Obudził
mnie Czarny Pan. A może ja sama się obudziłam? Otworzyłam oczy. Przez chwilę
musiałam przyzwyczaić się do jasności, panującej w pokoju.
- Długo
sypiasz – zauważył i pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
- Która
godzina? – rozejrzałam się nieprzytomnie po pokoju, szukając wzrokiem jakiegoś
zegara. Odnalazłam go, stojącego na stoliku o smukłych, pajęczych nóżkach.
Wskazywał godzinę siódmą trzydzieści. – Całą noc tu siedzisz? I w ogóle nie
spałeś?
- Owszem.
Często tak robię.
Wstałam i
przeciągnęłam się w bardzo koci sposób. Podeszłam do okna, żeby się
zorientować, jaką mamy tego dnia pogodę. Słońce mocno grzało, niebo było
praktycznie bezchmurne. Nie przepadałam za taką pogodą, ale lepsze to, niż
mżawka i białe niebo. Najbardziej lubiłam burzę, to poruszenie, kiedy wiatr
targał koronami drzew, a ciężkie krople deszczu uderzały o szyby. Ale jak na
dzień, którego miała odbyć się impreza z okazji moich siedemnastych urodzin, to
całkiem nieźle. Trudno byłoby się bawić, kiedy na głowy gości lałyby się strugi
wody.
Położyłam
koc, który wciąż trzymałam na ramionach na brzegu łóżka. Teraz mogłam się o
wiele lepiej przyjrzeć pokojowi, w którym się znajdowałam. Łóżko wykonane z
czarnego, lśniącego drewna, nakryte błyszczącą, srebrną tkaniną. Podłoga nie
była pokryta owym, tandetnym, choć bez wątpienia bardzo drogim dywanem. Meble
również się zmieniły. Były lśniące, czarne, o zupełnie innym kształcie. Pozbyły
się owych niepasujących całkowicie rzeźb o motywach roślinnych. Na ciemnych
ścianach zauważyłam przykręcone do nich żelazne, czarne lampy z tkwiącymi w
nich świeczki. Wyglądały tak, jakby nigdy nikt ich nie zapalił. A więc remont
musiał odbyć się tu niedawno.
Czarny Pan
cały czas mnie obserwował, nie mówiąc ani słowa. Po prostu patrzył. Zwykle
byłam przyzwyczajona, że coś mówił, bo ową „milczącą” technikę przyjął Barty.
On też lubił mi się przyglądać. Lord Voldemort, przynajmniej ten, którego
znałam wcześniej, ciągle mówił.
- Dlaczego
nic nie mówisz? – zapytałam, ciekawa jego nowej taktyki. – Zawsze byłeś bardzo
wygadany.
Usiadłam
na brzegu łóżka, przyglądając mu się z niemniejszym zainteresowaniem, jak on
mi. Wydał mi się zupełnie inną osobą, jakbym miała teraz dwóch wujków. Jednego
niezrównoważonego, zawsze gotowego, by wybuchnąć gniewem, i drugiego,
spokojnego, tajemniczego, ale i niebezpiecznego. Zaczęłam się domyślać, że
Voldemort musiał się przy swoich Śmierciożercach zachowywać inaczej, kiedy z
nim byłam, i inaczej, kiedy mnie nie było. To musiało być dla niego męczące.
Poczułam dziwne ciepło w sercu, kiedy sobie pomyślałam, że robił to wszystko
dla mnie.
- Bo
odzywam się tylko wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia. Oczywiście, zawsze mam.
Ale teraz wolę milczeć. Mogę powiedzieć, że twoje piękno mnie olśniło –
uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc moją zaskoczoną minę.
Wstał,
zatoczył dookoła siebie różdżką szerokie koło, a jego wyszywany, czarny
szlafrok zmienił się nagle w zwykłą szatę, w której zwykle go widywałam.
Wyciągnął w moją stronę rękę, dając mi znak, że czas już stąd iść. Posłusznie
wstałam, podbiegłam do niego i uchwyciłam ją.
Dopiero
kiedy wyszliśmy z jego komnat na korytarz, zdałam sobie sprawę, że jestem
ubrana w dość prześwitującą, czarną koszulę nocną. Ukryłam się w fałdach jego
szaty, kiedy mijaliśmy Yaxley’a, który chyba poszukiwał swojego pana, bo
zatrzymał nas.
- Panie
mój – przemówił, kłaniając mu się, po czym dygnął w dziwny sposób na mój widok.
– Nie jesteśmy pewni… Wydałeś rozkaz, by…
- Wiesz,
jaki wydałem rozkaz – przerwał mu stanowczym, lodowatym tonem, jakiego jeszcze
nigdy nie słyszałam w jego ustach. – Nie będę się powtarzał. A jeśli nie dość
uważnie słuchałeś…
Wyciągnął
różdżkę tak szybko, że nawet nie zauważyłam, jak ręka drgnęła mu w kierunku
kieszeni, wycelował nią w Yaxley’a i dodał:
- Crucio!
Śmierciożerca
padł na podłogę, a cały korytarz wypełniły jego wrzaski. Skrzywiłam się,
słuchając tych niezbyt melodyjnych jęków. Ale Voldemort męczył go tak długo,
jak sam uważał za słuszne. Kiedy cofnął zaklęcie, Yaxley, cały zlany zimnym
potem, drżąc na całym ciele, podniósł się na dygoczące nogi, wciąż szlochając
głucho. Znów się nam ukłonił, tym razem tak gwałtownie, że o mało znów się nie
przewrócił.
- Jesteś,
panie, wspaniałomyślny i litościwy – wybełkotał, mając na myśli, zdaje się,
swoje tortury. Ręce drżały mu okropnie.
- Tak, wiem.
A teraz odejdź, Yaxley, mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż twoje zasmarkane
problemy – oświadczył, patrząc na niego z góry.
