się Barty. Snape wszedł do kominka jako ostatni. Akurat otrzepywał szatę z sadzy, kiedy drzwi otworzyły się i wkroczył dyrektor Wizard’s College.
- Jesteście wcześni, niź się zapowiedzieli – odezwał się i podszedł do Snape’a, aby uścisnąć mu dłoń.
- Proszę się nie wysilać, wybrałem uczniów, którzy rozumieją język angielski – rzekł. – Może najpierw odeślemy uczniów do ich kwatery, a później wszystko omówimy.
- Świetnie. Wiemy, w jakiej jesteście sytuacji, przygotowaliśmy dla pańskich uczniów osobne skrzydło w wierzy… Pani Stickout was zaprowadzi – zwrócił się do nas profesor House i otworzył drzwi, za którymi stała uśmiechnięta kobieta po pięćdziesiątce. Przypominała trochę panią Sprout, ale była czysta i, jak się później okazało, uczyła transmutacji. Udaliśmy się za nią. Ani Severus, ani Slughorn, ani Barty nie poszli razem z nami. Nauczyciele pewnie nocowali gdzieś indziej.
- Ty jesteś reprezentantką Hogwartu, prawda? – zapytała mnie profesor Stickout, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. – A nauczyciel to…?
- Profesor Crouch od obrony przed czarną magią – odparłam. Tutaj była zupełnie inna pora, uczniowie właśnie spożywali obiad. Dziwnie się czułam, w jednej chwili widząc wieczór, w drugiej zaś słońce w najwyższym punkcie na niebie.
Idąc, podziwiałam jakże różniące się od Hogwartu korytarze. Dziedzińce były rozjaśnione jesiennym, acz ciepłym słońcem, ściany były nagie, ale pozbawione tej chłodnej surowości. Zamek nie był ani w jednym stopniu tak mroczny, jak Hogwart. Byłam ciekawa, jak przyjmą nas uczniowie. Nie mogłam powstrzymać myśli, że mogą nas potraktować gorzej tylko dlatego, że jako Polacy mieszkamy w trochę mniej rozwiniętym kraju. To taki głupi stereotyp, że mieszkańcy Środkowej i Wschodniej Europy są gorsi. Nie zamierzałam wdawać się w kłótnie i konflikty. Od tego zależało, jak potoczy się tu moja kariera. Mugole mnie uwielbiali, to fakt. Czarodzieje zaś… no, to było trochę problematyczne. Kochali moją muzykę, nawet mnie w postaci piosenkarki, ale wiedzieli, kim jestem. Jakimś cudem utrzymało się to w tajemnicy za granicą, jako takiej oczywiście. Wielu ludzi myślało po prostu, że to plotka. Inni uwierzyli, a niektórzy zaś… że ktoś chce zniszczyć mój wizerunek. Wiedziałam, że jeśli dojdzie do ostatecznego starcia między Voldemortem a Harrym, a dojdzie na pewno, wszystko się potwierdzi.

- Tutaj będą spały dziewczynki, a za tamtymi drzwiami chłopcy – powiedziała amerykańska nauczycielka z serdecznym uśmiechem, kiedy wprowadziła nas do wieży. Nie było tu domów, jedynie klasy od A do F. Osoby przydzielone były do nich alfabetycznie, roczników było siedem, ale osoby uczyły się tu od dwunastego roku życia. – Jeśli któreś z was czegoś by potrzebowało, możecie wezwać skrzata. Kolacja odbędzie się o ósmej, wasz dyrektor po was przyjdzie.
Opuściła sypialnię dziewcząt i zamknęła za sobą drzwi. Szczerze mówiąc, byłam ciekawa, jak wygląda zamek z zewnątrz oraz błonia, więc skinęłam na Ashley i obie wyszłyśmy z pokoju. Wolałam spędzać czas z nią, niż z Sapphire, sama nie wiem, dlaczego. Być może byłam już zmęczona ciągłymi sprzeczkami z przyjaciółką, mimo że dałam już spokój jej i Draconowi. A Ashley mówiła dużo o kosmetykach, wakacjach i tego rodzaju błahostkach.
         Wyszłyśmy z zamku na zalane słońcem trawniki, a naszym oczom ukazało się rozległe, lecz tak różne od hogwardzkich błoni podwórze, że aż zatrzymałyśmy się na chwilę, by się mu przyjrzeć. U nas dookoła otaczała zamek zielona trawa, widać było jezioro oraz las. Tutaj zaś – dziwna sprawa – mnóstwo było brukowanych różową cegłą uliczek, drewnianych ławek, a po środku małego placyku – fontanna. Szklarnie umiejscowione były w lekkim oddaleniu od szkoły. Ta podobna była nieco do Hogwartu, ale wykonana była z błękitno szarego kamienia, które efektywnie odbijał promienie słońca, tworząc dookoła zamku poświatę przypominającą aureolę.
- Różni się od Hogwartu, nie? – zapytała Ashley, rozglądając się dookoła. – Bardzo ładny, szkoda, że nasza szkoła nie jest tak wesoła.
- Nie ciesz się, zobaczymy, jak nas potraktują tubylcy – mruknęłam. Już nauczyłam się ignorować jej słabo rozwinięte słownictwo. Sama nie wiem, czym było spowodowane i… chyba nie chciałam się dowiedzieć. – Jesteśmy przecież gorsi
- Aha! – krzyknęła tak gwałtownie, że aż wzdrygnęłam się. – Ty też ulegasz stereotypom. Myślisz, że wszyscy Amerykanie uważają się za lepszych.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem. Tak, to było słuszne spostrzeżenie, ale najdziwniejsze było to, że osobą, która zwróciła mi uwagę była Ashley Pail. Nie podejrzewałabym jej o przejaw jakiejś umiejętności głębszego myślenia, ale bądź co bądź… miała rację. Uśmiechnęłam się.
- Faktycznie. Mój błąd – stwierdziłam. Ruszyłyśmy powoli uliczkami, podziwiając posadzone przy nich różnobarwne kwiaty.
Teraz, kiedy oddaliłyśmy się już od Sapphire, poczułam się nagle wolna. Przez te wszystkie lata łudziłam się, że mogę zaprzyjaźnić się z ludźmi normalnymi, że jestem inna niż Czarny Pan, ale… on miał rację. Nie potrafiłam wytrzymać z jedną osobą zbyt długo, czułam do niej wtedy swego rodzaju… niechęć. To było głupie, wiem, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Nie odnosiło się to oczywiście do osób, które kochałam. Barty czy wuj… oni byli dla mnie niczym bogowie, czułam to od początku, że nigdy nie będę mieć dosyć ich towarzystwa. A Sapphire… to wszystko, jak już kiedyś wspomniałam, było naciągane, przynajmniej na końcu. Jej chyba też było lepiej beze mnie. Kiedy o tym myślę, to chyba lepiej było dla przyjaźni mojej i Darli, że skończyła się w takim momencie. Głupio pomyślałam, prawda? Wolałabym, aby żyła, lecz czy lepiej byłoby, aby umarła, kiedy byłybyśmy o coś skłócone? Nie, dobra. To zbyt delikatny temat, aby go teraz drążyć.

         Byłyśmy właśnie niedaleko fontanny, kiedy w całym zamku rozbrzmiał ostry, nieprzyjemny dzwonek, a zaraz po nim typowy, szkolny gwar. Obiad musiał się już skończyć. Tak pomyślałam, że uczniowie Wizard’s College zostali dziś i jutro zwolnieni z lekcji i wcale się nie pomyliłam. Zaledwie jakieś pięć minut później drzwi wejściowe rozwarł się na oścież, a na dziedziniec i podwórko wysypały się około dwa tuziny młodych Amerykanów.
- Podejdźmy do nich – zaproponowała blondynka, ale chwyciłam jej ramię, aby ją powstrzymać.
- Nie, dajmy im spokój – mruknęłam. – Skąd wiesz, czy są przyjaźnie nastawieni? Chcesz się wdać w sprzeczkę? Snape spali się ze wstydu, nie ma sensu go prowokować. Wracajmy już.
Czym prędzej ruszyliśmy ścieżką w stronę zamku, unikając podejrzliwych spojrzeń uczniów. Gdyby to Dumbledore był dyrektorem, nie zależałoby mi na opinii Amerykanów, ale on przecież nie żył. A na Mistrzu Eliksirów mi zależało. Dlatego dotarłyśmy do szkoły praktycznie niezauważalne. W środku było więcej osób, przez co łatwiej było nam się wmieszać w tłum, acz dotarcie do wieży zajęło nam całkiem sporo czasu. Pansy siedziała pośród otaczających ją hogwartczyków i opowiadała jakąś zabawną historię. Zauważyłam, że słuchali jej sami Ślizgoni, reszta siedziała pod oknem i rozmawiała o czymś przyciszonymi głosami. Nie spodobało mi się to, ponieważ, może to głupie, ale ów widok skojarzył mi się z oddzieleniem Żydów od zacnej rasy podczas drugiej wojny światowej. Nie zrobiłam jednak nic, ponieważ to była sprawa ich, a nie moja. W pokoju, jedno obok drugiego, stały poustawiane zwyczajne, żelazne łóżka nakryte czystą, szarą pościelą. Dyrekcja Wizard’s College nie postarała się, oj, nie. Hogwart ugościłby ich o wiele zacniej, niż oni nas, ale w sumie jutro będzie już po wszystkim. Z tego, co udało mi się usłyszeć, Hagrid był w trakcie naprawy czegoś, za pomocą czego mieliśmy tu się dostać. Dlatego mam czelność mniemać, że w październiku będziemy mieszkać w owym pojeździe i nie będziemy musieli się mordować w jednym pomieszczeniu. Bo, proszę, Ślizgoni i Puchoni razem w pokoju to lekka przesada.
- I co, widziałyście któregoś uczestnika? – zapytała znienacka Pansy, przerywając swoją niezwykle zabawną historyjkę.
- Nie. Stwierdziłam, że nie chcę się wdawać w kłótnie z tymi wszystkimi… no. Nie tego Snape ode mnie oczekuje – odparłam, wzruszając ramionami. Podeszłam do łóżka ustawionego pod wielkim oknem, pod którym umieszczono mój kufer i usiadłam u wezgłowia, po czym wyciągnęłam z kieszeni swoją różdżkę i zaczęłam ją polerować. Z tego, co było mi wiadome, przed Turniejem Trójmagicznym sprawdzano różdżki. Ale kto miałby to zrobić, skoro Czarny Pan porywał wszystkich wytwórców? Może Amerykanie mają swojego? A może sprowadzą jakiegoś goblina? Wszak oni znają się na magii czarodziejów równie dobrze, co my, mimo że słynna, tajemnicza wiedza na temat różdżkarstwa jest pilnie strzeżona. Bądź co bądź nie chciałam oddać mojej do badania brudnej.