Otoczył
mnie ramieniem i pociągnął w stronę schodów, pozostawiając drżącego na całym
ciele Śmierciożercę po środku korytarza. Objęłam wuja w pasie i podniosłam
głowę, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Zdecydowanie wolałam jego gorszą stronę. Ta
cudowna ignorancja…
Zeszliśmy
na pierwsze piętro. Voldemort odprowadził mnie wzrokiem, kiedy wchodziłam do
sypialni. Musiałam się przebrać, później zjeść śniadanie. A Czarny Pan miał z
pewnością mnóstwo pracy.
*
Czarny Pan
nie powiedział mi, w którym miejscu miałam zorganizować koncert. A było to dla
mnie ważne, wszak nie śpiewałam przed takim tłumem ludzi od wielu lat. Mogę
nawet powiedzieć, że na samą myśl odczuwałam lekką tremę. Ale póki co nie
mogłam o tym myśleć, bo moją głowę zaprzątało coś bliższego i straszniejszego.
Mianowicie, impreza. To było przerażające. Najbardziej bałam się, że Bes
zorganizuje coś, co przysporzy mi wstydu na oczach „tysięcy”.
Przygotowałam
się dość starannie, nie chciałam wpaść do domu jak lis po kurę, zaskoczona, że
tylu ludzi mi się przygląda. Biorąc pod uwagę zabezpieczenia Dziury, musiałam
aportować się tuż przed bramką. To, co zobaczyłam, trochę mnie zszokowało.
Łąka, która znajdowała się w pobliżu domu, została całkowicie skoszona.
Wszędzie postawiono stoły, nakryte czerwonymi i fioletowymi obrusami. A ludzie…
Było ich mnóstwo. Gdyby mnie to nie zaniepokoiło, wzruszyłoby mnie to, jak Bes
bardzo się przejęła moimi urodzinami.
Weszłam na
teren Dziury, rozglądając się dookoła. Musiałam odnaleźć matkę, żeby mi to
wszystko objaśniła. Nie musiałam jej długo szukać. Wystarczyło, że weszłam do
kuchni.
- Mamo, co
to wszystko ma znaczyć? – zapytałam, zapominając o powitaniu.
- Sophie
Cieszę się, że już jesteś – odpowiedziała entuzjastycznie.
Pozwoliłam
się jej uściskać. Postanowiłam nie wspominać o tej walce w Hogwarcie, śmierci
Dumbledore’a… Nie chciałam, żeby i ona się na mnie obraziło. Już wystarczająco
dużo osób pałało do mnie niechęcią. Usiadłam przy stole, uważnie się jej
przyglądając.
- A więc.
Pottera wkrótce przenoszą – odezwałam się.
Bes
drgnęła mimowolnie. Zdjęła fartuch i usiadła naprzeciwko mnie.
- Skąd
wiesz?
- Piłam
krew Armanda. A to potężny wampir – odpowiedziałam wymijająco.
-
Słyszałaś moje myśli?
- Szmery.
Ale coś z tego zrozumiałam, więc… - urwałam, wzruszając ramionami. Widząc jej
zaniepokojoną minę, postanowiłam rozwinąć myśl. – Ale bez obaw. Nic wujowi nie
powiem. Wie to zapewne od dawna.
Tym razem
Bes wzruszyła ramionami, po czym nagle wstała i rozchmurzyła się.
- Zostawmy
te tematy, dziś są twoje urodziny. No, były, ale… A no właśnie, jak wypadła
pierwsza impreza?
- Było
mnóstwo ludzi, których nie znałam, bardzo sztywnych i poważnych, w połowie
otrzymałam informację, że mogę wracać do Francji i pokłóciłam się o to z
Czarnym Panem. Więc urodziny miałam bardzo udane – zadrwiłam, po czym
uśmiechnęłam się lekko. – Ale dziś w nocy się pogodziliśmy. Myślę, że między
nami się wiele zmieniło.
Bes
zrobiła wielkie oczy.
- Ale
chyba nie…
- Nawet
gdyby, to i tak bym ci nie powiedziała – przerwałam jej, zanim rozwinęła myśl.
– Ale całuje po prostu genialnie – również wstałam – Idziemy?
Muszę
powiedzieć, że Bes bardzo się postarała. Samo to, że zaprosiła ludzi, których
znałam, było godne podziwu. Choć, co prawda, byli też mugole. Bardzo się
wyróżniali od czarodziejów, chociaż chyba Ghostowie zabronili używać czarów na
terenie Dziury podczas całej uroczystości, bo czarodzieje zdawali się być
trochę przygnębieni i skrępowani.
Sapphire
powitałam raczej chłodno. Już nigdy nie będzie między nami tak, jak było
dawniej. Po prostu uczucie się wypaliło, ale obie się z tym pogodziłyśmy. Nie
będzie mi jej specjalnie brakować. Tego bólu, jaki mi sprawiła, nigdy jej nie
zapomnę. Może i było w tym trochę mojej winy, ale sposób, w jaki się zachowała,
był karygodny.
- To
trochę dziwne, że moja mama cię zaprosiła. W końcu wie, że jesteś po stronie
Czarnego Pana. Ja to co innego, ale ty… – mruknęłam.
Sapphire
tylko wzruszyła ramionami. Gdyby Darla żyła, z pewnością między nami nie doszłoby
do takiego konfliktu. A już samo to, że tak bardzo Sapphire ją obraziła było
kroplą, która przelała czarę goryczy. Czasami mi jej brakowało. Jej listów,
kiedy byłam u wuja, tego, że mogłam jej wszystko powiedzieć… Ale przecież
miałam Czarnego Pana, który zawsze był dla mnie jak ojciec, no i Victora. Z
Vipim łączyło mnie chyba najwięcej, w porównaniu do reszty rodzeństwa. Mimo że
nie widywaliśmy się już tak często, czułam z nim tak samą silną więź, jak
wtedy, kiedy jeszcze całe wakacje spędzałam w Dziurze. Zauważyłam u niego
uzdolnienia w kierunku muzycznym, ale Vipi chyba był zbyt nieśmiały, by
rozpocząć karierę piosenkarza.