         Nie pomyliłam się. Przed kolacją, kiedy wszyscy byli już bardzo znudzeni i zmęczeni, Snape przyszedł po mnie i mojego sekundanta, aby zaprowadzić nas do komnaty. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo, ale nie było to dla mnie problemem. Strasznie mnie ciekawiło, jak wyglądają inni reprezentanci. Snape podał mi ich imina i nazwiska, ale niewiele mi powiedziały.
Weszliśmy do, jak się później okazało, jednej z nieużywanych klas. W ławkach siedziało już dziesięć osób, przy każdej dwójce zaś czuwał dyrektor, a jakaś ładna, ciemnowłosa dziewczyna robiła zdjęcia wielkim aparatem. Przy biurku nauczycielskim siedział sędziwy starzec z brodą splecioną w gruby warkocz. Do jej końca przywiązany miał złoty dzwoneczek, który przy każdym, choćby najlżejszym ruchu głową, wydawał z siebie delikatny, wysoki dźwięk.
- Czekamy jeszcze na profesora House’a i jego podopiecznych, pojawił się pewien problem z jednym smokiem – odezwała się dyrektorka japońskiej szkoły. Jej akcent był zaskakująco dobry jak na pochodzenie.
Usiedliśmy w wolnej ławce, a ja rozejrzałam się. Klasa nie różniła się od tych hogwardzkich niczym szczególnym. Szczerze mówiąc, najmniej mnie interesował właśnie wygląd Wizard’s College. Nie mogłam się doczekać zaś, żeby obejrzeć szkołę pani profesor Yoki, z tego, co widziałam po sposobie ubierania jej oraz dwóch jej uczniów, musiała panować tam japońska tradycja, stara i niezmienna.
Jakieś dwie minuty później do pomieszczenia wpadł profesor House, spocony i zdyszany, prowadząc ucznia i uczennicę.
- Przepraszam za spóźnienie, ale okazało się, że zamiast smoka dostarczono nam smoczych… wszyscy uczniowie muszą mieć przecież równe szanse – wysapał, siadając przy stoliku obok Severusa. – Tak sądzę, że możemy zacząć.
- No to może zaczniemy od naszego świeżo przybyłego gościa, madame Maxime… - zwrócił się pół-olbrzymki wytwórca różdżek, skłoniwszy lekko głowę w stronę jej wielkiej postaci. – Poproszę do siebie Diane Mercier i Ingrid Ancien.
Wstały dwie smukłe osiemnastoletnie dziewczyny. Wyglądały na nieco wystraszone faktem, że są poddawane testowi jako pierwsze, ale staruszek poprosił jedynie o ich różdżki, mówiąc, z uśmiechem:
- Nie bójcie się, stary Clay tylko obejrzy wasze różdżki i jesteście wolne. Yvonne McDevvy zada kilka pytań reprezentantce.
Zbadał różdżkę najpierw ciemnowłosej, ślicznej Diane, później rudej Ingrid, a kiedy pierwsza wyszła z czającą się w kącie starszą panią, której dotąd nie zauważyłam, Clay wywołał dziewczęta ze szkoły Reigi Sakusha: Kumiko Madoka i Hanako Nanami. Obie były ode mnie młodsze, gładkie, kruczoczarne włosy zaczesane miały do tyłu i uformowane w identyczne, płaskie koki. Zwiewne, czerwono-zielone szaty miały w sobie coś japońskiego. Następnie wystąpił reprezentant i sekundant albańskiej szkoły: Dalmacy Emer i Hegezy Mbiemer, którzy wyglądali na tak dumnych, że wolałam się im dłużej nie przyglądać. Oboje mieli krótkie, ciemne włosy, śniadą skórę i pałające, wielkie oczy. Ubrani byli w lniane szaty koloru khaki, na plecach których wymalowane było słońce i biegnące dookoła niego jakieś albańskie hasło, którego nie mogłam zrozumieć.
- Poproszę Sophie Serpens i Ottona Piusa z Hogwartu – rzekł Clay, a dyrektor Wizard’s College uśmiechnął się do Snape’a i powiedział:
- Twórca różdżek się jeszcze u nas uchował, ale go wam nie oddamy.
Mistrz Eliksirów zachichotał. Wstałam i podałam wytwórcy swoją różdżkę. Starzec obejrzał ją dokładnie, lekko machnął, a z jej końca wystrzeliły srebrne iskry.
- Ollivander, tak? Znam się na swoim fachu, z przykrością dowiedziałem się o jego zniknięciu – mruknął i oddał mi różdżkę
Udałam się od razu na korytarz, gdzie czekała na mnie dziennikarka. Usiadłyśmy bez słowa na kamiennej ławie ustawionej pod ścianą.
- Mam do ciebie kilka pytań, Sophie – odezwała się, wyciągając długi zwój pergaminu i samo notujące, orle pióro, które zapisało na jego szczycie moje imię i nazwisko. – Dużo się mówi o dziwnych metodach nauczania w Hogwarcie. Wypowiedz się na ten temat.
- No cóż… profesor Snape godnie zastępuje poprzedniego dyrektora. A to, że wprowadził odrobinę dyscypliny to nic złego – odparłam. – Wiadomo, że obecnie w naszym kraju panuje lekki chaos. Dobry dyrektor to taki, który potrafi zapanować nad przerażonymi uczniami. Mnie bardzo się podoba w Hogwarcie, dlatego chcę go godnie reprezentować.
Pióro zapisało moją wypowiedź dokładnie słowo w słowo.
- Masz już jakiś plan co do pierwszej dyscypliny?
- Nie, będę improwizować. Zobaczymy, co z tego wyjdzie – oświadczyłam. – Myślę, że ten Siedmiobój przypomina trochę Turniej Trójmagiczny. Sprawdzanie różdżek, smoki… mam tylko nadzieję, że nikt nie zginie.

~*~


Przepraszam, że długo nie pisałam, ale wiadomo, jak to jest. Bardzo się zapuściłam, nie tylko z pisaniem, ale i z modelingiem… Masakra. Przepraszam bardzo. Jest to ostatni rozdział w 2011 roku, ponieważ zostało mi jeszcze kilka blogów, na które pasowałoby coś napisać. Dziękuję za to, że byliście ze mną i mam nadzieję, że wytrzymacie jeszcze długo, długo xD Dedykacja dla Was wszystkich :) W menu „W następnym odcinku” znajduje się kolejny cytat. A teraz zapraszam Was na moje konto na tumblr.com xD 

4 października 2011

Rozdział 308

         Podczas śniadania McGonagall rozdała każdemu uczniowi plan zajęć. Nie podobał mi się wyraz jej twarzy, kiedy podeszła do stołu Ślizgonów. Nie zależało mi na jej sympatii, ale mimo wszystko pragnęłam, aby było tak jak dawniej. Tęskniłam za starymi czasami, lecz zazwyczaj nie można już było do nich wrócić. Ale czas płynie i trzeba żyć dalej…
- Ja się chyba zgłoszę do tego Siedmioboju – odezwał się Draco. – Snape jest dyrektorem, na pewno wybierze kogoś ze Slytherinu.
- To chyba raczej nie ciebie. Pomyślałam sobie, że wezmę w tym udział. To całkiem dobry pomysł, Snape proponował mi to. Ale jeszcze nic nie wiadomo, uczestnika wybierze grono nauczycieli… no i jeszcze pozostaną sekundanci. Bardzo jestem ciekawa, jaki nauczyciel będzie pomagał reprezentantowi. Snape niestety nie, jest przecież dyrektorem.
Malfoy zrobił niezadowoloną minę, ale nic mi na to nie odpowiedział. Postanowiłam zgłosić się do McGonagall zaraz po lekcjach. Czułam swego rodzaju stres, ponieważ niby nauczycielka transmutacji nie mogła mi nic zrobić, ale bałam się spotkania z nią sam na sam. Ale zanim owa szczęśliwa chwila nadeszła, musiałam ze swoją klasą udać się na pierwszą lekcję zaklęć z Flitwickiem. Może to on weźmie udział w Siedmioboju? W końcu za swoich młodych lat był mistrzem w pojedynkach.
         Następną lekcją było mugoloznastwo, na które teraz każdy uczeń musiał chodzić obowiązkowo. Cel ów był dla mnie zagadką do chwili, kiedy Alecto weszła do klasy, stanęła za katedrą i od razu przeszła do rzeczy:
- Dobrze wiem, że wszyscy jesteście niewdzięcznymi smarkaczami, dlatego radzę się wam dostosować do moich metod nauczania. Brakuje wam dyscypliny, jesteście rozpieszczeni i uważacie, że wszystko wam wolno. Ale prędko to naprawimy, mogę wam to zagwarantować.
Słuchałam tego z raczej niezadowoloną miną. Była tu przecież klasa Ślizgonów, Alecto mogła przynajmniej okazać nam trochę szacunku. Postanowiłam się jednak nie odzywać, miałam dość tego, że wszyscy traktują mnie jak królewnę. Tym czasem nauczycielka ciągnęła dalej:
- Podręczniki do mugoloznastwa nie będą wam potrzebne, mimo że na liście figurują. Profesor Snape rozszerzył trochę nasze kryterium, dlatego jeśli komuś się nie podoba, od razu zostanie odesłany do mojego brata. Dzisiaj pojawiła się informacja na tablicy ogłoszeń, która mówi, że jeśli jakiś uczeń złamie zasadę, zostaje odesłany do profesora Carrowa. Dotyczy to również wszystkich nauczycieli, którzy mają obowiązek odsyłania ich do nas. No – klasnęła w dłonie, a cała klasa podskoczyła gwałtownie – w takim razie zabieramy się za naukę. Kto mi powie, kim są mugole.
Nikt się nie odezwał. Każdy uczeń wpatrywał się tępo w blat swojej ławki. Nikt nie chciał na samym początku jej podpaść. Mnie tam w sumie było wszystko jedno, wolałam pozostać neutralna, przynajmniej w obecnej sytuacji. Całym sercem byłam po stronie wuja, ale za Alecto i jej bratem nie przepadałam.
- Mugole to osobniki pozbawione czarodziejskiej mocy – wyrecytowała Hanna Abbot, najprawdopodobniej chcąc sprawić dobre wrażenie na nowej nauczycielce. Ta jednak parsknęła ostrym śmiechem.
- To nie prawda. Minus dwadzieścia punktów dla Hufflepuffu. Mugole to nie osoby. To zwierzęta, całkowicie pozbawione ludzkich uczuć. Oni nie potrafią myśleć, dlaczego Czarny Pan chce ich odizolować ich od nas. Czarodzieje i czarownice posiadają wyższą inteligencję, dlatego powinni nimi rządzić…
- To pani słowa, czy Czarnego Pana? Słyszałam już kogoś, kto tak twierdził. Hmm… to Hitler. A nie przypominam sobie, aby mój wuj kiedykolwiek coś takiego powiedział – przerwałam jej znienacka. Nie chciałam tego zrobić, jakoś samo się wyrwało. Po prostu nie mogłam dłużej słuchać tych niedorzeczności. Voldemort nie był taki jak Hitler. Ja to wiedziałam. Przecież znałam wuja.
Alecto spojrzała na mnie. To samo zrobiła reszta klasy. W oczach uczniów widziałam zainteresowanie pomieszane z przerażeniem. Ja sama jednak nie bałam się. Byłam raczej zaciekawiona tym, co zrobi. Ale ona tylko mi się przyglądała. Biła się z myślami i z samą sobą. Przecież była mi winna szacunek, lecz z drugiej strony musiała jakoś zareagować, by nie stracić twarzy przed uczniami.
- No tak. Ale nie zmienia to faktu, że są to zwierzęta, które żerują na czarodziejach. Dokładnie. My pracujemy ciężko, a oni wykorzystują to – odparła.
Na tym polegały lekcje z Alecto Carrow. Nie wnosiły niczego nowego, słuchaliśmy o mugolach, ich życiu… ale jakże to wszystko było przekłamane! Dobrze wiedziałam, jak zachowują się nie-magiczni, co robić. Przecież znałam swoich fanów!
         Ostatnią lekcją była obrona przed czarną magią. Muszę przyznać, że… bałam się tego. Bałam się, jak będzie się zachowywał Amycus, który był przecież od swojej siostry okrutniejszy i bardziej wyrafinowany. Gdy zajęliśmy już miejsca, wkroczył do klasy z miną zwycięscy i kazał nam odsunąć ławki pod ściany tak, aby zrobić miejsce po środku pomieszczenia.
- Tego dnia zebrała nam się grupka małych bohaterów. I dobrze się złożyło, bo potrzebne nam będą kukły. Ustawić się w rzędzie, a ja poproszę do nas naszych gości – wycelował różdżką w drzwi, które natychmiast się otworzyły. Do klasy wkroczyła piątka uczniów. Natychmiast rozpoznałam pośród nich Neville’a Longbottoma, który miał już podbite oko, spokojną Lunę Lovegood, jakichś dwóch trzecioklasistów z Ravenclawu i… mojego własnego, osobistego brata Spajka. Oczy zrobiły mi się okrągłe jak monety. Domyśliłam się już, dlaczego zostali oni tu przyprowadzeni, ale miałam jeszcze ten cień nadziei, że się mylę.
- Dzisiaj będziemy uczyć się, jak prawidłowo używać Zaklęcia Cruciatus. Będę was wywoływać, owe zaklęcie ćwiczyć będziemy na tych uczniach. Będzie to dla nich kara za bunt – rzekł. – Czy ktoś jest chętny, aby nam zaprezentować?
Crabbe uniósł swoją wielką, pulchną dłoń. Amycus uśmiechnął się złośliwie i gestem ręki zaprosił go na środek. Tylko czekałam na moment, kiedy Carrow wezwie Spajka. Nie zamierzałam znów się wychylać, ale jeśli będzie taka konieczność… Ślizgon wystąpił z małego tłumu siódmoklasistów i wyciągnął różdżkę. Carrow klepnął mocno Neville’a w ramię, aby wypchnąć go na środek klasy. Crabbe doskonale wiedział, co robić. Uniósł różdżkę i krzyknął:
- Crucio!
Zaklęcie ugodziło w Gryfona, który upadł na ziemię i zaczął wić się rozpaczliwie, wrzeszcząc straszliwie. Ślizgoni wymienili zadowolone, pełne satysfakcji spojrzenia, Gryfoni zaś poruszyli się niespokojnie. Bali się cokolwiek powiedzieć, niektórzy z nich co jakiś czas zerkali na mnie. Pewnie mieli nadzieję, że coś zrobię, ale ja byłam rozdarta. Te nowe reguły to jakiś koszmar.
- Doskonale, pięć punktów dla Slytherinu – Carrow pokiwał z zadowoleniem głową. Zaprosił kolejną osobę. Z tłumu wystąpił Draco Malfoy. Okropnie się przy tym puszył. Wyciągnął różdżkę, a nauczyciel popchnął Spajka. To był gest, na który czekałam. Odsunęłam na bok blondyna i chwyciłam brata za ramię. Ten wyglądał na całkiem spokojnego, mężnie znosił całą sytuację.
- Co to ma właściwie znaczyć? Dlaczego Spajk został pojmany? Chcę rozmawiać ze Snape’em – wysyczałam, mrużąc oczy. Amycus wyglądał na trochę zdezorientowanego, ale prędko się opanował. Złożył ręce jak do modlitwy, mówiąc:
- Dyrektor jest obecnie zajęty, niestety nie może panienki przyjąć.
- Ale mnie to nie interesuje! Chodź, Spajk.
Chwyciłam go mocniej za ramię i wyprowadziłam z klasy. Byłam wściekła. Złość pulsowała mi szybko w skroniach. Pędziłam korytarzami, aż dopadłam do kamiennego gargulca, za którymi ukryte było przejście do gabinetu dyrektora. Wypowiedziałam hasło, a kiedy posąg odskoczył na bok, kazałam Spajkowi poczekać, a sama wpadłam rozjuszona do środka. Snape siedział za biurkiem i rozwiązywał krzyżówki znajdujące się na końcu „Proroka Codziennego”. Poderwał szybko głowę na dźwięk trzaskających drzwi. Na widok mojej twarzy, na której malowała się wściekłość, wstał machinalnie.
- Sophie, co tutaj robisz? – zapytał spokojnie.
- Przyszłam tutaj w sprawie mojego brata. Co to ma w ogóle znaczyć, że w ramach szlabanu Carrow każe Malfoyowi go torturować? Chcę natychmiast porozmawiać z Czarnym Panem. I nawet nie próbuj mi wmawiać, że jest zajęty.  
Mistrz Eliksirów odetchnął głęboko i powstał. Wyglądał na nieco zniecierpliwionego, aczkolwiek widziałam, że chciał przy mnie zachować pozory spokoju.
- Oczywiście nie mogę ci zakazać… ale chciałbym, abyś o tym nie wspominała Czarnemu Panu – rzekł. Nie musiałam długo czekać. Chwyciłam z gzymsu kominka wazę, z której wysypałam na rozpostartą dłoń trochę połyskującego proszku. Wrzuciłam go w ogień, a kiedy płomienie zalśniły zielenią, wkroczyłam w nie. Kiedy wypowiedziałam nazwę domu Czarnego Pana, natychmiast przeniosło mnie do mojej sypialni.
Wpadłam do komnaty wuja, wściekła do granic możliwości. Voldemort szybko zapinał pod szyją płaszcz i szeptał coś do Nagini w języku węży. Najwyraźniej gdzieś się wybierał. Natychmiast jednak przerwał, kiedy mnie zobaczył. Na jego twarzy pojawił się niepokój.
- O co chodzi? Przecież się umawialiśmy, jeśli będziesz mnie potrzebowała, to mnie wezwiesz – rzekł.
Nawet nie ukrywał, że bardzo mu się spieszyło.
- I co, przybyłbyś do szkoły? Dlaczego moi rodzice są śledzeni, a Amycus Carrow chce torturować mojego brata? – w moim głosie wyraźnie zabrzmiała wrogość i groźba. Czarny Pan podszedł do mnie na bezpieczną odległość, aby pogładzić z daleka mój policzek wielką, kościstą dłonią.
- Teraz, kiedy nareszcie doszedłem do władzy, stworzyło się wiele grupek, które popierają mnie, ale tak naprawdę nie znają nawet jednego z moich Śmierciożerców. Są niebezpieczni, to dla ich dobra, naprawdę. A co do twojego brata… nie wiedziałem o niczym, musisz to załatwić ze Snape’em. On cię przecież lubi, dobrze się znacie… idź do niego, kochanie – powiedział i pocałował mnie szybko w policzek. – Muszę coś czym prędzej załatwić, dzisiaj nie mam czasu. Skontaktuję się z tobą, gdy wrócę.
Zapiął ostatnią srebrną zapinkę, po czym teleportował się. Sposób, w jaki mnie zignorował, trochę podniósł mi ciśnienie, ale musiałam przecież zrozumieć, że miał dużo pracy i nie mógł mi poświęcać całego swojego czasu. Tęskniłam za nim, ale to nie były czasy na sentymenty.
         Dlatego podeszłam do płonącego delikatnym, dogorywającym już ogniem kominka, wrzuciłam do niego garść błyszczącego proszku Fiuu, a kiedy płomienie gwałtownie urosły i zmieniły barwę na szmaragdową zieleń, wkroczyłam  nie, mówiąc „Hogwart” głośno i wyraźnie. Wessało mnie, jak do wielkiego odkurzacza, a ja zaczęłam się kręcić niczym na wielkiej karuzeli. Ale nie trwało to długo. Chwilę potem wylądowałam w kominku Snape’a, rozpryskując dookoła popiół. Dyrektor siedział za swoim biurkiem, wciąż rozwiązując krzyżówkę. Uniósł lekko głowę, uśmiechając się lekko. Domyśliłam się, że ten uśmiech spowodowany był moim rychłym powrotem.
- I co powiedział?
- Wyjaśnił mi wszystko, ale sprawę Spajka mam załatwić z tobą – odpowiedziałam z zaciętą twarzą. – Dlatego załatwiam: nie życzę sobie, aby Carrow wysyłał na tortury Spajka czy którekolwiek z mojego rodzeństwa. Naprawdę chcę mieć jako taki szacunek do Alecto i Amycusa, ale jeśli coś im zrobią, nie będę miała wyboru i coś im zrobię. Naprawdę.
Severus powstał i zaczął się przechadzać po okrągłym pokoju. Ramy Dumbledore’a nadal były puste. Wydało mi się, że były dyrektor albo nie chciał się ze mną zobaczyć, albo oglądać tej krzywdy, która się tutaj działa.
- Dobrze. Mogę uprzedzić nowych nauczycieli, jakie są twoje życzenia. Ale zgłoś się do Siedmioboju. Idź, lekcje dopiero się skończyły, może zastaniesz jeszcze McGonagall w klasie – odrzekł.
Cóż, nie zostało mi nic innego, jak pożegnać się i odejść. Mistrzowi Eliksirów bardzo zależało na tym, by Hogwart wygrał. To potwierdziłoby, że lepiej rządzi szkołą niż jego poprzednik. I w sumie mu się nie dziwię. Według mnie był lepszy. Udałam się do klasy transmutacji. McGonagall porządkowała właśnie jakieś papiery, kiedy weszłam do środka. Nawet nie podniosła głowy; chyba poznała mnie po krokach.
- Przyszłaś się zapisać na listę, tak? – zapytała, zanim otworzyłam usta. – Jesteś już dwudziesta, nie przypuszczałam, że przy obecnym składzie grona pedagogicznego będzie takie zainteresowanie… i to w większości wśród uczniów z mojego domu.
- No tak. To dziękuję i dowidzenia.
Opuściłam klasę, analizując słowa McGonagall. Gryfoni z pewnością nie chcieli przynieść chwały Snape’owi. Zależało im bardziej na pokazaniu, że nie tylko wychowankowie z Domu Węża są najlepsi. Dziwi mnie jednak, że mieli nadzieję na zostanie reprezentantami. Z tak stronniczym i… nie oszukujmy się, wpływowym dyrektorem, może nim zostać tylko Ślizgoni.