Cudowna
scena, której na pierwszy rzut oka nie zauważyłam, stała tuż za domem. Bes
wiedziała, czego najbardziej potrzebowałam podczas urodzin. Miejsca, gdzie będę
mogła pokazać, co potrafię, tłumy chętnych słuchaczy i bezwzględnej uwagi. Ale
teraz chciałam wciągnąć w ten świat jeszcze brata.
To, co się
wydarzyło, kiedy wbiegłam z niezbyt zadowolonym Victorem na scenę, było co najmniej
dziwne. Najpierw rozległy się brawa, potem jakiś okrzyk złości, a na koniec
gdzieś z tłumu pobiegł w moim kierunku strumień czerwonego światła.
Błyskawicznie odbiłam zaklęcie oszałamiające, wypatrując w morzu twarzy sprawcę
owego incydentu. Ludzie pomyśleli, że był to jakiś żart lub część spektaklu, bo
zaczęli się śmiać. Ale ja szybko zauważyłam, że nie cieszy się trzy osoby. Harry, Ron, Hermiona. A Potter stoi z
opuszczoną różdżką, patrząc na mnie z nieukrywaną nienawiścią.
- Co on
tutaj robi? – zapytałam Victora, starając się nie poruszać ustami.
- Mama
mówiła coś o ponownym pojednaniu, ale on chyba tego nie chce – odparł.
- Ze
wzajemnością – mruknęłam i spojrzałam na Wybrańca z taką nienawiścią, na jaką
tylko mnie było stać.
Gdzieś
przy końcu tłumu coś znów się zaczęło dziać. Tym razem za ów rozgardiasz
odpowiedzialni byli mugole. Dorośli mugole. Dźwigali coś, co widziałam, kiedy
jeszcze koncertowałam dla nie-magicznej części publiki. Nazywało się to media.
Tak mi się zdaje.
Victor
chyba też to rozpoznał, bo zrobił gwałtowny krok w stronę schodów, ale
chwyciłam go mocną za kołnierz. Drugą ręką przygarnęłam do siebie mikrofon,
zaczepiony o metalowy stojak.
-
Oczywiście wiecie, że mam schizę na punkcie śpiewania. Ale dziś wystąpi mój
brat – przemówiłam, co ludzie skwitowali tradycyjnie brawami. – Cokolwiek
powiem, będziecie klaskać?
Znów
brawa, z towarzyszeniem śmiechów,
przewijających się przez tłum.
- Red Wine*
Konvict
Gaga
Oh eh
I’ve had a
little bit too much, much
All of the
people start to rush, start to rush by
caught in a
twisted dance
Can’t find
my drink oh man,
where are my
keys I lost my phone
What’s going
on, on the floor
I love this
record baby but I can’t see straight anymore
Keep it
cool, what’s the name of this club
I can’t
remember but it’s alright, I'm alright
Just dance,
it’s gonna be okay da da doo-doom
Just dance,
spin that record babe da da doo-doom
Just dance,
it’s gonna be okay
Da da da
Dance, dance, dance
Just, just,
just, just dance
Wish I could
shut my playboy mouth
How’d i turn
my shirt inside out
Control your
poison babe
Roses have
thorns they say
And were all
getting hosed tonight
What’s going
on, on the floor
I love this
record baby but I can’t see straight anymore
Keep it
cool, what’s the name of this club
I can’t
remember but it’s alright, I'm alright
Just dance,
it’s gonna be okay da da doo-doom
Just dance,
spin that record babe da da doo-doom
Just dance,
it’s gonna be okay
Da da da
Dance Dance Dance
Just, just,
just, just dance
When I come
through on the dance floor checkin out that catalogue
Can’t
believe my eyes, so many women without a flaw
And I ain’t
gonna give it up, steady try to pick it up like a car
I’ma hit it,
I’ma hit it and flex until the til done until tomorr’ yeah.
Show me I
can see that you got so much energy
The way your
twirlin up them hips round and round
There’s no
reason, I know why you can’t leave here with me
In the
meantime stand, let me watch you break it down and…
Dance, it’s
gonna be okay da da doo-doom
Just dance,
spin that record babe da da doo-doom
Just dance,
it’s gonna be okay
Da da da
Dance, dance, dance
Just, just,
just, just dance
I’m
psychotic synchypnotic
I got my
blue burners and phonic
I’m
psychotic synchypnotic
I got my
brand electronic
I’m
psychotic synchypnotic
I got my
blue burners and phonic
I’m
psychotic synchypnotic
I got my
brand electronic
Go. Use your
muscle comin out work and hustle
I got it,
just stay close enough to get it
Go slow.
Drive it, clean it like so clean it’s been molesto, I got it, and your popped
coll’
Just dance,
it’s gonna be okay da da doo-doom
Just dance,
spin that record babe da da doo-doom
Just dance,
it’s gonna be okay (Babeee)
Da da da
Dance, dance, dance
Just, just, just, just dance
Zakończyliśmy
piosenkę z dużym dodatkiem oklasków.
- Nie było
tak strasznie – stwierdził Vipi, kiedy schodziliśmy schodami do ludzi, by nas
mogli wyściskać, ucałować i utrudnić życie.
- No
widzisz, dlatego nie narzekaj, kiedy coś dla ciebie robię – oświadczyłam.
Ogólnie
opisując imprezę, to… Nie mam pojęcia, co się działo dokładnie. Jako dorosła
czarownica, mogłam sobie pozwolić na alkohol. Na dużo, bardzo dużo alkoholu.
Miałam mocną głowę, przynajmniej do pewnych odmian trunków, a Bes i Sethi,
którzy nie wiedzieli, choć pewnie podejrzewali, że zdarzyło mi się czasem
wypić, skądś się dowiedzieli, które mój organizm przyjmuje w miarę przyjaźnie i
zakupili je. Gdyby nie to, że wszyscy zobaczą, jak sobie poczynam na swoich
siedemnastych urodzinach, nie martwiłabym się tym, że zatoczyłam się tak
gwałtownie, że wpadłam na jeden ze stołów, chwyciłam za brzeg długiego,
fioletowego obrusa i przez przypadek zrzuciłam z niego kilka talerzy. Na
szczęście świeczki zdmuchnęłam zanim się upiłam.
Sapphire
musiała pomóc mi wstać, żebym nie strąciła reszty naczyń ze stołu.
- Sophie,
chyba przesadziłaś – stwierdziła.
Sama nie
piła dużo tego dnia, w końcu urodziny miała dopiero dwudziestego listopada.
Chyba. Teraz już nie pamiętałam dat, nawet najlepszej przyjaciółki. Zresztą, co
mnie obchodziło to, że nie pije. Traci tylko dobrą zabawę. I nie życzę sobie
podejrzanych spojrzeń, o nie. Ja nie piję dla efektu, bo później tego
konsekwencją jest męczący kac, lecz dla smaku. To nie moja wina, że czasami się upiję. Ale tylko czasami.
Nikt mnie nie nauczył, kiedy należy przestać.
Sapphire
zaprowadziła mnie w stronę Dziury. Było już bardzo późno, połowa gości się już
porozchodziła, zostali głównie mugole, nieświadomi tego, że gdzieś znajduje się
groźny morderca, Lord Voldemort, w błyskawicznym tempie zdobywający władzę,
może zagrozić im w każdej chwili.
Odepchnęłam
przyjaciółkę, która trzymała mnie tak, jakby sama nie potrafiła chodzić.
Zrobiłam to jednak zbyt gwałtownie, zachwiałam się i wpadłam prosto do oczka
wodnego, które Ghostowie mieli po prawej stronie domu. Nie było przy nim wiele
osób, ale i tak ci, którzy byli, ryknęli tak ogłuszającym śmiechem, że nawet
będąc pod wodą to usłyszałam. Wynurzyłam się na powierzchnię, szczerząc zęby.
- Takie
rozrywki tylko u nas – oświadczyłam i zaczęłam się gramolić w stronę brzegu.
Kiedy
wyskoczyłam na trawę, otrząsnęłam się z wody jak kot. Albo pies, wszystko
jedno. W sadzawce było dużo traw i mchu, które przykleiły się do mojego mokrego
ciała i teraz wyglądałam jak potwór morski.
Rzeczywiście,
to wszystko zaszło już za daleko. Odnalazłam Bes, poprosiłam ją, żeby jakoś
zakończyła tę imprezę, a sama zostałam zaprowadzona przez Sapphire do łazienki,
żeby pozbyć się tej całej trawy i odrzucającego zapachu wody z sadzawki. Chyba.
Później, tak mi się zdawało, że znalazłam się nagle w swoim pokoju, położyłam
się do łóżka i zasnęłam.
~*~
Normalnie
pisałam ten rozdział chyba z tydzień. Wybaczcie, że tak długo nic nie
publikowałam, ale mamy dużo nauki, a ja na dodatek straciłam na jakiś czas chęć
do pisania spowodowany sprawami osobistymi. Ale teraz już jest dobrze. Już
wiem, że tylko rzucałam perły przed wieprze.
Mam
nadzieję, że nowy szablon się podoba. Tak naprawdę, to miałam problem z tymi
urodzinami, wierzę, że gdyby był to inny rozdział, szybciej bym go
opublikowała. Teraz już może wszystko sprawniej pójdzie. Dedykacja dla Adrianny :*
* Lady
Gaga „Just Dance”
Nie mogłam
w takim stanie pójść na przyjęcie w Dziurze. Czułam się okropnie i nie miałam
ochoty na zabawę. Na imprezę, którą przygotował mi wuj już nie wróciłam.
Poszłam do swojego pokoju, gdzie długo płakałam z bezsilnej złości. Byłam na
siebie wściekła. Głupio się zachowałam. Okazało się, że jest dla mnie coś
ważniejszego od ojczyzny. Albo może lepiej ktoś. Gdybym mogła cofnąć czas,
uciekłabym się do innych metod, może do innych słów, ale nigdy nie
powiedziałabym tego.
Próbowałam
zasnąć, ale nic z tego nie wyszło. A robiłam wszystko, żeby sen w końcu
przyszedł. Wypiłam kilka eliksirów, ale nic to nie dało. Nadal leżałam i tępo
wpatrywałam się w sufit. Z wujem przeszliśmy już wiele kłótni, ale ta chyba
była najgorsza z nich wszystkich. Teraz zrozumiałam, że w końcu przekroczyłam
tę niewidzialną granicę.
Dość.
Ten cichy
głosik w mojej głowie przemówił wystarczająco głośno, bym go usłyszała i nawet
nie pomyślała, by go nie posłuchać. Zamknęłam oczy i potarłam zaciśnięte
powieki. Zmęczonymi oczami spojrzałam na smukły, wysoki zegar, stojący w kącie.
Niedawno wybił godzinę drugą w nocy. Zwlokłam się z łóżka. Długo biłam się z tą
myślą, ale w końcu musiałam coś zrobić. Zachwiałam się lekko. Nie lubiłam zbyt
długo leżeć w łóżku, a ta udręka tylko wyczerpała moje siły.