*

         Nadszedł piątkowy wieczór, lista u profesor McGonagall została zamknięta, a liczyła dokładnie sześćdziesiąt siedem osób. Profesorowie zebrali się w pokoju nauczycielskim, aby wybrać odpowiedniego reprezentanta. Każdy się domyślał, że wybory są ustawione, ale każdy bał się odezwać. Nawet Slughorn, nowy opiekun Ślizgonów milczał, utraciwszy swój zwykły dobry humor. Kiedy wybiła godzina dwudziesta druga, dyrektor powstał i rozwinął długą listę.
- Z sześćdziesięciu siedmiu osób musimy wybrać dwie: reprezentanta i jego sekundanta. Z tego, co widzę, należy wykluczyć wszystkich uczniów poniżej czwartej klasy, ponieważ zbyt mało jeszcze potrafią.
- A jaką mamy gwarancję, że wybór reprezentanta nie zostanie sfałszowany? – zapytała spokojnie profesor McGonagall. Snape sięgnął za pazuchę; wszyscy zgromadzeni tutaj poruszyli się niespokojnie, myśląc, że za chwilę wyciągnie różdżkę, ale w jego ręku pojawił się złoty pręt.
- Dzięki temu. Drogą eliminacji dojdziemy do piętnastu osób, potem użyjemy wykrywacza. W takim razie zaczniemy już – stuknął swoją różdżką w listę, która uniosła się w powietrze. Zniknęła z niej co najmniej połowa nazwisk. Mistrz Eliksirów szybko podliczył je, po czym oświadczył: - Po usunięciu osób niekompetentnych pozostało nam trzydzieści jeden osób. Sądzę, że po Turnieju Trójmagicznym nie chcemy więcej ofiar, dlatego zlikwidujemy też wszystkich Puchonów. To dla ich dobra, Pomono.
Podłość w jego głosie była całkowicie nieukryta. Uśmiechnął się złośliwie, patrząc na profesor Sprout, która groźnie zmarszczyła czoło, a jej nigdy nieregulowane brwi nastroszyły się lekko. Jeszcze pięć nazwisk zniknęło z listy, a dyrektor przejechał czubkiem złotego, magicznego wskaźnika po dwudziestu sześciu punktach. Pergamin zadrżał, a dwa nazwiska rozjarzyły się błękitnym blaskiem. Snape zmrużył lekko oczy, jakby widok ten go mocno obraził.
- Cóż, co do reprezentanta nie miałem wątpliwości… Sophie Serpens, owszem. Ale sekundant… Neville Longbottom. Mam pewne zastrzeżenia co do niego. Po pierwsze, dość słabe postępy w magii, po drugie… dwunasty raz trafił do mnie za karygodne zachowanie, a jest dopiero piątek. Jestem w stanie przyjąć kogoś z Gryffindoru, naturalnie, ale musi to być osoba z nienagannym zachowaniem…
- A zachowanie Sophie jest zgodne ze statutem szkoły? – wpadła mu w słowo McGonagall. Wyglądała na naprawdę wściekłą. Jej brwi stworzyły jedną, ciemną kreskę, a wargi zacisnęły się mocno. - - To nie jest jego wina, że dzień w dzień jest wieszany łańcuchami za ręce pod sufitem.
- Czy pani podważa moją decyzję, pani profesor McGonagall? W takim razie może tak panią powiesimy za ręce? – zaproponował, a Carrowowie zachichotali. – Proponuję wybrać kogoś innego. Są jakieś sugestię?
Każdy bał się odezwać, aby nie podpaść dyrektorowi. Ten zaczął się przechadzać po pokoju nauczycielskim; podał listę potencjalnych uczestników profesorowi Slughornowi.
- Proszę zaznaczyć przy wybranym nazwisku krzyżyk – oświadczył, obchodząc dookoła stół. Kartka pergaminu szybko trafiła z powrotem do Mistrza Eliksirów, który zerknął na nią i uśmiechnął się. Nazwisko Neville’a Longbottoma zniknęło, a najwięcej plusików stało przy numerze dziesiątym. – Proszę, proszę, a jednak potraficie w miarę jednogłośnie zadecydować. Sekundantem Sophie zostanie Otto Pius z Ravenclawu, z rocznika szóstego, czy wszyscy się zgadzają? To znajomicie, ale nie sądzę, by nasz olimpijczyk z Konkursu Zielarzy choć raz zastąpił Sophie. Gratuluję uczennicy, Horacy. A teraz przejdźmy do wyboru nauczyciela. Zajmijmy się tylko sekundantem, ponieważ reprezentanta już mamy. Jutro zostanie on przedstawiony, kiedy przyjadą dyrektorzy pozostałych sześciu szkół. Ja pragnę osobiście zaproponować profesora Horacego Slughorna, to wspaniały nauczyciel, ale i czarodziej.
Skłonił lekko w jego stronę głowę. Wielkie, siwe wąsy nauczyciela zatrzęsły się lekko, jakby w uśmiechu. Przez moment nikt się nie odzywał, w końcu jednak McGonagall uniosła rękę, jak do głosowania. Za nią poszła reszta profesorów. Snape uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się, że jesteśmy tak jednomyślni. Spotkanie uważam za zamknięte.
Zwinął listę, wsunął ją do kieszeni i opuścił komnatę.