Wymknęłam
się na zewnątrz. Zwykle nie chodziłam nocą po domu. Czarny Pan już dawno
ostrzegł mnie, żebym tego nie robiła, ale jakoś nie podał mi powodu. Wszyscy
dawno już się rozeszli, a w domu panował niczym nieprzenikniony mrok. Po cichu
wspięłam się na pierwsze piętro, potem na drugie, trzecie… W końcu udało mi się
odnaleźć komnatę wuja. O ile mi wiadomo, nikt nie bywał na tym piętrze. Bez
pukania weszłam do środka. Znalazłam się w czarnym, niewielkim pomieszczeniu
przed prawdziwą sypialnią. Nie zmieniło się w niej nic od dnia, kiedy byłam tu
ostatnio, za wyjątkiem Nagini, zwiniętej gdzieś w ciemnym kącie. Pchnęłam
drugie drzwi, w nadziei, że Czarny Pan już śpi. Wemknięcie się do środka
niezauważalnie, a potem zaskoczenie go uchroniłoby mnie przed kompromitującymi
wyjaśnieniami.
Chyba
rzeczywiście Voldemort spał albo nie było go w środku, bo światła były
pogaszone, a w fotelu przed wygaszonym kominkiem nikogo nie zobaczyłam. Jednak
zauważyłam w tym mroku postać, okrytą satynową kołdrą, leżącą na łóżku. Moje
oczy, które jeszcze nie wykształciły się tak dobrze, jak powinny działać oczy
prawdziwego wampira, nie dojrzały całego pokoju. Z pewnością jednak nie
wyglądał tak, jak wyglądał, kiedy byłam tu ostatnio. Na przykład łóżko. Było
zupełnie inne od tego, które pamiętałam. Z czterema ciemnymi, ostro rzeźbionymi
kolumnami w rogach i lśniącym, przezroczystym baldachimem. Może właśnie przez
niego od razu nie zauważyłam wuja.
Odsłoniłam
lekką kotarę. Czarny Pan naprawdę spał.
Wydał mi się teraz tak ludzki, jak nigdy wcześniej. Leżał po środku wielkiego
łoża, więc nie miałam problemu, żeby położyć się obok niego. Naprawdę, nie
chciałam go budzić. Ale przecież właśnie po to tutaj przyszłam. Żeby z nim
wszystko wyjaśnić.
Odwrócony
był do mnie plecami, więc objęłam go. Podejrzewałam, że Voldemort natychmiast
się obudzi. W końcu cały czas był bardzo czujny. I nie pomyliłam się. Czarny
Pan natychmiast odwrócił się i podparł na łokciu.
- Sophie –
moje imię wypowiedział tak ostro, że aż mnie zmroziło. – Co tu robisz?
Kołdra
zsunęła mu się z piersi. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłam, że wcale nie sypiał
ubrany w szatę. Ale nie miało to dla mnie teraz żadnego znaczenia. Normalnie
zapytałabym go, czy śpi nago, ale uznałam, że byłoby to nietaktowne, zwłaszcza
kiedy był w takim humorze.
-
Przepraszam cię – powiedziałam i przytuliłam się do niego tak mocno, żeby nie
mógł mnie odepchnąć. – Nie może być między nami tak jak dawniej?
Zesztywniał,
z miną niezbyt zadowoloną, co spowodowane było z pewnością tym, że w nocy
zakradłam się do jego sypialni, wyrwałam go ze snu i wspominam o tych
irytujących go rzeczach.
- Sophie –
powtórzył już trochę łagodniej, mimo to uścisku nie zwolniłam. – Bardzo mało
rozumiesz. Wiesz, nie mam swoich dzieci, ale ciebie traktuję jeszcze lepiej niż
córkę. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała dzieci, zrozumiesz, że najważniejsze
jest ich bezpieczeństwo. A ja lepiej wiem, co jest dla ciebie dobre. Teraz to
ci się może nie podobać, ale później zrozumiesz, że miałem rację. Naprawdę, nie
chcę ci zrobić na złość.
Nadal nie
byłam pewna, czy mnie od siebie nie odepchnie, kiedy go puszczę, ale gdy to
zrobiłam, posunął się trochę i wyciągnął w moją stronę rękę w zapraszającym
geście. Wśliznęłam się pod kołdrę i przytuliłam się do wuja.
- Kocham
cię – wyszeptałam.
- Ja
ciebie też – odpowiedział mi beznamiętnym tonem, gładząc moje włosy.
Milczeliśmy.
Wiedziałam, że ma szeroko otwarte oczy, a wzrok utkwiony w suficie. Zastygliśmy
w bezruchu, każde pogrążone we własnych myślach. Nie byłam do końca pewna, czy
mi przebaczył. A tak tego pragnęłam! Bardziej, niż tego cholernego wyjazdu do
Francji.
-
Przepraszam – powiedziałam już chyba po raz setny. Jeszcze nigdy tyle razy
nikogo nie przepraszałam. Dawniej to słowo wprost nie przechodziło mi przez
gardło.
-
Powtarzasz się – rzekł Voldemort. – Przebaczę ci to choćby dlatego, byś
przestała mnie już przepraszać.
Odchyliłam
głowę nieco do tyłu, żeby na niego spojrzeć. Czarny Pan podparł się na łokciu,
jedną ręką wciąż gładząc mnie po włosach, drugą zaś ujął mój policzek i
pocałował mnie. Wiele razy już to robił. Ale nigdy w ten sposób. Rozchylił
językiem moje wargi, po czym wsunął go do moich ust. Zwykle ja to robiłam.
Często śmiałam się, że wuj jest taki nieśmiały, jeśli chodziło o tak intymne
sytuacje, a sam przecież wyczyniał o wiele gorsze rzeczy, w końcu mordował tych
winnych i niewinnych ludzi, rozwalał wszystko, co się dało…
Cóż, nie
przeczę, że przyjemnie było tak leżeć i po prostu poddawać się jego nieśmiałym
pieszczotom. Ale poczułam głęboko w sercu, coś, co wywołało mój niepokój. Brak
wyrzutów sumienia. Zwykle, kiedy zjawiał się Armand, a ja pozwalałam mu choćby
pocałować się w policzek, zaraz pojawiał się ten nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Lecz teraz, kiedy sprawy zaszły już tak daleko, i to z moim wujem, nie czułam
nic takiego. Nie wiem. Może po prostu wiedziałam, że gdyby coś między nami się
wydarzyło, coś o wiele poważniejszego, niż same pocałunki, Barty nie miałby mi
tego za złe. On kochał Czarnego Pana o wiele bardziej niż mnie. Hmm, może nie kochał,
to mocne słowo. Ubóstwiał go. Był jego wzorem do naśladowania, mogę nawet
powiedzieć, że też idolem. A Voldemort za to bardzo lubił Croucha. Owszem,
zwykle rzucał na niego klątwę lub dwie, kiedy zobaczył, że jest zbyt blisko
mnie, czy jego ręka obejmuje mnie tak, jak obejmować nie powinna. Ale zawsze
uważał go za kogoś godnego zaufania. Jestem pewna, że mówił mu więcej niż mnie.