*

         Nadszedł dzień ogłoszenia nazwisk reprezentantów. Pod wieczór przybyli dyrektorowie pozostałych sześciu szkół, ale żaden uczeń nie mógł ich zobaczyć, ponieważ Snape ugościł ich w swoim gabinecie.
- Jestem strasznie ciekawa, który nauczyciel weźmie udział w Siedmioboju. McGonagall na pewno nie, ona najbardziej stawia się Snape’owi. Tak myślałam, że może Slughorn? – mruknęłam, kiedy z Draconem i Sapphire szliśmy do Wielkiej Sali na kolację.
- Ja sądzę, że to będzie Trelawney. Będzie przepowiadać następny ruch przeciwnika – stwierdził Malfoy, a Killer wybuchnęła śmiechem.
- Dobra, dobra, najlepiej Filch.
Wkroczyliśmy do wypełnionej już do połowy Wielkiej Sali i zajęliśmy swoje miejsca. Do rozpoczęcia uczty pozostało jeszcze kilka minut, uczniowie, mimo surowego reżimu, byli niezwykle podekscytowani. Dla mnie w sumie było to coś interesującego, w końcu nie codziennie w szkole odbywa się takie przedsięwzięcie. Sapphire szturchnęła mnie z całej siły łokciem w ramię.
- Spójrz, idą już – wysyczała.
Kiedy tylko wkroczył Snape, wszyscy momentalnie ucichły. Wystarczył tydzień, aby w szkole zapanowała idealna dyscyplina. Nawet za czasów Umbridge nie było takiego spokoju. Do stołu nauczycielskiego dostawiono siedem krzeseł, które właśnie zajmowali nasi goście. Pośród starszych czarodziejów i czarownic zobaczyłam młodą postać mężczyzny.
- Sophie, czy to… Barty? – zapytała Sapphire, przyglądając mu się uważnie, mrużąc oczy.
- Wygląda tak, jak on, ale co by tutaj robił? – mruknęłam. – Dziwna sprawa.
Zupełnie nie miałam pojęcia, co on tutaj robił. Crouch wszak był Śmierciożercą znanym i poważanym, zwykle nie pojawiał się w takich miejscach jak Hogwart, podobnie jak sam Voldemort. Ciekawa byłam, co tutaj robił, nic mi nie powiedział, że miał w planach powrót do szkoły.
- Powitajmy teraz dyrektorów szkół biorących udział w Siedmioboju Magicznym – przemówił Mistrz Eliksirów. – Ale zanim do tego przejdziemy, chciałbym przedstawić pewne zmiany, które zaszły w naszym gronie pedagogicznym. Profesor Carrow, który uczył obrony przed czarną magią, postanowił zająć się jedynie kontrolowaniem przestrzegania regulaminu, jego miejsce zaś zajmie Bartemiusz Crouch.
Rozległy się oklaski, a Śmierciożerca wstał, ukłonił się krótko z uśmiechem na twarzy i z powrotem usiadł. Zauważyłam, że większość uczniów nie biła braw dlatego, że go lubili. Po prostu cieszyli się, że Amycus Carrow nie będzie ich uczył.
- Barty nauczycielem? – zapytała mnie Sapphire, kiedy oklaski ucichły. – Nie powiedział ci?
Potrząsnęłam głową, naprawdę zadziwiona tą wiadomością. Bartemiusz chyba też o tym nic nie wiedział wcześniej, bo przecież Snape nie zatrudniłby na to stanowisko Carrowa.
- Profesor Crouch będzie także pomagał naszemu reprezentantowi, jego zastępcą zaś zostanie Horacy Slughorn – dodał dyrektor, a w Wielkiej Sali znów wybuchł aplauz, tym razem szczery. Severus musiał unieść wielką, smukłą rękę, aby uciszyć uczniów. – Tak. A teraz przejdźmy do tych ogłoszeń, na które czekaliśmy. Powitajmy więc dyrektorkę z Akademii Magii Beauxbatons, madame Maxime, dyrektora Romanowa Georgijowa, dyrektora Wizard’s College, profesora Dariusa House’a, dyrektorkę Reigi Sakusha panią Roshikę Yoki, panią dyrektor Magia Escola Juannę Davila oraz pana Silvo Marduh ze szkoły Parashikon në Pyll.
Po każdym wypowiedzianym nazwisku w sali rozbrzmiewały oklaski. Czyli wychodzi na to, że tegorocznymi uczestnikami w Siedmioboju Magicznym są szkoły z Bułgarii, Francji, Stanów Zjednoczonych, Japonii, Portugalii, Albanii i… Polski. Muszę przyznać, że jest się czym chwalić, choć z tego, co wiem, to każde zadanie odbywać się będzie w innej szkole.
- Pierwsze zadanie odbędzie się trzydziestego września w Wizard’s College, gdzie wszyscy wybierzemy się za pomocą proszku Fiuu… ale o tym później. Jestem pewien, że z niecierpliwością czekacie na wiadomość, kto zostanie głównym reprezentantem Hogwartu. Grono pedagogiczne było w stu procentach zgodne, aby mianować nim Sophie Serpens ze Slytherinu…
Jego głos utonął w oklaskach, które najgłośniej rozbrzmiały przy stole Domu Węża. Wstałam z szerokim uśmiechem i ukłoniłam się lekko. Nie ucieszyłam się prawie w ogóle, głównie dlatego, że przewidywałam właśnie taki przebieg zdarzeń. Stuprocentowa zgoda wśród nauczycieli. Raczej wątpię. Ze Snape’em w dyrekcji raczej nie sądzę, aby oni wszyscy zgadzali się z jego decyzją. Usiadłam, a ten gestem ręki znów uciszył uczniów, aby dokończyć:
- … sekundantem zaś zostanie Otto Pius z Ravenclawu. Naszych reprezentantów zapraszamy do komnaty przyległej do Wielkiej Sali, ale zanim zapoznają się z zasadami Siedmioboju, zapraszam wszystkich na ucztę.
Na stołach pojawiły się potrawy, a wśród uczniów zapanowała luźniejsza atmosfera. Wszyscy wiedzieliśmy, że Snape nie będzie nas karał przy dyrektorach innych szkół, więc czuli swego rodzaju… bezpieczeństwo.
- Wiedziałam, że cię wybiorą. Jesteś przecież skillmagiem, nie? – powiedziała Ashley, która siedziała naprzeciwko mnie.
- Cicho, musisz o tym trąbić? – wysyczałam, rozglądając się dookoła. – Nie wszystkim musisz o tym przypominać. Myślisz, że za takie coś mogą mnie zdyskwalifikować?
Sapphire wzruszyła ramionami.
- A czy ja wiem? To nie twoja wina, że się taka urodziłaś – mruknęła, wodząc leniwie wzrokiem po siedzących przy stole nauczycielskich osobach. – Ciekawa jestem, jakim nauczycielem będzie Barty. Odszedł jeden Śmierciożerca, aby uczył nas drugi?
- Barty zna się na czarnej magii, będzie świetnym nauczycielem.
         Snape wezwał mnie i mojego sekundanta do komnaty, a resztę uczniów odesłał do swoich dormitoriów. W pomieszczeniu zebrali się wszyscy dyrektorzy szkół oraz nauczyciele. Amycus Carrow, mimo że nie uczył już przedmiotu, czaił się w ciemnym kącie. Przyjrzałam się przybyłym gościom. Profesor House musiał być mniej więcej w wieku Dumbledore’a, ale miał jedynie krótką, ciemnoszarą brodę, pomarszczoną, suchą niczym pergamin skórę i podkrążone, ciemne oczy. Ubrany był w granatową szatę, na głowie zaś miał elegancką tiarę. Niczym się nie wyróżniał, w przeciwieństwie do dyrektorki japońskiej szkoły. Ona również była stara, ale siwe włosy zaczesane miała w kok, do którego upięte miała czerwone wstążki, usta pomalowane szkarłatną szminką, a ubrana była w barwną szatę czarownicy, trochę przypominającej kimono. Dyrektorem Durmstrangu zaś okazał się prawdopodobnie rówieśnik Snape’a. Miał ciemniejszą, śniadą skórę, krótkie, szczecinowate włosy i bardzo wrogie spojrzenie niebieskich oczu. Portugalska szkoła zaś posiadała niezwykle atrakcyjną dyrektorkę w wieku pięćdziesięciu lat. Mimo wieku, wcale nie wyglądała tak staro. Była opalona, długie, ciemne loki opadały jej na łopatki, spod pomalowanych zielonym cieniem do powiek patrzyły wielkie, brązowe oczy. Była też bardzo wysoka, ubrana w błękitną szatę. Dyrektor Parashikon në Pyll nie wyróżniał się niczym specjalnym, posiadał jedynie siwiejącą brodę splecioną w dwa grube warkocze. Musiał mieć około sześćdziesięciu lat.
Snape podszedł do mnie, aby uścisnąć moją dłoń.
- Gratuluję, Sophie. Wiem, że dobrze się spiszesz – zwrócił się do mnie. – Dwudziestego dziewiątego września udamy się do Wizard’s College. Profesor House przybliży ci teraz, co będziesz musiała zrobić.
- Ja przepraszam, ale waszi język jest… eee… trudni… - odezwał się. Głos miał niesamowicie miękki, mówił jednak niewyraźnie i trudno go było zrozumieć. – Razem z inny repro-senti-nta-nmi poskromi swoji smoka, by w drugi zmagani mogła się na nim latać.
Pokiwałam głową.
- A do czego potrzebny jest mi nauczyciel? – zapytałam Snape’a. – Dam sobie radę sama.
- Profesor Crouch będzie z tobą, jeśli miałabyś trudności – kąciki warg Mistrza Eliksirów drgnęły lekko. – Masz jakieś pytanie?
Pokręciłam głową, więc Severus pozwolił mi już sobie iść. Opuściłam komnatę razem z moim sekundantem, ale tylko po to, aby oprzeć się plecami o zimną, kamienną ścianę. Pius poszedł sobie do swojego dormitorium. Nie znałam go. I nie zamierzałam go poznawać. Siedmiobój zamierzałam sama przetrwać. Bez żadnej pomocy sekundanta.
         Po jakimś kwadransie z komnaty wyszli wszyscy dyrektorzy i nauczyciele. Barty rozmawiał na końcu tego pochodu ze Snape’em. Chwyciłam go za rękę i przytrzymałam ją.
- Później sobie porozmawiacie, teraz Barty należy tylko do mnie. Dyrektorze… - zasalutowałam mu z przesadną grzecznością, po czym poprowadziłam Croucha w stronę schodów. Kiedy tylko goście Snape’a zniknęli nam z oczu, natychmiast na niego naskoczyłam: - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że zostałeś mianowany na nauczyciela?
- Nic o tym nie wiedziałem. Czarny Pan powiedział mi, że skarżysz się na Carrowa, więc kazał Severusowi zatrudnić kogoś innego. Padło na mnie. Nie cieszysz się?
- Cieszę, teraz będziemy się często widywać. No… i wychodzi na to, że mam romans z nauczycielem – odparłam z uśmiechem i objęłam go ręką w pasie. – To podniecające.
Udaliśmy się do jego komnaty przyległej do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią. Po środku stały tylko dwie walizki, co świadczyło o tym, że musiał dopiero co przybyć do Hogwartu. Tęskniłam za jego bliskością, dlatego entuzjastycznie odpowiedziałam na jego pocałunek, kiedy pochylił się nade mną, a jego wargi dotknęły moich. Dawno już nie byliśmy tak blisko siebie, ale ja planowałam tej nocy znaleźć się jeszcze bliżej. Prędko zdjął mi szatę, z twarzą przyciśniętą do mojej szyi. Jego ręce przesuwały się powoli po moim ciele. Czułam, że pragnął zrobić to szybko, dawno nie spędziliśmy razem nocy. Nic dziwnego, że mu tego brakowało. Mnie zresztą też. Crouch położył mnie na łóżku. Było o wiele mnie wygodne od tych, do których byłam przyzwyczajona, ale w obecnej chwili ważniejsze było to, co teraz oboje zamierzaliśmy. Leżałam u wezgłowia i przyglądałam się, jak Bartemiusz szybko rozbiera się. Przysunęłam się do niego z zachęcającym uśmiechem, chwilę potem poczułam zapomniane już uczucie posiadania w sobie mężczyzny. Chciałam z nim spędzić całą noc, ale byliśmy w szkole, nie mogłam zwracać na nasz związek zbyt dużej uwagi. Z drugiej strony bałam się, że uczennice zaczną się nam interesować, a wtedy nie wiem, czy mogłabym to spokojnie znieść.
Jęknęłam przeciągle, chwilę potem zrobił to Barty, zaciskając dookoła moich nadgarstków palce. Jego ciało rozluźniło się, drżące i zlane potem. Pogładziłam troskliwie jego jasne włosy i unoszące się ciężko plecy.
- Barty, będziesz ze mną cały czas? – mruknęłam. – Teraz, kiedy jesteś już nauczycielem… Hmm?
Pocałował mnie w policzek i oparł głowę o moje piersi.
- Zostanę, zostanę. Jeśli chcesz, możesz tutaj spać. Ale nie możemy tutaj zachowywać się tak, jak w domu. Snape nie ma nic przeciwko temu, że jesteśmy razem, ale lepiej nie gorszyć uczniów.
- Dobrze. Rano wyjdę.

~*~


Miałam dodać to o wiele wcześniej, ale mam dużo nauki i w ogóle… No. Nie mam obecnie czasu na zmianę szablonu na bohaterach i dodanie nowych, więc dam w weekend, ok.? Spieszę się, więc prędko Was informuję i idę się uczyć z angielskiego. Dedykacja dla Kiry :* 

27 sierpnia 2011

Rozdział 307

         No i stało się. Dzień pierwszego września zaskoczył mnie tego ranka tak niesamowicie, że przez kilka minut siedziałam na łóżku w piżamach i przyglądałam się małej sikorce, czającej się na parapecie za oknem. Pogoda była raczej pochmurna, ale czemu tu się dziwić? Anglia. Narcyza miała mnie przyjść obudzić, ale kiedy weszła do środka, ja leżałam już z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w sufit. W końcu wstałam z łóżka i zaczęłam szukać mojej nowej, szkolnej szaty. Żyliśmy w takich czasach, gdzie nie musieliśmy się już zbytnio kryć przed mugolami. Nawet ja nie musiałam tego robić, oni od samego początku podejrzewali, że dzieje się coś złego.
W jadalni zastałam okropnie rozczochranego Dracona. Siedział przy stole i spożywał owsiankę, ubrany w aksamitną, ciemnozieloną piżamę i z zapuchniętymi oczami. Kiedy usiadłam na krześle obok niego, nawet nie podniósł głowy. Poprzedniej nocy trochę przedobrzył, założył się z Blaise’em, który wpadł do niego w odwiedziny, kto wypije więcej miodu. I fakt, wygrał zakład, ale następstwem tego był okropny, poranny kac.
- To był kiepski pomysł ukoronować w ten sposób koniec wakacji – mruknęłam, lejąc sobie do srebrnego pucharka sok pomarańczowy.
- Nawet mi nie przypominaj…
Potarł sobie skronie, przez co zrozumiałam, że musiał się czuć, jakby coś od środka rozsadzało mu głowę. Nic już nie powiedziałam, tylko zajęłam się śniadaniem. Sapphire nie będzie zachwycona tym, co zobaczy za godzinę na dworcu, ale to już ich sprawy. Mnie zależało tylko na tym, aby zobaczyć się jeszcze z Bartym przed odjazdem. Nie miałam pojęcia, kiedy go zobaczę. Możliwe, że będzie to dopiero na Boże Narodzenie, a i tak nie jest to na sto procent pewne, bo on jak zwykle będzie zbyt zapracowany, aby poświęcić mi minutę ze swojego cennego życiorysu.
Sięgnęłam po leżącą na stole gazetę. Był to najnowszy egzemplarz „Proroka Codziennego”. Od razu rzuciła mi się w oczy pierwsza strona. Było tam wielkie zdjęcie Mistrza Eliksirów, a nad nim nagłówek:

SEVERUS SNAPE
NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU

- Zobacz, Draco, Snape w gazecie – poinformowałam Malfoya i natychmiast przewróciłam stronę, na której znajdował się artykuł poświęcony profesorowi. Nie był długi, ale sposób, w jaki ministerstwo wciąż stara się tuszować niektóre rzeczy bardzo mnie rozbawił. – Posłuchaj tego… „Po rezygnacji dotychczasowej nauczycielki mugoloznastwa stanowisko to obejmie Alecto Carrow, a jej brat, Amycus, zostanie profesorem obrony przed czarną magią…” Rezygnacji. Proszę cię, na naszych oczach Czarny Pan wykończył tę kobietę, każdy musi coś podejrzewać, a nie ma o tym słowa w tym wywiadzie. A wcześniej nikt nawet nie napisał słowa, że zniknęła. I to ma być prawdziwa wolność czarodziejów i czarownic? Dziękuję bardzo za taki świat.
- Nie narzekaj, możesz przynajmniej obnosić się ze swoim Mrocznym Znakiem i nikt ci za to złego słowa nie powie – stwierdził Draco takim tonem, jakby go ciągnęło na wymioty. Zaśmiałam się, widząc jego minę.
- Dobra, dobra, na Pokątnej mieliśmy małą próbkę tego, co się dzieje, kiedy tylko pokażę się w miejscu publicznym – oświadczyłam i wepchnęłam do ust połówkę tosta. Chciałam jak najszybciej skończyć śniadanie, aby w końcu wrócić do dworu Czarnego Pana, pożegnać się z nim i wyruszyć na dworzec. Miałam też cichą nadzieję, że spotkam tam Croucha.

Dziesięć minut później Narcyza kazała synowi natychmiast ubrać się i przygotować do drogi. Nie była zadowolona, kiedy o drugiej w nocy zeszła do salonu i zastała pijanego syna i leżącego pod stołem bez żadnych oznak życia Zabini’ego. Natychmiast użyła proszku Fiuu, aby skontaktować się z jego matką, która bezzwłocznie przybyła do dworu Malfoyów, aby odebrać syna, raz po raz przepraszając Narcyzę za jego zachowanie.
Musieliśmy przez kominek dostać się do domu Czarnego Pana. Zastałam go w jego komnacie. Siedział na swoim kamiennym tronie, twarz miał nieprzeniknioną, jak zwykle, ale od razu poznałam, że na mnie czekał. Kazał Malfoyom poczekać na mnie na korytarzu, sam zaś wskazał mi gestem na drugi tron.
- No i zaczęła się ostatnia klasa, nie ma już odwrotu – mruknęłam, przyglądając się swoim złożonym na podłokietnikach dłoniom.
- Zleci, zanim się obejrzysz – odparł Voldemort.
- Właśnie tego się boję. Gdzie jest Barty? Chciałabym go jeszcze raz zobaczyć, zanim pojadę do Hogwartu.
Nie wiedzieć, czemu, na twarzy Czarnego Pana pojawił się tajemniczy, leciutki uśmieszek.
- Obecnie jest zajęty, ale zobaczysz go szybciej, niż ci się wydaje – rzekł i wstał szybko. Ja zrobiłam to samo. Poczułam się bardzo niezręcznie. Nie lubiłam pożegnań, zwłaszcza z nim. Podniósł mnie z ziemi, a ja przytuliłam się do niego. Nie chciałam się z nim rozstawać. Widziałam, jak się tutaj męczył, siedząc w jednym miejscu. Miał mnóstwo pracy, ale był tu, żebym nie czuła się samotna. Robił to dla mnie. Nie miałam zamiaru już go więcej ograniczać.
- Kiedy pojedziesz, mnie już tu nie będzie, dlatego jeśli będziesz chciała się ze mną zobaczyć, to po prostu mnie wezwij, dobrze? – zapytał. Nie zachowywał się tak, jak na Lorda Voldemorta przystało, ale kiedy był ze mną, zawsze zmieniał maskę. Obiecałam mu, że zrobię tak, jak mi każe i czym prędzej pozostawiłam go samego w komnacie. Nie lubiłam pożegnań, podobnie jak i on.
Malfoyowie czekali na mnie spokojnie za drzwiami. Opuściliśmy dwór i teleportowaliśmy się. Na King’s Cross było całe mnóstwo ludzi, ale atmosfera zmieniła się diametralnie, podobnie jak na Pokątnej. Postanowiłam to zignorować i przywitać się z rodzeństwem, które od razu spostrzegłam na horyzoncie. Rzuciłam się w objęcia Victora. Od zawsze mieliśmy ze sobą najlepszy kontakt. Był dla mnie kimś ważnym; oczywiście, kochałam całą resztę, ale Vipi był mi bardzo bliski.
- Ten ostatni koncert był świetny – powiedział. – Byłem tylko ja, rodzice niestety nie mogli przyjść.
- Rozumiem, nic się nie stało. Gdzie oni są? – zapytałam, rozglądając się dookoła. Victor zmieszał się trochę. Całe moje rodzeństwo wymieniło szybkie spojrzenia.
- Opowiem ci, jak wejdziemy do jakiegoś przedziału – mruknął. Zwróciłam swój wzrok na Malfoyów. Byli zajęci swoimi sprawami i synem, więc mogłam spokojnie pójść za bratem. Weszliśmy do pociągu i znaleźliśmy sobie pusty przedział na tyłach. Do odjazdu pozostało jeszcze kilka minut, ale wszyscy byli już w środku i wychylali się teraz przez okna, aby porozmawiać z rodzicami. Było mi przykro, że Bartemiusz nie przyszedł się nawet ze mną pożegnać, ale rozumiałam, że był bardzo zapracowany. Nie chciałam być dla niego przeszkodą w spełnianiu marzeń, wszystko jedno, czy były one bezpieczne, czy też nie. Milczeliśmy, dopóki pociąg nie ruszył z lekkim szarpnięciem. Spajk wyjrzał przez rozsuwane drzwi, aby się upewnić, że nikt nie podsłuchuje, podczas gdy Vipi pochylił się ku mnie i powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem:
- Mama i tata… oni ci udają i wierzą, że nikt nie zrobi nam krzywdy. Ale dowiedzieli się, że są śledzeni.
Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że musiałam odczytać je z ruchu jego warg, aby zrozumieć znaczenie. Nie byłam zachwycona, kiedy ta informacja do mnie dotarła. Przecież Voldemort obiecał mi, że moja rodzina będzie bezpieczna. A teraz co, Bez i Sethi są śledzeni? To jakaś paranoja, dlaczego oni wszyscy mnie non-stop okłamują? Albo łamią dane mi słowo?
- Ale jak to w ogóle możliwe, skąd mają pewność? – spytałam, aby się jeszcze upewnić, czy się nie przesłyszałam.
- Wiedzą, jak wygląda Avery. Widzieli go. Nie opuszcza ojca na krok, zwłaszcza poza ministerstwem. W pracy pilnują go inni Śmierciożercy. Puścili nas samych, bo wiedzieli, że nic nam nie zrobią. Jesteśmy dla nich tylko dziećmi.
To było dla mnie nie do pojęcia. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej, porozmawiałabym z Czarnym Panem o tym, jak bezczelnie mnie oszukał. Bo przecież zrobił mi to! I nie był to pierwszy raz. On z natury obiecywał, że czegoś nie zrobi, a potem i tak to robi. Myślałam jednak, że w tak ważnej dla mnie sprawie  nie oszuka mnie. A teraz rodzice myślą, że ta cała sprawa to moja wina.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że Avery śledzi ojca. Gdyby to do mnie dotarło wcześniej, coś bym na to poradziła. Kiedy dojedziemy na miejsce, pójdę do Snape’a i…
- Powiedz mi, czy wiedziałaś o tym, że Snape zostanie dyrektorem, jeśli już o Snape’ie mowa? – przerwał mi Rip. Ton jego głosu bardzo mi się nie spodobał. Poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu, a jego mina jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
- Tak, wiedziałam. Ale co to ma do rzeczy? Będzie dobrym dyrektorem. Zachowa specjalną dyscyplinę, która jest konieczna w naszych czasach – odparłam. – Słuchaj, oni wszyscy z Czarnym Panem na czele chronią mnie przed wszelakimi informacjami, ale wy wszyscy nadal pałacie do mnie nienawiścią, jakbym przewodziła tej całej armii, czyli wychodzi na to, że ich wysiłek jest gówno warty. Oni to robią, aby żyło mi się łatwiej, a ludzie nie myśleli, że wiem wszystko. Gdybyście ich widzieli… oni prawie ze skóry wyłażą, żebym się przypadkiem czegoś nie dowiedziała.
- Dobra… Dajcie jej spokój – mruknął Victor, rzucając Ripowi znaczące spojrzenie.