Stwierdziłam,
że czas już było dodać trochę od siebie w to, co teraz się między nami działo.
Zawsze traktowałam coś takiego jak zabawę, nic wielkiego. Ale teraz poczułam
coś dziwnego, coś, czego jeszcze nigdy nie czułam, kiedy odbywała się między
nami ta „zabawa”. Jakby… pożądanie? Nie, na pewno nie, zdawało mi się tylko. Po
prostu to wszystko zbyt daleko zaszło. A ja, póki co, nie zamierzałam tego
przerywać.
Uśmiechnęłam
się, co spowodowało, że Czarny Pan oderwał się ode mnie. Ukryłam twarz w
zagłębieniu przy jego szyi. Usłyszałam ciche pulsowanie krwi, przepływającej
przez tętnicę. Jakże teraz chciałam to zrobić! Voldemort aż się prosił, żeby
wbić kły w jego szyję i pić, pić, aż stracę do tego chęć… Ale potrafiłam się
pohamować. Przez chwilę całowałam jego skórę, aż chwycił mnie dość brutalnie za
podbródek, podciągnął go ku górze i ponownie wpił się w moje usta. Wyglądało na
to, że nie zamierzał pozwolić mi na wszystko, przynajmniej w tej chwili. Objęłam
go za szyję, jeszcze bardziej przyciskając swoje ciało do jego torsu. Tak mi
się zdawało.
Voldemort
odsunął swoją twarz od mojej na kilka centymetrów.
- Dość
już, wystarczy – powiedział niezbyt przekonująco i znów się pochylił, żeby
musnąć ustami skórę tuż pod moim lewym okiem.
- W takim
razie dlaczego dalej mnie całujesz? – zapytałam, po czym zaśmiałam się, widząc
jego minę. – Zaszliśmy jeszcze dalej, niż zwykle w tej naszej zabawie. Dlaczego
tego nie zrobiłeś?
Czarny Pan
podniósł się, sięgnął po jakąś czarną tkaninę, co okazało się chyba czarnym
szlafrokiem lub peleryną, po czym wstał z łóżka i zerknął na mnie ze złośliwym
uśmiechem.
- Mam do
ciebie szacunek – odpowiedział i usiadł w wysokim, wygodnym fotelu przed
kominkiem. Machnął krótko różdżką, a wewnątrz niego zapłonął ogień. Faktycznie,
pokój wyglądał inaczej. Jakby go ktoś przemeblował. Zniknęły tandetne, choć bez
wątpienia drogocenne ozdoby, upodabniające sypialnię do królewskiego pokoju.
Musiałam powiedzieć, że myliłam się co do wuja. Miał jednak niezłe wyczucie
smaku, to mu musiałam przyznać.
Również
wstałam z łóżka. Wygładziłam trochę strasznie zmiętą koszulę nocną i podeszłam
do fotela, w którym zasiadł Voldemort.
- A może
po prostu nie jestem na tyle dobra,
żeby dać ci to, czego potrzebujesz – powiedziałam, już się nie uśmiechając.
- To
trudne – stwierdził, wskazując mi swoje kolana. Osunęłam się na nie i objęłam
go za szyję, tak jak kiedyś, kiedy byłam jeszcze zbyt młoda, żeby widzieć w nim
kochanka, jakiego widziałam w nim od niedawna. Może to był znak, że nie jestem
już dzieckiem…
-
Zmieniłeś trochę w tym pokoju – zauważyłam, żeby zmienić ten krępujący temat.
Teraz, kiedy już emocje jako takie we mnie opadły, zaczęłam dostrzegać dobrą i
złą stronę tego wszystkiego. Złe było to, że przecież doszło do swego rodzaju
kazirodztwa. Od dawna dochodziło, bo nie widziałam w nim tylko swojego wuja,
brata mojej matki. A dobre… cóż, szczęście, że nie doszło do czegoś gorszego.
Więc mamy szczęście w nieszczęściu.
- Zawsze
uważałaś mnie za człowieka bez gustu – odpowiedział wymijająco. – Nigdy ci tego
nie mówiłem, ale kiedy kupiłem ten dom, był już tak urządzony. A teraz
stwierdziłem, że warto zmienić jego wystrój, choćby dlatego, byś myślała o mnie
inaczej.
Wyprostowałam
się.
- Dlaczego
mi nie powiedziałeś? – zapytałam, nie kryjąc oburzenia. Voldemort tylko
wzruszył ramionami. Zaczęłam się bawić klapą jego grubego szlafroka. Był
wykonany z dziwnego, miękkiego, lśniącego materiału, przy rękawach i kołnierzu
wyszywany srebrną nicią.
- Czyli
mimo wszystko, nadal nie? – spytałam, teraz już bardzo cicho.
Znów nic
nie odpowiedział, ale popatrzył na mnie w taki sposób, że doszłam do wniosku,
że lepiej go już o to nie pytać.
- Mówiłaś
coś o koncercie – odezwał się w końcu, nadal wpatrując się uparcie w ogień,
jakby oczekiwał, że to on mu odpowie.
- No tak –
przyznałam, nastawiona już na kolejne zakazy i ostrzeżenia. – Ale przypuszczam,
że planuję go dopiero na sierpień.
-
Ustaliłaś już miejsce?
Nie
odpowiedziałam mu od razu. Opanowało nas jakieś dziwne odrętwienie. Mimo późnej
pory, nie czułam zmęczenia. Oparłam głowę o pierś wuja, mechanicznie
przewracając w palcach brzeg rękawa od jego szlafroka.
- Jeśli
nie zgadzasz się na Francję, to nie wiem. Ty decyduj – odparłam.
Postanowiłam
zdać się na jego gust, jego pomysł. Z pewnością wybierze jakieś nudne, mało
znane miejsce. Oczywiście, by mnie chronić. Ale tak właściwie… przed czym?
Żaden członek Zakonu Feniksa mnie nie skrzywdzi. Zresztą, nawet jeśli spróbuje,
pożałuje tego. A wampiry? Przecież Wielka Rada Nieśmiertelnych zagwarantowała
mi bezpieczeństwo przez te dziesięć lat. Chyba już czas, żeby powiedzieć wujowi
o czymś jeszcze.
- Zanim
zadecydujesz – dodałam szybko, zanim otworzył usta. – Chcę, żebyś o czymś
wiedział. Niedawno, tuż przed moimi urodzinami, kiedy byłam u Syriusza,
odwiedził mnie Armand. Nie wiem, czy ci mówił… istnieje coś takiego jak Wielka
Rada Nieśmiertelnych. Polecieliśmy do ich siedziby, a oni powiedzieli mi, że w
przeciągu dziesięciu lat muszę przemienić kogoś w wampira, bo inaczej… zabiją
mnie, zdaje się.
Na
Voldemorcie moje słowa nie zrobiły jednak najmniejszego wrażenia, choć wyglądał
na zaniepokojonego. Ale w taki sposób, jakby dawny niepokój powrócił. Prawa
ręka, spoczywająca na podłokietniku fotela drgnęła impulsywnie, a jej
właściciel postukał palcami o skórzane obicie, najwyraźniej zastanawiając się
nad czymś usilnie.
- Tak,
wiem o tym. Zanim Armand cię odwiedził, przyszedł do mnie. Chyba nie myślisz,
że odważyłby się zabrać cię dokądś bez mojej wiedzy? Otóż, nie, zależy mi
bardzo na sojuszu z wampirami, ale potrafię ich pokonać. Mam swoje sposoby –
powiedział w końcu, po czym wstał i zaczął się przechadzać po komnacie. Dopiero
teraz wyczułam, że z czarnej, granitowej podłogi zniknął dywan.
Obserwowałam
go przez chwilę. Mimo że był najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, jakiego
znałam, i jaki w ogóle kiedykolwiek chodził po tej ziemi, to ja znałam go,
znałam go bardzo dobrze, przynajmniej tak mi się zdawało. Myślałam, że mimo tej
całej swojej mocy, jest bardziej ludzki, ma swoje problemy, te ze zdrowiem i te
ze Śmierciożercami… Jednak myliłam się. On tylko grał takiego. Tak naprawdę go
nie znałam. Znałam jego maskę, a tej nocy otworzył się trochę przede mną. Był
taki, jakim go widzą wszyscy ludzie, którzy się go boją. Był opanowany,
spokojny, nawet aż za bardzo spokojny, chłodny i bezuczuciowy. Ale z drugiej
strony też dziwnie wrażliwy. Nie mógł przecież zaprzeczyć, nawet teraz, że moje
słowa go zraniły.
W końcu
Czarny Pan zatrzymał się przy barku, wykonanym z ciemnego, lśniącego drewna.
Otworzył go, wyciągnął butelkę z czerwonym płynem i dwa kieliszki, po czym
odkorkował butelkę i nalał do bardzo drogiego kryształu wina. Tak mi się
przynajmniej zdawało. Przyglądałam mu się w milczeniu, aż podszedł do mnie i
wręczył mi jeden kieliszek, po czym gestem ręki kazał mi się posunąć. Usiadł w
fotelu i po raz drugi usadowił mnie na swoich kolanach. Uniósł swój kieliszek i
odezwał się z cieniem uśmiechu:
- Pierwszy
raz nie mam wyrzutów sumienia, kiedy częstuję cię winem.
Upił z
niego trochę, po czym otoczył mnie ramieniem. Trochę niezgrabnie, bo jego
uścisk był trochę za mocny, przyłożyłam brzeg kieliszka do ust i wypiłam
trochę.
- Jesteś
inny, niż zwykle – zauważyłam.
- Bo
zawsze grałem przed tobą takiego, jakim chciałaś, żebym był. Pragnęłaś, żebym
był twoim Armandem, ale ja niezbyt dobrze odegrałem tę rolę. A ja chciałem,
gdzieś w głębi serca, żebyś miała normalny dom. Długo przekonywałem siebie, że
nic do ciebie nie czuję, a jeśli już, to po prostu przywiązanie. W końcu
pogodziłem się z tym, że dla ciebie musiałem zrobić wyjątek – odpowiedział, po
czym zaśmiał się cicho i dodał – kto by nie zrobił? Na początku drażniłaś mnie.
Nie mogłem znieść twojej obecności, muszę to przyznać. To twoje aroganckie
zachowanie, irytujące roztrzepanie… Mogłaś zniszczyć wszystko, co budowałem
przez te wszystkie lata. No i te regularne kontakty z Zakonem… Postanowiłem ci
jednak zaufać. I opłaciło mi się. Bo, chyba nie zaprzeczysz, że czujesz do coś
więcej niż do zwykłego wuja. Jacquesa tak nie całujesz.
Odchylił
lekko rękę z kieliszkiem, a palce u drugiej oplótł moimi długimi włosami, po
czym pociągnął je lekko w dół. Moja głowa odchyliła się lekko do tyłu, a on
pocałował mnie w odsłoniętą szyję. Zaśmiałam się cicho.