         Przez resztę drogi staraliśmy się już nie poruszać tematu rodziców i Snape’a. Mimo to czułam się niepewnie, zupełnie jakbym była w mniejszości, a przecież znajdowałam się w towarzystwie rodzeństwa, które zawsze było po mojej stronie. Nikt nie wchodził do naszego przedziału poza kobietą sprzedającą słodycze. Około siódmej zaczęło się już robić ciemno, ponieważ słońce cały dzień skrywało się za ciężkimi chmurami. Miałam nadzieję na jakiś deszcz, ale wyglądało na to, że będę musiała na niego czekać co najmniej kilka dni.
W Hogsmeade zaś pociąg zatrzymał się dopiero po ósmej. Dyscyplina zaczęła się już od momentu, kiedy nasze stopy dotknęły ziemi na dworcu. Zakapturzeni, zamaskowani Śmierciożercy ustawili nas w cztery grupy, co było zależne od domu, do którego każdy uczeń był przypisany. Slytherin oczywiście zajął powozy jako pierwszy, reszta – później. Dzieci bez przedziału popłynęły standardowo łódkami z Hagridem, ale każde było tak przerażone widokiem patrolujących Hogsmeade Śmierciożerców, że pierwszy dzień szkoły został pozbawiony bestialsko specjalnej, lekkiej atmosfery. Podniecenie u pierwszoroczniaków zostało zastąpione paraliżującym lękiem, a mnie – smutkiem. Ów nastrój chyba udzielił się innym uczniom ze starszych klas, bo nikt jakoś nie był skory do rozmów.
Kiedy powozy zatrzymały się, a ja wysiadłam, zauważyłam krążących w powietrzu dementorów i szybko otrzymałam odpowiedź, dlaczego czuję się tak marnie. Przy wejściu stała dwójka gburowato wyglądających trolli, a kiedy drzwi się otworzyły, wybiegło z zamku pół tuzina Śmierciożerców, którzy na nowo zaczęli grupować uczniów. Rzędami zaczęli nas wprowadzać do środka. Nikt nie śmiał się odezwać, nawet pośród Ślizgonów. Czułam się jakbym stała po środku rzymskiego żółwia. Chciałam zobaczyć, jak zachowują się uczniowie z trzech pozostałych domów, ale oni szli za Ślizgonami, więc nie odważyłam się odwrócić głowy. Broniłam Snape’a na każdym kroku, ale jego nowe rewolucje nie podobały mi się, nie będę tego ukrywać.

- Wiedziałaś, że to wszystko będzie tak wyglądać? – szepnęła do mnie Sapphire, kiedy wszyscy usiedliśmy przy stołach.
- Nie, gdybym wiedziała, to bym jakoś u niego interweniowała, przecież to jest chore – mruknęłam, zerkając na stół nauczycielski. Mistrz Eliksirów siedział na krześle przypominającym tron. Odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że kala miejsce przeznaczone dla Dumbledore’a, ale prędko ta chwila słabości minęła, kiedy profesor McGonagall wprowadziła uczniów z pierwszych klas. Już zdążyłam zauważyć, jak Śmierciożercy traktują uczniów z poszczególnych domów. Wobec nas, Ślizgonów, zachowywali się normalnie. Byliśmy dla nich normalnymi ludźmi, którzy zasługują na szacunek. Z Puchonów się wyśmiewali, słyszałam, jak drwili sobie między sobą, że Hufflepuff była najsłabszą i najbardziej żałosną założycielką. Krukonów ignorowali, chociaż widziałam, jak jeden z nich podłożył nogę Cho Chang, kiedy wysiadała z powozu. Ani trochę nie zrobiło mi się jej żal, nie przepadałam za nią i osobiście uważałam, że Harry musi mieć fatalny gust, skoro jego pierwszą dziewczyną była właśnie ona. Tak między nami, Ginny była od niej sto razy ładniejsza i w ogóle lepsza. A co do Gryfonów… wydawało mi się, że oni nie będą tu mieli życia, głównie dlatego, że do tego domu należał przecież Harry Potter, Slytherin zawsze toczył z Gryffindorem wojnę… ale najbardziej chyba im podpadli tą Gwardią Dumbledore’a. Na początku usłyszałam czyjś głos… chyba Neville’a, który poniósł się echem po całym korytarzu: „Gwardia Dumbledore’a!”. Za ten wybryk jeden ze Śmierciożerców wyciągnął z kieszeni czarną, drewnianą pałkę podobną do tych, których używają mugolscy ochroniarze… to się jakoś nazywa, zapomniałam już… i przywalił mu nią kilkakrotnie z całej siły w plecy. Tak drastyczna i gwałtowna metoda wywołała małe zamieszanie wśród wszystkich uczniów, ale zostało natychmiast stłumione przez zaklęcie uciszające.

Ciekawa byłam, jakie przesłanie będzie miała w tym roku Tiara Przydziału. W końcu Śmierciożercy potrafili zaszantażować każdego, ale czym mogli zagrozić staremu kapeluszowi? McGonagall postawiła po środku Wielkiej Sali stołek z tiarą, ale ta milczała. Nawet nie drgnęła. Większość uczniów pewnie pomyślało, że to ze strachu, ale ja domyśliłam się, że ona taka nie jest. Musieli w jakiś magiczny sposób zabronić jej śpiewać o tym, co prawdziwe. Przez krótką chwilę miałam jeszcze nadzieje, że kapelusz zaśpiewa, ale nie. Ten maleńki płomyczek zgasł we mnie szybko, kiedy McGonagall zaczęła wyczytywać z długiej listy nazwiska uczniów. Ten mały protest tiary wydał mi się jakby… symbolicznym zakończeniem normalnych czasów w Hogwarcie. Nic już nie będzie tak, jak było dawniej.
         Gdy ostatnia osoba usiadła przy stole, tym razem z przydziałem do Hufflepuffu, powstał Snape. Ciekawa byłam jego przemówienia, w końcu bardzo musiało się przecież różnić od tych, którymi raczył nas Dumbledore. Wszystkie pary oczu wpatrzone były w niego, nikt nie śmiał się odezwać słówkiem, nawet waleczni Gryfoni. Ciemne oczy Mistrza Eliksirów omiotły Wielką Salę, a on sam przemówił:
- Witajcie na uczcie powitalnej rozpoczynającej kolejny rok. Jak już jest wam zapewne wiadome, zostałem mianowany przez Ministra Magii na dyrektora Hogwartu. Na początku chciałbym omówić sprawy organizacyjne, ponieważ wiele się tutaj zmieni. Dlatego powitajcie dwóch nowych nauczycieli. Profesora Amycusa Carrowa, który będzie nauczał obrony przed czarną magią oraz profesor Alecto Carrow, która zajmie miejsce naszej drogiej pani Charity Burbage, która niestety zaginęła tuż po zakończeniu poprzedniego roku szkolnego.  
Zrobił krótką pauzę, a dwaj przedstawieni nauczyciele powstali. Przy stole Ślizgonów rozległy się brawa. Śmierciożercy stojący co kilka metrów pod ścianami wyciągnęli automatycznie różdżki, więc uczniowie pozostałych domów również zaczęli klaskać. Snape uciszył je gestem ręki, a Carrowowie usiedli. Oboje mieli miny bardzo z siebie zadowolone, co jeszcze bardziej mnie do nich zraziło. Tym razem Snape ciągnął dalej.
- Hogwart i Hogsmeade chronione są silnymi zaklęciami, straż dokładnie patroluje każdy centymetr zamku i wioski, dementorzy również, została też wprowadzona godzina policyjna zaczynająca się od godziny osiemnastej. W holu pan Filch powiesił wczoraj tablicę zawierającą dokładny opis zasad oraz kar, dlatego polecam każdemu się z nimi zapoznać. Każdy dobrze wie, w jakich czasach żyjemy. Dlatego ostrzegam: jeśli wam życie miłe, nie radzę ryzykować kontaktowaniem się z uciekinierem Harrym Potterem oraz jego towarzyszką i szlamą, Hermioną Granger. Lekcje będą odbywały się w normalnym toku, ponieważ całe grono nauczycielskie chce, abyście rozwijali się w prawidłowy sposób. Jeszcze raz pragnę powtórzyć, że będziemy przestrzegać wszelkich zasad.  Tu zwracam się do nauczycieli. Brak subordynacji będzie surowo karany. A teraz zapraszam wszystkich na ucztę.
Usiadł, nawet nie oczekując aplauzu. Nikt jednak nie palił się do oklaskania go, nawet ja. Byłam wściekła, że pozwolił przede mną zataić fakt, iż moi rodzice są śledzeni. Myślałam, że łączy nas swego rodzaju przyjaźń…
- Ale cyrki – mruknęła Sapphire, nakładając sobie na talerz sałatkę z marchewki. – Biorą to wszystko na poważnie.
- Ja też coś wezmę na poważnie – stwierdziłam. – Wiesz, czego się dowiedziałam? Mojego ojca śledzi Avery. Jak to właściwie jest możliwe? Przecież Czarny Pan obiecał mi, że zostawi moją rodzinę w spokoju.
- I co z tym zrobisz? – spytała szczerze zainteresowana Ślizgonka.
- Pójdę do Snape’a i zażądam, aby jakimś cudem przetransportował mnie do wuja – odparłam, wzruszając ramionami. – Przy tych wszystkich zabezpieczeniach nie dam rady się stąd teleportować. Muszę to wszystko wyjaśnić.
Wbiłam widelec nieco za mocno w swojego kartofla, bo ten odskoczył i ugodził Crabbe’a prosto w niskie czoło. Wywołało to ciche śmiechy wśród siedzących najbliżej Ślizgonów, a atmosfera automatycznie nieco się rozluźniła.

Kiedy tylko talerze zalśniły czystością, a uczniowie siedzieli na swoich miejscach syci i rozluźnieni, dyrektor znów powstał. Atmosfera natychmiast się zagęściła, a wszyscy utkwili w nim wzrok, oczekując kolejnych ostrzeżeń i gróźb.
- Teraz mam dla was nieco przyjemniejszą wiadomość – przemówił ze swoim niezmiennie cynicznym uśmieszkiem. – Dyrektor Durmstrangu zaproponował mi dziś rano uczestnictwo w pewnym konkursie. Zapewne wielu z was pamięta czasy, kiedy profesor Dumbledore zgodził się, aby Hogwart wziął udział w Turnieju Trójmagicznym. Pewne okoliczności i brak odpowiednich zabezpieczeń sprawiły, że skończył się on tragicznie śmiercią ucznia. Teraz jednak postanowiliśmy wzmocnić ochronne zaklęcia i przestrzegać drastycznie wszelkie środki bezpieczeństwa. Hogwart był szkołą, która jako ostatnia potwierdziła swój udział w Magicznym Siedmioboju, który odbywa się raz na siedemdziesiąt lat. W tym konkursie może wziąć udział jeden uczeń i jeden nauczyciel, oboje zaś posiadają swoich sekundantów na wypadek jakiejś kontuzji. Uczestnicy mogą się zgłaszać u profesor McGonagall do przyszłej soboty. Wtedy do Hogwartu przybędą dyrektorzy pozostałych sześciu szkół. A teraz odsyłam was wszystkich do swoich dormitoriów.
         Ogłoszenie jakiegoś nowego konkursu i to na dodatek tak podniecającego, jakim był Siedmiobój Magiczny, sprawiło, że uczniowie prawie zapomnieli o surowym reżimie, który wprowadził Snape. Ja nie byłam jedną z tych osób. Zaraz po zakończeniu uczty uczniowie zostali odprowadzeni do swoich domów. Ja jako prefekt kazałam Draconowi pokazać wszystko nowym Ślizgonom, sama zaś udałam się czym prędzej do gabinetu dyrektora. Powitał mnie stary, kamienny gargulec, strzegący wejścia. Świetnie. Nie miałam pojęcia, jakie było hasło. Poczułam gwałtowny przypływ wściekłości, ale postanowiłam się opanować. Spróbowałam wielu kombinacji, ale żadne słowo nie zmusiło rzeźby do odsłonienia mi tajnego przejścia.
- Dumbledore jest kretynem! – wrzasnęłam w końcu na cały korytarz, aż niektóre postacie z obrazów odwróciły swoje malowane lica w moją stronę. Na dźwięk nazwiska byłego dyrektora gargulec odskoczył, ukazując mi dziurę w ścianie i kręte drzwi. Zaskoczona, wbiegłam po nich na sam szczyt i wpadłam do gabinetu, nawet nie pukając. W środku zastałam czające się w kącie rodzeństwo Carrow, rozjuszoną McGonagall, opierającą się obiema rękami o blat biurka oraz Snape’a odwróconego do wszystkich plecami, twarzą do płonącego kominka.
- Panno Serpens, to nie jest najlepszy moment… - wydyszała wciąż zdenerwowana McGonagall.
- Nie obchodzi mnie to – wysyczałam, mrużąc oczy. – Po prostu brak mi słów… Co to są w ogóle za zasady, gdzie nikt nie może się nawet odezwać, żeby nie dostać w pysk? Rozumiem, Gryfoni i ta ich cała antypatia do ciebie… Ale Ślizgoni? Są tak samo zastraszeni, jak reszta! Dowiaduję się dzisiaj od Victora, że moi rodzice są śledzeni. I dlaczego zabroniłeś tiarze zaśpiewać piosenkę?
Snape powoli odwrócił się w moją stronę. Obszedł biurko, żeby do mnie podejść i położyć mi rękę na ramieniu.
- Sophie, to wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje – rzekł. Jego twarz była nieprzenikniona, jak zwykle. – Nie zabraniamy nikomu się odezwać, naprawdę. A to, że Longbottom okazał swoją zwykłą głupotę… nie możemy pozwolić na sielankę i całkowity brak dyscypliny, który szerzył się przez cały czas rządów Dumbledore’a.
Kiedy wypowiedział nazwisko byłego dyrektora, automatycznie zerknęłam na ścianę z portretami. Ramy, gdzie powinna znajdować się namalowana postać Albusa, była pusta. Widać tam było tylko wspaniały, obity czerwoną skórą fotel.
- A jak wytłumaczysz to, że moi rodzice są śledzeni? Przecież Czarny Pan mi obiecał…
- Porozmawiam z nim o tym.
- Sama to zrobię. Chcę się z nim zobaczyć natychmiast i nie interesuje mnie, czy ma dla mnie czas, czy też nie – przerwałam mu z groźną miną. – Czy twój kominek jest pod obserwacją?
- Nie, ale Czarny Pan prosił mnie, abyś łaskawie kontaktowała się z nim tylko w sposób, który ci podał. Jutro z nim porozmawiasz, dobrze? – mimo że mówił do mnie spokojnym, chłodnym tonem, usłyszałam w jego głosie nutkę prośby. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić. W sumie nie miałam powodu, aby wciąż się z nim o to wykłócać.
- Dobra – mruknęłam, rozglądając się dookoła. McGonagall przyglądała mi się z niepokojem. – Jutro tu do ciebie przyjdę.
- Rozważ uczestnictwo w Siedmioboju, dowiedziałem się, że amerykański Wizard’s Collage ma młodego jasnowidza – na jego twarzy pierwszy raz tego dnia pojawił się prawdziwy, zachęcający uśmiech. Rzuciłam mu tylko przeciągłe spojrzenie i opuściłam gabinet.

Idąc w stronę lochów, myślałam o Siedmioboju Magicznym. Może faktycznie powinnam spróbować? Oczywiście nie chciałam, aby sobie wszyscy pomyśleli, że jest to ustawiane. Wszystkie procedury muszą przebiegać uczciwie. Z tego, co wiem, to ten konkurs różni się od Turnieju Trójmagicznego tym, że nie używa się żadnych magicznych przedmiotów do wytypowania uczestników. A po ostatnim wybryku Czary Ognia utwierdziło to wszystkich w przekonaniu, że łatwo taką rzecz oszukać. Nauczyciele znają swoich uczniów i lepiej ocenią, jakie moce w nich drzemią. To w sumie byłby ciekawy test swoich sił. No i zobaczyć w działaniu uczniów z innych szkół. Ciekawa byłam, kto poza Stanami i Bułgarią zgłosił swój udział. Byłam pewna, że Maxime po tym, jak jej szkoła zajęła ostatnie miejsce w Turnieju Trójmagicznym nie odważy się już więcej zgłosić Beauxbatons, no, ale to się zobaczy.
Wypowiedziałam hasło i wkroczyłam do salonu. Kilkunastu uczniów ze starszych klas siedziało w skórzanych, eleganckich fotelach i prowadziło ze sobą jakieś spokojne rozmowy. Każdy z nich był rozluźniony i zupełnie nie przejmował się tym całym reżimem. Wśród nich była tylko jedna jedyna dziewczyna – Pansy Parkinson. Chłopcy mieli na sobie zwyczajne, czarne szaty czarodziejów, ona zaś – mugolska, dżinsową sukienkę.
- No, no, Pansy. A co to za mugolski przyodziewek? – zapytałam z kpiącym uśmiechem.
- Jakoś tak… Jak ci minęły wakacje? Podobno siedziałaś prawie cały czas w domu Dracona – w jej głosie zabrzmiała słabo skrywana zazdrość. Sama już nie wiedziałam, co z nią zrobić. Kochała Malfoya, kiedy ja z nim byłam. Teraz Draco spotykał się z Sapphire, a ona nadal miała nadzieję.
- Nie przez cały czas, ale musiałam się przenieść z własnego mieszkania, ponieważ nie jest tam jeszcze na tyle bezpiecznie, abym mogła tam mieszkać. Chyba słyszałaś, że porwaliśmy szlamę Granger? – spytałam z błyskiem w oku. Ten temat bardzo zainteresował Parkinson.
- Coś mi się obiło o uszy. Jakim cudem wyszła żywo z waszego domu?
- Stwierdziłam, że nie pozbawię jej tak szybko życia. Będę ją dręczyć i dręczyć, aż w końcu zwariuje i będzie błagać o śmierć – uśmiechnęłam się szeroko. – Była w strasznym stanie, kiedy ją wypuściłam. Cała w strupach i ranach, śmierdząca… Jej widok był balsamem dla mych oczu.
Wstałam z poręczy fotela, na którą dopiero co opadłam, pożyczyłam im dobrej nocy, a sama udałam się do sypialni dziewcząt. Sapphire i reszta były już przebrane i leżały w łóżkach, rozprawiając o Siedmioboju Magicznym.
- Byłoby świetnie zgarnąć trzy tysiące galeonów nagrody – mruknęła Killer, bawiąc się grubym warkoczem, w który sobie zaplotła na noc włosy.
- Ale wiesz, że to złoto jest dla szkoły? – zapytałam i zdjęłam przez głowę szatę. – Uczestnik dostaje bodajże dwadzieścia procent z tego, jako jakaś symboliczna nagroda i medal za zasługi specjalne dla szkoły.
Sapphire westchnęła ciężko i odwróciła się na drugi bok.

~*~


Za ewentualne literówki przepraszam, ale jest tak gorąco, że pieką mnie oczy, no i obcięłam całkowicie paznokcie, a ja nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona. Chciałam dodać ten rozdział przed pierwszym września, kolejny odcinek będzie dopiero po wakacjach. Zapraszam też na mojego fanpage’a na facebooku – klik. Wiem, że jestem posrana, haha, ale założyłam dwa nowe blogi: tutaj i tutaj, ten drugi mówi o życiu młodego Barty’ego juniora, więc blog jest ściśle powiązany z scp. Chętnych zapraszam, dedykacja dla Agi :*