- To tylko
zabawa… - zaczęłam.
- Na
pewno?
Nie
odpowiedziałam, ale moje milczenie mówiło samo za siebie. To fakt, od czasu,
kiedy poznałam Czarnego Pana, aż do dzisiaj muszę stwierdzić, że rzeczywiście
moje uczucie bardzo się zmieniły. Znów wypiłam łyk wina. Nie przepadałam za
alkoholem. Ale czasami robimy to, czego nie lubimy, dla swojej własnej
przyjemności.
- Wiesz,
my mamy ze sobą coś wspólnego. Sam mi powiedziałeś, że coś do mnie czujesz. Ja
też cię kocham moim całym robaczywym sercem, na ten swój zgniły sposób –
powiedziałam mu, uśmiechając się lekko, zachęcająco.
Tej nocy
pozwoliłam mu na zbyt wiele, tak jak on pozwolił mi. To był nasz wieczór, już
nigdy do takiego nie dojdzie, a chciałam wykorzystać go do końca. On pewnie
myślał tak samo. Nie odpowiedział, przyglądając mi się spokojnie. Zawsze trochę
mnie przerażał. Ta jego nieludzka twarz, czerwone, błyszczące oczy… Nie
chciałam, żeby już więcej przede mną udawał. A on to wiedział. Pochylił nieco
głowę, a jego usta spoczęła na moich chyba już po raz setny. Dopiero kiedy
kieliszek, który wciąż trzymałam w ręce roztrzaskał się o granitową podłogę,
zorientowałam się, że wysunął mi się z ręki. Nieważne. Czarny Pan przygryzł
moją dolną wargę, zmuszając mnie przy tym do otworzenia ust. Kiedy oddawałam
pocałunki, pomyślałam o Bartym. Znów nie poczułam nic, żadnych wyrzutów
sumienia czy niepokoju. Teraz wyrzuciłam go z pamięci, nie chciałam go
wspominać. Nie dzisiaj.
Zacisnęłam
ręce na szacie z tyłu, na jego plecach. Myślałam, że o wiele łatwiej będzie go rozgrzać, że się tak wyrażę. Ale on
nadal był zimny, po prostu całował mnie, jakby była to zwyczajna rzecz typu
wiązanie sznurówki czy jedzenie kanapki, tyle że bardziej interesująca. Moja
ręka wsunęła się pod jego szatę i zacisnęła się mocno na ramieniu. Nadal nie
mogłam się przyzwyczaić do tego ubioru. Zawsze widziałam go w czarnej, długiej
szacie. A teraz…
Odsunął
się ode mnie, po czym pochylił głowę nad moją szyją. Odniosłam wrażenie, że
wdycha mój zapach, ale jemu chodziło o magię, emanującą ode mnie w
emocjonujących momentach. To właśnie emocje dawały mi moc, przez którą właśnie
znalazłam się w jego ramionach.
- Nawet
nie wiesz, jak lubię jej zapach – powiedział cicho prosto do mojego ucha i znów
mnie pocałował.
- To chore
– zaśmiałam się w jego usta, mimo wszystko posunęłam się o krok dalej. Ciekawa
byłam jak zareaguje, nic więcej, przysięgam. Wsunęłam dłonie pod klapy jego
szlafroka. Zachował się tak, jak przypuszczałam, chociaż nie znałam powodu.
- Dość.
Powiedział
to dziwnie chłodnym tonem, kiedy mnie od siebie odsunął. Nie poczułam się
jednak wcale urażona. Usadowiłam się na jego kolanach i oparłam policzek o jego
pierś, patrząc mu z zaciekawieniem w oczy.
- O co
chodzi? Wystraszyłam cię? – spytałam bardzo niewinnym głosem.
- Nie.
- Więc co
się stało? – zaśmiałam się teraz o wiele głośniej. – Tak mało brakowało…
naprawdę mało, ale ty szybko się opanowałeś. Co cię powstrzymało?
Nie
odpowiedział od razu. Mechanicznie gładził mnie po włosach, wpatrzony w ogień, pogrążony
we własnych myślach. A ja ciekawa byłam tylko tej jednej odpowiedzi.
- Jeśli
bym to zrobił, zniszczyłbym wszystko, co jest między nami – odrzekł w końcu,
zmuszając się, żeby spojrzeć mi w oczy. – Niektórych spraw nie można ruszać,
bez względu na uczucie i pożądanie. No i… może to teraz głupio zabrzmi po tym
wszystkim, co wam zrobiłem, ale mam też swego rodzaju szacunek do twojego
związku z Bartym.
- Tak, to
zabrzmiało dziwnie – stwierdziłam.
Spojrzałam
na zegar. Było już dość późno. Albo już bardzo wcześnie. Minęła już trzecia, a
ja nagle poczułam piasek pod powiekami. Nie mogłam też stłumić szerokiego
ziewnięcia. Voldemort bez słowa przywołał lub wyczarował jakiś koc, okrył mnie
nim, a ja przytuliłam się do niego, teraz już bardziej jak córka niż kochanka i
zamknęłam oczy. W takim położeniu i tak doborowym towarzystwie sen przyszedł
błyskawicznie.
~*~
Miałam to
publikować wczoraj, ale Internet mi się zepsuł. Możecie mnie uznać za dziwną,
ale podoba mi się ten rozdział. Naprawdę xD Wiem, że jestem w jakiś dziwny
sposób zboczona. Lubię Barty’ego, ale para Sophie-Czarny Pan wydaje mi się
jakoś bardziej udana. Ale nie jestem Sophie, więc nie będę wkraczać między nią
a Croucha. Zaczął się rok szkolny i teraz już tak często nie będę pisać,
niestety, choć sprytnie udało mi się wyminąć szlaban, który dostałam przy
okazji, bo brat zepsuł krzesło. Przysięgam, że nie było w tym mojej winy.
Postaram się coś w najbliższym czasie dodać.